rola ojca w wychowywaniu adoptowanego dziecka

Archiwum forum "Adopcyjne dylematy"

Moderatorzy: Moderatorzy, Moderatorzy grupa wdrożeniowa

Awatar użytkownika
madhag
Posty: 194
Rejestracja: 05 gru 2009 01:00

rola ojca w wychowywaniu adoptowanego dziecka

Post autor: madhag »

Ten temat tak nie do konca jest zgodny z tematem dzialu, ale mysle, ze pasuje tu najlepiej.
Dzisiaj mam ochote pomarudzic, po prostu jestem zmeczona, potwornie zmeczona. Gdy adoptowalismy z mezem dziecko, to myslalam, ze razem je adoptowalismy. Teraz mam wrazenie, ze cala odpowiedzialnosc spoczywa na mnie. Czy wszyscy faceci sa tak potwornie pozbawieni wyczucia, cierpliwosci, checi nawiazania wiezi ze swoimi dziecmi? A wszystkie kobiety takie slepe jak ja, ze nie widza tego przed pojawieniem sie dziecka?
Najgorsze jest to, ze ja mam wrazenie, ze maz sie nawet stara, ale kompletnie mu to nie wychodzi. Probuje nawiazac kontakt z dzieckiem, ale polega to glownie na glupkowatych zartach, nigdy na powaznej rozmowie. Nie widzi, gdy cos zlego sie dzieje, mlody moglby siedziec przed kompem 12 godzin na dobe, a tatus by sie nie zorientowal.
A dzisiaj zaczal po prostu na niego wrzeszczec, bo ... syn wzial ciastko, ktore zdaniem meza bylo przeznaczone dla gosci. Ale maz nikogo o tym nie poinformowal! Przeciez to raczej logiczne, ze na nasze dziecko sie nie wrzeszczy, bo mu sie same straszne wspomnienia wlaczaja. Potem ja musze siedziec pol godziny i dzieciaka reanimowac. Wychowywanie zranionego nastolatka wymaga cholernie duzo wysilku, a ja musze to robic kompletnie sama, bez zadnego wsparcia. I tylko intuicja moge sie kierowac przy podejmowaniu decyzji. Po co mi taki maz?
Nie wiem, co chce osiagnac przez ten post, ani to pytanie, ani nic. Po prostu chcialam sie wyzalic, moze zapytac, czy ktos czuje podobnie jak ja.
Awatar użytkownika
Gość

Re: rola ojca w wychowywaniu adoptowanego dziecka

Post autor: Gość »

Madhag, rozumiem, że strasznie Ci przykro i że jesteś rozgoryczona zachowaniem męża, ale temat nie powinien zawierać słowa "adoptowanego". Generalnie niektórzy ludzie (kobiety także i, jak się niedawno przekonałam, wcale nierzadko!) nie nadają się do wychowywania dzieci. Mają jakieś deficyty emocjonalne, nie wynieśli z rodzinnego domu właściwych wzorców, itd.
Jeśli te dzieci mają, biologiczne lub adoptowane, to tylko dlatego, że wydawało im się, że powinni, że dzięki temu coś zyskali, np. żona czy mąż przestali "marudzić" :roll:
Nie sądzę żeby Twój mąż inaczej zachowywał się w stosunku do swojego biologicznego dziecka. Może byłoby mniej agresji, więcej miałkiej "dumy" z własnych genów, ale jego zaangażowanie w proces wychowawczy byłoby bardzo podobne.
Szkoda, że nie zostało to wychwycone przed adopcją, bo teraz cierpi na tym dziecko. Ale myślę, że warto iść do poradni psychologicznej całą rodziną i popracować nad zachowaniem męża.
Powodzenia życzę.
Awatar użytkownika
anik74
Posty: 43
Rejestracja: 05 maja 2008 00:00

Re: rola ojca w wychowywaniu adoptowanego dziecka

Post autor: anik74 »

Może podrzućcie mężom linka do ciekawej stroni dla Ojców http://www.tato.net
Godne polecenia są też warsztaty dla tatusów. Tak się składa ,że moi przyjaciele są organizatorami i powiem wam, że zainteresowanie jest spore.

