Jakie są Wasze historie?

Pamiętaj że nie jesteś sam w walce z niepłodnoscią! Na tym podforum piszemy o targajacych nami uczuciach. O naszych największych radościach i ogromnych smutkach. Staramy się sobie wzajemnie pomóc, a przez to pomagamy także samemu sobie.

Moderator: Moderatorzy Muszę o tym porozmawić

Awatar użytkownika
Gość

Re: Jakie są Wasze historie?

Post autor: Gość »

Cześć, mam nadzieję, że zagląda jeszcze ktoś na ten wątek :D
Mam 38 lat, pobraliśmy się w 2005 roku, ale o dziecko staraliśmy się już z pół roku wcześniej. Mimo że się nie pojawiało, jeszcze kilka miesięcy po ślubie nie podejrzewaliśmy niczego. Kiedy jednak w ciążę zaszła moja siostra, która za mąż wyszła pół roku po mnie, oboje stwierdziliśmy, że coś chyba jest nie tak. Trzeba by do lekarza. Zaczęłam od ginekologów z mojej miejscowości, bo - jak każda z nas pewnie na początku - myślałam, że wystarczy dokonać drobnej korekty organizmu i wszystko będzie w porządku. Szybko jednak odesłali mnie do Łodzi, bo - jak twierdzili - nie mają wystarczającej wiedzy w tym temacie, w sumie nawet uczciwie się zachowali. Po wstępnych badaniach usłyszeliśmy wyrok: nasienie męża nie kwalifikuje się do naturalnego poczęcia. Można spróbować inseminacji, ale doktor nie poleca, bo szanse są marniutkie. Tylko in vitro wchodziło w grę. Dla nas był to rzeczywisty wyrok, bo w tym momencie naszego życia nie stać nas było nawet na wykonanie inseminacji, nie mówiąc już o procedurze IV. Płakałam, obawiam się, że mąż pokątnie też. Ciężej było tym bardziej, że za ścianą mieszkała siostra z coraz większym brzuchem. Postanowiliśmy wyjechać za granicę, żeby zarobić jakoś pieniądze, ale dla mnie wyjazd ten był przede wszystkim ucieczką od ciąży siostry, bo wiedziałam, że gdy tylko dzidziuś się urodzi, mogę nie dać sobie rady. Myślę, że to był bardzo dobry krok, ponieważ zaowocował bardzo pozytywnymi zmianami w naszym życiu, głównie jednak przyczynił się do znacznej poprawy naszego statusu materialnego. Niestety, leczenie musieliśmy zarzucić. W tym czasie próbowałam "leczyć" siebie i swojego męża sama, tzn piliśmy zioła, braliśmy jakieś witaminy, mierzyliśmy temperaturę i oczywiście liczyliśmy na cud, bo przecież lekarz powiedział, że kilku procentom cud się przydarza. Nam się nie przydarzył. Przyznam jednak, że mimo wszystko było mi łatwiej, bo wiedziałam, że ze mną jest wszystko ok. Nie chcę, żebyście mnie źle zrozumiały. Nigdy nie czyniłam wyrzutów mężowi z powodu jego słabego nasienia, to był NASZ problem, a nie tylko jego. Ale było mi po prostu łatwiej... Po powrocie - około trzech lat temu - trochę czasu zabrało nam ułożenie sobie na nowo życia w Polsce. W międzyczasie siostra zaszła w kolejną ciążę i... byłam przy porodzie. Nie mieszkałam już wtedy w domu rodziców, ale mama zadzwoniła, żebym pojechała z siostrą do szpitala, a ja... nie umiałam odmówić, choć wszystko we mnie krzyczało. Rozpisuję się o ciążach siostry, ale przez te prawie 8 lat starań "przeszłam" ciąże wielu koleżanek i kuzynek. Było baaardzo ciężko, ale siłę dawała mi nadzieja, że jeśli tylko uda nam się zgromadzić odpowiednią sumę, nas również spotka to szczęście. Pamiętam, że kiedy w niespodziewaną ciążę zaszła moja o rok starsza przyjaciółka, nawet nie byłam już przygnębiona, bo myślałam, że kiedy ona będzie rodzić, ja już będę spodziewać się własnego dziecka. Oczywiście tak się nie stało. Uzbieraliśmy jednak tyle, żeby wystarczyło na IV. Po pierwszych