Uczę się wychowywać małego człowieczka.
Zosia ma „charakterek”, nie należy do tych dzieci co siedzą chwilę spokojnie i zajmują się sobą, nie należy też do tych co siedzą cichutko. Buzia jej się nie zamyka, jak nie ma słuchaczy (np. jak jedzie w wózku czy się chwilę bawi czymś) to opowiada sobie wierszyki albo śpiewa piosenki.
Ostatni tydzień spędziliśmy nad morzem i oprócz uganiania się za Zosią na zmianę z A. przeczytałam „Wszystkie boże dzieci tańczą” polecanego przez hanię Murakami i „Tam gdzie spadają Anioły” ...Obie książki z typu tych, które po ostatnim zdaniu pozostają jeszcze długo z nami. Ale nie o tym miało być.
Zosia upatrzyła sobie w jednym ze sklepików koraliki. Oglądała je i w końcu jej kupiliśmy. Wybrała takie z kolorowymi kwiatuszkami i dumna wracała ze sklepiku z koralikami na szyi i bransoletką na ręce, a my głośno podziwialiśmy jak ładnie wygląda, co powodowało jeszcze większą radość. Wróciliśmy do pokoju i A. poszedł rozliczyć się z właścielką a my z Z. zostałyśmy same. Zosia zaczęła zdejmować koraliki i „strzelać” nimi. Powiedziałam jej że nie ma tak robić bo się popsują i podsunęłam pomysł, że może założy je lali Hani (nauczona doświadczeniem że samo „nie rób czegoś” w przypadku naszej córki się nie sprawdza, trzeba więc podsunąć jej inne zajęcie). Zosia wzięła Hanię i próbowała jej założyć korale na szyję i....tak naciągnęła gumkę że pękła. Nie wiem dlaczego ale zdenerwowałam się, że popsuła koraliki, które rozleciały się na cały pokój, wyzbierałam jej i nagadałam, że popsuła, że mówiłam że się tego nie ciągnie, ze mi smutno i tatusiowi też będzie smutno, że znowu byłą niegrzeczna...Ona stała i patrzyła jak zbieram koraliki do woreczka... Nie powiedziała nic, nie zapłakała. Przyszedł A. i spytał o korale, ja że Zosia popsuła i nie ma. On powiedział tylko „Ojej”...
Potem przyszła zaraz ciocia z wujkiem Martusią, bawiły się razem i sprawa korali ucichła.
Wieczorem jak Zosia zasnęła, a ja patrzyłam na nią jak spokojnie śpi, jak wygląda jak mały Aniołeczek z tymi jej loczkami i zrobiło mi się strasznie głupio...Przecież ona akurat była grzeczna, robiła to co jej kazałam, przecież gumka w koralach byłą tak cienka, że mogła się zerwać mi czy A., przecież ona starała się być grzeczna, przecież to był PRZYPADEK, i ten blask w jej oczach jak dostała te koraliki i to milczenie jak zbierałam je z podłogi...
Zrobiłam to, co kiedyś robiła moja mama, nieraz z bratem obrywaliśmy za to, że coś zrobiliśmy, chociaż to był przypadek. Nie umiałam sobie przypomnieć konkretnych przykładów, ale doskonale pamiętałam to uczucie, te wyrzuty i tę bezradność, że przecież starałam się... Nigdy nie chciałam, żeby ktoś tak się czuł przeze mnie, nie chciałam być taka jak moja mama, która bardzo nas kocha, ale niektóre jej metody wychowawcze nie są tym co chciałabym naśladować. Siedziałam i płakałam, A. pocieszał mnie, że Zosia na pewno jutro zapomni, że jak jej powiem że naprawimy razem koraliki to się ucieszy...Ja wiedziałam swoje, że to moja wina, że ona pamięta przecież wierszyk po kilku „przeczytaniach” a co dopiero uczucia, że pomyśli „Po co się starć, skoro się staram i mama i tak jest niezadowolona”, że jak będzie miała kiedyś problem to do mnie z nim nie przyjdzie. Chyba do końca nie zrozumiał, stwierdził, że wyolbrzymiam i że jutro naprawimy koraliki i będzie dobrze.
