Jawność adopcji

O adopcji na poważnie. Czy adopcja jest lekarstwem na nasze problemy? Dlaczego adoptujemy? Czego się boimy? Może ktoś ma już gotową odpowiedź?

Moderator: Moderatorzy adopcyjne dylematy

Miniula
Posty: 755
Rejestracja: 16 kwie 2012 19:38

Re: Jawność adopcji

Post autor: Miniula »

Bloo , ja się przychylam do paczłorkowego charakteru rodziny adopcyjnej :-D

U nas też kolorowo, bo i dzieci męża z poprzedniego związku (w opiece naprzemiennej, więc z nami mieszkają pół roku) plus moja adopcja plus teraz adopcja mojego adoptowanego syna przez mojego meża ;)
Widzę masę podobieństw, zwłaszcza w kontekście matki biologicznej moich pasierbiątek (odrzucenie emocjonalne przez matkę i próba zastąpienia jej moją osobą - nieudana, bo właśnie "mama" może być tylko jedna, dzieci mniej więcej do poziomu szkoły podstawowej "dawały sobie radę", potem przyszło załamanie systemu, bo dzieci zrozumiały koncepcję "matki", aktualnie zazdroszczą mojemu adoptowanemu synowi, że "ma porządek w głowie", bo ma "jedną prawdziwą mamę zamiast dwóch nie do końca prawdziwych" - w sensie jedna nieprawdziwa, bo nie zachowuje się jak mama, druga nieprawdziwa, bo jednak nie urodziła oraz nie ma praw matki). Widzę też pewne podobieństwa w problemach pasierbiątek zbieżne z opisywanymi przez innych RA a dotyczących adoptowanych dzieci.

Tak, Wula , adopcje są różne, bo ludzie są różni.
Mój syn prawdopodobnie ma rodzeństwo ze strony OB. Ale musiałoby mi coś bardzo ciężkiego spaść na głowę żebym starała się doprowadzić do ich kontaktu. Mam nadzieję, że z OB i jego rodziną nigdy w życiu nie będzie zmuszony nawiązać żadnego kontaktu i że, dla własnego dobra, nie będzie sam tego chciał :(

Na ten moment moje dziecko całkowicie odrzuca wizję siebie jako osoby adoptowanej. Mimo, że adopcja pokazywana jest pozytywnie, są rozmowy na jej temat w ciepłym tonie, są próby puszczania, czytania, opowiadania bajek o adopcji, on to odrzuca. Po pewnej histerii, kiedy płakał, że on nie chce żadnej drugiej mamy, bo ma jedną, odpuściłam temat.
Zapewne histeria była związana z tym, że starszy brat tłumaczył mu ideę "drugiej mamy", którą on (ten brat) ma w drugim domu, dlatego musi tam czasem jechać. Ale dla mojego dziecka była to sytuacja traumatyczna i dopiero teraz (po ok. roku) zaczyna się przyzwyczajać. Ale nadal odrzuca wizję "drugiej mamy" i mówi, że bracia jadą na wycieczkę albo do szkoły.

Tak na marginesie, po tych wszystkich rozmowach z dziećmi moje podejście do rozwodu zmieniło się o 180 stopni :lol:

Cuda czasami przybierają formę, jakiej się nie spodziewaliśmy, o jaką nie prosiliśmy, jaka może nas niekiedy przerażać. Ale nadal są cudami, odpowiedzią na nasze modlitwy... A może po prostu wynikiem naszej pracy...

Miniek już Miniulowy :love:

Nela8


bloo
Członek Stowarzyszenia
Posty: 10041
Rejestracja: 13 kwie 2008 00:00

Re: Jawność adopcji

Post autor: bloo »

Wula pisze:
Bloo nie wiem, czy dobrze rozumiem - miarą dojrzałości adoptowanych ma byc uznanie RA za swą jedyną rodzinę i nie poszukiwanie kontaktów z RB?
nie, skądże :shock:
Wula pisze:Mówię o tym fragmencie:
cyt."przeczytałam tekst zalinkowany przez Miniulę. Wiecie, co zwróciło moją uwagę? Że ten mężczyzna ani razu nie wspomniał o miłości. Mówił o więziach i o tym, że jest "zżyty" z rodziną adopcyjną. Ale jednocześnie nie jest przecież głosem reprezentatywnym, opowiada własną historię, więc trudno byłoby zakładać, że przekazuje uniwersalną prawdę o optyce dorosłych adoptowanych.
(...) Wśród dorosłych adoptowanych, których znam, są również ludzie bardzo dojrzali, którzy nigdy nie poczuli potrzeby poszukania swoich korzeni i dla których ich matka/ojciec są jedynymi legalnymi i emocjonalnymi rodzicami, choć nie mają z nimi linku genetycznego."
no tak, bo Miniula napisała, że po przeczytaniu relacji tego mężczyzny zaczęła się zastanawiać nad sensem adopcji w ogóle. Tymczasem jego relacja jest tylko jego relacją i nie odnosi się do adopcji "w ogóle", tak jak moja relacja o dzieciństwie będzie opowieścią o konkretnym doświadczeniu, a nie o dzieciństwie "w ogóle".
Wula pisze:I jeszcze - co to jest "uniwersalna prawda o optyce dorosłych adoptowanych"? Czy istnieje jakaś uniwersalna prawda o optyce dorosłych NIE adoptowanych ;) zmierzam do tego, żebyśmy nie wrzucali wszystkich adoptowanych do jednego wora, naprawdę (wybaczcie truizm) - nie ma tu dwóch identycznych przypadków i prawd..
toteż dokładnie taki był mój przekaz. Jeśli niejasno ujęty to mam nadzieję, ze teraz już rozjaśniony.
Awatar użytkownika
Wula
Posty: 90
Rejestracja: 23 gru 2015 10:09

