zaraz po nowym roku miałam sen: weszłam do sklepu z butami i prosiłam o czarne szpilki. Kobieta podała mi czarną kurtkę i kazała przymierzać. Odmówiłam. Nie chciałam kurtki. Kurtka była okropna, wielka i bez fasonu. Kobieta kazała mi wybrać sobie buty. Oglądałam rózne: szpilki, kozaczki, na różnych obcasach. Wszystkie czarne. Wszystko w tym sklepie było czarne. Żadne mi nie odpowiadały. W końcu wybrałam czarne haftowane kozaki z obcisłymi cholewkami do kolan. Ale nagle ktoś podbiegł i zabronił mi je przymierzyć. Zabrał mi buty i sen się skończył.
dwa dni po śnie Mama zachorowała. Niby nic, niby zwykłe przeziębienie, ale nagle zaczęły boleć ją nerki, przestała oddawac mocz. Zaczęła mocno wymiotować, po czymkolwiek co zjadła. To trwało 3 dni. Malutko jadła, prawie wcale nie spała i zaczęło jej skakać ciśnienie, nawet do 180, podczas gdy Mama jest niskociśnieniowcem i nawet 120/70 to dla niej za dużo. Zaczęło palić w piersiach i drętwiały ręce. Wszystkie te objawy pojawiały się osobno w przeciągu tygodnia. Byliśmy u kilku różnych lekarzy przez ten czas. Co lekarz to inna śpiewka, inne leki. W koncu w sobotę, w najtragiczniejszy dzień ze wszystkich, kiedy wszystkie objawy się skumulowały, zadzwoniłam po pogotowie i karetka zabrała MAmę do szpitala.
Przez cały czas byłam dość spokojna. Chociaż reszta rodziny trochę panikowała. Takie objawy nie są ok u młodego człowieka a co dopiero u 73-letniej schorowanej kobiety... ale starałam się odsuwać od siebie przerażenie. Nawet gdy Mama sama bała się że chyba nadszedł czas się pożegnać..... wszystko to zmęczyło mnie psychicznie; najgorzej było w sobotę gdy widziałam w jakim stanie Mama pojechała do szpitala, ale podświadomie cały czas miałam w głowie mój sen. Ja nie przymierzałam tamtej czarnej kurtki. Ktoś nie pozwolił mi się ubrać w czarne buty. To wszystko przeszło jakby obok mnie.
w nocy z soboty na niedzielę wszystko się wyjaśniło: nerki - obciążone lekami na przeziębienie. Przestały pracować. Wymioty - alergia na antybiotyk. Najprawdopodobniej. Albo po prostu obciążony i podrażniony żołądek. Pieczenie w piersiach i przełyku - wszystko podrażnione lekami i wymiotami. Skoki ciśnienia - spowodowane strachem.... wszystko to można było nazwać powikłaniami polekowymi. Ale na pogotowiu porządne kompleksowe badania, kilka kroplówek, odpowiednio dobrane leki...
Mama jest w domu. Jest dobrze. Je i nie wymiotuje. Ma apetyt. Gotuję Jej jak dla Arturka gdy miał rozwolnienia. Leki zaleczają zapalenie przełyku, jest daleko lepiej. Są wizyty w toalecie. Jest spokojny sen. Wiadomo, że jest dobrze więc i ciśnienie się umormowało.
Dzisiaj po południu zobaczyłam dawną Mamę sprzed choroby. Z rumieńcami, zaczynającą na coś tam narzekać. Wciąż coś je. Mówi ze czuje się silniejsza ale śpiąca. Wciąż dochodzi do siebie, jakby miała odespać i nakarmić się za te wszystkie minione dni.
Wróciła. Ale bałam się. Chociaż pamiętałam, że przecież we snie nie ubrałam się na czarno.
czasem dobrze jest wierzyć w sny... tym razem ta wiara dodawała mi siły.
dwa dni po śnie Mama zachorowała. Niby nic, niby zwykłe przeziębienie, ale nagle zaczęły boleć ją nerki, przestała oddawac mocz. Zaczęła mocno wymiotować, po czymkolwiek co zjadła. To trwało 3 dni. Malutko jadła, prawie wcale nie spała i zaczęło jej skakać ciśnienie, nawet do 180, podczas gdy Mama jest niskociśnieniowcem i nawet 120/70 to dla niej za dużo. Zaczęło palić w piersiach i drętwiały ręce. Wszystkie te objawy pojawiały się osobno w przeciągu tygodnia. Byliśmy u kilku różnych lekarzy przez ten czas. Co lekarz to inna śpiewka, inne leki. W koncu w sobotę, w najtragiczniejszy dzień ze wszystkich, kiedy wszystkie objawy się skumulowały, zadzwoniłam po pogotowie i karetka zabrała MAmę do szpitala.
Przez cały czas byłam dość spokojna. Chociaż reszta rodziny trochę panikowała. Takie objawy nie są ok u młodego człowieka a co dopiero u 73-letniej schorowanej kobiety... ale starałam się odsuwać od siebie przerażenie. Nawet gdy Mama sama bała się że chyba nadszedł czas się pożegnać..... wszystko to zmęczyło mnie psychicznie; najgorzej było w sobotę gdy widziałam w jakim stanie Mama pojechała do szpitala, ale podświadomie cały czas miałam w głowie mój sen. Ja nie przymierzałam tamtej czarnej kurtki. Ktoś nie pozwolił mi się ubrać w czarne buty. To wszystko przeszło jakby obok mnie.
w nocy z soboty na niedzielę wszystko się wyjaśniło: nerki - obciążone lekami na przeziębienie. Przestały pracować. Wymioty - alergia na antybiotyk. Najprawdopodobniej. Albo po prostu obciążony i podrażniony żołądek. Pieczenie w piersiach i przełyku - wszystko podrażnione lekami i wymiotami. Skoki ciśnienia - spowodowane strachem.... wszystko to można było nazwać powikłaniami polekowymi. Ale na pogotowiu porządne kompleksowe badania, kilka kroplówek, odpowiednio dobrane leki...
Mama jest w domu. Jest dobrze. Je i nie wymiotuje. Ma apetyt. Gotuję Jej jak dla Arturka gdy miał rozwolnienia. Leki zaleczają zapalenie przełyku, jest daleko lepiej. Są wizyty w toalecie. Jest spokojny sen. Wiadomo, że jest dobrze więc i ciśnienie się umormowało.
Dzisiaj po południu zobaczyłam dawną Mamę sprzed choroby. Z rumieńcami, zaczynającą na coś tam narzekać. Wciąż coś je. Mówi ze czuje się silniejsza ale śpiąca. Wciąż dochodzi do siebie, jakby miała odespać i nakarmić się za te wszystkie minione dni.
Wróciła. Ale bałam się. Chociaż pamiętałam, że przecież we snie nie ubrałam się na czarno.
czasem dobrze jest wierzyć w sny... tym razem ta wiara dodawała mi siły.