Autor:

Miniula

Data publikacji:

21.11.2012

zaloguj się, żeby móc oceniać artykuły

Coming out naprawdę jest potrzebny?

Na jednym z blogów toczy się dyskusja o tym, że więcej rodzin niepłodnych powinno wykonać "coming out", mówić otwarcie o swoich decyzjach czy to in vitro, czy adopcji, czy świadomej bezdzietności (w rozumieniu childless,a nie chldfree). Nie mogę mieć dzieci od tak dawna, że w zasadzie przestało to dla mnie być czymś nienaturalnym, a stało się częścią mnie. Nie jestem niepłodna, jestem bezpłodna i nie ma metody leczenia, która mogłaby mi pomóc. Oswoiłam się już z pytaniami o ciążę, choć nadal bolą. Oswoiłam się z wypowiedziami typu: "a może jednak się uda, bo moja znajmoma..." "teraz jest tyle różnych metod! nie trać nadziei!" i z odpowiadaniem na to - nie, w moim przypadku NIC nie pomoże, ja NIGDY nie urodzę dziecka. Bo chociaż nie powinno się mówić "zawsze", ani "nigdy", po prostu tak jest - zawsze będę bezpłodna, nigdy nie urodzę dziecka. Moja droga do adopcji była długa i trudna. I w czasie jej trwania też oswoiłam samą siebie oraz moje otoczenie z tematem. Mieszkam w naprawdę małej miejscowości, gdzie wszyscy widzieli mnie bez brzucha, a potem z niemowlęciem. To co, miałam ściemnać? Na pytania odpowiadałam wprost. Teraz, po zakończeniu procedur, przyszła kolej na zmianę danych w ośrodku zdrowia, wpisanie w ubezpieczenie w pracy, itd. I wszędzie muszę powiedzieć - Moje Dziecko jest adoptowane. Mój partner ma dwoje dzieci, które z Mińkiem przebywają przez 15 dni w miesiącu i nie mogę liczyć, że będą trzymać język za zębami w temacie adopcji. Muszę liczyć się, że w złości, zazdrości "wygarną" Mojemu Dziecku, że nie jest moim biologicznym i że tato to ani biologicznie, ani formalnie tatą nie jest. Moje Dziecko ma trudny start. Jest adoptowane i wszyscy o tym wiedzą, bo inaczej się nie dało. Gdybym mogła... wolałabym żeby wiedziało mniej osób. Wolałabym żeby ta wiedza została między Moim Dzieckiem a mną. Żałuję, że nie miałam takiej możliwości. Nie dlatego, że uważam, że bezpłodność / niepłodność / in vitro /adopcja jest czymś wstydliwym, złym. Ale dlatego, że uważam, ze Moje Dziecko powinno być traktowane jak każde inne DZIECKO, dlatego, że ja powinnam być traktowana jak MAMA. Bez dopisku "adoptowany" / "adopcyjna". Moje Dziecko od urodzenia nosi piętno "adoptowany" i jest traktowane inaczej. I nie ma znaczenia jak często będę mówić, że nie ma różnicy. Bo różnica jest. Bo Moje Dziecko ma DWIE mamy, a to o jedną więcej niż "normalnie". Bo Moje Dziecko nie urodziło się ze mnie, nie ma moich genów, nie jest do mnie podobne. I to zawsze będzie rodziło emocje. Ja także noszę "piętno" matki adopcyjnej. I nie jestem traktowana jak "normalna" matka. Przez jednych jestem uważana za jednostkę wybitną, która ma tak wielkie serce, że zajęła się cudzym dzieckiem, przez innych jestem uważana za wychowaczynię Mojego Dziecka, bo "prawdziwa" matka to ta, która urodziła i ona na pewno za jakiś czas zgłosi się po SWOJE dziecko, a ja pójdę w odstawkę. Moje Dziecko ma teraz 9 miesięcy. I na razie ma w odwłoku kto Je urodził, ma w odwłoku dopisek "adoptowany", bo liczą się dla Niego moja miłość, moje ramiona, mój głos, mój zapach, mój uśmiech. Ale niebawem moje ramiona przestaną wyznaczać Mu granice świata. I dopisek "adoptowany" zacznie mieć znaczenie. Im więcej ludzi wie, tym większe będzie znaczenie słowa "adoptowany", bo tym częściej będzie się ono pojawiać. To, że Moje Dziecko będzie znało prawdę nie znaczy, że będzie chciało żyć z takim stygmatem na codzień. Dlatego doskonale rozumiem ludzi, którzy nie mają ochoty wykonać coming out'u dla "dobra ogółu", rozumiem ludzi, którzy chcą dać swoim dzieciom NORMALNOŚĆ tak długo, jak jest to możliwe. I wcale nie oznacza to, że "żyją w strachu i kłamstwie" a, "ich wewnętrzne relacje napiętnowane kłamstwem są kruche i nawarstwiają problemy".

