17.12.2009-tydzień przed wigilią...
Miały to być fajne święta... tak się staraliśmy utrzymać dobrą atmosferę w domu w relacjach z ojcem,naprawdę się staraliśmy i dziś gdy tak po prostu spytałam jak zorganizujemy wigilię,że może by przyszli do nas rodzice M. byśmy wszyscy razem posiedzieli usłyszałam od ojca słowa,że skoro cały rok je sam kolację to i ten raz zje sam... na początku myślałam,że się przesłyszałam więc spytałam czy chce jakoś inaczej,a on na to,że dla niego nie jest ważna wigilia.No i co?No i posypały się gorzkie słowa,jego wyrzuty jeszcze z czasów gdy mama żyła... jego żale za sprawy które ja gdybym pamiętała to powinnam się do niego już nigdy w życiu nie odezwać...
Znów boli,znów płaczę,znów mówimy sobie:już dość wyprowadzamy się... dlaczego teraz,dlaczego mam ojca z betonu,dlaczego on nie potrafi doceniać tego co ma?????
Boli bo Pomarańczka tak się cieszy na te święta,boli bo miała być duża choinka w dużym pokoju u dziadka której pewnie nie będzie,boli bo ona widziała dziś moje łzy...
Mamy gdzie spędzić święta,możemy tam uciec ale na jak długo?Co niesie ze sobą nowy rok?
Naprawdę brak mi sił i tak mi dziś przykro,jestem cała rozwalona....
Nie wiem co robić