Ja myślałam dalej...Moje dzieciństwo. Mój brat....Tez niezwykle żywe dziecko, chyba ten sam typ co Zosia, ciekawy świata, chwilę nie usiedział w miejscu, też mu się zdążały różne „przypadki”.
Dziewczynka z pokoju obok (ok. 4 lat), siedząca w pokoju z Rodzicami, albo wychodząca z nimi za rękę na spacer, grzecznie wracająca do pokoju po zawołaniu, tłumacząca Zosi ,że „trawki nie wolno zrywać, bo króliczki nie będą miały co jeść” (jak raz udało jej się wyjść z pokoju niezauważona i chwilę pobyć na trawniku razem z dziećmi) i ... przyklejony jej nosek do szklanych drzwi wychodzących na podwórko gdzie bawiły się dzieci....
Czy ja chcę, żeby Zosia miała takie dzieciństwo? czy mi aż tak bardzo przeszkadza to, że ona musi biegać, skakać i się ruszać? czy plama z trawy na nowych różowych spodenkach to problem?
A że nas nie słucha czasem....może po prostu testuje ile jej wolno? Czy jak po raz 5 pójdzie sprawdzić jak gną się żaluzje w oknie to znowu ją odstawimy, czy w końcu my damy za wygraną?
Ostatnie tygodnie były trudne, zwłaszcza porażka „etatowa”, to ,że do tej pory nikt z moich dawnych kolegów z pracy, którzy zapewniali, że będą trzymać kciuki, że zadzwonią jak tylko się coś dowiedzą o wynikach, się nie odezwał. Nawet nie wiedzą czy ja wiem o wynikach czy nie (bo mogłabym nie wiedzieć, bo oficjalną drogą nic jeszcze do mnie nie dotarło). Byłam tez na innej rozmowie o pracę, na której też wybrano kogoś innego.
Swoje „żale” gromadziłam w sobie i tej nocy wypłynęły razem z łzami, bo nie potrafię być taką mamą jak bym chciała, nie potrafię znaleźć pracy, nie wiem nawet co bym chciała robić w życiu. Do tego doszły „Anioły” Terakowskiej... i tak doszłam do wniosku, że nie będę może mamą idealną, ale chyba ważne jest to że wiem gdzie popełniam błędy, że chcę je naprawić i więcej nie popełniać. Praca na uczelni może byłaby fajna, ale czy chciałabym znowu „pakować” się w te „układy i układziki”, na krótką metę miałabym „odskocznię”, ale przecież już dawno stwierdziłam, że nie znam żadnej kobiety na „moim” Wydziale, która zrobiła karierę nie poświęcając swojego życia osobistego, przecież i tak za jakiś czas stanęłabym przed decyzją o wyjeździe zagranicę i musiałoby to się odbyć kosztem Rodziny. Weszłabym w „ten układ” w którym nie byłoby miejsca na kolejne dziecko, bo trudno byłoby znaleźć „odpowiedni czas”. To nie była moja \\"droga\\"...Muszę poszukać \\"swojej drogi\\"...
Łzy mają moc „oczyszczającą”.
Następnego dnia rano wzięłam koraliki
„Popatrzyłam wczoraj wieczorem i zobacz jaką one miały cienką gumkę. Ktoś źle je zrobił i dlatego pękły. Naprawimy je. Pójdziemy do sklepu, kupimy grubą gumkę, albo nitkę i nawleczemy na nowo.”
„Naplawimy?”
„Tak naprawimy i będą dalej takie śliczne jak były”
Zosia się uśmiechnęła...
Dziś pojechała do Babci w koralikach na szyji.