Komentarze

  • avatar
    Bobetka

    21/11/2012 - 11:11

    D Z I Ę K U J Ę :)))))))))) Za to, że: - znalazłaś czas by tak pięknie napisać, - w ogóle napisałaś - nie analizujesz mnie oraz mojego środowiska - rozumiesz decyzję mego męża i moją.

    Synku, nie mógłbyś być bardziej mój

    01.2005

    W każdym z nas tkwi talent. Ważne by go dostrzec i w niego uwierzyć

  • avatar
    alexa79

    21/11/2012 - 11:11

    Ja również dziękuję za Twój wpis. Pięknie ujęłaś w słowach to co wiele z nas czuje. Bardzo dziękuję i duży buziak
  • Anonim

    21/11/2012 - 13:11

    dzięki za ten wpis
  • avatar
    Kasiula13

    21/11/2012 - 14:11

    ostatnio też mam takie przemyślenia odnośnie ujawniania całemu światu o tym w jaki sposób zostaniemy rodzicami. Chociaż jesteśmy jeszcze przed pierwszą próbą zapłodnienia pozaustrojowego, zaczynam mieć wątpliwości czy wszyscy powinni o tym wiedzieć. Podczas starań o dziecko szukam wszędzie pociesznia i nadzieii - wśród rodziny, przyjaciól, bliskich znajomych. Mówię otwarcie o tym, że cierpię z tego powodu i zazdoszczę innym, że tak łatwo im przyszło posiadanie dzieci. Teraz kiedy wiem, że prawdopodobnie na naturalsa nie mamy sznas zwyczajnie się boję, o nasze przyszłe dzieci, aby im nikt ciągle nie przypominał, że są in vitrowe czy adopcyjne. Boję się, że bedą miały takie piętno, mimo że jeszcze ich z nami nie ma. Podejrzewam, że ograniczę liczbę osób, którzy będą wiedzieć o naszym dalszym leczeniu. Pozdrawiam
    19.04.14 KD transfer 2 blastek 4AA
    17.05.14 są 2 serduszka :love:
    17.12.14 moje cudeńka Leo 2500g/50cm i Iguś 2960g/52cm :love:
  • avatar
    bloo

    21/11/2012 - 15:11

    "Dlatego doskonale rozumiem ludzi, którzy nie mają ochoty wykonać coming out'u dla "dobra ogółu", rozumiem ludzi, którzy chcą dać swoim dzieciom NORMALNOŚĆ tak długo, jak jest to możliwe. I wcale nie oznacza to, że "żyją w strachu i kłamstwie" a, "ich wewnętrzne relacje napiętnowane kłamstwem są kruche i nawarstwiają problemy"." ja też ich doskonale rozumiem, niemniej korzystają oni z sytuacji wypracowanych przez grupę, która ten coming out wykonuje. A stawianie opozycji normalność versus coming out jest dyskusyjnie nieuczciwe i wartościujące negatywnie. Walczyć z tym nie ma sensu, bo wymuszony coming out jest pomyłką. On ma sens tylko wtedy, kiedy jest przemyślany i świadomy. Jesli taki nie jest to lepiej, aby nie było go wcale, bo wtedy rodzina poniesie bardzo duże koszty. Dla mnie normalność oznacza pożegnanie się z ideą normalności i zamiast niej przyswojenie, że wszyscy jesteśmy inni na różnych polach i pod różnymi względami. Adopcja, in vitro, stwardnienie rozsiane, rozwód, to są różne oblicza inności i nie ma człowieka, który byłby w stu procentach przeciętny i na każdym polu spełniał średnią. O wiele lepiej jest moim zdaniem uczyć dziecko, że ma prawo być inne (lubić lalki zamiast samochodów, czytać Sapkowskiego zamiast Rowling, grać w misie zamiast robotów) i własnie w tym się spełnia jego normalność. Od tego bardzo pięknie się przechodzi do wyjaśnień, dlaczego Zosia ma reedukację, Staś korzysta z pomocy MOPSu, a Józio wyjeżdża co rok na Florydę. Dziecko widzi siebie jako element różnorodnego zbioru, w którym każdy element ma swoje unikalne cechy, a to jest tak w ogóle korzystne wychowawczo, nie mówiąc już o tym, że obywatelsko też.
  • avatar
    iwcia83