zleconych badaniach przeżyłam traumę. Okazało się, że dla mnie jest już za późno, że weszłam już w okres menopauzy i że nigdy nie będę mieć własnych dzieci. Dzień, w którym się o tym dowiedziałam, z całą odpowiedzialnością mogę nazwać najgorszym dniem w moim dotychczasowym życiu. Przez tydzień ryczałam dzień w dzień od rana do wieczora, później miałam chociaż godzinne przerwy, jeszcze później zaczęłam brać pod uwagę to, co lekarz powiedział o komórce dawczyni. Dziewczyny, wiem, że może nie zrozumiecie tego, ale ja nie chciałam jakiegoś dziecka , ja już będąc nastolatką, marzyłam o WŁASNYM dziecku, o krwi z mojej krwi i ciału z mojego ciała. Przeżyłam prawdziwy dramat, ale jednak zdecydowałam się na KD. Bardziej dla męża niż dla siebie, choć tak naprawdę sama nie byłam w stanie określić w tamtym momencie własnych uczuć. Kiedy mąż oddawał nasienie przed zapłodnieniem komórek, czułam się okropnie, jakby poza nawiasem, bardzo niepełnowartościowo. Transfer się nie udał i wiadomo o tym było już dzień po transferze. Wiem nawet, kiedy dzieciaczki mnie opuściły. I choć przed transferem miotały mną różne - nie zawsze pozytywne emocje - przez te klika dni od transferu, kiedy nie miałam jeszcze pewności stuprocentowej, że się nie udało, to wtedy pokochałam te dzieci,a po ich odejściu uważałam, że sama je uśmierciłam, ze może w kimś innym miałyby szansę na przeżycie. W niedługim czasie podchodziłam do kolejnego KD, ale choć minął rok i zarodki na mnie czekają, nie można mi ich podać, bo okazało się, że cierpię na rzadką przypadłość - mój organizm na progesteron reaguje krwawieniem. Podchodziłam kilka razy, progesteron podawano mi na różne sposoby, niestety, zawsze to samo - krwawienie tuż przed transferem. Straciłam już nadzieję, nie liczę już też na cud. Lekarstwa dla mnie nie ma, więc dziecka nie będzie. Ale można żyć z tą wiedzą. Człowiek po latach uodparnia się. Zadziwiające jest to, że dzieci do mnie lgną, choć ja ich wcale nie zachęcam. Miewam w domu przedszkole, bo dzieciaki mojego rodzeństwa, sąsiadów uwielbiają znienacka wpadać do ukochanej cioci. Reaguję normalnie, jak każda inna ciocia. Tylko że nie chcę się do nich przywiązywać, bo one zawsze odchodzą do swoich rodziców. Da się żyć, choć łatwo nie jest. Przychodzą chwile takie jak dziś, że jeśli nie dam upustu emocjom, to mam wrażenie, że oszaleję. Wchodzę wtedy na bociana, czytam różne historie i płaczę. Potem mam na jakiś czas spokój i dalej mogę normalnie funkcjonować. Aż do następnego razu. Oczywiście ślady w psychice zostały. Pomimo tego, że staram się w życiu realizować, że idę do przodu, że wyznaczam sobie nowe cele i je osiągam, mam poczucie braku. Nie czuje się w pełni kobietą i mam wrażenie, że każda inna ma nade mną przewagę, bo to, co dla innych jest naturalne, dla mnie jest nieosiągalne. Poza tym mam wrażenie, że skrzywdziłam męża, choć nigdy mi tego nie powiedział ani w żaden inny sposób nie okazał. On także marzy o dziecku, a ja nie mogę mu go dać. Seks leży na całej linii, głownie z mojej przyczyny. Nie chodzę do spowiedzi i coraz rzadziej zaglądam do kościoła. Zabawne jest to, że być może do braku dziecka przyczynił się faktycznie brak pieniędzy, gdybyśmy to in vitro zrobili wcześniej, może zdążyłabym przed menopauzą. Teraz pieniądze mam i to całkiem sporo, ale... za późno. No i tyle. Pewnie Was zanudziłam moim ekshibicjonistycznym wyznaniem, ale dziś mi to było potrzebne. Takie małe katharsis :D

