Od rana jestem w szpitalu-sama się zgłosiłam…plamię, a beta spada.
Postanowiłam nie czekać na kolejną wizytę w klinice. Czuję, że nie mogę czekać…
W karcie informacyjnej rozpoznanie do obserwacji- ciąża pozamaciczna tak jak na skierowaniu z pogotowia.
Już wiem, że moje maleństwo umiera. Nie mogę nic zrobić.
Czekam na wieczorny obchód lekarza…pielęgniarka coś mówi o zabiegu lub co gorsza operacji.
Nie!!! Nie dam się pociąć!!! Nikomu nie pozwolę zabrać mi mojego dziecka.
Leżę i nie mam pojęcia, co się dzieje: czy ronię? Czy to ciąża pozamaciczna? Leżę i czekam na wyrok…Wiem jedno-na pewno nie będę mamą za niecałe 8 miesięcy, nie wiem czy kiedykolwiek będę.
Płaczę jest mi źle…Jestem sama, mimo, że obok 22-letnia Kamila z takim samym podejrzeniem.
Kiedy skończy się ten koszmarny sen? Kiedy?
Chcę stad uciec, chcę przytulić się do męża i zapomnieć o tym koszmarze.
Mój cud nie jest cudem. Mój cud jest cierpieniem.
Kolejna próba dla naszego małżeństwa, kolejne bolesne rozczarowanie. Czekam na wyrok…
7.04.2008 godz. 19.48(poniedziałek)
Po wizycie…nic nie wiem. Lekarz obejrzał kartę zapytał pielęgniarki o moje wyniki. Wyprzedziłam ją i powiedziałam o spadającej becie. Usłyszałam:”To dobrze, że spada, ale to niewyklucza ciąży pozamacicznej…” Jak to dobrze? Moje dziecko nie rośnie, umiera…a on twierdzi, że to dobrze? Zlecono USG. Muszę czekać. Czyli co? Nic nie wiadomo? Mam czekać? Na co?
Mam nadal skurcze…boli…
Jak zasnę? Jak? Co z moim maleństwem? Czy jeszcze żyje? Czy czuje mój zapach i słyszy jak proszę by nie odchodziło? Nie wiem, co myśleć…płaczę…
8.04.2008 godz. 6.40(wtorek)
To była trudna, smutna i przepłakana noc. Co chwile spoglądałam na zegarek i błagałam o sen. W Sali cisza…pozostałe pacjentki spały…
Słyszałam głosy na korytarzu. Przewożono pacjentkę na porodówkę. Słyszałam jak dzwoniła do męża: „to już, zaczęło się…jestem taka szczęśliwa już niedługo będziemy razem…”Płakałam wtedy jeszcze bardziej…tak chciałabym…
Słyszałam głośny płacz noworodków…każdy taki płacz powodował natychmiastowy strumień łez na poliku.
Czułam się samotna w tym ciemnym, ponurym pomieszczeniu. Chciałam uciec, najlepiej już, teraz.
Dzisiaj pobudkę miałam o 5.30- pobieranie krwi. W ostatnim czasie nawet się przyzwyczaiłam do tego rytuału z kłuciem
Nie śpię…Zaczął się kolejny dzień…ja już nie liczę na cud, ale błagam by móc jak najszybciej stąd wyjść. Chcę być w domu!!! Już!!! Teraz!!!
Mam jeszcze wszystkie objawy ciąży: bolą piersi, chce mi się ciągle jeść. Mogę jeszcze przez chwile poczuć się wyjątkowo.
8.04.2008 godz. 10.15(wtorek)
Oddział ginekologiczny i położniczy dzielą jedynie szklane drzwi.
Co chwilę muszę słyszeć ten bolesny dla mojego serca płacz noworodków. Słyszę na korytarzu zachwyconych tatusiów, którzy opowiadają o swoich ślicznych pociechach. Obserwuję rozmowę teściowej(wnioskuje z rozmowy) z zięciem.
Jak ją nazwaliście?-pyta teściowa.