    21/11/2012 - 17:11

    I ja się przyłączam do podziękowań za ten wpis. Za tę prawdę, którą bez obaw napisałaś. I dziękuję mojemu M, za to że wobec moich obaw powiedział: Ale to będzie nasze dziecko!!!nasze i koniec!!!Dla obcych też będzie NASZE! i tak samo jak swoje, jeśli przeskrobie dostanie burę. A ja się uśmiecham pod nosem myśląc o tym srogim ojcu, który jak dotąd pozwala wchodzić sobie na głowę wszystkim goszczonym przez nas dzieciom ;)
    będę mamą wcześniej czy później ;)
    5.12.2011 - pierwsza wizyta w OA
    23.08.2012 - kwalifikacje

    18.10.2013 - zadzwownił TEN telefon, mamy córeczkę. Jesteśmy najszczęśliwsi pod słońcem! :)
  • avatar
    bloo

    21/11/2012 - 17:11

    ale jest jakaś sprzeczność między naszym dzieckiem, a dzieckiem adoptowanym? Bo ja jej szczerze mówiąc nie widzę. Naszość nie bierze się z genów, a z więzi, a coming out nie ma tu nic do rzeczy, moim skromnym zdaniem. Pomijając fakt, że każde dziecko niezaleznie od pokrewieństwa jest nam jedynie wypożyczane przez życie i Los, a naszym zadaniem jest wyposażyć je w skrzydła.
  • avatar
    Miniula

    21/11/2012 - 18:11

    Zawsze jest tak, że jakaś grupa walczy, a reszta z tego korzysta. I nie jest uczciwe piętnowanie ludzi, w których psychice nie leży skłonność do stawania w pierwszym szeregu. Poza tym Bobetka zwróciła już uwagę na to, że podejmowane są w tym momencie decyzje dotyczące DZIECI a nie dorosłych. Bo to twarze dzieci są na jalendarzu i to one będą zmuszone do obrony przed ewentualnymi atakami, nie rodzice. Rozumiem ideę kalendarza, rozumiem co przyświeca jego twócom i sama idea jest jak najbardziej słuszna.Ale czy mam tak naprawdę prawo decydować ZA moje dziecko? A jeśli ono sobie nie życzy szumu wokół swojego pochodzenia? Mam je zmusić, bo to jest postawa obywatelska? Ja nie mam problemòw ze stanięciem przed obiektywem, mikrofonem, kamerą. Ale to JA. A jakie będzie moje dziecko? Nie wiem. Może jak ja nie będzie miało oporów przed wystąpieniami publicznymi. A jeśli nie?

    Cuda czasami przybierają formę, jakiej się nie spodziewaliśmy, o jaką nie prosiliśmy, jaka może nas niekiedy przerażać. Ale nadal są cudami, odpowiedzią na nasze modlitwy... A może po prostu wynikiem naszej pracy...
    Miniek już Miniulowy :love:
    Nela8