Re: Jawność adopcji

Post autor: Wula »

Miniula mam nadzieję, ze u nas nie nastąpi "załamanie systemu" :lol: ale jesli tak, to weźmiemy to na bary, jak niejedno zresztą.. NB - 8letnia córka (ado) moich znajomych w "podwójnosci" rodzin widzi raczej swoją przewagę, wiec różnie to bywa z tymi koncepcjami oraz ich interpretacjami przez nasze dzieci ;)
Ciekawe jest to, co piszesz o niejako odrzucaniu adopcji przez Twoje dziecko (doczytalam, ze jest w mniej więcej tym samym wieku, co moje) - i tak sobie myślę (wybacz, nie stawiam żadnej diagnozy tutaj broń Boże) że dzieci dużo więcej przejmują uczuć i naszych podswiadomych lęków niż czytają dosłownie słowa - pozytywne w naszym zamiarze.

Bloo ok, dzieki za wyjaśnienie, moje niezrozumienie w takim razie ;)
Mama wspaniałego Przedszkolaka :)

"There is an instinct in a woman to love most her own child - and an instinct to make any child who needs her love, her own." ~ Robert Brault
bloo
Członek Stowarzyszenia
Posty: 10041
Rejestracja: 13 kwie 2008 00:00

Re: Jawność adopcji

Post autor: bloo »

Miniula pisze:
Tak na marginesie, po tych wszystkich rozmowach z dziećmi moje podejście do rozwodu zmieniło się o 180 stopni :lol:
świetnie to rozumiem :) Ale też to co piszesz pokazuje, że każda prawda o rodzinie jest prawdą tu i teraz. Za chwilę to może być zupełnie inna prawda. Dynamika rozwoju naszych dzieci i nas samych jest tak cholernie ważnym czynnikiem, że jedyną rzeczą stałą jest pewność ciągłych zmian ;)
Ponieważ rozwiodłam się, kiedy mój syn miał 2-3 lata ćwiczyłam już wyparcie faktu rozwodu, potem marzenia o naszym zejściu się, potem dołączyły do nich marzenia o ojczymie i macosze, którzy się pobiorą (stało się to wtedy, kiedy syn nawiązał z nimi silne więzi i w sposób oczywisty nie chciał tracić tych waznych dla siebie osób z horyzontu, ale chciał też mieć tatę i mamę w jednym domu), potem była wizja wspólnego mieszkania całej rodziny. Teraz ma 15 lat i docenia fakt posiadania dwóch domów, jest zżyty z rodzeństwem, ale też mówi jasno, że na ten stan rzutuje po prostu to, że tatę, siostrę i brata ma "na dochodne", wiec zawsze będą atrakcyjniejsi niż obowiązki domowe i brat mieszkający wraz z nim, z którym musi się dzielić.
Spodziewam się, że te przemyślenia też będą podlegały dalszym zmianom :)
Z kolei dla młodszego syna, dla którego sytuacja jest już zastana, obecność rodzeństwa starszego brata od zawsze była naturalna, choć był etap, na którym - podobnie jak u Twojego syna - odmawiał przyjęcia do wiadomości, ze brat jedzie "do taty", bo tata był jeden. Teraz ma siedem lat i nie ma z tym problemu, aktualnie jesteśmy na etapie silnej zazdrości o rozwód (serio), ponieważ dzięki niemu starszy brat zyskał raz w roku wyjazd za daleką granicę (jego tata wyemigrował dość egzotycznie), a to oznacza, że ma 2 tygodnie przerwy od szkoły i może się kąpać w basenie, kiedy my marzniemy w zimowej Polsce. Na razie argument, że niestety ceną tych atrakcji jest brak taty na miejscu, w ogóle nie przemawia do siedmiolatka, który uważa, że mimo wszystko jest to super układ i on też by tak chciał :roll:

Dlatego też uważam, że rodzicielstwo polega w dużej mierze na obserwacji i próbach nadążenia za dziećmi. No i też naprawdę największym czynnikiem powodzenia jest spokój rodzica i jego poukładanie w głowie. Najtrudniej mi było, kiedy czułam się winna rozpadu rodziny (w tym sensie, że to jednak naszą decyzją doszło do rozwodu) i usiłowałam coś wynagradzać, sztukować, chronić. Wyszłam z tego z konkluzją, że każdy z nas ma swój bagaż, nasze dzieci również, i nie da się przeżyć życia bez strat, obciążeń i trudności. To jest po prostu bagaż moich dzieci, innego życia nie mają, więc muszą żyć tym życiem i w nim się odnaleźć. Pomagam im w tym procesie, bo taka moja rola, ale to nie znaczy, że czuję się wobec nich winna, bo się nie czuję.
Miniula
Posty: 755
Rejestracja: 16 kwie 2012 19:38

