Dzisiaj mialam wyjątkowo ciężki dzień, który zaczął się od niedospanej nocy. Wczoraj robiłysmy z koleżanką świąteczne bibeloty na kiermasz szkolny i jakos zeszło nam do północy, a rano pobudka o 6:15.
Na drugiej lekcji mialam hospitację dyrektorską - uff, udało się!
Później jeszcze tylko cztery lekcje, dwie godziny siedzenia i czekania na radę pedagogiczną, zebranie ogólne rodzicow, zebranie klasowe i ok. 17:30 dotarłam do domku.
Okazało sie to nijaką przyjemnością, bo dostałam alergii na domowników. Wkurzają mnie, a w szczególności Irek. Zasadniczo nic szczególnego nie zrobił, poza tym, że jest pod ręką.
Mam w sobie zal, taki głęboki ból. Dręczy mnie to od wczoraj. Mimo podejmowania wielu racjonalizatorskich działań, nic nie pomaga. Nie chcę cierpieć, a wiem, że dobrze sie stanie jeśli zaakceptuję to cierpienie. Ja już nie chcę nawet, aby odeszło - to chyba jest niemożliwe. Przestaję walczyć ze swoją rzeczywistością i mimo, iż teraz płaczę, to głęboko wierzę, że juz jestem na dobrej drodze do końca żałoby.
Na tym zebraniu ogólnym szóste klasy zaprezentowały jasełka. Były ładne; inne, ale wzruszające.Na sali gimnastycznej półmrok, tylko gdzieniegdzie paliły się małe punktowe światła. Było jakoś tak onirycznie. Stałam koło M. Miala delikatny usmiech na twarzy, łagodne spojrzenie, była spokojna. Na "scenie" Maryja tuliła swego nowo narodzonego synka. M. patrzyla uważnie. A ja ukradkiem zerkałam na Nią i z całych sił chciałam przeniknąć jej mysli, uczucia... Jak to jest miec w sobie takie maleństwo....maleństwo, które nieustannie się w Niej zmienia... Może myślała o przyszłych świętach? Nie wiem...
Pozwalałam łzom spokojnie płynąć. Tak ma być, nie mogę niczego zmienić na siłę. Wierzę, że kiedyś przyjdzie taki dzień, że odnajdę wewnętrzny spokój i harmonię. To jednak jeszcze nie dzisiaj...
Na drugiej lekcji mialam hospitację dyrektorską - uff, udało się!
Później jeszcze tylko cztery lekcje, dwie godziny siedzenia i czekania na radę pedagogiczną, zebranie ogólne rodzicow, zebranie klasowe i ok. 17:30 dotarłam do domku.
Okazało sie to nijaką przyjemnością, bo dostałam alergii na domowników. Wkurzają mnie, a w szczególności Irek. Zasadniczo nic szczególnego nie zrobił, poza tym, że jest pod ręką.
Mam w sobie zal, taki głęboki ból. Dręczy mnie to od wczoraj. Mimo podejmowania wielu racjonalizatorskich działań, nic nie pomaga. Nie chcę cierpieć, a wiem, że dobrze sie stanie jeśli zaakceptuję to cierpienie. Ja już nie chcę nawet, aby odeszło - to chyba jest niemożliwe. Przestaję walczyć ze swoją rzeczywistością i mimo, iż teraz płaczę, to głęboko wierzę, że juz jestem na dobrej drodze do końca żałoby.
Na tym zebraniu ogólnym szóste klasy zaprezentowały jasełka. Były ładne; inne, ale wzruszające.Na sali gimnastycznej półmrok, tylko gdzieniegdzie paliły się małe punktowe światła. Było jakoś tak onirycznie. Stałam koło M. Miala delikatny usmiech na twarzy, łagodne spojrzenie, była spokojna. Na "scenie" Maryja tuliła swego nowo narodzonego synka. M. patrzyla uważnie. A ja ukradkiem zerkałam na Nią i z całych sił chciałam przeniknąć jej mysli, uczucia... Jak to jest miec w sobie takie maleństwo....maleństwo, które nieustannie się w Niej zmienia... Może myślała o przyszłych świętach? Nie wiem...
Pozwalałam łzom spokojnie płynąć. Tak ma być, nie mogę niczego zmienić na siłę. Wierzę, że kiedyś przyjdzie taki dzień, że odnajdę wewnętrzny spokój i harmonię. To jednak jeszcze nie dzisiaj...