  • avatar
    bloo

    21/11/2012 - 19:11

    decydujesz za swoje dziecko na tysiącu płaszczyzn go dotyczących. Decyzja o tym, czy poinformujesz je o adopcji czy nie, jest również Twoją decyzją- owszem, OAO do tego zachęcają, znamy literaturę i tak dalej, niemniej wykonawcą prawa do wiedzy o tożsamości dziecka jest rodzic. Może on odmówić wykonania tego prawa i nikt go do tego nie zmusi. Sytuacja o pokazaniu twarzy dziecka niczym się tutaj nie różni w swoim mechanizmie decyzji i działania. Ja rodzin milczących nie piętnuję. Mówię jasno i beznamiętnie o tym, że korzystają one z sytuacji wypracowanej przez te rodziny, które przełamują milczenie. Ponieważ tak w rzeczywistości jest. Na tej samej zasadzie antyfeministka korzysta z praw wypracowanych dla niej przez sufrażystki sprzed 100 lat i nie ma znaczenia, czy podoba jej się feminizm czy nie. Jeśli korzystała z edukacji elementarnej, przepracowała za wynagrodzenie choć jeden miesiąc, skorzystała z prawa wyborczego- korzysta z praw wywalczonych dla niej przez inne kobiety. Taka jest prawda i ja tu nie widzę piętnowania, a podsumowanie faktów. W innym wątku napisałam również, że coming out rodzica nie jest równoznaczny z coming outem dziecka i to również jest prawda, ja ją realizuję sama.
  • avatar
    Miniula

    21/11/2012 - 21:11

    Przeczytałam już co pisałaś o udziale Twoich dzieci i generalnie przyznaję Ci rację. Z tym zastrzeżeniem, że nie można od nikogo wymagać realizowania naszej indywidualnej postawy. Tak, jako feministkę czasem wnerwia mnie postawa pewnej grupy kobiet. Ale im dłużej żyję, tym bardziej rozumiem chęć ludzi do tego, by mieć "święty spokój". Wolałabym, mówię szczerze, żeby o adopcji Mojego Synka nie wiedział nikt. Byłoby łatwiej. Mam prawo chcieć łaywiejszego życia. Mam prawo do niego dążyć. Przez wiele lat walczyłam "dla dobra społecznego" i jestem zmęczona. Chciałabym zwykłego, spokojnego życia bez fajerwerków i głupich komentarzy. To źle? Ludzie mają prawo do spokojnego życia. Mają prawo chronić swoją prywatność i nie wystawiać jej przed obiekyw.I nikt nie ma prawa wymagać od nich innej postawy ani stwierdzać, że jest to przejawem strachu i zakłamania

    Cuda czasami przybierają formę, jakiej się nie spodziewaliśmy, o jaką nie prosiliśmy, jaka może nas niekiedy przerażać. Ale nadal są cudami, odpowiedzią na nasze modlitwy... A może po prostu wynikiem naszej pracy...
    Miniek już Miniulowy :love:
    Nela8

  • avatar
    bloo

    22/11/2012 - 01:11

    rozumiem bardzo dobrze, o czym piszesz. I to zmęczenie. I to, że nikt nie może być zmuszany do bycia Siłaczką. I że czasem chce sie po prostu pożyć zamiast walczyć. Ale pomyśl- czy zamiast świata alternatywnego, w którym o adopcji Twojego synka nie wiedziałby nikt i byłoby przez to łatwiej, nie lepszy byłby inny alternatywny świat, w którym o adopcji Twojego synka mógłby wiedzieć każdy i nikomu nie czyniłoby to różnicy, i właśnie dlatego byłoby łatwiej? Ja chcę żyć w tym drugim świecie. Tak, wiem, to nie jest dziś możliwe. Ale wierzę, że będzie i że dokonamy tego. Na marginesie dodam, że moim zdaniem jednym z największych przegranych w bitwie o polskie in vitro jest adopcja. Och tak, wszyscy ją kochamy i politycy prześcigają się w deklaracjach, kogo by to oni nie adoptowali i w ogóle... Tylko nadal tkwimy na mieliźnie tekstów "adoptowałaś? podziwiam cię!" i gdzieś w tle krąży oczywiście to przekonanie, że skończysz z siekierą w potylicy. To nie jest żaden sukces, to tylko przejście na głębszy poziom mitów i stereotypów. Podzielę się jedną historią- rok temu brałam udział w szkoleniu koordynatorów wolontariuszy z całej Polski. Wszyscy pracowali społecznie, charytatywnie. Obywatelskość pełną gębą. Ludzie pracujący w hospicjach, w MOPSach, w Caritasie- z własnej woli, z potrzeby serca. Ludzie o wrażliwości wyższej niż średnia, tak? Dostaliśmy zadanie wypisania problemów, które uważamy za ważne społecznie, a potem karteczki z tymi hasłami poszły w salę i każdy dopisywał swoje skojarzenia, takie pomysły na kampanie społeczne, które mogłyby ludziom przybliżać dany problem, oswajać go. Na karteczkach były różne hasła: porzucone psy. Śmierć w hospicjum. Bezrobocie. Czyli różne nasze bolączki, które są bliskie ludziom wrażliwym. Ja napisałam: "adopcja". Kiedy otrzymałam z powrotem swoją karteczkę z cudzymi skojarzeniami zatkało mnie. Wiecie co na niej było? "adoptuj- zostań bohaterem!" "adopcja: szlachetność nic nie kosztuje" "lepiej adoptować dziecko niż psa" chcecie więcej czy już wam ręce opadły? Tak, ja uważam, że tę beznadzieję trzeba zmieniać. Po prostu dlatego, bo mogę przeżyć kolejne nieudane rządy, mogę przeżyć wyższe podatki i to, że czekam w kolejce do specjalisty pół roku. Ale nie mogę przeżyć tego, że moi synowie mają wzrastać w społeczeństwie walącym tekstami o adopcji dzieci i psów, i kiedy totalnie nie chce mi się już walczyć i pragnę jedynie świętego spokoju, myślę właśnie o tym, że nie wolno mi przestać. Moje chłopaki zasługują na lepszy świat niż ten, na który ich sprowadziłam. Jeśli zmienię choć jednego człowieka i jego podejście to jest to już dla mnie sukces- i dla moich dzieci też.
  • avatar
    Miniula