Dodane -- 17.05.2010, 11:15 --

Są tam również informacje (historie) o ojcach dzieci adoptowanych
Awatar użytkownika
Gość

Re: rola ojca w wychowywaniu adoptowanego dziecka

Post autor: Gość »

kontra25 pisze:miłość ojca i matki jest inna. Matczyna jest bezwarunkowa i daje poczucie bezpieczeństwa, milości ojca jest wymagajaca i motywuje do podejmowania działań. Pozwólmy naszym facetom być facetami. To na pewno nie przyniesie dziecku szkody. Różnimy się i tak ma być.
Ło matko 8O
Ja rozumiem, że taka jest w pewnych kręgach propaganda, że mamusia to ta, która bez względu na wszystko pogłaszcze po główce, przytruchta z ulubioną potrawą dziecięcia, zgarnie brudne ciuchy z podłogi i opatuli kołderką 17-letnie "dzieciątko", a w razie problemów postraszy tatą, zaś tata, to ten, który wprowadza zasady, jest wymagający i sprawiedliwy, dla którego trzeba się starać i który kocha szorstką miłością bliższą dumie z osiągnięć rasowego konia niż czułości i akceptacji.
Dla mamusi można być lumpem i tępakiem, dla ojca trzeba dostać się na SGH i w wieku 25 lat być prezesem międzynarodowej korporacji.
Oczywiście przerysowuję :wink:
Mój ojciec, pomimo pewnych błędów i do pewnego momentu, kochał mnie bezwarunkową miłością dającą poczucie bezpieczeństwa. I wcale nie jest przez to dla mnie mniej mężczyzną, a wręcz przeciwnie.
Mój mąż kocha swoje dzieci w sposób czuły, bezwarunkowy dając im z siebie tyle, że przez całe lata był dla nich ojcem i matką jednocześnie. I jest w moich oczach tak męski, że bardziej już nie można.
Różnorodność nie polega na bezmyślnym powielaniu stereotypów z czasów, kiedy mężczyźni szli polować na mamuty, a kobiety zostawały z dziećmi i starszymi w jaskiniach.
Dziecku nie zaszkodzi ani czułość i akceptacja ze strony ojca, ani wymagania i motywowanie ze strony matki, a wręcz jakoś przeciwnie.
OBOJE rodzice powinni zarówno akceptować jak i wymagać, okazywać czułość i motywować.
A faceci powinni wiedzieć, że ich rola nie ogranicza się do kopania z dzieckiem w piłę i gmerania w silnikach. Że ich rola to też przewijanie, karmienie, tłumaczenie po raz setny dlaczego nie wolno kopać pani siedzącej na przeciwko w autobusie, odrabianie lekcji, gotowanie obiadów, sprzątanie i uczenie sprzątania, wywiadówki i rozmowy o szeroko pojętym życiu.
Jednak faceci zrozumieją te proste zasady dopiero kiedy kobiety nauczą się wymagać tego od nich zamiast tłumaczyć zwykłe lenistwo i wygodnictwo "męskością".
Przepraszam za tyradę, ale mocno irytuje mnie postawa wymagająca w stosunku do kobiet i tłumacząca w stosunku do mężczyzn z jednoczesnym narzekaniem na osamotnienie tych pierwszych w obowiązkach domowych.
Pozdrawiam.
Awatar użytkownika
madhag
Posty: 194
Rejestracja: 05 gru 2009 01:00

Re: rola ojca w wychowywaniu adoptowanego dziecka

Post autor: madhag »

omilka pisze:Pisałas kiedyś, że ma dzieci biologiczne, czy w stosunku do nich zachowuje sie tak samo?
No wlasnie, moj kochany maz wychowuje swoje dzieci ( 3 biol i jedno adoptowane) na zasadzie: jakos to bedzie. Raz na jakis czas sie budzi i robi awanture. Jedyne, co mu sie udalo osiagnac, to fakt, ze pozostala trojka (biol) przejawia nieslychane objawy samodzielnosci i dawanie sobie radu w zyciu. Facet mial po prostu farta, bo biologiczne trafily mu sie niespotykanie inteligentne, nikt ich nigdy do nauki nie gonil, a maja super oceny i poza tym nie maja pociagu do uzywek takich jak alkohol czy papierosy.
Nasz wspolny, majac 14 lat i ze spaprana przeszloscia potrzebuje wiecej uwagi. Przede wszystkim rozmowy. Jak na razie to ja z nim rozmawiam, a tatus zartuje na temat dziewczyn i strzelania z procy. A potem nagle zaczyna sie wydzierac, ze czegos tam nie wolno. Syn wchodzi w okres dojrzewania i zamiast wziac sobie wydzieranie sie do serca, to po prostu sie obraza i ma wszystko w d...
No nic, staram sie jakos to przekrecic na dobre, niech dziecko tez sie uczy zycia i asertywnosci w stosunku do ojca.
I z siebie musze byc tez dumna, bo szczerze mowiac, to kontakty meza z naszym wspolnym synem sa lepsze niz z jego dziecmi biologicznymi.
Poza tym, ja uwazam, ze 14-latek potrzebuje najbardziej ojca, ja jako matka nie robie juz na nim zadnego wrazenia. A ojciec, z kazdym pytaniem wysyla go do mamy. Tragedia.
Chyba sobie meza zmienie.
MikelNX
Posty: 1845
Rejestracja: 10 kwie 2009 00:00