Re: Jawność adopcji

Post autor: Miniula »

Wula jestem pewna, że lęki mojego syna nie mają nic wspólnego z moją percepcją adopcji, a są wynikiem sytuacji związanej ze starszymi braćmi (czyli jakaś tam "druga mama" do której TRZEBA jechać na jakiś tam czas, w związku z czym NIE MOŻNA być z tą, którą się ma w "swoim domku").
Bloo , moje przemyślenia nie pojawiły się po tym zalinkowanym tekście tylko po przeczytaniu całej dyskusji na FB, w której padło wiele słów o związku p. Kamila z rodziną biologiczną, głównie z licznym rodzeństwem, ale też z MB, pomimo, że straaaaaszne świństwo zrobiła wszystkim swoim dzieciom, a jednak p. Kamil jakby finalnie z wszystkiego ją rozgrzesza i liczy się tylko to, że ona TERAZ chce mieć z nim kontakt, że TERAZ zwraca się do niego z czułością, itd.
Czytałam to i zastanawiałam się jak silna musi być potrzeba dziecka by kochała je mama, nie ta, która wychowuje, ale ta, która urodziła. I to było dla mnie jak cios. Bo owszem, p. Kamil pisze o przywiązaniu do RA, ale jednocześnie izoluje ich od swoich działań w związku z RB, zwłaszcza z MB. Pisze w którymś momencie o miłości do RA, ale to takie naciągane jakieś, w odpowiedzi na słowa czy w ogóle czuje się związany z ludźmi, którzy go wychowali, to stwierdzenie jest jakieś takie ... sztuczne i zimne. Natomiast o MB pisze z takimi emocjami, z taką tęsknotą... Podkreśla każdy jej gest czułości, każde ciepłe słowo, emocjonuje się każdym przejawem jej zainteresowania jego osobą. Kiedy się to czyta, człowiek ma wrażenie, że obserwuje dziecko, które po długiej drodze właśnie wróciło do swojego domu, w objęcia kochającej mamy.
A w takim razie... czym była cała historia adopcyjna? Czy nie lepiej było zostawić sytuacji jasnej i klarownej tworząc RZ zamiast fikcji "rodziny adopcyjnej"?
Nie, nie twierdzę, że każda adopcja tak wygląda. Ale może. Tak samo może tak wyglądać adopcja mojego syna, dla którego za 13-15 lat będę tylko kimś, kto tymczasowo wychowywał, a MB będzie tą wyczekaną, wytęsknioną mamusią, która powie "tęskniłam za tobą, synku" i to dla tego młodego człowieka będzie jak powrót do Domu. Kto wie... może i u Was, Wula , tak będzie...

Cuda czasami przybierają formę, jakiej się nie spodziewaliśmy, o jaką nie prosiliśmy, jaka może nas niekiedy przerażać. Ale nadal są cudami, odpowiedzią na nasze modlitwy... A może po prostu wynikiem naszej pracy...

Miniek już Miniulowy :love:

Nela8


bloo
Członek Stowarzyszenia
Posty: 10041
Rejestracja: 13 kwie 2008 00:00

Re: Jawność adopcji

Post autor: bloo »

A wiesz, ile ten człowiek ma teraz lat i ile miał w momencie adopcji? Pytam z ciekawości, bo dyskusji na FB nie czytałam, czy to gdzieś wyszło?
Awatar użytkownika
Wula
Posty: 90
Rejestracja: 23 gru 2015 10:09

Re: Jawność adopcji

Post autor: Wula »

Miniula masz rację, czytałam sporo blogów osob adoptowanych i wiem, że może byc wlasnie tak, jak piszesz - dla wielu z nich to jest jak powrót do domu... To wynika z psychologii, samego faktu odrzucenia w ogóle i próby "naprawienia" tego, co sie stało. Dziecko jest egocentryczne. Bierze wszystko na siebie, również winę odrzucenia na siebie, i to zostaje, zakładam, ze w jakiejś formie zawsze..
Tylko, ze ja to przyjmuję jako ryzyko związane z adopcją i nie spędza mi to snu z powiek ani nie sprawia, ze kwestionuję sens adopcji, naszej historii itd. I tak ma to dla mnie sens, i tak zawsze bedzie to miało wartość dla nas.
Mama wspaniałego Przedszkolaka :)

"There is an instinct in a woman to love most her own child - and an instinct to make any child who needs her love, her own." ~ Robert Brault
Miniula
Posty: 755
Rejestracja: 16 kwie 2012 19:38

Re: Jawność adopcji

Post autor: Miniula »

Bloo na pewno nie był niemowlakiem, nie pamiętam wieku. Pisał, że o adopcji od początku wiedział, bo RA nie ukrywali tego, mówili otwarcie o adopcji. Jak uda mi się doszperać to napiszę :)

Wula, myślę, że czym innym jest logiczne, rozumowe podejście do sprawy (ja także podchodzę racjonalnie, od samego początku, zwłaszcza, że na początku planowałam dla Mińka być RZ, a nie RA), a czym innym emocje.
Można nie pozwolić sobie by kierować się emocjami.
Ale to nie zmienia faktu, że emocje są.

