Kochani, jeszcze raz dziękuję za wszystkie informacje, wypowiedzi. Ja i mąż bardzo się kochamy, kocham też mojego synka i będę walczyć o naszą rodzinę. Mamy mało czasu, dlatego, że za miesiąc miałam już wrócić do pracy - urlop macierzyński już się kończy
, synek miał pójść do przedszkola aż na 9,5 godziny, bo ja pracuję 8 godz. + - 45 min na dojazd w 1 stronę do pracy. To również mnie męczy, że do tego wszystkiego co teraz się dzieje, dojdzie praca, zmęczenie po pracy, wychowanie synka, jego i moja samotność. Na rodziców nie możemy i nie chcemy już liczyć - po pierwsze dlatego, że już dosyć namieszali w naszym życiu, to przez nich między innymi nasza samoocena spadła do zera. W dniu przyjęcia dziecka moja matka mimo, że mieszka w innym mieście, była bardziej przygotowana na przyjęcie dziecka niż ja, miała więcej kosmetyków, ubranek, zabawek, oszalała!!! Codziennie do mnie dzwonią i kontrolują, czy mam dla niego to i tamto, że to ona kupuje tran, bo ja na pewno nie mam. Moja matka i ojciec nie ufają nam chyba, traktują nas jak dzieci. Zawsze jak wysyłam im zdjęcie małego, odpisują błyskawicznie, dlaczego on ma taką cienką kurtkę, albo dlaczego nie ma szaliczka, a przecież tak wiele wysiłku kosztowało mnie, żeby zrobić dziecku zdjęcie w wozie strażackim mimo niechęci strazaków udało się, jak powiedziałam, że mój synek chce zostać Strażakiem Samem. To było dla mnie najważniejsze, żeby spełnić jego marzenie, a moi rodzice inaczej oceniają zdjęcie, doszukują się mojej nieodpowiedzialności i zawsze potem mamy zmarnowany humor, bo nam przykro, że znów coś zle zrobiliśmy we oczach moich rodziców. Zaczynają się dyskusje pomiędzy mną a mężem, zamiast cieszyć się wspólnymi chwilami, kłócimy się przez moich rodziców.
Zawsze patrzyli nam na ręce i zawsze nas krytykowali, czekali na mojego męża aż dojedzie do nas do domu z komentarzem: "Zobaczymy jak Twój mąż przywita się z synem" - wiedziałam, że będzie dramat, bo mój mąż nie jest zbyt wylewny w okazywaniu uczuć, nigdy nie rzucał się na synka w obecności moich rodziców, za to w naszym domu wiele razy to robił, wiedział, że nikt go nie oceni, mój mąż już taki jest, jak nikt nie patrzy - (ewentualnie ja) zachowuje się jak dziecko, wymyśla małemu różne śmieszne zabawy, za to przed rodzicami oboje mamy blokadę, wiemy z góry że nie jesteśmy w stanie przebić rodziców i chwyta nas złość na małego, dlaczego on tak bardzo kocha dziadzię, a nie nas...a tak się staramy!!!! Bardzo nas bolało, jak nasz syn, całe dnie siedzi u dziadzi na kolanach i mówi mu co ma robić, włącz bajkę, ja chcę na rowerek, ja chcę to i milion innych rzeczy, które mój dziadek robił to utraty sił. Za to jak wyjeżdżaliśmy nie raz ukradkiem słyszałam, jak mój ojciec mówi, że idzie teraz spać, bo jest wykończony. Każdy kto miał kontakt z moim synkiem, wie, że jest wyjątkowo żywy, wymagający, nadpobudliwy, cały czas w ruchu, nie potrafi na dłużej się czymś zająć, cały czas coś chce, coś nowego, często jest znudzony, również koledzy i koleżanki z placu zabaw czy podwórka przychodzą do mnie powiedzieć i nawet przepraszają, że oni są juz zmęczeni moim synkiem, że muszą odpocząc i się napić - tak bardzo jest wymagający.