Justynka- podnieconym głosem mówi zięć.
Ślicznie-zachwyciła się teściowa.
Podekscytowana rodzina wchodzi na oddział położniczy. Są tylko chwilkę. Wychodzą i słyszę głos zachwyconnego ojca Justunki: „Śliczna jak gołąbeczek i taka malutka…”
Zastanawiam się, co w takiej sytuacji powiedziałby mój mąż i jakiego pieszczotliwego określenia użyłby Krzysiu: cukiereczek, maleństwo, cudowny brzdąc? Nie dowiem się…nie w najbliższym czasie… cry:
8.04.2008 godz.13.50(wtorek)
Pytam pielęgniarkę o moje wyniki…nie może mi powiedzieć. Dowiem się dopiero na wieczornej wizycie lekarza.
Cholera jasna…czy to jakaś tajemnica? O co chodzi? Chcę w końcu się dowiedzieć, co mnie czeka, a nie tylko się domyślać.
8.04.2008 godz. 21.20 (wtorek)
Jestem po wizycie i po usg. MOJE DZIECKO NIE ŻYJE
Jutro wyrwą mi mój CUD. Zabiorą, usuną i wyślą do badania.
Nie jestem już w ciązy!!! Boli, to tak bardzo boli.
Kamila z mojej sali też ma ten sam zabieg. Nasze dzieci umarły!!!
Idziemy z Kamilą do szpitalnej kuchni i parzymy sobie herbatę owocową. Włączamy telewizor na sali, bo wiemy, że ta noc będzie nieprzespana. Rozmawiamy, bliżej się poznajemy. Wspieramy się. Oglądamy telewizję, popijamy herbatką i staramy się nie myśleć o tym co nas czeka.
09.04.2008 godz. 18.51(środa)
Obudzono nas tradycją szpitala o godzinie 6.00. Pobrano mi krew by oznaczyć grupę krwi(gdzie ja się uchowałam bez tej grupy). Zabieg miał być o 10.00, ale zaczął się dopiero przed 11.00. Okazało się, ze w tym samym czasie w naszym małym szpitalu nie były nas dwie, ale trzy z tym samym podejrzeniem i Trójka dzieci w tym dniu została wyrwana spod serc swoich matek.
Pamiętam moją rozpacz na sali zabiegowej. Płakałam…Pamiętam słowa pielęgniarki: „ Spokojnie, bo na te łzy będzie potrzebna kroplówka”. Zrobiło mi się ciepło…Obudziłam się już po wszystkim.
Leżałam na tym łóżku już sama, bez mojego CUDU.
Jestem w domu…
Jutro idę do szpitala na zastrzyk immunologlobiny ze względu na grupę krwi?
Zastanawiamy się nad specjalistycznymi badaniami. Kojarzymy fakty…Mąż znalazł trop. Linia męska po stronie matki, czyli wszyscy bracia teściowej i ich żony mieli takie same problemy-liczne poronienia. W każdym z tych małżeństw były poronienia. W dwóch z nich są dzieci, ale jeden z wujków niestety nie doczekał się ojcostwa…Będziemy chcieli o to spytać w klinice…
Jeszcze ta moja grupa krwi…
Musimy to wyjaśnić. Nie mogę dopuścić do kolejnego poronienia. Kolejnej żałoby nie przeżyję
Ból matki, której dziecko umiera jest największym bólem jaki mnie spotkał. To największe cierpienia jakie przeżyłam. Ból fizyczny to tylko chwilowy dyskomfort ciała. Niestety cierpienie psychiczne nigdy nie znajdzie ukojenia. Moje serce nie potrafi przestać boleć…moje serce kłuje…
Dziękuję Ci kochany Krzysiu za Twoja troskę i miłość. Dziękuję, że cały czas byłeś i jesteś przy mnie. Dziękuję za Twoje pocałunki i za to że trzymałeś mnie za rękę.
Nasze dziecko odeszło na zawsze…przepraszam.
jestem z Tobą kochana!!
Gabrielka - X.05
Arturek - IX.07
Basia - III.14