NIE UDAŁO SIĘ - rok po adopcji/rozwód/psychotropy

radości i sukcesy ale również problemy, z którymi rodziny adopcyjne mogą się spotkać już po adopcji

Moderator: Moderatorzy po adopcji

Awatar użytkownika
yennefer23
Moderator Członek Stowarzyszenia
Posty: 5638
Rejestracja: 23 lut 2010 01:00

Re: NIE UDAŁO SIĘ - rok po adopcji/rozwód/psychotropy

Post autor: yennefer23 »

Pockahontas pisze:oprócz nastolatki
otoz to, oprocz nastolatki. o podobnych zachowaniach jak u nas mowia rodzice nastoletnich dzieci, a moje ma 6 lat ... wiem ze to zachowania posttraumatyczne i wiem ze to caly czas etap budowania wiezi. a raczej ze wiez Starsza nawiazala ale ambiwaletna. tylko co dalej ... od adopcji minely juz prawie 3 lata

wracajac do tematu rozwiazania adopcji, to wg mojej wiedzy nie jest tak, ze podstawa do takiego orzeczenia jest zle zachowanie / problemy wychowawcze. podstawa do orzeczenia adopcji jest szereg czynnikow, regulowanych ustawowo. aby nastapil trwaly rozklad wiezi, nie wystarczy slowna deklaracja ze zrobilo sie wiele. wiec jezeli Gawel tu nie chcesz sie ze zrozumialych powodow podzielic szczegolami, to zapewne jestes tego swiadm
Kiedy Bóg drzwi zamyka, to otwiera okno
Pockahontas
Posty: 2897
Rejestracja: 06 wrz 2012 15:13

Re: NIE UDAŁO SIĘ - rok po adopcji/rozwód/psychotropy

Post autor: Pockahontas »

yennefer23, jeśli jest niepokój, to moim zdaniem, zawsze lepiej skonsultować, pogadać z kimś, kto ogarnia temat. Choćby po to, żeby się uspokoić.
Gaweł
Posty: 15
Rejestracja: 02 cze 2010 12:55

Re: NIE UDAŁO SIĘ - rok po adopcji/rozwód/psychotropy

Post autor: Gaweł »

Pockahontas pisze: Jest rodzina. Nawet jeśli nie w sensie emocjonalnym, to w społecznym i prawnym tak. Przestrzegam przed myśleniem zerojedynkowym.
Ale to nie jest rodzina.

Nie nazywajmy rodziną relacji, która rodzinną nie jest. Nawet, jeżeli tak mówi postanowienie sądu. Stan faktyczny jest inny. W końcu trzeba sobie powiedzieć prawdę jak jest, a nie łudzić się przyszłością, że coś się zmieni. Nawet reanimację kiedyś się zaniechuje. Prawda jest taka, że w takim układzie będzie tylko gorzej, a inne myślenie, wiara w cuda itp. to zaklinanie rzeczywistości.
Pockahontas pisze: Nawet jeśli nie udało się zbudować satysfakcjonującej więzi, to jednak twój syn na dzień dzisiejszy ma własny kąt, prywatną pościel, osobisty kubek, nazwisko, do którego pewnie się przyzwyczaił, miejsce w rodzinie, jakieś relacje sąsiedzkie, rówieśnicze. Jeżeli nie ma szans na miłość, to warto ocalić chociaż to, a ocalić można
Widocznie, w sytuacji braku więzi i braku potrzeby bycia w rodzinie, w/w dobra nie są warte zaangażowania, przestrzegania zasad, itp. Tak jak jest teraz nie da się żyć. Poza tym jeżeli pościel, kubek i inne wymienione przez Ciebie rzeczy mają być jedynym, po co warto to z ogromnym trudem ciągnąć, to to samo jest ... wszędzie.
Pockahontas pisze: (w skrajnych przypadkach) właśnie pozwalając na własnej skórze doświadczyć dziecku jak boli brak tego wszystkiego. Dlatego ośrodek wydaje mi się dobrym wyjściem.
W rodzinie nie chodzi o to, aby udawać po to, aby mieć to co potrzebne do życia. Znowu mylimy tworzenie rodziny od pieczy zastępczej czy wychowywania (a raczej opiekowania się, bo o wychowywaniu w sytuacji braku więzi trudno mówić) przy rodzinie. Mam wrażenie działania w imię jakiejś wyidealizowanej poprawności i zaprzeczania faktycznej sytuacji.
Pockahontas pisze: Po prostu jeśli będzie się buntował, nie podejmie współpracy, na mocy orzeczenia sądu z mos trafi do mow-u. Tu raczej nie ma opcji, że w mosie rozrabia, więc dyrekcja mówi "tata, zabierz sobie dziecko". W Większości sytuacji powiadamia sąd o problemach wychowawczych i wtedy to instytucje przejmują na siebie obowiązek dyscyplinowania syna. Dla więzi super - bo dzięki temu to już nie ty jesteś tym "złym".
Tylko co dalej? Co po ośrodku? Wtedy w jednej chwili to już nie jest dziecko i można się nie przejmować? Nadal tworzymy rodzinę na siłę, na postanowienie sądu, na dyscyplinowaniu? Moim zdaniem to nie służy więzi tylko tresurze i manipulowaniu. "Będziesz grzeczny - dostaniesz to co chcesz." Czy to jest celem? Jakich to relacji rodzinnych dziecko ma się nauczyć w takiej sytuacji?