Ja wszystkie teorie znam. Naczytałam się mądrych rzeczy, słuchałam mądrych ludzi. I jestem świadoma.
Ale z drugiej strony nie chciałam być ani bohaterką, ani zbawcą świata. Chciałam być po prostu mamą. I przez jakąś tam chwilę wierzyłam, że mogę. No więc nie. Nie jestem i nigdy nie będę "po prostu mamą". Bo jestem matką ADOPCYJNĄ. A to robi różnicę, wbrew temu, co wiele osób stara się wmówić i sobie, i innym.
Pozwalam sobie tutaj na otwartość, na którą nie stać mnie w świecie realnym ;-)

Dlatego zastanawiam się, w kontekście takich historii, na ile RA jest zgodna faktycznie z dobrem wszystkich zainteresowanych. Czy nie jest to tworzenie czasowej fikcji? Takiej bańki mydlanej, która kiedyś pęknie i wszyscy grzmotną z impetem o beton. Nawet jeśli wiemy, że ten beton tam jest i teoretycznie jesteśmy przygotowani na upadek, to nadal boli. I coś niszczy. Tworzy, owszem, nową jakość, ale kosztem tego, co było.
Więc może po prostu nie tworzyć tych baniek? Może trzeba robić to na jasnych, uczciwych zasadach?

Ty, Wula, masz właśnie takie podejście - nie jestem jedyną mamą, ja je wychowuję, ale ono ma inną mamę, do której najprawdopodobniej kiedyś wróci jak do Domu. Ale większość RA ucieka od tej świadomości.
Uważają siebie za jedynych pełnoprawnych rodziców, bo tak im zostało wmówione, między innymi w OA.
Może trzeba przestać. Bo świat idzie do przodu. Informacja jest łatwiejsza do uzyskania niż jeszcze 10-20 lat temu. Dzieci adoptowane dziś najprawdopodobniej odnajdą swoje rodziny zanim skończą 18 lat, bo umożliwią im to systemy komputerowe, media społecznościowe, itd.
Wszystko się zmienia. Może wizja adopcji też powinna?

Cuda czasami przybierają formę, jakiej się nie spodziewaliśmy, o jaką nie prosiliśmy, jaka może nas niekiedy przerażać. Ale nadal są cudami, odpowiedzią na nasze modlitwy... A może po prostu wynikiem naszej pracy...

Miniek już Miniulowy :love:

Nela8


bloo
Członek Stowarzyszenia
Posty: 10041
Rejestracja: 13 kwie 2008 00:00

Re: Jawność adopcji

Post autor: bloo »

wiesz, pytałam o jego obecny wiek także dlatego, że ten proces dojrzewania, o którym pisałyśmy wcześniej w kontekście rozwodów i adopcji, nie kończy się na pełnoletności. Fascynacja RB i ten głód "mamusi", o którym pisałaś - a wierzę, że dobrze to odczytałaś, bo to się jakoś układa w spójną narrację tego człowieka - składają się na idealizację korzeni, która nie zdarza się jedynie dorosłym adoptowanym, ale bardzo wielu osobom z jakimś pęknięciem biograficznym. Idealizowani są nieobecni ojcowie i matki, osoby bliskie, które od nas odeszły lub zabrała ich śmierć. Idealizowani z powodu tęsknoty i projekcji, które są oczywiście ważne, ale nie są wcale najważniejsze w całym ludzkim życiu.

kiedys wpadło mi w ręce pismo dla rodzin zastępczych, a w nim historia adoptowanego chłopca, ktory w wieku 18 lat pojechał do RB, stanął w progu i powiedział "wybaczam ci". Potem został działaczem antyaborcyjnym posługując się własną historią- matka nie usunęła, a mogła. Pomyslałam sobie: Jezu, synek, co ty wiesz o wybaczaniu- wiesz tyle, ile mówi ci twoje osiemnaście lat. Za 10 lat może ci się zmienić optyka, za 20 zmieni ci się o kolejne stopnie... Wiemy tyle, ile wiemy teraz. Nie mamy pojęcia, jak zweryfikuje to życie, które cały czas trwa.
Zbuntowani dorośli adoptowani mogą przeżyć cztery dekady w poczuciu głębokiej krzywdy, a potem nagle ich olśniewa, że zdarzyło im się cholernie szczęśliwe życie, w którym dostali matkę i ojca. Do tego zresztą nie trzeba być adoptowanym - jako 20latka uważałam, ze mam beznadziejnych rodziców, dziś jestem z nimi pogodzona i wiem, że błędy wychowawcze popełniali z dobrą wolą. Zmieniło mi się jednak dopiero po odchowaniu dzieci, kiedy sporo spraw nagle mi się ustawiło w szyku.