Dodane -- 23.08.2011, 01:02 --

Dorzucę jeszcze kilka słów w temacie, w którym dyskutowałyście odnośnie lat starań. Mnie, dziewczyny, wydaje się, że po wielu miesiącach starań i ustawicznych rozczarowań odrobinę zgorzkniałyśmy i jesteśmy przewrażliwione na punkcie własnego nieszczęścia. Ja po trzech latach starań czułam się tak samo źle jak po pięciu czy ośmiu. Z czasem dochodzi tylko to przewrażliwienie, o którym napisałam. Posłużę się przykładem: dziewczyny będące pacjentkami tej samej kliniki, w której i ja bywam założyły na forum trzy różne wątki: dla starających się, dla ciężarnych i dla matek. Zrobiły to po to, by nie "kłuć w oczy" te z nas, którym się nie udaje. Początkowo odbierałam to jako dyskryminację, a wątki dla zaciążonych i matek oznaczały dla mnie kolejny "stopień wtajemniczenia"osiągalny tylko dla tych lepszych. Nic podobnego! Byłam głupia myśląc w ten sposób, a wynikało to z mojego przeczulenia na własnym punkcie.
Ech... życie uczy człowieka pokory.
Awatar użytkownika
Ewqa184
Posty: 205
Rejestracja: 13 lut 2010 01:00

Re: Jakie są Wasze historie?

Post autor: Ewqa184 »

Hej.
Ja również chciałabym dołączyć swoją historię.
Mam 28 lat. Cztery lata temu wyszłam za mąż i jak większość z Was przez pierwszy rok nie przejmowałam się tym że jeszcze nie mam dziecka. Po tym pierwszym roku postanowiłam poszukać lekarza który jest dobry w leczeniu i ewentualnie który leczy w Klinice niepłodności (do tej pory nie umiem sobie uświadomić dlaczego akurat takiego lekarza szukałam- czyżby kobieca intuicja?). Trafiłam do dobrego specjalisty. Pierwsze pół roku polegało na sprawdzeniu owulacji, hormonów i jajowodów. Owulacji brak, hormony skaczące i niedrożny lewy jajowód :mur: . Potem laparoskopia i miesiąc później histeroskopia. Od lekarza słyszymy że najlepiej by było dla nas podejście do IUI. Nie chcieliśmy dłużej czekać zapożyczyliśmy się u moich rodziców i podeszliśmy - do pierwszej do drugiej do trzeciej "brak ciąży". dwa lata temu postanowiłam zmienić klinikę. KOSZMAR tylko polegało to na wyciągnięciu jak największej ilości pieniędzy. Podeszliśmy do czwartej IUI-brak ciąży. Zaś mnie czekała laparoskopia (już druga)podeszłam do niej i słyszę od lekarza że mam wycięty kawałek prawego jajnika. Małżeństwo zaczęło się nam sypać. Im więcej było problemów tym bardziej nie mogłam się dogadać z Mężem, a przy tym brak pieniędzy i pożyczki na leczenie. Postanowiłam odpocząć. Rok temu podeszłam do 5 IUI na tzw. kasę chorych. Za wizytę musieliśmy zapłacić i za badania krwi które kosztowały 300 zł. :x Oczywiście ciązy brak. W tym roku postanowiłam wrócić do swojego pierwszego specjalisty. Mówi nam o in vitro i że to będzie dla nas najlepsze rozwiązanie. Nie czekamy bierzemy zaś pożyczkę i podchodzimy. Niestety nie udało się... Przed nami jeszcze histeroskopia i dwa transfery. Jest Mi ciężko. Siostra ma dwójkę dzieci, kuzynka ogłosiła dwa tygodnie temu że jest w ciąży(już z trzecim a jest w tym samym wieku co ja) a teraz pod koniec listopada przyjeżdża ukochana synowa ogłosić teściowej że będzie babcią. Nie jestem zazdrosna to już minęło, ale boli mnie tylko to że będziemy wysłuchiwać jacy to jesteśmy zapatrzeni w siebie, że latka nam lecą a my dalej nic...Dlaczego ludzie są tak ciężko domyślni, czy wszystko trzeba im tłumaczyć...Jestem z mężem już ponad cztery lata i moja niepłodność nauczyła mnie pokory, zrozumienia, zrozumiałam czym jest rozczarowanie i cierpliwość. Widzę też dobre strony tej choroby wiem że mąż mnie kocha tak prawdziwie Przecież jest ze mną mimo tego że nie dałam mu dziecka. Coraz częściej zaczynamy rozmawiać na temat adopcji. Oby dwoje mamy dosyć naszego małego pustego mieszkanka m-3. Przestałam się już rozczulać nad sobą i nad swoim życiem. Zaczęłam sobie tłumaczyć tym że niektórzy ludzie mają znacznie gorzej. Jest mi smutno jest mi przykro ale to są emocję które będą nam towarzyszyć do końca życia czy tego chcemy czy nie...
V NIEUDANYCH IUI
IMSI-Provita - 28.09.11 - punkcja
01.10.11 - transfer :(
05.03.12 - transf. dwóch śnieżynek.
11 dpt beta 158.
16 dpt 3628
30.03.12 mamy dwa pięknie bijące serduszka. Proszę Boga abyście zostały z nami i zdrowo rosły
tp.26.11.2012
Mamy 3 mrozaczki
alina79
Posty: 18
Rejestracja: 10 cze 2010 17:20