Ja i mój mąż z radością chodziliśmy na zajęcia przedadop. potem do późnych godzin wieczornych rozmawialiśmy sobie jak to będzie. Przyznam, że mój scenariusz był kolorowy, męża właśnie czarny, że będą problemy itp. Mąż z wykształcenia jest nauczycielem, uczył przez chwilę dzieci, miał z nimi bardzo dobry kontakt. Nie oceniajcie tak surowo mojego męża, owszem pogubił się - może inaczej, może przestał w siebie wierzyć przez pryzmat mojego ojca i matki, za każdym razem dali nam do odczucia, że nie dosięgamy im do pięt, że oni zawsze zorganizowani, a ja wystarczy, że raz nie miałam chusteczek higienicznych na Placu Zabaw to od razu usłyszałam od mojej matki, że jestem nieprzygotowana i na 2 dzień kupiłam mi kilka paczek nawilżających chusteczek. W tym roku chcieliśmy polecieć z dzieckiem na wakacje to usłyszeliśmy od moich rodziców, że ewentualnie jak już chcecie (bo wcześniej nas przekonywali, żeby nigdzie nie lecieć przez to co się dzieje, terroryzm itp), to lećcie, ale bez dziecka, bo oni nie przeżyją, gdyby on zginął....A my? Czy my się nie liczymy??? I to jest właśnie to błędne koło. Powoli już na 100% jestem przekonana, że to wina moich rodziców. Wiadomo, super byłoby gdyby tata był na miejscu każdego dnia, ale wcześniej bez delegacji też wracał ok 19.00. Na pewno będę dzisiaj rozmawiała z mężem (musimy wiele zmienić), na pewno do końca tego roku nie pojedziemy do dziadzi i babci. Nie możemy dopuścić, żeby moi rodzice siedzieli z moim synkiem na 1 kanapie u nich w domu. Mój mąż zapytał ostatnio naszego synka, dlaczego Ty tak bardzo chcesz do dziadzi, a on odp.: "bo ma auta". I faktycznie za każdym razem jak przyjechaliśmy, moj ojciec wyciągał z szafy nowe zabawki.
Mam też coś w sobie, to już mi mój mąż zwrócił uwagę, że ja wszędzie gdzie jestem, nawet jak jeszcze nie było dziecka, szukam akceptacji rodziców. Zawsze jak chce coś kupić to konsultuję to z nimi - pokazuję im zdjęcia, liczę sie z ich zdaniem, jestem jakby uzależniona od rodziców mimo, że nimi gardzę, bo niszczą moje życie, moje małżeństwo i rodzinę, a jak kupię bez ich wiedzy czuję lęk, co by pomyśleli, że kupiłam nową książkę w emipku, pewnie żle, bo oni nie lubią książek i że zmarnowałam pieniądze. Wcześniej już pisałam, że mój ojciec był przemocowy, agresywny. Gdy byłam mała moja mama wystąpiła o separację, nigdy tak do końca nie dowiedzialam się co było tego przyczyną. Z tego co wiem, mój ojciec nadużywał alkoholu i awanturował się. Został ojcem gdy miał 23 lata, był niedojrzały, niestabilny, wolał kumpli niż mnie i moją matkę. Potem mama wszystko odwołała. Potem jakiś czas temu mój ojciec zachorował i stracił pracę, nie radził sobie z tym i wyżywał się na mnie, gdy mama pracowała za dwóch. Dopiero gdy "wyszłam z domu" wszystko się uspokoiło, a teraz wróciło, bo częściej jestem u niego w domu z moją rodziną. Ojciec się zmienił, ale miłość okazuje podarunkami, prezentami i jedzeniem, bo świetnie gotuje, ale nie da się już naprawić spalonych mostów. Przyjmuję od niego te podarunki, bo mi go żal, że nie ma kasy, a sobie uzbierał, żeby mi czy mojej rodzinie coś dać. Kiedyś mi powiedział, że jest taki wobec naszego dziecka, bo czuje, że niewiele lat mu zostało, że nie był dobrym ojcem i chce wszystko naprawić i się stara, ale znów ten sam błąd, daje...mi też dawał dzień po awanturze prezenty a najczęściej pieniądze, żeby je potem odebrać na picie. Wiem w głębi duszy, że mój ojciec nic się nie zmienił, jakis czas temu była taka sytuacja, że mój ojciec chodził z moim dzieckiem na rękawch i mały wyrwał mu z uszu okulary, ojciec wystraszył się, że już po okularach i krzyknął na niego oddaj te okulary!!!, a on nie chciał, wtedy mój ojciec powiedział, oj ja już Ciebie nie kocham....Taki właśnie jest mój ojciec, w chwili słabości nie wytrzymuje, przecież przed chwilą kochał, a teraz już nie, bo okulary mogły się stłuc? Może się czepiam, ale zli ludzie się nie zmieniają. Muszę zerwać z rodzicami, ale boję się, bo czuję, że oprócz synka nie będę mieć już nikogo...