z patrzenia na system bez euforii wcale nie wynika konkluzja, że wobec tego lepiej interpretować sprawy na rzecz rodziców.
Odniosę się do historii, które opowiedzialaś.
W pierwszej dzieci zostały bez pomocy, choć się o nią zwróciły. Wczesniej pisałaś o tym, że Twoja krytyczna ocena pomocy socjalnej wynika w dużej mierze z obserwacji, jak wielu pracowników kierowało się niechciejstwem, lenistwem, brakiem zaangażowania. I okej, ja się z tym zgadzam. Tyle że to niechciejstwo też z czegoś wynika i chwilowo nie wchodźmy w temat - rzeka pt. 'kultura pracy w Polsce', za to pójdźmy tropem reakcji tych pracownic gopsu, o których pisałaś. Z czego wynikała ich obojętność?
Z przekonania - które przecież w tym wątku toczonym wiele lat później po tej sprawie wciąż jest żywe - że w sprawach podejrzenia krzywdy dzieci należy się kierować rodziną, a nie dziećmi. O tym własnie dyskutujemy od 10 stron. To matce będzie smutno; to inne rodziny we wsi poczują sie zagrożone (w końcu prawie każdy bije dzieci i co?); uczucia dzieci też zinterpretowano przez pryzmat założeń "interwencja w rodzinę doprowadza do takiej krzywdy rodziców, że dzieci też na tym stracą, bo nieszczęsliwy rodzic = nieszczęśliwe dziecko".
Teraz druga historia, oczywiście okropna. Co się w niej jednak wydarzyło na poziomie skutków dla dziecka? Niewiele. Rykoszetem oberwali rodzice, stali się obiektem złośliwości, nieuzasadnionych podejrzeń, wojen podjazdowych. W ogóle nie dyskutuję z tym, że było to niesprawiedliwe wobec rodziców i że było dla nich dotkliwe - dla mnie by było.
Ale wracam do pytania: czy dziecko doznało krzywdy?
Jasne, jeśli wierzymy w maksymę szczęśliwy rodzic = szczęsliwe dziecko to tak, bo dziecko pośrednio doświadczyło problemów swoich rodziców.
Czy jednak stalo się z tego powodu:
Pockahontas pisze: ewidentnie zastraszone, zaniedbane, głodne, starsza bita w sposób widoczny
?
żeby to było jasne: nie mówię w ten sposob, że szkody rodziców poniesione z tytułu niesprawiedliwych oskarżeń są do pominięcia i powinniśmy je ignorować. W żadnym wypadku, moim celem nie jest relatywizacja czyjejkolwiek krzywdy.
Chciałam pokazać jednak na tym przykładzie rację, której bronię.
Dziecko właśnie dlatego jest najbardziej bezbronnym i podatnym na krzywdę elementem systemu, ponieważ jego krzywda - jeśli nie zostanie wysłuchane i zabezpieczone - zniszczy je w taki sposób, w jaki nigdy nie zniszczy dorosłego.
Krzywda dorosłych różni się tym, że chroni nas kokon przepisów, naszej wiedzy o świecie i życiu, naszych umiejętności społecznych (wiemy, do kogo się zwrócić) i naszych zdolności komunikacyjnych (jesteśmy rozpoznawani przez innych dorosłych jako równi im; godni wysłuchania; godni wzięcia pod uwagę). Nasza krzywda, której dokonuje system, jest zawsze krzywdą w jakimś społecznym kontekście: mamy bliskich, mamy media (również społecznościowe), mamy środki aby się bronić, mamy umiejętności, które już zdobyliśmy. I dlatego, choć odczuwamy ją jako dotkliwą i niesprawiedliwą, wychodzimy z niej poranieni, ale nie zmiażdżeni.
Dziecko w starciu z dorosłym jest bezbronne, oczywiście jeśli krzywdzicielem jest bliska osoba. Jeśli jednak bliskie osoby są bezpieczne, a zostały fałszywie oskarżone, to dziecko nadal ma ten kokon - impet oskarżeń przyjmują dorośli, ale nie idzie on na samo dziecko, które pozostaje bezpieczne.
Jeśli jest odwrotnie i dziecko krzywdzą najbliżsi, a nie zostanie ono wysłuchane i nie otrzyma pomocy, ta krzywda jest krzywdą miażdżącą dziecko, bo ono nie ma społecznego kontekstu, społecznej sieci, która go złapie i pomoże mu się nie rozbić.
Dlatego w sprawach: "system nie jest doskonały i możemy go ustawić tak, aby preferował dzieci" i "system nie jest doskonały i możemy go ustawić tak, aby preferował rodziców/rodzinę" wybieram tę pierwszą opcję.
Nie dlatego, bo lekceważę krzywdę dorosłych tylko dlatego, że skutki krzywdy
dziecka są zupełnie inne i często nieodwracalne.