Re: rola ojca w wychowywaniu adoptowanego dziecka

Post autor: MikelNX »

Ale sie rozgadalyscie na temat tych chlopow !
Moje zdanie jest takie, ze jesli chop ma sie zainteresowac wychowaniem adoptowanego syna ktory ma kilkanascie lat i jest w rodzinie od kilku lat to jest juz grubo za pozno i pozostaje pogodzic sie z rzeczywistoscia. Do rodzicielstwa trzeba miec przede wszystkim chec i czas, przygotowac sie. Zdecydowana wiekszosc rodzicow wychowuje spontanicznie na czuja, nie ma rodzicow idealnych, wiec trudno okreslic czy wyrywanie ciastka jest karygodne czy to chec przekazania idealow.
Jak juz pisalem na innym watku faceci wyczuwaja roznice pomiedzy dzieckiem z ktorym sa od poczecia, wlasnym a takim adoptowanym w wieku kilku lat. Wiem ze niewiele z tego co napisze napotka sie z aprobata z Waszej strony, bo faceci nie maja racji. Moze podyskutujmy na temat - co powinien wiedziec ojciec na temat wychowania wlasnej/adoptowanej corki kiedy jest malenka - czego takie dziecko moze oczekiwac od taty, czego potrzebuje itd...

tatuś młodociany ale zakochany XD


Awatar użytkownika
Gość

Re: rola ojca w wychowywaniu adoptowanego dziecka

Post autor: Gość »

MikelNX pisze:faceci wyczuwaja roznice pomiedzy dzieckiem z ktorym sa od poczecia, wlasnym a takim adoptowanym w wieku kilku lat. Wiem ze niewiele z tego co napisze napotka sie z aprobata z Waszej strony, bo faceci nie maja racji.
Nie bardzo rozumiem. Czy kobieta nie wyczuwa różnicy pomiędzy dzieckiem, z którym jest od poczęcia, własnym, a takim adoptowanym w wieku kilku lat?? Jakie ma to znaczenie jeśli chodzi o podejście do dziecka?
Jeśli ktoś (facet) "nie czuje" adoptowanego dziecka, to nie powinien być ojcem adopcyjnym.
Jeśli ktoś (kobieta) "nie czuje" adoptowanego dziecka, nie powinna być adopcyjną matką.
Innymi słowy - albo ludzie decydują się na adopcję i dają z siebie wszystko, albo się nie decydują. Bo tłumaczenie się potem, że "wyczuwam różnicę" jest co najmniej idiotyczne i świadczy o niepoczytalności.
MikelNX pisze:Moze podyskutujmy na temat - co powinien wiedziec ojciec na temat wychowania wlasnej/adoptowanej corki kiedy jest malenka - czego takie dziecko moze oczekiwac od taty, czego potrzebuje itd...
No właśnie. Ja chętnie. Czego dziecko może oczekiwać od taty?
Wg mnie opieki, czułości, miłości, obecności. Coś tak jak od matki... Czy może nie?
MikelNX
Posty: 1845
Rejestracja: 10 kwie 2009 00:00

Re: rola ojca w wychowywaniu adoptowanego dziecka

Post autor: MikelNX »

funda pisze:Czy kobieta nie wyczuwa różnicy pomiędzy dzieckiem, z którym jest od poczęcia, własnym, a takim adoptowanym w wieku kilku lat??
Ja tego nie wiem, ale czytalem nie raz na bocianie wypowiedz typu "moje dziecko nie jest adoptowane (cudze) tylko moje". Nie wiem czy chodzi o odrzucanie podswiadome faktu adopcji czy po prostu zzycie matki z dzieckiem jest tak silne ze maja wrazenie ze to ich biologiczne.