Dlatego trochę z dystansem traktuję idealizowanie matki biologicznej, która wprawdzie nie pamięta, ile dzieci urodziła, ale okazała czułość podczas rozmowy. Ta historia mogła się zdarzyć też dziewczynie wychowanej przez matkę, której tatuś poszedł w długą, ale po 25 latach wysłał jej kartkę na wielkanoc - łaskawy pan, od razu widać, że złoty człowiek. Całkiem możliwe, że za kolejnych parę lat, kiedy taka dziewczyna urodzi własne dziecko lub zwyczajnie trochę życia przeżyje, ocena sytuacji zmieni się ponownie, bo na plan pierwszy wysunie się trwała miłość i determinacja jej mamy, a nie efemeryczna figura ojca.
A niektórzy zostaną z wyidealizowanym obrazem kiepskiego rodzica aż do śmierci, bywa. Czy to jest jednak to szczególne ryzyko adopcji? Kto wie, moim zdaniem to jest ryzyko każdego rodzicielstwa. Niestety jesteśmy śmiertelni, więc część z nas nie dożyje przewartościowania u naszych dzieci.
Życzę rodzicom tego mężczyzny, aby jednak dożyli.
Awatar użytkownika
Wula
Posty: 90
Rejestracja: 23 gru 2015 10:09

Re: Jawność adopcji

Post autor: Wula »

Miniula pisze:Wula, myślę, że czym innym jest logiczne, rozumowe podejście do sprawy (ja także podchodzę racjonalnie, od samego początku, zwłaszcza, że na początku planowałam dla Mińka być RZ, a nie RA), a czym innym emocje.
Można nie pozwolić sobie by kierować się emocjami.
Ale to nie zmienia faktu, że emocje są.
Ja wszystkie teorie znam. Naczytałam się mądrych rzeczy, słuchałam mądrych ludzi. I jestem świadoma.
Ale z drugiej strony nie chciałam być ani bohaterką, ani zbawcą świata. Chciałam być po prostu mamą. I przez jakąś tam chwilę wierzyłam, że mogę. No więc nie. Nie jestem i nigdy nie będę "po prostu mamą". Bo jestem matką ADOPCYJNĄ. A to robi różnicę, wbrew temu, co wiele osób stara się wmówić i sobie, i innym.
Pozwalam sobie tutaj na otwartość, na którą nie stać mnie w świecie realnym ;-)

Dlatego zastanawiam się, w kontekście takich historii, na ile RA jest zgodna faktycznie z dobrem wszystkich zainteresowanych. Czy nie jest to tworzenie czasowej fikcji? Takiej bańki mydlanej, która kiedyś pęknie i wszyscy grzmotną z impetem o beton. Nawet jeśli wiemy, że ten beton tam jest i teoretycznie jesteśmy przygotowani na upadek, to nadal boli. I coś niszczy. Tworzy, owszem, nową jakość, ale kosztem tego, co było.
Więc może po prostu nie tworzyć tych baniek? Może trzeba robić to na jasnych, uczciwych zasadach?
Ty, Wula, masz właśnie takie podejście - nie jestem jedyną mamą, ja je wychowuję, ale ono ma inną mamę, do której najprawdopodobniej kiedyś wróci jak do Domu. Ale większość RA ucieka od tej świadomości.
Uważają siebie za jedynych pełnoprawnych rodziców, bo tak im zostało wmówione, między innymi w OA.
Może trzeba przestać. Bo świat idzie do przodu. Informacja jest łatwiejsza do uzyskania niż jeszcze 10-20 lat temu. Dzieci adoptowane dziś najprawdopodobniej odnajdą swoje rodziny zanim skończą 18 lat, bo umożliwią im to systemy komputerowe, media społecznościowe, itd.
Wszystko się zmienia. Może wizja adopcji też powinna?
Miniula, no wlasnie mam wrażenie, że - na szczęście - nasz oa mocno stoi na ziemi i baniek ani bajek nie tworzy, stąd moze więcej "boli" na poczatku, podczas procesu przygotowawczego niż potem. Nie wiem, może stąd różnica w podejściu Twoim i moim, że Tobie jakąś wizję wyłączności w tym trójkącie adopcyjnym próbowano sprzedać - nam nie. Dlatego nie zakładam szczególnego "grzmotnięcia" o beton, bo żyjemy w takich realiach, które wlasnie zakładają, ze dziecko ma dwie rodziny - obie (uwaga!) PRAWDZIWE. A z punktu widzenia prawa to jako RA jesteśmy prawdziwsi nawet, jeśli miałoby to kogoś dowartościować czy pocieszyć.. ;-)
Możliwe tez, ze młody nawiąże kiedyś kontakty z RB, możliwe że się polubią, ba - pokochają, rzucą w ramiona, popłaczą, wybaczą itd. Jasne, ze bedą emocje. I nie, nie mówię, ze bedzie to dla wszystkich łatwe, ale do tej pory - zdążymy tez się (zakładam) na to przygotować, nastawić, przegadać..To, czego na pewno nie chciałabym to aby młody bał się w ogóle mi o tym wspomnieć, bo mnie urazi, bo a nuż poczuję się "nie-prawdziwa i nie-jedyna" - i to są moje priorytety, relacja z nim oparta na prawdzie właśnie. Do bólu nawet.
A to dosc często mówią osoby adoptowane - ze nawet, jesli adopcja była jawna, to widzieli mimo wszystko jakiś - nazwijmy to - dyskomfort w RA aby rozmawiać o RB, o poszukiwaniach, relacjach. Dlatego tez (w skrajnych przypadkach) czekają czasem, az RA umrą..
Podsumowując - nie, nie "wychowuję, by oddać" (choć, w sumie nie wychowuję przecież, by go zatrzymać :roll: ), czuję się prawdziwą mamą, nie mam natomiast problemu z byciem "nie-jedyną". Czuję, ze warto to w sobie dobrze poukładać, bo tak samo mierzy się z tym rozłamem dziecko. A nawet bardziej boleśnie - bo to nie był jego wybór.

