Gdy umierał na krzyżu
Cud się nie zdarzył
Żaden anioł nie pomógł
Deszcz nie obmył głowy
Piorun się zagapił gdzie indziej uderzył
Zaradna Matka Boska
Z cudem nie zdążyła
Wierzyć to znaczy ufać kiedy cudów nie ma
Cud chce jak najlepiej
A utrudnia wiarę.
Ostatnio coraz więcej spotykam osób które straciły wiarę w Boga. Kiedy tylko próbuję ich przekonać, że Bóg istnieje, zaraz słyszę: to dlaczego pozwala na te wszystkie nieszczęścia? I wtedy milknę… Nie dlatego, że brak mi argumentów ale dlatego, że na każdego w życiu przyjdzie pora, że zrozumie sens swoich cierpień.
Kiedy weszłam do Kościoła tuż przed odebraniem wyników Bhcg z laboratorium po ICSI, to nie modliłam się o to by się udało. Modliłam się o siłę i wsparcie gdyby się nie udało. Modliłam się, żeby nie obwiniać za to Boga. Wynik był pozytywny. Ogrom szczęścia. Radość nie do opisania. I jakaś nadzieja, że teraz to już musi być tylko dobrze. 3 pamiętne usg. Pierwsze – jest pęcherzyk a w nim zarodek.
Drugie- jest serduszko, bije – ale w moim sercu pojawił się jakiś niepokój, lekarz tak mało wtedy mówił i kazał powtarzać znowu Bhcg.
Trzecie- bardzo długie kiedy to lekarz szukał serduszka mojego Aniołka.
Nie docierało do mnie, że to już koniec. Chciałam, żeby i moje serce przestało bić.
Co mnie ocaliło? Właśnie tamta modlitwa przed pierwszym wynikiem. Przez ten trudny czas żałoby, nie miałam pretensji do Boga. Nie pytałam- dlaczego. Zaufałam.
Nagle okazało się, że mam dokoła siebie tak wielu przyjaciół. To oni trwali przy mnie i podnosili na duchu. Pozwalali mi się wypłakać, wykrzyczeć ból. Była też modlitwa. Inna niż te wcześniejsze. Dłuższa rozmowa z Panem B. i decyzja o adopcji. Pierwsze spotkanie w ośrodku, zbieranie dokumentów, warsztaty i kwalifikacje.
Była też Msza Św. za dzieci utracone. Przepłakałam ją całą, zanosiłam się jak dziecko. Nie podnosiłam głowy, bo nie chciałam aby ludzie patrzyli na mnie. Potem w drodze powrotnej przyszła jakaś ulga. Zadzwonił telefon. Koleżanka która też starała się o dziecko, chodziłyśmy do tego samego lekarza. Spytała czy zechciałabym zostać matką chrzestną dla jej córci. I poczułam radość bo będę Mamą chrzestną.
Po kwalifikacjach nie nastawiałam się na szybki TEN telefon. Ale głos wewnętrzny podpowiadał, że to może być w każdej chwili. Telefon zadzwonił już w styczniu. Kolejny znak od Boga, bo właśnie w tym miesiącu miałam rodzić mojego Aniołka. Odnalazła się Nasza Córcia. Przed pierwszym spotkaniem, wieczorem długo się modliłam. Bałam się czy dziecko nas zaakceptuje, czy my je zaakceptujemy. I wtedy przyszła mi myśl. Czy gdybym rodziła to nie miałabym obaw. Dziecko to Dar. A miłością można „zdziałać” cuda. Modliłam się bym nigdy w życiu nie skrzywdziła jakimś gestem, słowem tego dzieciątka. Nadszedł dzień spotkania z Córcią. Najpierw rozmowa z Panią z OAO i z DD gdy nagle słyszymy ciche pukanie do drzwi. Pierwsza myśl, ktoś chce o coś zapytać. Jednak w drzwiach pojawia się opiekunka która trzyma zawiniątko w kocyku. Stanęłam na baczność. Dostałam ją na ręce… świat się zatrzymał. Nasza córcia spojrzała na mnie swoimi dużymi oczkami, miała otwarte usteczka. Przyglądała mi się a ja… popłakałam się jak dziecko. Była taka śliczna, bezbronna, maleńka, krucha. Wiedziałam, że to nasze dziecko. Teraz jest całym naszym światem. I nawet nie umiem sobie pomyśleć, że jej nie urodziłam, bo urodziła się już dawno w naszych sercach. Zawsze tam była. Życie się zmieniło. Na lepsze.
Modlę się teraz jeszcze więcej. Modlę się za naszą Emilkę. I wierzę, że mimo trudności jakie nas na pewno jeszcze spotkają, Bóg będzie nam wskazywał drogę którą mamy iść.
Zaufałam Bogu i wiem, że lepiej nie mogłam wybrać. Zrozumiałam, że muszę wyjść poza swój ból, egoizm by dostrzec innych.
Modlę się też za tych którzy utracili wiarę.
„Święty Tomaszu niewierny
Ze mną było inaczej
On sam mnie dotknął
Włożył dłonie w rany mego grzechu
Bym uwierzył że grzeszę i jestem kochany
Bóg grzechu nie pomniejsza ale go wybaczy
Za trudne
I po co tłumaczyć.”
* * *
Jaka to radość
Pomagać
Dźwigać
Biec do chorego z wywieszonym językiem
Własne swe serce nieść jak gorączkę
Rozdawać
I wciąż się czuć
Bezradnym
Być niczym
By Pan Bóg mógł działać
Wszystko jest wtedy
Kiedy nic dla siebie
Ks. J. Twardowski
ps. Boże, dziękujemy Ci za naszą Córeczkę Emilkę!