    22/11/2012 - 08:11

    Mnie opadły ręce, cycki i wszystkie inne członki na te hasła wiele razy, bo też się z nimi spotykam. Tak, chciałabym żyć w świecie, w którym fakt bycia adoptowanym nie wywołuje emocji i na własną rękę / skalę / możliwości walczę o taki świat, a przynajmniej takie środowisko. Mam za sobą całe miesiące rozmów z rodziną, znajomymi, przyjacióką (ostatnio sugerowała ona zatajenie przed Mińkiem informacji, że został adotowany i musiałam jak krowie na rowie, kobiecie skądinąd szalenie inteligentnej, tłumaczyć dlaczego ważna jest jawność adopcji), w pracy, w urzędach, w przychodni zdrowia, z sąsiadami, nawet z księdzem! Ale z drugiej strony, chciałabym być po prostu MAMĄ! Bo przecież o to w adopcji chodziło, żeby Moje Dziecko miało mamę, a ja żebym miała dziecko. Tymczasem zrobiło się ze mnie (po raz nie wiem już który) taką babę-dziwo, o której wszyscy mówią (jedni z podziwem, inni stukając się w głowę) i niewiele osób traktuje mnie jak mamę, po prostu mamę. Niewiele osób traktuje też Mińka jak DZIECKO! On jest dla otoczenia dzieckie-ADOPTOWANYM, więc wszyscy Go obserwują, starając się wyłapać kiedy wyjdą na wierzch te GENY. Normalnie (czyli jak mama z dzieckiem) jesteśmy traktowani tylko wtedy, kiedy ktoś nie wie o adopcji. Wtedy ludzie są zachwyceni Mińkiem, stwierdzają, że jest podobny do mojego partnera (niedawno byliśmy na chrzcie córy przyjaciół i ojcec naszego przyjaciela, nieświadom pochodzenia Mińka, powiedział mojemu partnerowi "no, panie szanowny, nie wyprze się pan tego malucha! skóra zdjęta z tatusia!"), zachowują się po prostu NORMALNIE. Więc skoro nie mam możliwości żyć w świecie, w którym adopcja nie ma znaczenia, bo takiej możliwości NIE MA, chętnie pożyłabym choć trochę wśród ludzi, którzy o tej adopcji nie wiedzą, bo to jest coś, co (nie dla mnie już, ale dla innych) jest możliwe. I uważam też, że znacznie większą "siłę rażenia" miałby fakt, że za 20 lat ktoś, kto przez ten cały czas traktował Moje Dziecko i mnie normalnie, widziałby jak Mały się rozwija, uczy, dorasta jak NORMALNE dziecko, widziałby jak ja zajmuję się Nim jak NORMALNA mama, gdyby po tych latach taki ktoś dowiedział się, że Miniek jest adoptowany... Wtedy nie byłoby miejsca na dywagacje, spekulacje i durne teksty o siekierze w głowi. Wtedy byłaby konstatacja - przecież to NORMALNE dziecko było i wyrósł z niego DOBRY człowiek. Bo w obecnej sytuacji każde potknięcie sie moje jako mamy będzie traktowane jako brak PRAWDZIWEGO instynktu macierzyńskiego, PRAWDZIWYCH uczuć macierzyńskich (jak to powiedziała moja znajoma - tylko nosząc dziecko pod sercem 9 miesięcy można wykształcić z nim tę MAGICZNĄ więź, matka adopcyjna może dziecko kochać, ale nigdy nie będzie w tym tej magii, bo to przecież CUDZE dziecko). Kiedy Mój Syn popełni błąd będzie to postrzegane jako manifestacja Jego "prawdziwej" (czytaj patologicznej) natury. Więc wybacz, ale jeśli miałabym możliwość unikinięcia tego, uniknęłabym. Dla Niego i dla siebie.