Przeczytałam jeszcze raz wywiad z tym człowiekiem i szczerze mówiąc, zupełnie nie odbieram tego, co pisze jako idealizację RB czy dyskredytację jego RA - nie wiem, co było w dyskusji, moze jakieś dopowiedzenia. Ale nawet jesli - czy nie jest to trochę tak, ze RA po prostu BYLA i JEST. Pewność i stałość. A to, co teraz przeżywa w kontekście RB jest nowe i bardzo emocjonujące. I ok, ma prawo tak czuć. Moze w ogóle warto byłoby bardziej słuchać dzieci i dorosłych adoptowanych, niekoniecznie ich historie muszą wpisywać sie w jakąś wspólną czy uniwersalną "optykę", czy zaraz podlegać ocenie ("idealizuje", "dorośnij synek") ale na pewno moze dać nam to lepszy wgląd w to, co dzieje się w psychice człowieka, ktory ma taki bagaż wlasnie. Zwłaszcza, że ich szeroko rozumiane dobro z założenia przyświeca wszystkim zaangażowanym w jakikolwiek sposób w proces adopcyjny..
Mama wspaniałego Przedszkolaka :)

"There is an instinct in a woman to love most her own child - and an instinct to make any child who needs her love, her own." ~ Robert Brault
Pockahontas
Posty: 2897
Rejestracja: 06 wrz 2012 15:13

Re: Jawność adopcji

Post autor: Pockahontas »

Z zaciekawieniem czytam waszą dyskusję - dajecie dużo do myślenia. Nie zdołam odnieść się do wszystkiego, raczej zostawię wam kilka moich luźnych spostrzeżeń.

Miniula, sądzę, że nadążam za twoim tokiem myślenia i rozumiem rozczarowanie i niepokój po przeczytaniu historii Kamila. Nie mam do powiedzenia wiele ponad to, co napisała już Bloo, bo napisała wiele mądrych uwag. Od siebie dodam tylko, że pracując w oa i dd, faktycznie widziałam jak dzieci lgnęły do swoich rb nawet mimo widocznych zaniedbań z ich strony, jak najczęściej preferowały zdecydowanie dysfunkcyjnych rb pojawiających się raz do roku ponad kandydatów na rz, odwiedzających dane dziecko regularnie dwa razy w tygodniu i cierpliwie budujących więź. Jedno pojawienie się mb, potrafiło rzeczywiście wywrócić dzieciakowi wszystko do góry nogami i spowodować, iż nagle zmienił decyzję co do zamieszkania z ciocią, którą wcześniej ewidentnie lubił.
Nie wierzę jednak w coś takiego jak zew krwi. Wierzę w idealizowanie osoby nieobecnego rodzica, w chwilową fascynację nastolatka/młodego dorosłego odkrytą po latach rb, wierzę nawet w to, że przy dobrej woli i odrobinie szczęścia obie strony są w stanie na nowe wejść w dobre relacje. Nie wierzę jednak, by cokolwiek było w stanie przekreślić miłość i poświęcenie, jakie ra włożyła w ukształtowanie swojego dziecka. Jeśli relacje przez większość wspólnego życia były dobre, to ewentualne odwrócenie się dziecka od ra będzie przejawem kryzysu adolescencji, być może przebiegającego nieco bardziej ostro i radykalnie z uwagi na jego historię. Nie wierzę, by odszukanie po latach rb i nawiązanie z nią pozytywnych kontaktów, kiedykolwiek było w stanie przekreślić przekreślić wszystko, co wydarzyło się wcześniej. Owszem, pojawienie się siostry czy brata, a może nawet mb, z całą pewnością stworzy nową jakość w relacji młodego adoptowanego i jego dotychczasowej rodziny. To jest jednak scenariusz, na który ra powinni być przez specjalistów przygotowani i muszą go uwzględniać w swoim widzeniu przyszłości.

W tym sensie zgadzam się z wizją adopcji, o której pisze Wula - w sensie poważnego (a nie spychologicznego) traktowania i brania pod uwagę konsekwencji faktu, iż dziecko adoptowane nawet w niemowlęctwie (ba, w tym kontekście nawet prenatalnie) ma już swoją historię, której próba wymazania czy zaprzeczenia może zakończyć się emocjonalną katastrofą. Nie można szkolić ra na zasadzie, że gdzieś tam jest rb, pewnie kiedyś temat się pojawi, ale to jeszcze daleko, poza tym to wy kochacie, więc nie ma się czym przejmować. Rb jest jak najbardziej realna i prawdziwa, jak napisała to Wula.
Natomiast osobiście nie mam w sobie zgody na wychowywanie dziecka w poczuciu, że ma dwie mamy, dwie rodziny itp. - przepraszam, jeśli coś źle zrozumiałam. Zdecydowanie stawiałabym na narrację, w której dziecko wie o swoich korzeniach, jest uczone szacunku do nich, dorasta w świadomości, że urodziło się w innej rodzinie i ona gdzieś tam istnieje, ale w sposób zdecydowany oddzielamy grubą linią przeszłość, teraźniejszość i przyszłość.
Takie dziecko wie, że na jego tożsamość co prawda złożyły się losy dwóch rodzin, ale na dzień dzisiejszy i najbliższe lata wie do kogo przynależy, kto jest jego mamą, gdzie jest jego dom. Ma perspektywę, że kiedyś ra pomogą mu odnaleźć rb, że będą wspierać je w tym procesie, ale jeszcze nie teraz. Teraz jest bezpieczne w swojej jedynej rodzinie i ma swoje nienaruszalne miejsce na ziemi, którego nikt mu nie odbierze, bo ra będą strzec jego spokoju ze wszystkich swoich sił.