Re: Jakie są Wasze historie?

Post autor: alina79 »

Witam
Od 4 lat jestem po ślubie mam wspaniałgo mężą, a doszczęścia brakowało nam tylko dziecka. Mijał rok za rokiem ja jakoś nie specjalnie sie leczyłam mam PCOS, ciągle miałam nadzieje że sie uda, że zdarzy sie cud...no i zdarzył, kiedy juz wypłakałam wszystkie łzy, kiedy znosiłam te wszystkie przykrości zaszłam w ciąże tak zwyczajnie. Kiedy zrobiłam test i zobaczyłam na nim dwie kreski nie uwierzyłam,rozpłakałam sie tak bardzo bałam się cieszyć zeby potem nie cierpieć. Poszłam do lekarza pod dzwiam trzęsłam sie jak galareta a w myslach prosiłam Boga żeby to była prawda. No i jest jeszcze to nie dociera do mnie ale nie zapomne nigdy tej chwili kiedy doktor robiąc mi usg powiedział "pewnie że to ciąża". Wiele razy wyobrażałam sobie tą chwilę, ale nie sadziłam że będzie tak piękna.
Kiedys opisując swoją historię na bocianie jedna z dziewczyn napisała mi "Taki sam cud zdarzy się i Tobie, nie wątpię w to" - dziękuje Ci za te słowa bo za ten CUD będę dziękować Bogu każdego dnia.
Na wszystkie sprawy pod niebem jest wyznaczona pora.........nasz mały cud sie zdarzył
Awatar użytkownika
kadellka
Posty: 342
Rejestracja: 08 lis 2009 01:00

Re: Jakie są Wasze historie?

Post autor: kadellka »

hej
nie da sie opisac co my przezywalismy przez ponad 4 lata starania sie o dzieciatko... nieudane inseminacje, laparoskopia, hsg... i brak diagnozy - DLACZEGO? :(
pytania i dziwne uwagi znajomych i rodziny... w koncu przygotowania do IVF...
a malenstwo przyszlo kiedy chcialo...
Wam tez sie uda - kiedys przytulicie malego czlowieczka... :caluje
HSG - Salve ok :)
laparoskopia - CZMP ok :)
4x IUI - Gameta :( wrogi sluz :(

4 lata staran.... i zdarzyl sie naturalny cud....

nasz synek Adas urodzil sie 16 lipca 2010 :)

drugie malenstwo w drodze... http://dziecko.haczewski.pl/suwaczek/2011/11/1/28.png
goka_2
Posty: 2254
Rejestracja: 30 sie 2011 13:06

Re: Jakie są Wasze historie?

Post autor: goka_2 »