    Cuda czasami przybierają formę, jakiej się nie spodziewaliśmy, o jaką nie prosiliśmy, jaka może nas niekiedy przerażać. Ale nadal są cudami, odpowiedzią na nasze modlitwy... A może po prostu wynikiem naszej pracy...
    Miniek już Miniulowy :love:
    Nela8

  • avatar
    Allunia

    22/11/2012 - 13:11

    Bardzo pięknie napisałaś. Zgadzam się z Tobą. Ja też nie chciałabym trąbic naokoło gdybym miała adoptowane dziecko, ze jest adoptowane. Chciałabym mieć wybór komu powiedzieć i czy powiedzieć... ale choć na sytuację w jakiej jesteś nie masz wpływu, to jesteś mądrą kobietą i będziesz wiedziała jak sobie poukładać wszystko wiedząc, że wszyscy wiedzą o Twojej adopcji. A czasy kiedy adoptowane dzieci wytykało się palcami i robiono im złośliwości chyba już minęły? wszystkiego dobrego dla was :-)
    Okruszek - VII.04
    Gabrielka - X.05
    Arturek - IX.07
    Basia - III.14
  • avatar
    Miniula

    22/11/2012 - 13:11

    Abstrahując od pięknej idei skrzydeł, użyczania dzieci przez życie, itd... czy zostałaś kiedyś potraktowana jak tymczasowa opiekunka Twoich dzieci? Czy zostało Ci kiedykolwiek dane do zrozumienia, że nie jestś prawdziwą matką, a Twoje dziecko nie jest Twoim dzieckiem, a jedynie dzieckiem, które wychowujesz dopóki jego PRWDZIWA matka się po nie nie zgłosi? Ja spotykam się z tym niemal codziennie. Na każdym niemal kroku podważana jest "mojość" Mińka. Nawet moja własna rodzina to robi! Więc wybacz, ale ujawnienie się z adopcją właśnie tym często skutkuje - ciągłym podważaniem prawdziwości rodzicielstwa i "mojości" adoptowanego dziecka. A to cholernie boli :(

    Cuda czasami przybierają formę, jakiej się nie spodziewaliśmy, o jaką nie prosiliśmy, jaka może nas niekiedy przerażać. Ale nadal są cudami, odpowiedzią na nasze modlitwy... A może po prostu wynikiem naszej pracy...
    Miniek już Miniulowy :love:
    Nela8

  • avatar
    Miniula

    22/11/2012 - 13:11

    Nie wiem czy minęły... Zawsze znajdzie się jakiś idiota, który wypali coś o patologii :( I bardzo się tego boję. Nie chcę żeby Mój Synek cierpiał, a wiem, że będzie :( Jak każde adoptowane dziecko, które dowiaduje się o swoim pochodzeniu. To jest chyba najgorsze... strach o Jego uczucia i świadomość, że nie da się tego uniknąć :(

    Cuda czasami przybierają formę, jakiej się nie spodziewaliśmy, o jaką nie prosiliśmy, jaka może nas niekiedy przerażać. Ale nadal są cudami, odpowiedzią na nasze modlitwy... A może po prostu wynikiem naszej pracy...
    Miniek już Miniulowy :love:
    Nela8

