Powoli wracam do wewnętrznej równowagi. Było bardzo żle, zaczęłam bać się ludzi.
Myślę, że właśnie teraz dopadła mnie depresja gigant, tak żle nie było ze mną po żadnym z moich trzech poronień. Zawsze po jakimś czasie wracały siły do życia, optymizm, błysk w oku, energia.Teraz moja psychika nie poradziła sobie. Nie umiałam mówić o siostrze, wciąż byłam w stanie zadumy, kilka razy dziennie i w przeróżnych sytuacjach chciało mi się płakać... miałam wrażenie , że wszyscy chcą ze mną rozmawiać na temat siostry, na temat tego dlaczego ja jeszcze nie mam dzieci....
Najgorsze było to, że nie panowałam nad tym. Kupiłam leki uspokajające... mąż starał się mnie zrozumieć, ale ileż biedak może tulić i mieć cierpliwość. Był ze mną i wybijał mi z głowy czarne myśli.
Dziś powoli wracam. Z siostrą nie bardzo rozmawiam. Wiem, że to moja wina, choć napewno nie do końca, a jednocześnie nie mam sobie nic do zarzucenia, bo to jak się zachowuję jest odemnie niezależne... Oprócz ciąży siostra ma ostatnio opryskliwy charakter, przynajmniej ja tak ją odbieram. Naprawdę bardzo się staram rozumieć ją, cieszyć się ich radością. Naprawdę...
Staram się mniej myśleć o sobie, bo to mnie tylko rozkleja i rożala.
Taka już jestem i tak ma być.
I zaczynam się spowrotem uśmiechać.
I prawie nie płaczę. Choć nadal wrusza mnie byle co.
Dwa tygodnie temu poroniła moja bratowa. Jesteśmy już dwie, naznaczone, zwichnięte, okaleczone.
A świat żyje dalej.