tatuś młodociany ale zakochany XD


Awatar użytkownika
kasialu
Posty: 1394
Rejestracja: 13 mar 2004 01:00

Re: rola ojca w wychowywaniu adoptowanego dziecka

Post autor: kasialu »

Ja ma dzieci mieszane i mój mąż nie miał nigdy cierpliwości ani do jednego, ani do drugiego... Tłumaczenie czegokolwiek ogranicza się do: powiedziałem, że tak ma byc i nie ma dyskusji.
Dwie drogi, dwa szczęścia...
Awatar użytkownika
Gość

Re: rola ojca w wychowywaniu adoptowanego dziecka

Post autor: Gość »

MikelNX pisze:
funda pisze:Czy kobieta nie wyczuwa różnicy pomiędzy dzieckiem, z którym jest od poczęcia, własnym, a takim adoptowanym w wieku kilku lat??
Ja tego nie wiem, ale czytalem nie raz na bocianie wypowiedz typu "moje dziecko nie jest adoptowane (cudze) tylko moje". Nie wiem czy chodzi o odrzucanie podswiadome faktu adopcji czy po prostu zzycie matki z dzieckiem jest tak silne ze maja wrazenie ze to ich biologiczne.
Nie bardzo rozumiem.
Z tego, co mi wiadomo, nigdy nie zapomina się o tym, że dziecko nie jest biologiczne, jedynie nie rozkminia się tego bez przerwy, bo przecież nie po to jest adopcja żeby rozczulać się, że to jednak "nie moje geny".
Dziecko, które ADOPTUJESZ, nie jest cudze, ale Twoje. W dokumentach widnieje jako Twoje, jesteś zobowiązany do zapewnienia mu tego samego, co zapewniałbyś biologicznemu potomstwu. Tak więc mówienie, że dziecko adoptowane jest "cudzym" dzieckiem jest nieporozumieniem.
I naprawdę nie chodzi o żadne "magiczne" właściwości kobiece w akceptowaniu dzieci adoptowanych.
W ciąży działają hormony, więź między dzieckiem biologicznym a jego matką do pewnego stopnia jest więzią biochemiczną.
W przypadku adopcji nie ma żadnej różnicy w podejściu do dziecka między ojcem i matką. Oboje poznają dziecko w dokładnie tym samym momencie, mają możliwość wykonywania dokładnie tych samych czynności.
Mitologizacja więzi matka-dziecko w przypadku adopcji jest pozbawiona sensu, bo ojciec adopcyjny jest w identycznej sytuacji.
Inną sprawą jest sposób, w jaki oboje rodzice wykorzystują szansę na zbliżenie się z dzieckiem. Jeśli ojciec asekuruje się w sposób taki, jaki Ty prezentujesz (matka jest ważniejsza, to maleńkie dziecko, co ja tam mogę, moja rola jest inna, itd.) to oczywiście traci szansę na pełne odczuwanie więzi z dzieckiem.
Bo więź z "obcym" dzieckiem nie rodzi się w chemii, ale w trakcie spędzania z nim czasu, w trakcie karmienia, tulenia, usypiania, uspokajania, siedzenia przy łóżeczku i patrzenia jak śpi oraz tysiąca innych drobnych chwil, które mężczyźni często odrzucają jako "mało męskie" czy wręcz "kobiece".
A potem dziwią się, że ich pozycja w rodzinie jest ograniczona, niepełna.
Może moja opinia nie ma wielkiej wiarygodności, ostatecznie nie jestem matką ani biologiczną, ani adopcyjną. Jestem jedynie żoną faceta, który ma dwójkę dzieci i widzę relacje ojciec - dziecko odbiegające od stereotypów o roli ojca w życiu małego dziecka. Doświadczam miłości do cudzych (w tym przypadku w pełnym znaczeniu tego słowa) dzieci oraz miłości tychże dzieci do mnie. I mogę powiedzieć z całą stanowczością, że małe dzieci potrzebują po prostu miłości, czułości i przytulania. Potrzebują poczucia, że są ważne, kochane, że kiedy dzieje się coś złego, mają do kogo przyjść po pomoc. A czy to jest tato czy mama, czy osoba zupełnie obca, nie ma znaczenia.
Zatem jaki ma sens zastanawianie się nad tym "co powinien tata", "co powinna mama"?
MikelNX , chcesz kochać swoje (sic!) dziecko? To je kochaj. Chcesz je przytulać? Przytulaj! Im częściej, tym lepiej dla Was obojga. Chcesz je karmić, przewijać? Karm i przewijaj. Chcesz siedzieć przy łóżeczku gapiąc się na nie i analizując każdy szczegół wyglądu, ruchu, odgłosów? Rób to.
Bądź ojcem, który jest z dzieckiem od początku do końca, w każdej sytuacji, w każdym aspekcie. Czytaj bajki, kupuj sukieneczki i rób wszystko to, co TY SAM chcesz. Efektem będzie niesamowita więź, której będą Ci zazdrościć "męscy" koledzy :wink:
Pozdrawiam.
chluma pisze:a zazwyczaj jest to matka.


