Koleżanka zwiozła mi ubranka dziecięce bo jej córeczka już urosła. To dobrze bo już dzwoniła Magda że jej kuzynka jest w ciąży i czy czegoś nie mam. Mąż patrzył na wielgachną torbę wypchaną malusieńkimi kaftaniczkami i śpioszkami i śmiejąc się zapytał czy nie chcemy sobie tego zatrzymać "tak na wszelki wypadek". A ja się nie śmiałam. Chciałabym zatrzymać. Ale raczej nie zatrzymam. Raczej się nie przydadzą. Wiem, że gdyby pojawiło się w naszej rodzinie jeszcze jedno dziecko, Mąż nie byłby niezadowolony. Kiedyś w jakimś sklepie dzieciowym pokazał mi wózek który "kupiłby jakby trzeba było". Po co w ogóle oglądał wózki. Nie zachowuje się tak facet który już nie chce wiecej dzieci.
A ja? rozsądek podpowiada że to byłoby.... hm.... nierozsądne. Nie wiem jakby zniósł kolejną ciążę mój biedny kręgosłup. Jak wytrzymałaby to moja połatana macica. Jak zareagowałby mój wzrok, który się pogorszył po ciąży z Arturkiem. Jak wytrzymałabym to ja sama, mama po dwóch depresjach poporodowych, kobieta która nie żyje gdy się nie wyśpi a przecież wciąż nie dosypiam z powodu synka który ma już półtora roku!! Jestem zdecydowana nie rodzić więcej dzieci. Ale.
Ale ostatnio ogarnia mnie gorzki żal. Nie mogę (i też nie chcę) stosować antykoncepcji więc powróciłam do wykresów. Do termometru. Do samoobserwacji. Na stronę Fertilityfriend. I robię to wszystko co robiłam 5 lat temu ale w odwrotnym celu. I omijam "te dni". A na stronie FF program pokazuje mi zielone światło. I podpowiada objawy ewentualnej wczesnej ciąży. Bo to program dla staraczek. A ja nie jestem staraczką. I już nigdy nie będę. Już nie będę odczuwać tego niepokoju, napięcia, "stresu dwóch tygodni", nie będę drżącymi rękami zakrapiać testu ciążowego i czekać na wynik. Nie będę głaskać brzucha ani wynajdywać w sobie wszelkich oznak że coś nie gra. Nie będzie też dreszczu rozkoszy gdy lekarz przytulał do mojego policzka maleństwo właśnie wyjęte z mojego brzucha...
Są i dobre strony. Nie będę płakać nad tym że znów @ mnie zaskoczyła a miała się nie pojawić. Nie będę już znosić niedogodności ostatnich tygodni ciąży kiedy to nie mogłam się ułożyć na łóżku i nie spałam całymi godzinami choć chciałam wyspać się na zapas. Nie będzie już nieprzespanych nocy, załamań, całego tego zgiełku który pojawia się wraz z noworodkiem.
Staram się rozbudowywać listę pozytywów nie posiadania więcej dzieci. Szczególnie wymieniam ją sobie w myślach gdy nachodzą mnie wspomnienia. O pierwszym usg, o emocjach które towarzyszyły mi gdy odbierałam pozytywny wynik bety, widziałam na ekranie serce Gabrysi, wypełniałam szafkę ubrankami świeżo upranymi i uprasowanymi. Gdy jechałam do szpitala na umówioną cesarkę ze swiadomością że za max 4 godziny będę tulić swoje maleństwo. Gdy po porodzie wysyłałam w świat wiadomości że jestem mamą i można mi już gratulować... Bo tak bardzo mi żal że już nie będę tego przeżywała.
Cieszę się że moja droga do macierzyństwa była długa i bolesna. Że nie udało mi się za pierwszym razem, że miałam problemy. Jestem za to wdzięczna. Za to, że nie było łatwo. Dziwnie to brzmi, i nawet nie umiem tego rozwinąć, po prostu czuję tak. Że cały ten czas starań, oczekiwania, moich wymyślonych i rzeczywistych niepokojów w ciąży jest teraz, z dłuższej perspektywy cudownym okresem który z czułością wspominam. Czy dlatego że już nie będę przez to przechodzić? Może tak... I żal mi że mam to już za sobą...
A ja? rozsądek podpowiada że to byłoby.... hm.... nierozsądne. Nie wiem jakby zniósł kolejną ciążę mój biedny kręgosłup. Jak wytrzymałaby to moja połatana macica. Jak zareagowałby mój wzrok, który się pogorszył po ciąży z Arturkiem. Jak wytrzymałabym to ja sama, mama po dwóch depresjach poporodowych, kobieta która nie żyje gdy się nie wyśpi a przecież wciąż nie dosypiam z powodu synka który ma już półtora roku!! Jestem zdecydowana nie rodzić więcej dzieci. Ale.
Ale ostatnio ogarnia mnie gorzki żal. Nie mogę (i też nie chcę) stosować antykoncepcji więc powróciłam do wykresów. Do termometru. Do samoobserwacji. Na stronę Fertilityfriend. I robię to wszystko co robiłam 5 lat temu ale w odwrotnym celu. I omijam "te dni". A na stronie FF program pokazuje mi zielone światło. I podpowiada objawy ewentualnej wczesnej ciąży. Bo to program dla staraczek. A ja nie jestem staraczką. I już nigdy nie będę. Już nie będę odczuwać tego niepokoju, napięcia, "stresu dwóch tygodni", nie będę drżącymi rękami zakrapiać testu ciążowego i czekać na wynik. Nie będę głaskać brzucha ani wynajdywać w sobie wszelkich oznak że coś nie gra. Nie będzie też dreszczu rozkoszy gdy lekarz przytulał do mojego policzka maleństwo właśnie wyjęte z mojego brzucha...
Są i dobre strony. Nie będę płakać nad tym że znów @ mnie zaskoczyła a miała się nie pojawić. Nie będę już znosić niedogodności ostatnich tygodni ciąży kiedy to nie mogłam się ułożyć na łóżku i nie spałam całymi godzinami choć chciałam wyspać się na zapas. Nie będzie już nieprzespanych nocy, załamań, całego tego zgiełku który pojawia się wraz z noworodkiem.
Staram się rozbudowywać listę pozytywów nie posiadania więcej dzieci. Szczególnie wymieniam ją sobie w myślach gdy nachodzą mnie wspomnienia. O pierwszym usg, o emocjach które towarzyszyły mi gdy odbierałam pozytywny wynik bety, widziałam na ekranie serce Gabrysi, wypełniałam szafkę ubrankami świeżo upranymi i uprasowanymi. Gdy jechałam do szpitala na umówioną cesarkę ze swiadomością że za max 4 godziny będę tulić swoje maleństwo. Gdy po porodzie wysyłałam w świat wiadomości że jestem mamą i można mi już gratulować... Bo tak bardzo mi żal że już nie będę tego przeżywała.
Cieszę się że moja droga do macierzyństwa była długa i bolesna. Że nie udało mi się za pierwszym razem, że miałam problemy. Jestem za to wdzięczna. Za to, że nie było łatwo. Dziwnie to brzmi, i nawet nie umiem tego rozwinąć, po prostu czuję tak. Że cały ten czas starań, oczekiwania, moich wymyślonych i rzeczywistych niepokojów w ciąży jest teraz, z dłuższej perspektywy cudownym okresem który z czułością wspominam. Czy dlatego że już nie będę przez to przechodzić? Może tak... I żal mi że mam to już za sobą...
przesyłam uśmiechów mnóstwo