Przykład. 6-letni chłopcy bliźniaki, od 5 lat w rz, funkcjonującej jak adopcyjna. Zgłosił się do nich ob, nigdy wcześniej niezainteresowany synami. Szybko dostał zgodę na weekendy, dzieci szybciutko go zaakceptowały, wszystko wyglądało na taki właśnie "zew krwi"; facet powie słowo a oni zostawią rodziców, rodzeństwo i spakują walizki. No i zaczął starać się o odzyskanie władzy rodzicielskiej, choć bytowo i emocjonalnie wiadomo było, iż na ten moment nie ma do tego żadnych podstaw. Dzieci - nagle moczenie nocne, wymioty, dziwne infekcje. Wszyscy skłonni byli interpretować to jako tęsknotę za tatą... Mz na pytania chłopców czy pozwoli im zamieszkać z tatusiem, niezmiennie z bólem serca, odpowiadała, że tak, jeśli będą tego właśnie chcieli i sąd wyrazi zgodę. Aż pewnego razu psycholog doradziła jej inną narrację - "nie, teraz na to nie pozwolę, kochamy was i w najbliższym czasie to my będziemy waszą rodziną. Z tatą możecie zamieszkać, kiedy tylko dorośniecie". Problemy skończyły się jak ręką odjął, gdy dzieci otrzymały zapewnienie o tym, że na dzień dzisiejszy przynależą do jednej konkretnej rodziny :-) Tata z czasem stracił entuzjazm...
Awatar użytkownika
Wula
Posty: 90
Rejestracja: 23 gru 2015 10:09

Re: Jawność adopcji

Post autor: Wula »

Pockahontas zgadzam się i tak, to, co napisałam jest pewnym uproszczeniem. Nie chodzi mi o to, ze dziecko AKTUALNIE posiada dwie rodziny w sensie dosłownym, czy prawnym - ale ze poniekąd "przynależy" (nie mam lepszego słowa, narzuca mi się angielskie "claim" - co w najbliższym tłumaczeniu brzmialoby jak "rościć sobie prawo do/uznawać za swoje") do dwóch rodzin i ze rodzina bio nie zniknęła nagle gdzieś tam, najlepiej w kosmosie..
Nie wiem, czy trzeba az tak grubą kreską cokolwiek rozdzielać, nie mam tu przekonania - bo zakładam, ze tożsamość adoptowanej osoby jest w gruncie rzeczy jedna, a jego historia raczej linearna i bez podziałów narzuconych przez RA czy oa. Tak potoczyły sie losy mojego dziecka, z jednej rodziny przeszedł w drugą - taki ma bagaż i doświadczenia. Jestesmy tez otwarci na to, ze losy obu rodzin kiedyś jakos się splotą - kto wie?

I jeszcze coś, co mnie frapuje w niezgodzie na nazywanie mamy bio "mamą" (jako nazwy zarezerwowanej na wyłączność dla MA) - tak jak pisałam, mamy list, bardzo piękny zresztą. Czy Waszym zdaniem powinnam przekazać małemu, ze napisała to jakaś "pani, która go tylko urodziła" i tak się tylko podpisała? Na razie nie dostał go jeszcze, ale nie zamierzam czekać z tym do jego 18-ki, aż sam to sobie wykoncypuje i nazwie każdego tak, jak chce ;-)
Mama wspaniałego Przedszkolaka :)

"There is an instinct in a woman to love most her own child - and an instinct to make any child who needs her love, her own." ~ Robert Brault
Pockahontas
Posty: 2897
Rejestracja: 06 wrz 2012 15:13

Re: Jawność adopcji

Post autor: Pockahontas »

Wula pisze: Nie wiem, czy trzeba az tak grubą kreską cokolwiek rozdzielać, nie mam tu przekonania - bo zakładam, ze tożsamość adoptowanej osoby jest w gruncie rzeczy jedna, a jego historia raczej linearna i bez podziałów narzuconych przez RA czy oa.
A ja myślę, że jednak jest podział i narzuciło go życie, bo jak by na to nie patrzeć, nastąpiło oddzielenie od rb i nawiązanie nowych stosunków prawnych i emocjonalnych. Linearność rozwoju nie wyklucza istnienia pewnych jego etapów. Ja nie piszę o istnieniu dwóch różnych tożsamości, raczej tym, że tę samą tożsamość budują różne czynniki. I naprawdę myślę, że dla dziecka lepszą opcją jest ujęcie w ramy etapów jego życia. Nie chodzi mi tu o jakieś sztywne podziały, typu "o twojej mamie biologicznej porozmawiamy jak dorośniesz" czy "to już za tobą, więc nie ma sensu o tym wspominać" czy też "dostaniesz list, ale dopiero jak będziesz pełnoletni"- absolutnie nie. Miałam raczej na myśli przekaz typu: "zanim się poznaliśmy, byłeś częścią innej rodziny, być może kiedyś znowu nią będziesz, jeśli tego zechcesz" przy jednoczesnym bardzo mocnym budowaniu poczucia wspólnoty w ra i zapewnianiu dziecka, że ma pełne prawo i mnóstwo powodów, by to z nią teraz się identyfikować. Nie wiem czy jasno przekazałam intencję tego posta, więc posłużę się pewną historią...