Witam
Jestem mężatką od 2006roku mam 29 lat. Zaraz po ślubie mąż bardzo chciał zacząć starania o maleństwo, jednak ja nie byłam na to gotowa miałam mnóstwo wątpliwości. Wszystko było ważniejsze najpierw ukończenie studiów, remont mieszkania, praca i dążenie do stabilizacji materialnej.
Kiedy poczułam że jestem gotowa, zaczęliśmy starania to była końcówka 2008roku, najpierw bez stresu ale za każdym razem kiedy @ przychodziła, czułam że jest coś nie tak. Z drugiej strony nie dopuszczałam do siebie myśli, że będę mieć problemy, uważałam że ciąża to naturalna kolej rzeczy. Dlaczego miało by się nie udać bo co???? Ciągle zadawałam sobie tego typu pytania.
Jednak kiedy czas mijał zdecydowaliśmy się na wizytę u ginekologa no i się zaczęło badania, monitoring cyklu, badanie męża, leki hormonalne i starania starania, starania. Po roku zmieniliśmy lekarza na podobno bardzo dobrego i znowu to samo kolejne badania leki na stymulację, laparoskopia po której wykryto endometriozę I stopnia 3,5 m-ca na danazolu i powrót do starań.
Tak minął kolejny rok i nic, podjęliśmy decyzję o leczeniu w klinice niepłodności. Wybrałam lekarza z polecenia siostry leczyła się u niego z pozytywnym rezultatem. Myślałam że w takiej klinice wiedzą co robią więc zdałam się na specjalistów z wiarą, że w końcu zostanę mamą. Kolejne badania, stymulacje, starania naturalne i nadal nic.
W końcu zapadła decyzja o inseminacji, nie wahaliśmy się ani chwili w końcu miał być to krok bliżej naszego cudu, ale nie udało się. Myślałam no cóż, nie tym razem to następnym. Pojechałam po leki na stymulację i doznałam szoku lekarz owszem dał receptę na leki ale również dał skierowanie na laparoskopię. Powiedział, że jak nie da się ustalić terminu to mam wziąć leki. Tylko nie potrafił konkretnie ku czemu ma służyć ta laparoskopia. Całą drogę do domu przepłakałam, bijąc się z myślami co zrobić - kolejny raz się kroić?, czy wziąć leki?
Po rozmowie z mężem podjęliśmy decyzję że nie dzwonimy ustalić terminu i biorę leki. Podchodzimy drugi raz do inseminacji. Jeżeli się nie uda robimy przerwę nie wiemy jak długą.
Przez ten czas, a minęły już trzy lata, zjadłam tyle leków i przepłakałam tyle nocy obwiniając się, że nie mogę dać mężowi upragnionego potomka, zaczęłam popadać w czarną otchłań.
Doszłam do wniosku, że nie radzę sobie z problemem że im bardziej pragnę złapać "króliczka" tym on szybciej zaczyna uciekać, a ja znowu zostaję w tyle. Moje życie zostało podporządkowane wizycie u lekarza, wyczekiwaniu momentu owulacji i seksu "bo dziś trzeba". Stałam się wrakiem człowieka, nie mogę patrzeć na kobiety w ciąży, bo czuję tak ogromną niesprawiedliwość dlaczego ja nie jestem na ich miejscu. Nie wspomnę o uroczystościach rodzinnych i męczących pytaniach lub docinkach.
Cieszy mnie jedno a mianowicie to, że mam przy sobie wspaniałego człowieka, który jest ze mną wspiera mnie i wiem że mogę na niego liczyć.
W końcu przyszedł czas na weryfikację dotychczasowych działań i postanowień. Powiedziałam dość, nie mogę podporządkowywać swojego życia tylko i wyłącznie pragnieniu bycia w ciąży. Ta inseminacja jest ostatnia, na razie laparoskopii się nie poddam zawsze mogę to zrobić i do tego wrócić.
Teraz stawiam na siebie, szukam dobrego psychologa i chcę wyjść na prostą cieszyć się z tego co mam i co daje mi los, chcę czerpać z życia pełnymi garściami.
Do tej pory przez ten okres starań lata tak szybko przeleciały, że sama się zastanawiam na czym, mam wrażenie, że życie ucieka mi przez palce, i tracę najlepsze swoje lata.
Daję sobie trochę czasu jestem młoda, być może to jeszcze nie mój czas, a może to wszystko samo wejdzie na dobre tory. Wierzę, że będzie dobrze tylko potrzebuję trochę czasu, muszę naładować akumulatory i za jakiś czas znowu ruszę do boju.
Pozdrawiam was bardzo cieplutko w ten bardzo mroźny dzień.
P.S. Być może moja opowieść jest trochę chaotyczna, ale chciałam wszystko opisać. Mam nadzieję, że was nie zanudziłam.