Po ośrodku także nie ma miejsca na cud, sielankę rodzinną i happy end w stylu "żyli długo i szczęśliwie". Wszyscy wiemy, że tak nie będzie, tylko nikt pierwszy nie chce tego powiedzieć głośno.
Pockahontas pisze: Jeśli uda się "wyprowadzić chłopaka na ludzi" to może nie będziesz usatysfakcjonowany w pełni waszą relacją, ale przynajmniej będziesz mógł powiedzieć sobie, że udało się chociaż to (a może AŻ to). W razie niepowodzenia, będziesz mógł powiedzieć sobie, że dałeś mu wszelkie możliwe szanse, z których po prostu nie skorzystał. Ale ty niczego mu nie odebrałeś.
Ja niczego nie odbieram. Ja chcę dawać. Myślę, że wszystko zostało już odebrane na pierwszym etapie życia.

Czasem udaje się to jakimś cudem naprawić, czasem nie.
Pockahontas
Posty: 2897
Rejestracja: 06 wrz 2012 15:13

Re: NIE UDAŁO SIĘ - rok po adopcji/rozwód/psychotropy

Post autor: Pockahontas »

Gaweł pisze:
Pockahontas pisze: Jest rodzina. Nawet jeśli nie w sensie emocjonalnym, to w społecznym i prawnym tak. Przestrzegam przed myśleniem zerojedynkowym.
Ale to nie jest rodzina.

Nie nazywajmy rodziną relacji, która rodzinną nie jest. Nawet, jeżeli tak mówi postanowienie sądu. Stan faktyczny jest inny. W końcu trzeba sobie powiedzieć prawdę jak jest, a nie łudzić się przyszłością, że coś się zmieni.
Rozumiem co chcesz powiedzieć, ale mam jednak trochę inny punkt widzenia. W wielu rodzinach relacje rodziców z dzieckiem są żadne. Bo emigracja, praca przez 7 dni w tygodniu, problemy emocjonalne rodzica, bo się po prostu tych relacji budować nie chciało albo nie umiało. Ojciec pracoholik wyautowany emocjonalnie z życia rodziny nadal jest ojcem. Może to rodzaj ojcostwa, który do końca życia będzie bolał dzieci, ale tego faktu nie da się zmazać, przekreślić. Pytanie czy rozumiesz adopcję jako zobowiąznie na całe życie czy też coś, z czego można się wycofać. I nie oceniam, myślę, że w niektórych sytuacjach rzeczywiście można. Ale nie dlatego że się nam nie udało stworzyć tego, o czym marzyliśmy - moim zdaniem to za mało. Bo to tak jakby powiedzieć, że miłość jest uczuciem i jak się skończy albo nie zaistnieje, to pakuję manatki i odchodzę. W praktyce na ogół wiemy, że miłość to także odpowiedzialność, trud, dotrzymywanie obietnic i wypełnianie zobowiązań, także wtedy gdy boli.
Gaweł pisze: W rodzinie nie chodzi o to, aby udawać po to, aby mieć to co potrzebne do życia. Znowu mylimy tworzenie rodziny od pieczy zastępczej czy wychowywania
Wiem, masz rację i święte prawo tak czuć. Bo jesteś zdrowo emocjonalnie ukształtowanym człowiekiem, który wie co to bliskość i ma potrzebę tworzenia relacji na niej opartych, więc zapewne boli cię życie pod jednym dachem z dzieckiem, które zdaje się nie pojmować z czym ty do niego.
Gaweł pisze: Mam wrażenie działania w imię jakiejś wyidealizowanej poprawności i zaprzeczania faktycznej sytuacji.

Nie, absolutnie nie. Wiem, że można mieć kłopot z akceptacją adoptowanego dziecka, wyczuwać w nim obcość. Można czuć do niego obojętność, agresję a nawet wstręt. Można po prostu chcieć się od niego uwolnić. I znowu - nie wciskam ci tych uczuć, tylko daję znać, że niczego nie idealizuję. Nie oceniam rodzin, które tak czują, jestem w stanie wyobrazić sobie w jaki kanał weszły i jak ciężko z tym żyć.
Tylko jaka jest alternatywa?