Zosia ma „charakterek”, nie należy do tych dzieci co siedzą chwilę spokojnie i zajmują się sobą, nie należy też do tych co siedzą cichutko. Buzia jej się nie zamyka, jak nie ma słuchaczy (np. jak jedzie w wózku czy się chwilę bawi czymś) to opowiada sobie wierszyki albo śpiewa piosenki.
Ostatni tydzień spędziliśmy nad morzem i oprócz uganiania się za Zosią na zmianę z A. przeczytałam „Wszystkie boże dzieci tańczą” polecanego przez hanię Murakami i „Tam gdzie spadają Anioły” ...Obie książki z typu tych, które po ostatnim zdaniu pozostają jeszcze długo z nami. Ale nie o tym miało być.
Zosia upatrzyła sobie w jednym ze sklepików koraliki. Oglądała je i w końcu jej kupiliśmy. Wybrała takie z kolorowymi kwiatuszkami i dumna wracała ze sklepiku z koralikami na szyi i bransoletką na ręce, a my głośno podziwialiśmy jak ładnie wygląda, co powodowało jeszcze większą radość. Wróciliśmy do pokoju i A. poszedł rozliczyć się z właścielką a my z Z. zostałyśmy same. Zosia zaczęła zdejmować koraliki i „strzelać” nimi. Powiedziałam jej że nie ma tak robić bo się popsują i podsunęłam pomysł, że może założy je lali Hani (nauczona doświadczeniem że samo „nie rób czegoś” w przypadku naszej córki się nie sprawdza, trzeba więc podsunąć jej inne zajęcie). Zosia wzięła Hanię i próbowała jej założyć korale na szyję i....tak naciągnęła gumkę że pękła. Nie wiem dlaczego ale zdenerwowałam się, że popsuła koraliki, które rozleciały się na cały pokój, wyzbierałam jej i nagadałam, że popsuła, że mówiłam że się tego nie ciągnie, ze mi smutno i tatusiowi też będzie smutno, że znowu byłą niegrzeczna...Ona stała i patrzyła jak zbieram koraliki do woreczka... Nie powiedziała nic, nie zapłakała. Przyszedł A. i spytał o korale, ja że Zosia popsuła i nie ma. On powiedział tylko „Ojej”...
Potem przyszła zaraz ciocia z wujkiem Martusią, bawiły się razem i sprawa korali ucichła.
Wieczorem jak Zosia zasnęła, a ja patrzyłam na nią jak spokojnie śpi, jak wygląda jak mały Aniołeczek z tymi jej loczkami i zrobiło mi się strasznie głupio...Przecież ona akurat była grzeczna, robiła to co jej kazałam, przecież gumka w koralach byłą tak cienka, że mogła się zerwać mi czy A., przecież ona starała się być grzeczna, przecież to był PRZYPADEK, i ten blask w jej oczach jak dostała te koraliki i to milczenie jak zbierałam je z podłogi...
Zrobiłam to, co kiedyś robiła moja mama, nieraz z bratem obrywaliśmy za to, że coś zrobiliśmy, chociaż to był przypadek. Nie umiałam sobie przypomnieć konkretnych przykładów, ale doskonale pamiętałam to uczucie, te wyrzuty i tę bezradność, że przecież starałam się... Nigdy nie chciałam, żeby ktoś tak się czuł przeze mnie, nie chciałam być taka jak moja mama, która bardzo nas kocha, ale niektóre jej metody wychowawcze nie są tym co chciałabym naśladować. Siedziałam i płakałam, A. pocieszał mnie, że Zosia na pewno jutro zapomni, że jak jej powiem że naprawimy razem koraliki to się ucieszy...Ja wiedziałam swoje, że to moja wina, że ona pamięta przecież wierszyk po kilku „przeczytaniach” a co dopiero uczucia, że pomyśli „Po co się starć, skoro się staram i mama i tak jest niezadowolona”, że jak będzie miała kiedyś problem to do mnie z nim nie przyjdzie. Chyba do końca nie zrozumiał, stwierdził, że wyolbrzymiam i że jutro naprawimy koraliki i będzie dobrze.