Cud się nie zdarzył
Żaden anioł nie pomógł
Deszcz nie obmył głowy
Piorun się zagapił gdzie indziej uderzył
Zaradna Matka Boska
Z cudem nie zdążyła
Wierzyć to znaczy ufać kiedy cudów nie ma
Cud chce jak najlepiej
A utrudnia wiarę.
Ostatnio coraz więcej spotykam osób które straciły wiarę w Boga. Kiedy tylko próbuję ich przekonać, że Bóg istnieje, zaraz słyszę: to dlaczego pozwala na te wszystkie nieszczęścia? I wtedy milknę… Nie dlatego, że brak mi argumentów ale dlatego, że na każdego w życiu przyjdzie pora, że zrozumie sens swoich cierpień.
Kiedy weszłam do Kościoła tuż przed odebraniem wyników Bhcg z laboratorium po ICSI, to nie modliłam się o to by się udało. Modliłam się o siłę i wsparcie gdyby się nie udało. Modliłam się, żeby nie obwiniać za to Boga. Wynik był pozytywny. Ogrom szczęścia. Radość nie do opisania. I jakaś nadzieja, że teraz to już musi być tylko dobrze. 3 pamiętne usg. Pierwsze – jest pęcherzyk a w nim zarodek.
Drugie- jest serduszko, bije – ale w moim sercu pojawił się jakiś niepokój, lekarz tak mało wtedy mówił i kazał powtarzać znowu Bhcg.
Trzecie- bardzo długie kiedy to lekarz szukał serduszka mojego Aniołka.
Nie docierało do mnie, że to już koniec. Chciałam, żeby i moje serce przestało bić.
Co mnie ocaliło? Właśnie tamta modlitwa przed pierwszym wynikiem. Przez ten trudny czas żałoby, nie miałam pretensji do Boga. Nie pytałam- dlaczego. Zaufałam.
Nagle okazało się, że mam dokoła siebie tak wielu przyjaciół. To oni trwali przy mnie i podnosili na duchu. Pozwalali mi się wypłakać, wykrzyczeć ból. Była też modlitwa. Inna niż te wcześniejsze. Dłuższa rozmowa z Panem B. i decyzja o adopcji. Pierwsze spotkanie w ośrodku, zbieranie dokumentów, warsztaty i kwalifikacje.
Była też Msza Św. za dzieci utracone. Przepłakałam ją całą, zanosiłam się jak dziecko. Nie podnosiłam głowy, bo nie chciałam aby ludzie patrzyli na mnie. Potem w drodze powrotnej przyszła jakaś ulga. Zadzwonił telefon. Koleżanka która też starała się o dziecko, chodziłyśmy do tego samego lekarza. Spytała czy zechciałabym zostać matką chrzestną dla jej córci. I poczułam radość bo będę Mamą chrzestną.
Po kwalifikacjach nie nastawiałam się na szybki TEN telefon. Ale głos wewnętrzny podpowiadał, że to może być w każdej chwili. Telefon zadzwonił już w styczniu. Kolejny znak od Boga, bo właśnie w tym miesiącu miałam rodzić mojego Aniołka. Odnalazła się Nasza Córcia. Przed pierwszym spotkaniem, wieczorem długo się modliłam. Bałam się czy dziecko nas zaakceptuje, czy my je zaakceptujemy. I wtedy przyszła mi myśl. Czy gdybym rodziła to nie miałabym obaw. Dziecko to Dar. A miłością można „zdziałać” cuda. Modliłam się bym nigdy w życiu nie skrzywdziła jakimś gestem, słowem tego dzieciątka. Nadszedł dzień spotkania z Córcią. Najpierw rozmowa z Panią z OAO i z DD gdy nagle słyszymy ciche pukanie do drzwi. Pierwsza myśl, ktoś chce o coś zapytać. Jednak w drzwiach pojawia się opiekunka która trzyma zawiniątko w kocyku. Stanęłam na baczność. Dostałam ją na ręce… świat się zatrzymał. Nasza córcia spojrzała na mnie swoimi dużymi oczkami, miała otwarte usteczka. Przyglądała mi się a ja… popłakałam się jak dziecko. Była taka śliczna, bezbronna, maleńka, krucha. Wiedziałam, że to nasze dziecko. Teraz jest całym naszym światem. I nawet nie umiem sobie pomyśleć, że jej nie urodziłam, bo urodziła się już dawno w naszych sercach. Zawsze tam była. Życie się zmieniło. Na lepsze.
Modlę się teraz jeszcze więcej. Modlę się za naszą Emilkę. I wierzę, że mimo trudności jakie nas na pewno jeszcze spotkają, Bóg będzie nam wskazywał drogę którą mamy iść.
Zaufałam Bogu i wiem, że lepiej nie mogłam wybrać. Zrozumiałam, że muszę wyjść poza swój ból, egoizm by dostrzec innych.
Modlę się też za tych którzy utracili wiarę.
„Święty Tomaszu niewierny
Ze mną było inaczej
On sam mnie dotknął
Włożył dłonie w rany mego grzechu
Bym uwierzył że grzeszę i jestem kochany
Bóg grzechu nie pomniejsza ale go wybaczy
Za trudne
I po co tłumaczyć.”
* * *
Jaka to radość
Pomagać
Dźwigać
Biec do chorego z wywieszonym językiem
Własne swe serce nieść jak gorączkę
Rozdawać
I wciąż się czuć
Bezradnym
Być niczym
By Pan Bóg mógł działać
Wszystko jest wtedy
Kiedy nic dla siebie
Ks. J. Twardowski
ps. Boże, dziękujemy Ci za naszą Córeczkę Emilkę!