Dzisiaj S. urywała się w pracy na wizytę u ginekologa. Psychicznie przygotowywałam się na to, że moja kolażanka z pracy jest w ciąży i jak tylko wróci oznajmi nam tą wiadomość...
Weszła cała w skowronkach i z plikiem jakiś ulotek w ręce. Podnieconym, drżącym głosem wydukała "Dziewczyny jestem w ciąży". Uśmiechała się...Ja też się uśmiechałam i wymieniłam z S. serdeczne uściski. Pogratulowałam . To 5 tydzień. Miała zdjecie usg fasolki. Pokazywała...Popatrzałam...Opowiadała, że nie wytrzymała i pojechała po wizycie do meża, do pracy mu powiedzieć. P jest zachwycony...Czułam, jak jakiś ogromny żal napływa do mojego serca. Pomyślałam: ja nigdy nie widziałam...ja nie widziałam moich Aniołków. Ja nie mogę mojemu mężowi dać dziecka. ostatnio jak powiedziałam, że jestem w ciąży chyba nawet bał się cieszyć... Ta radosna wiadomość przytłoczyła mnie, zamilkłam. Nie potrafiłam skupić się na pracy i pytałam w myślach: w czym jestem gorsza? Ach....
Myślałam, że to wszystko za mną. Ten żal, zazdrość. Może to dlatego, że tak niedawno ja cieszyłam się ciążą, a chwilę potem opłakiwałam stratę mojego CUDU. Może to dlatego, że S. nie potrafiła być taktowna w tej swojej radości. Miałam wrażenie, że juz nikt nie pamięta, że ja straciłam dziecko( a wcześniej jeszcze dwoje). Poczułam się taka mała....taka bezbronna...taka skrzywdzona...
Jutro Sylwester. W sumie w ostatniej chwili zdecydowalismy się na Bal Sylwestrowy. Koleżanki z pracy zorganizowały wejściówki i idziemy...Będzie S. ....Trochę sie boję...Boję się tych zachwytow...Ochów...achów...ech...
Jestem na siebie trochę zła...użalam się, ale nie potrafie inaczej...Jutro będzie już lepiej...Obiecuję...