No właśnie, zazwyczaj. Ale dlaczego? Ile w tym jest "naturalnych predyspozycji", a ile uwarunkowania kulturowego i oczekiwań społecznych w stosunku do kobiety, że to ona właśnie będzie tą osobą, która zajmie się małym dzieckiem, potem chorym dzieckiem, potem starymi rodzicami?
chluma pisze:Wg specjalistów córki najbardziej potrzebują ojca w wieku ok 9-11 lat
Hmmm mogę mówić za siebie jedynie, a ja swojego ojca bardzo potrzebowałam jako małe dziecko. To On był dla mnie całym światem. Matkę "odnalazłam" dopiero w wieku ok. 10 lat.
dominika
Posty: 353
Rejestracja: 27 cze 2002 00:00

Re: rola ojca w wychowywaniu adoptowanego dziecka

Post autor: dominika »

MikelNX pisze:faceci wyczuwaja roznice pomiedzy dzieckiem z ktorym sa od poczecia, wlasnym a takim adoptowanym w wieku kilku lat.
Ale uogólnienie, wow! Ja nie śmiałabym mówić w imieniu "kobiet". Skąd u Ciebie przekonanie, że wiesz, co wyczuwają faceci, że masz prawo facetom przypisywać "wyczuwanie różnic"? 8O

Nawiasem mówiąc, ciekawe, jak ci Twoi uogólnieni faceci wyczuwają trzecią, statystycznie ponoć częstą, kategorię dziecka: "od poczęcia, ale cudze"...? :lol:
MikelNX
Posty: 1845
Rejestracja: 10 kwie 2009 00:00

Re: rola ojca w wychowywaniu adoptowanego dziecka

Post autor: MikelNX »

chluma pisze: Bo to pisał facet :mrgreen:
moge pisac jedynie za siebie, co do reszty facetow to tylko przypuszczenia

tatuś młodociany ale zakochany XD


dominika
Posty: 353
Rejestracja: 27 cze 2002 00:00

Re: rola ojca w wychowywaniu adoptowanego dziecka

Post autor: dominika »

MikelNX pisze:moge pisac jedynie za siebie, co do reszty facetow to tylko przypuszczenia
Byłoby zatem miło, gdybyś tak formułował zdania (za siebie). :lol:
A przypuszczenia - jak dla mnie "z czapki", zupełnie nie widzę uzasadnienia.
Awatar użytkownika
Onaja
Posty: 2309
Rejestracja: 14 mar 2006 01:00

Re: rola ojca w wychowywaniu adoptowanego dziecka

Post autor: Onaja »

funda pisze:Ile w tym jest "naturalnych predyspozycji", a ile uwarunkowania kulturowego i oczekiwań społecznych w stosunku do kobiety, że to ona właśnie będzie tą osobą, która zajmie się małym dzieckiem, potem chorym dzieckiem, potem starymi rodzicami?
chluma pisze:Jest takie powiedzenie: zdrowe dziecko jest na chwałę ojca, chore-na utrapienie matki.
Zaliczyłam w tym miesiącu szpital z moimi panienkami. Mąż mnie zmieniał na chwilę, tak bym mogła się wykąpać i zjeść coś w domu. Na oddziale na 16 dzieci tylko jedno było z ojcem (mama dochodziła tak, jak do reszty dzieci dochodzili ojcowie). I chyba nie było tam uwarunkowań społecznych, ale zwykła matczyna miłość, troska i potrzeba bycia przy chorym dziecku.
Vred
Posty: 206
Rejestracja: 03 maja 2004 00:00

Re: rola ojca w wychowywaniu adoptowanego dziecka

Post autor: Vred »