Starania od 2008 roku od 08/2011 GAMETA Rzgów
I/2012 IUI :( VI/VII.2013 ICSI :(
27.08. crio 2 blastusi 8dpt II , 9dpt 380mIU/ml, 11dpt 777mIU/ml, 13dpt 1997mIU/ml 19.09.2013 widziałam dwa :love: 
8.02.2014 Kamil i Kacper

16.04.2016 cud naturals II kreski ma teście i oto 16.12.16 na świecie pojawiła się Łucja 

Awatar użytkownika
Gość

Re: Jakie są Wasze historie?

Post autor: Gość »

goka_2 domyślam się co czujesz...
mam podobnie...
jestem załamana, dlatego szukam pomocy dobrego psychologa, może to blokada w mojej głowie...
tyle lat starań...
nie wiem już co robić...
moja historia w kilku słowach poniżej..
Awatar użytkownika
Gość

Re: Jakie są Wasze historie?

Post autor: Gość »

el84 mam nadzieję, że znalazłaś dobrego psychoterapeutę, który pomógł.

Wiecie, każda z boćkowych historii jest szczególna. Są historie krótsze, dłuższe, przesycone smutkiem, ale też szczęśliwe. Najpiękniejsze jest to, że chyba każda z historii ma lub będzie mieć swój dobry koniec. A końcem tym może być zarówno dziecko (biologiczne i adoptowane) jak i świadoma decyzja, że rodzinę tworzyć będzie kobieta i mężczyzna.

W skrócie moja historia, podobna do historii jednej z Was, choć tamta ma szczęśliwe zakończenie w postaci małego szkraba.

9 lat związku, 4 lata małżeństwa, 5 lat starań o dziecko .... wieczne wymówki męża, że powinnam iść do lekarza, a ja się bałam, bałam się słowa "bezpłodność". W końcu zdecydowałam się na wizytę u specjalisty.
Później - nieco ponad 2 lata leczenia, PCOS, leczenie farmaceutyczne, mąż wiecznie marudzący na kolejki u mojego (nie "naszego", bo na wizty nie wchodził ze mną nigdy) dr oraz na moją propozycję by się przebadał. Ja faszerowałam się lekami stymulującymi, a on wiecznie miał jakieś ale, wiecznie jakiś powód lub niepasujący termin by zrobić coś konkretnego. W rezultacie podczas wszystkich cykli stymulowanych nie podeszliśmy ani razu do IUI (choć 3 razy w ciągu całego leczenia mogliśmy z powodzeniem podejść). W końcu decyzja o laparoskopii. Mąż niby mnie wspierał, ale... wciąż coś innego było ważniejsze. Udało mi się go namówić na badanie, wrócił z idealnymi wynikami i tekstem "no widzisz, mówiłem". Dwa miesiące po mojej laparoskopii stwierdził, że decyzję o małżeństwie podjął zbyt pochopnie i że odchodzi. Zostałam sama, a raczej prawie sama. Był ze mną przyjaciel, który interesował się moimi sprawami bardziej niż mój mąż. Sam przezywał ciężkie chwile - walczył z nowotworem jądra. Obie sytuacje (mój rozwód i jego choroba) bardzo nas do siebie zbliżyły, w tej chwili jesteśmy razem (choć chwilowo osobno, bo mój mężczyzna przebywa za granicą - planujemy niebawem zamieszkać razem w PL). Nie planujemy nic w szczegółach, po prostu chcemy być razem mimo wszystko. Mimo moich problemów i mimo Jego problemów. Wiem, że szanse na nasze wspólne biologiczne dziecko są wręcz zerowe. W rozmowie (która on zaczął) ustaliliśmy, że jeśli wyniki jego badań po powrocie do PL wskazywałyby , że mamy jakieś szanse to będziemy myśleć jak się starać o dziecko, jeśli nie będzie szansy to cóż.... zostaniemy we dwoje. W pewnym stopniu pogodziłam się już z faktem, że zostaniemy bez dziecka, choć czasem bywają smutne dni.... myslę, że z czasem będzie ich coraz mniej.

:bigok: za Was wszystkie
Awatar użytkownika
Gość

Re: Jakie są Wasze historie?

Post autor: Gość »

Kal27, trochę podczytywałam Cię na wątku da odchudzających się. Nie wiedziałam, że w sumie nasze historie są takie podobne. :glaszcze Wierzę w dobre zakończenie u Ciebie. Tak po prostu musi być. Musi być dobrze. :caluje
Awatar użytkownika
Gość

Re: Jakie są Wasze historie?