10-letnia adoptowana dziewczynka, świadoma swojego pochodzenia, mówi do mamy: "wiesz, ja mam oczy po tobie". Co prawda, mama jest niebieskooka, a córka ma oczy piwne, ale mama szybko potwierdza: "tak, to prawda, nasze oczy są bardzo podobne". Ta sama dziewczynka kilka lat później (nie wiem ile, ale jako nastolatka przed 18-tką), po zapoznaniu się z aktualnym zdjęciem mb: "Jestem do niej taka podobna! Oczy mamy identyczne!" Na to ma: "tak, obydwie macie piękne oczy".
Awatar użytkownika
Wula
Posty: 90
Rejestracja: 23 gru 2015 10:09

Re: Jawność adopcji

Post autor: Wula »

Pockahontas pisze: Miałam raczej na myśli przekaz typu: "zanim się poznaliśmy, byłeś częścią innej rodziny, być może kiedyś znowu nią będziesz, jeśli tego zechcesz" przy jednoczesnym bardzo mocnym budowaniu poczucia wspólnoty w ra i zapewnianiu dziecka, że ma pełne prawo i mnóstwo powodów, by to z nią teraz się identyfikować. Nie wiem czy jasno przekazałam intencję tego posta, więc posłużę się pewną historią...
10-letnia adoptowana dziewczynka, świadoma swojego pochodzenia, mówi do mamy: "wiesz, ja mam oczy po tobie". Co prawda, mama jest niebieskooka, a córka ma oczy piwne, ale mama szybko potwierdza: "tak, to prawda, nasze oczy są bardzo podobne". Ta sama dziewczynka kilka lat później (nie wiem ile, ale jako nastolatka przed 18-tką), po zapoznaniu się z aktualnym zdjęciem mb: "Jestem do niej taka podobna! Oczy mamy identyczne!" Na to ma: "tak, obydwie macie piękne oczy".
Pockahontas, moim zdaniem bardzo mocne budowanie poczucia wspólnoty z RA nie polega na zaprzeczaniu prawdzie, hmm, biologicznej? Nasze dziecko nie jest zupełnie do nas podobne i w życiu nie wpadlabym na to, by potwierdzać, ze niebieskie jest czarne ;) tylko po to, by budować w nim sztuczne przekonanie o dziedziczeniu po nas cech fizycznych (zreszta, nie dałoby sie, uwierz ;) Jest podobno cos takiego jak "genetic mirroring", pisze o tym sporo psychologów i stad chyba po odnalezieniu RB często w osobach ado jest ten "klik" i zauważanie realnych podobieństw.
Nasz mały (upraszczając) wie, ze piękne oczy ma po mamie Z ale tak jak tatuś (ado) lubi grać w piłkę i chodzić po górach. Po etapie kiedy w ogóle nie pytał o adopcje, teraz sa dosc częste pytania o tamten czas i "brzuszek" i jacy "oni" są i nie zamierzam go spławiać, skoro wiem, to podaję mu to w odpowiedni do wieku sposób.
Dlatego dla mnie nie ma "grubej krechy" - temat i obecność "tamtych" rośnie wraz z dzieckiem, ale dla nas jest to naturalne i tak, nawet gadamy o tym bez emocji przy śniadaniu ;)
Jednocześnie mały jak najbardziej "claimuje" sobie miejsce w naszej rodzinie, i to bliższej i dalszej. Taki jest jego swiat. Może i dualny? Jaki to przyniesie skutek "kiedyś tam", to się okaże, ale na razie pięknie to sobie wszystko układa i najważniejsze dla mnie jest to, że o tym z łatwością mówi..mam nadzieję, ze tak zostanie.
Mama wspaniałego Przedszkolaka :)

"There is an instinct in a woman to love most her own child - and an instinct to make any child who needs her love, her own." ~ Robert Brault
Pockahontas
Posty: 2897
Rejestracja: 06 wrz 2012 15:13

Re: Jawność adopcji

Post autor: Pockahontas »

Wula pisze: moim zdaniem bardzo mocne budowanie poczucia wspólnoty z RA nie polega na zaprzeczaniu prawdzie, hmm, biologicznej? Nasze dziecko nie jest zupełnie do nas podobne i w życiu nie wpadlabym na to, by potwierdzać, ze niebieskie jest czarne ;)
No ale własnie to nie ta mama wpadła na taki pomysł, tylko sama córka :-) I o tym chciałam napisać - że prawda nigdy nie powinna być ponad dziecięcą potrzebą identyfikacji z osobą, która je wychowuje i którą ono uważa za swojego rodzica.
Ja, w przytoczonej historii, widzę wcale nie zaklinanie rzeczywistości, a coś zupełnie innego - wyjście naprzeciw potrzebom dziecka i podążanie za jego wewnętrznym kompasem, wyznaczającym tempo dojrzewania do rozumienia i akceptacji własnej historii.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Adopcyjne dylematy”