MIkelNX, nie wiem, czy faceci wyczuwają różnice pomiędzy dzieckiem biologicznym i adoptowanym. Nigdy nie miałem żywych dzieci biologicznych. Nawet gdybym wiedział, pewnie po tych sześciu latach bym zapomniał. Po sześciu aż tak intensywnych latach. Przed poznaniem moich synów usiłowałem się przygotować do rodzicielstwa - zresztą po części wymuszał to program narzucony przez OAO. I wiesz co? Cała ta książkowo - warsztatowa wiedza zamieniła się w jeden wielki czuj - spontan. Pal diabli mądrości, liczyło się tylko to, żeby wytarzać się z dziećmi na dywanie, wyszaleć, wyśmiać, wyściskać... Żadna wiedza do tego nie była potrzebna - co nie znaczy, oczywiście, że nie będzie. Ale wtedy jedyne, co było ważne z mojego osobistego punktu widzenia, to wytarzać się we własnym ojcostwie. Taka chwila, nawet jeśli wróci (czego Ci serdecznie życzę), to pewnie nigdy już z aż tak wielką intensywnością. Łap ją! Na resztę będzie jeszcze czas.

Dobrze Ci Funda tłumaczy, na czym polega specyfika rodzicielstwa adopcyjnego. W moim przypadku to ja poznawałem i tuliłem synów zanim brała ich na ręce moja żona. To ja wykonywałem - na równi z żoną, jeśli tylko było to możliwe - wszystkie te czynności, które kojarzone są raczej z matkami, a nie z ojcami. Nagrodą jest więź między całą naszą czwórką. Magia tej więzi narodziła się w pełnych pampersach najcięższego kalibru (salwy naszych artylerzystów były wyjątkowo częste i zadziwiały synchronicznością...). Narodziła się w nocnym czuwaniu nad chorym przewlekle dzieckiem (to już prawie trzy lata). Rodzi się każdego dnia, każdej chwili - tej radosnej i tej mniej radosnej, a chwilami nie do zniesienia :) - ale naszej. Nie wstydzę się tego - przeciwnie, nazywam to ojcierzyństwem. Nie boję się docinków, bo niczego się nie boję. ALE nie sądzę ani Ciebie, ani kogokolwiek innego swoją miarą, bo byłoby to nierzetelne. Nie posiadam odpowiednio wystarczających danych. Jaki model ojcostwa jest preferuję? A każdy, z którym ojcu do twarzy. Warunek: wraz z macierzyństwem musi utworzyć kompletną całość, i to na zasadzie pełnej dobrowolności oraz zdrowej akceptacji. Inaczej nie ma to większego sensu (przed) - albo dodatkowo bywa źródłem niepowodzeń (po). W rodzicielstwie każdego rodzaju zresztą. A tu już z racji wykonywanego zawodu sporo danych posiadam.



Onaja, ja bym chętnie był z Chłopcami w szpitalach - a od czasu do czasu przebywają. Choćby z wyrostkiem - co wcale nie znaczy, że uczą się gry na akordeonie :) Przebywałbym tym chętniej, że moi synowie, kiedy jestem przy nich, gotowi poddać się wiwisekcji bez znieczulenia. I marudzenia, a także WRZASKU. Ale w sytuacji, gdy moja żona jest bezrobotna (bez widoków na zatrudnienie), a znaczna część mojego wynagrodzenia składa się z dodatków wypracowanych osobiście lub uznaniowych... Sama rozumiesz. Poza tym pracodawcy tylko na nieobecność matek patrzą z niejakim - choćby mikroskopijnym, ale jednak - zrozumieniem. Myślę, że powyższe przyczyny mogą stanowić wcale nie najmniej ważny powód małego zaangażowania ojców w leczenie szpitalne dzieci.



No dobrze, przyznaję: jeszcze po tych sześciu latach łapię się na tym, że do dziś nocą wsłuchując się w oddechy śpiących Chłopców szczypię się - czy to aby nie sen. Czasem wręcz modlę - ja, heretyk. Znajoma powiedziała, że ma takie same przeżycia, a ja, cóż... mam dokładnie gdzieś, czy moje odczucia są męskie, żeńskie czy nijakie - w dowolnej liczbie, czasie i przypadku. Kocham moich synów wręcz miłością małpią. I dobrze NAM z tym.

Kkkkończę, bo znowu mieszkaniec krainy gęsto porośniętej Solanum tuberosum napisze coś mało pochlebnego na temat mojej kondycji psychicznej :)

Vred & Synowie


Zablokowany

Wróć do „Archiwum - Adopcyjne dylematy”