Jak ze wszystkim w życiu, i tutaj tzreba wykazać wiele pokory.
Pokora oznacza dla mnie zrozumienie własnych ograniczeń i danie sobie prawa by je posiadać, a potem - mierzenie sił na zamiary.
Nie znoszę wszytskich akcji na "hurra!!!!" - wszystko jest możliwe - nie ma rzeczy nie do pokonania i inne takie. Oczywiście, ze można przyjać kazde dziecko, ale tzreba pomyśleć nie o samym pzryjęciu, ale o późniejszym życiu!!! Bo adopcja nie polega na heroicznym PRZYJĘCIU, ale na ŻYCIU Z DZIECKIEM i przygotowaniu o do samodzielości w tym życiu właśnie. Wolno mi nie mieć siły na bardzo chore dziecko albo na dziecko zagrożone poważną chorobą. Taką decyzję zrozumie tylko ten, który się podobnie chorą osobą opiekował.
Doszłam na podstawie wcześniejszych doświadczeń do takiej refleksji: radykalnie mają prawo wypowiadać się tylko ci, którzy wiedzą praktycznie o czym mówią. Oczywiście, dyskusja jest ważna, ale pozbawiona radykalno-nieomylnych sądów. :!:
Nie czułabym sie na siłach pzyjąć dziecka upośledzonego, z zespołem Downa lub inną powazną chorobą genetyczną, z poporodową dystocją barkową, ze skutkami głębokiego niedotlenienia przy porodzie, z porażeniem mózgowym, z poważną wadą serca lub innych narządów wewnętrznych, z historią chorób psychicznych w rodzinie (zwłaszcza schizofrenia) i epilepsji. Mogłabym dziecko ze wzmożonym / osłabionym napięciem mięśniowym, z alergią.
Teraz coś dla wszystkich radykałów. To nie bedzie o dziecku, ale o pewnym mechaniznie "wydawania sądów" u ludzi:
Kiedy oddawaliśmy dziadka wymagającego całodobowej opieki lekarskiej do Domu Opieki niedaleko miejsca zamieszkania, było sporo tzw. "społecznego oburzenia". Byliśmy, jednym słowem, takie niewdzięczne ...świnie którym się nie chciało opiekować staruszkiem po wylewach. Ci jednak, którzy tak chętnie radykalnie się wypowiadali, nie byli zainteresowani faktem, ze: po zakończeniu urlopów bezpłatnych, z uwagi na zachowanie zatrudnienia i na obciążenia kredytowe nikt z pracy zwolnić się nie mógł, dwie kolejne opiekunki odeszły w ciągu czterech miesięcy (żadna nie chciała zmywać ze scian obiadu, ani myć łazienki wysmarowanej fekaliami - przepraszam za dosłownośc, dochodziły nas natomiast słuchy ze chętnie spedzaja czas w pobliskim sklepie plotkując przy kawie z ekspedientką), żadnej nowej opiekunki chętnej na niezłe warunki finansowe nie udało się juz znaleźć, nikogo nie obchodziło że dla osób opiekujących sie takim chorym jest to obciążenie psychiczne a jeśli się mieszka w małej miejscowości to nie ma czasu jechać 'do miasta' żeby skorzystać z pomocy psychologa kiedy własnie psychika siada. Kogo obchodziło, ze dziadek po wylewach często zupełnie stracił jasnośc umusłu robił się nieprzewidywalny? Np. rozbił okno laską, rzucał bułkami podanymi na śniadanie, próbował z niedowładem nóg chodzić po schodach z których spadł, kiedy opiskun poszedł skorzystać z toalety. Kto zrozumie w 100% o czym piszę, jeśli tego nie przeżył?
Otóż nikt.
Pozdrawiam wszystkich radykałów i wszystkich wyważonych.
kolorowa
"Wariaci, podobnie jak dzieci, nie dają za wygraną, dopóki ich życzenie nie zostanie spełnione." Paulo Coelho