Ja myślałam dalej...Moje dzieciństwo. Mój brat....Tez niezwykle żywe dziecko, chyba ten sam typ co Zosia, ciekawy świata, chwilę nie usiedział w miejscu, też mu się zdążały różne „przypadki”.
Dziewczynka z pokoju obok (ok. 4 lat), siedząca w pokoju z Rodzicami, albo wychodząca z nimi za rękę na spacer, grzecznie wracająca do pokoju po zawołaniu, tłumacząca Zosi ,że „trawki nie wolno zrywać, bo króliczki nie będą miały co jeść” (jak raz udało jej się wyjść z pokoju niezauważona i chwilę pobyć na trawniku razem z dziećmi) i ... przyklejony jej nosek do szklanych drzwi wychodzących na podwórko gdzie bawiły się dzieci....
Czy ja chcę, żeby Zosia miała takie dzieciństwo? czy mi aż tak bardzo przeszkadza to, że ona musi biegać, skakać i się ruszać? czy plama z trawy na nowych różowych spodenkach to problem?
A że nas nie słucha czasem....może po prostu testuje ile jej wolno? Czy jak po raz 5 pójdzie sprawdzić jak gną się żaluzje w oknie to znowu ją odstawimy, czy w końcu my damy za wygraną?
Ostatnie tygodnie były trudne, zwłaszcza porażka „etatowa”, to ,że do tej pory nikt z moich dawnych kolegów z pracy, którzy zapewniali, że będą trzymać kciuki, że zadzwonią jak tylko się coś dowiedzą o wynikach, się nie odezwał. Nawet nie wiedzą czy ja wiem o wynikach czy nie (bo mogłabym nie wiedzieć, bo oficjalną drogą nic jeszcze do mnie nie dotarło). Byłam tez na innej rozmowie o pracę, na której też wybrano kogoś innego.
Swoje „żale” gromadziłam w sobie i tej nocy wypłynęły razem z łzami, bo nie potrafię być taką mamą jak bym chciała, nie potrafię znaleźć pracy, nie wiem nawet co bym chciała robić w życiu. Do tego doszły „Anioły” Terakowskiej... i tak doszłam do wniosku, że nie będę może mamą idealną, ale chyba ważne jest to że wiem gdzie popełniam błędy, że chcę je naprawić i więcej nie popełniać. Praca na uczelni może byłaby fajna, ale czy chciałabym znowu „pakować” się w te „układy i układziki”, na krótką metę miałabym „odskocznię”, ale przecież już dawno stwierdziłam, że nie znam żadnej kobiety na „moim” Wydziale, która zrobiła karierę nie poświęcając swojego życia osobistego, przecież i tak za jakiś czas stanęłabym przed decyzją o wyjeździe zagranicę i musiałoby to się odbyć kosztem Rodziny. Weszłabym w „ten układ” w którym nie byłoby miejsca na kolejne dziecko, bo trudno byłoby znaleźć „odpowiedni czas”. To nie była moja \\"droga\\"...Muszę poszukać \\"swojej drogi\\"...
Łzy mają moc „oczyszczającą”.
Następnego dnia rano wzięłam koraliki
„Popatrzyłam wczoraj wieczorem i zobacz jaką one miały cienką gumkę. Ktoś źle je zrobił i dlatego pękły. Naprawimy je. Pójdziemy do sklepu, kupimy grubą gumkę, albo nitkę i nawleczemy na nowo.”
„Naplawimy?”
„Tak naprawimy i będą dalej takie śliczne jak były”
Zosia się uśmiechnęła...
Dziś pojechała do Babci w koralikach na szyji.