Post autor: Gość »

tehanu pisze:Kal27, trochę podczytywałam Cię na wątku da odchudzających się. Nie wiedziałam, że w sumie nasze historie są takie podobne. :glaszcze Wierzę w dobre zakończenie u Ciebie. Tak po prostu musi być. Musi być dobrze. :caluje
dziękuję :kiss: Jest dobrze już teraz :)

Nie licze na cud. Zbyt złe wyniki przed odjąciem jądra, do tego chemioterapia, fakt, że dość krótka, ale jednak to bardzo obciążające leki.
Plus moje problemy. To nam raczej odbiera szansę na zostanie rodzicami. Ale myślę, że poradzimy sobie z tym ... juz sobie radzimy :)
yeti1
Posty: 161
Rejestracja: 29 mar 2010 00:00

Re: Jakie są Wasze historie?

Post autor: yeti1 »

kal Ty mnie wczoraj pocieszłas:)dzisiaj ja napisze.w mojej rodzinie jest osoba po raku jadra itd.chemioterapia i praktycznie lekarze nie dawali zadnych szans na dziecko.obecnie maja 4 mc córke po paru(!)miesiacach staran,nawet ja bylam w szoku.moze taki cud rowniez wam sie przytrafi.
pozdrawiam
Awatar użytkownika
Gość

Re: Jakie są Wasze historie?

Post autor: Gość »

yeti1 pisze:kal Ty mnie wczoraj pocieszłas:)dzisiaj ja napisze.w mojej rodzinie jest osoba po raku jadra itd.chemioterapia i praktycznie lekarze nie dawali zadnych szans na dziecko.obecnie maja 4 mc córke po paru(!)miesiacach staran,nawet ja bylam w szoku.moze taki cud rowniez wam sie przytrafi.
pozdrawiam
:)
dziękuję

wiem, że cuda się zdarzają, ale naprawde ciężko jest uwierzyć, że przydarzą się właśnie nam.

Jeśli nam się zdarzy taki cudzik piekny to będziemy bardzo bardzo z tego powodu szczęśliwi. Ale jeśli sie nie przydarzy to też będziemy szczęśliwi - we dwoje :)

Dla mnie najważniejsze jest to, że jestem z człowiekiem, który mnie w pełni rozumie i dla którego jestem bardzo ważna (i vice versa). Czuję się kochana, rozumiana i akceptowana ze wszystkimi swoimi słabostkami - nie tak jak w byłym małżeństwie. To ogromna różnica. I teraz wiem co to miłość i co to znaczy szczęście (a przynajmniej tak czuję, że to to i że wiem).
Ignacja
Posty: 1
Rejestracja: 12 lip 2012 19:56

Poczucie bezsensu w życiu - niepłodność wtórna

Post autor: Ignacja »

Witam serdecznie,
piszę tu, na Bocianie, po raz pierwszy. Przepraszam, jeśli pojawią się jakieś nieprawidłowości - uczę się dopiero, jak Forum funkcjonuje.
Szukałam dziś po omacku w necie informacji na mój problem niepłodności - trafiłam tu. Doszłam dziś do ściany, mam diagnozę od ponad miesiąca, jakoś się trzymałam mimo bardzo złego samopoczucia, ale dziś pękłam. Mam 35 lat, 5.5- letnią córkę, ostatnie dwa lata starań za sobą, półroczne diagnozowanie w klinice niepłodności (Gameta) i od miesiąca wiedzę, że mam endometriozę IV stopnia, zaatakowane jajniki i jajowody, otrzewną i jelita. Leczę się lekiem visanne, mam przed soba czas na podjęcie decyzji o in vitro. Nie jestem przekonana do końca do tej metody. To szarpanie sama z sobą, wymęczenie bólem endometrycznym trwającym przeszło rok, skutkami ubocznymi leków, zawalanie pracy zawodowej, bycie kiepską żoną i mamą, brak umiejętności podjęcia decyzji o in vitro oraz pewność, że nie zajdę naturalnie w drugą upragnioną ciążę sprawiło, że bardzo mi źle ze sobą i z bliskimi. Pojawiło się nieznane mi poczucie bezsensu swego życia, braku nadziei, poczucie własnej miernoty. Stałam dziś na peronie czekając na pociąg i pojawiła się straszna myśl, żeby skończyć z tym wszystkim. Nie umiem sobie poradzić. Jeśli ktoś poczuje się na siłach - bardzo bardzo proszę o pomoc.
Ignasia
Awatar użytkownika
anastazja77
Posty: 4251
Rejestracja: 06 paź 2010 21:03

Re: Jakie są Wasze historie?