  • avatar
    bloo

    22/11/2012 - 16:11

    nie, nie zostałam nigdy tak potraktowana. Słyszałam jednak, że jestem morderczynią, a mój syn niechybnie ujawni zespół upośledzeń z tytułu urodzenia ivf. Tyle, że dla mnie to co opisujesz nie dotyczy wcale świata, a samej Ciebie. Nie mamy wpływu na to, co powie sąsiadka, ale mamy wpływ na to, jak zareagujemy na jej słowa i co one będą dla nas oznaczać. Uważam, że jeśli dotykają nas głupie komentarze to świadczy to o dwóch rzeczach: 1. należy dokonać korekt w notesie z adresami znajomych (co jest wykonalne tylko do pewnego stopnia oczywiście, pani z poczty nie jest naszą znajomą, a komentarzem głupim może strzelić) 2. należy się zastanowić nad tym, dlaczego nas to dotyka. Czy czuję się morderczynią? Nie Czy mam lęk wobec potencjalnych upośledzeń mojego syna? Nie Czy usłyszenie takiego słowa wywołuje we mnie uczucie złości, paniki lub gniewu? Nie Czy wpływa na moją samoocenę? Nie Czy wpływa na mój poziom kompetencji rodzicielskich? Nie Są to tylko słowa i od dawna nie mają mocy sprawczej zranienia mnie i mojej rodziny, bo im tę moc odebrałam w wyniku ciężkiej pracy nad sobą samą. To, co zyskałam dla samej siebie to poukładanie w głowie tematu niepłodności i swojej własnej samooceny. Mówię, że jestem osobą niepłodną, ale to już nie jest piętno ani etykieta. Teraz wybieram to określenie dobrowolnie, solidaryzując się z tymi, którzy są wciąż w trakcie swojej drogi do dziecka. To nie jest niewola, a świadomy wybór. I ja się tym wyborem nie tylko nie czuję skrzywdzona, ale czuję się nim uprzywilejowana. Sytuacja się nie zmieniła, to ja zmieniłam swoje podejście do niej- nie jestem niewolnikiem swojej choroby i wyborów, jestem wojownikiem, który wybrał sobie swoją ścieżkę i swoje życie. Każde ujawnienie sie z czymś może zaskutkować głupimi komentarzami. Nie adopcja, to mastektomia. Nie mastektomia to rozwód. Nie rozwód to alkoholizm w rodzinie. Ale co z tego? Nic z tego. Jedynym strażnikiem naszego spokoju i pewności ducha jesteśmy my sami i dlatego tylko nad własnym podejściem warto pracować.
  • avatar
    Allunia

    23/11/2012 - 11:11

    Doskonale cię rozumiem. A czy wcześniejsze rozmowy z synkiem w których wyjasnilabys mu o co w tym wszystkim chodzi, nie sprawilyby ze będzie odporny na ewentualne durne gadanie? Będzie wiedział jak zareagować? Będzie rozumiał ze zlosliwymi uwagami nie warto się przejmować i będzie ponad to? Prawda jest taka, ze nie jesteś w stanie ochronić swojego synka przed całym złem tego swiata, i to samo dotyczy się mnie, matki biologicznej, chociaż nie adoptowalam dzieci, one tez są narażone na ataki innych ludzi w rożnych sytuacjach i tez mam strach o uczucia moich dzieci, ale zadaniem matki, czy to biologicznej czy adopcyjnej jest wyposażenie dzieci w orez dzięki któremu bedą w stanie stawiać czoła tym którzy bedą chcieli je zranic, oraz w umiejętność podchodzenia do wielu rzeczy z dystansem... Mam nadzieje ze zrozumiesz o co mi chodzi, jestem aktualnie chora i brak mi jasności umysłu z powodu tony leków które muszę codziennie brać ale bardzo chciałam ci odpisać.
    Okruszek - VII.04
    Gabrielka - X.05
    Arturek - IX.07
    Basia - III.14
  • avatar
    Allunia

    23/11/2012 - 11:11

    Dwa razy niechcący się wysłało
    Okruszek - VII.04
    Gabrielka - X.05
    Arturek - IX.07
    Basia - III.14