Post autor: anastazja77 »

Ignacja witaj na naszym forum!
Ignacja pisze:Przepraszam, jeśli pojawią się jakieś nieprawidłowości - uczę się dopiero, jak Forum funkcjonuje.
Masz prywatną wiadomość, żeby ją odczytać należy kliknąć na ikonkę pw pod każdym Twoim postem.
Ignacja pisze:To szarpanie sama z sobą, wymęczenie bólem endometrycznym trwającym przeszło rok, skutkami ubocznymi leków, zawalanie pracy zawodowej, bycie kiepską żoną i mamą, brak umiejętności podjęcia decyzji o in vitro oraz pewność, że nie zajdę naturalnie w drugą upragnioną ciążę sprawiło, że bardzo mi źle ze sobą i z bliskimi
Przechodziłam podobną drogę i bardzo było mi z tym źle ale fajnie mi się wtedy gadało z dziewczynami również chorującymi na endo. Podaję link do tego wątku tam można swobodniej podagać:
:arrow: http://www.nasz-bocian.pl/phpbbforum/vi ... 77&t=76315
11.08.2011 - pierwsza wizyta w OA
09.01.2012 - zaczynamy kurs
09.07.2012 - kwalifikacje
06.09.2012 - zjawiła się w naszym życiu córeczka z serduszka
Sabinak2
Posty: 4269
Rejestracja: 19 wrz 2010 21:11

Re: Jakie są Wasze historie?

Post autor: Sabinak2 »

Dziewczynki drogie, czytam te Wasze historie i mi smutno bardzo.
Dodam moją, a w gruncie rzeczy jeden epizod, bo w podpisie mam szczegóły. Pierwsza ciąża po pierwszym monitoringu i puste jajo płodowe. Druga naturals, po usg serduszkowym jakoś uznaliśmy, że będzie dobrze. Skończyło się w 14 tc. Pojechałam do szpitala z gorączka ponad 40 stopni i po tym jak pod prysznicem z mojej pochwy zaczęły wypadać takie mini kostki i krew (przepraszam za makabryczny opis). W szpitalu nie miałam siły zejść sama z fotela. I oboje uslyszeliśmy, że w macicy nie ma dziecka, tylko pełno ropy, że teraz trzeba powalczyć o mnie i prawdopodobnie skończy się wycięciem macicy. Dzieki Bogu tak się nie skończyło, ale mój M potem był przeciwny kolejnym staraniom. Jakoś się dogadaliśmy, kolejne miesiące monitoringu i nic. Sprawdzone jajowody metodą archaiczną (sól fizjologiczna), prawdobnie niedrożne, dostałam skierowanie na laparo, umówiłam się do szpitala na grudzień. A w listopadzie pojechaliśmy na miesięczny urlop - bardzo aktywny, bardzo wyczerpujący (Sri Lanka i Indie). Wróciłam w ciąży.
Ciągle się boję, że coś się stanie, boję się, że dziecko umrze w moim brzuchu, przy porodzie, po porodzie. To jedno. A z drugiej strony jestem też bardzo szczęśliwa teraz i czekamy na Małego.
Chciałabym Wam dać trochę mojego szczęścia i dobra, które teraz czuję wokół siebie :caluje
Starania od 2009
luty 2010: brak serduszka
16. 03. 2010: Aniołek [*] - 9 tc
listopad 2010: jest serduszko!
20. 01. 2011: poronienie septyczne [*] - 14 tc
05. 08. 12: urodził się nasz syn - Wiktor
19. 05. 14: drugi synek - Jeremi
Awatar użytkownika
Gość

Re: Jakie są Wasze historie?

Post autor: Gość »

Sabinak2 :bigok: mocno za to żeby teraz było wszystko dobrze, żeby maluszek był silny i zdrowy i dał Wam mnóstwo szczęścia i miłości :)
ODPOWIEDZ

Wróć do „Muszę o tym porozmawiać”