Gaweł pisze: Co po ośrodku? Wtedy w jednej chwili to już nie jest dziecko i można się nie przejmować? Nadal tworzymy rodzinę na siłę, na postanowienie sądu, na dyscyplinowaniu? Moim zdaniem to nie służy więzi tylko tresurze i manipulowaniu.
Ok, czasem w ra więzi nie ma i nie będzie. Na kursach o tym nie mówią, wiem, przynajmniej kiedyś nie mówiliśmy. Nie mówiono tego ani rodzicom ani dzieciom kierowanym do adopcji - fatalny błąd.
Kto teraz za ten błąd zapłaci?
Gaweł pisze: Po ośrodku także nie ma miejsca na cud, sielankę rodzinną i happy end w stylu "żyli długo i szczęśliwie". Wszyscy wiemy, że tak nie będzie, tylko nikt pierwszy nie chce tego powiedzieć głośno.
Może i tak. Natomiast ponawiam pytanie: czy jeśli nie ma sielanki bajkowego życia, to na pewno cała adopcja jest nic nie warta?

Gaweł , wierz mi, pisząc ten post, bardzo dbałam o odpowiedni dobór słów, by niechcący nie dołozyć ci jeszcze zmartwienia, nie dotknąć czegoś co i tak pewnie bardzo boli. Naprawdę wiem, że jesteś w miejscu nie do pozazdroszczenia i bardzo, bardzo ci współczuję. To takie oczywiste, że każdy chce być kochany, każdy chce, by odpowiadano na jego zaangażowanie, odwzajemniano uczucia. Myślę jednak, że popełniasz elementarny błąd w myśleniu i tylko to chcę ci pokazać. Jesteś ojcem, nawet jeśli nie ma uczucia. Jesteś nim, bo tak kiedyś zdecydowałeś. Tak już jest w życiu, że pewne nasze decyzje po prostu tworzą byty. Decyzje, nie uczucia. Możesz to zmienić, jeśli tak postanowisz, być może nawet będzie to dobra decyzja, nie wiem, nie mogę wiedzieć ani ty nie wiesz tego dzisiaj. Jednak adopcji gumką się nie wymazuje, można ją tylko przekreślić; tak się po prostu nie da, ani w papierach, ani w życiu, ani w sercu.
Kiedyś zdecydowałeś zostać czyimś ojcem, teraz możesz zdecydować, że przestajesz nim być. Nie ma opcji, by przekonać siebie i syna, że tak naprawdę nigdy nim nie byłeś. A to oznacza, że także później będzie was obu boleć znacznie mocniej niż teraz zakładasz.
Bebinia
Posty: 74
Rejestracja: 04 mar 2014 13:43

Re: NIE UDAŁO SIĘ - rok po adopcji/rozwód/psychotropy

Post autor: Bebinia »

Gaweł, nawet nie wiesz, jak bardzo Cię rozumiem!
Jestem samotną matką 2 dziewczyn. Starsza nie nawiązała ze mną więzi. Nie chce współpracować.
Też wiele razy rozmawiałam z nią o ośrodku socjoterapeutycznym. Nie motywowało jej to do niczego.
Nie ma choroby psychicznej. Pomimo tego od kilku lat chodzę z nią do psychiatry - lekarz postawił diagnozę "zaburzenia emocji i zachowania". Na tej podstawie jakiś czas temu psychiatra skierował ją na terapię do szpitala psychiatrycznego. Terapia sama w sobie nie przyniosła efektów, ale mimo tego jej pobyt w szpitalu coś zmienił. Ja odpoczęłam, zdystansowałam się, spojrzałam trzeźwiej na pewne sprawy. Ona zaczęła bardziej doceniać to, co ma w domu. Zaczęła się bać powrotu do szpitala, a tym samym zaczęła się też obawiać ośrodka socjoterapeutycznego czy wychowawczego, choć wcześniej nie robiły one na niej wrażenia.
Sielanki nie ma, ale póki co jest dużo lepiej niż było.
Powiesz, że to niewiele, bo więzi i tak nadal nie ma, więc co to za rodzina. Chociaż więzi nie ma, to jest teraz nadzieja. Nadzieja, że uda mi się jakoś wyprowadzić ją na człowieka, że będzie szczęśliwa... Dla mnie ma to sens, choć moje marzenia co do fajnego macierzyństwa nie spełniły się.
Jeśli chcesz wiedzieć coś więcej, zapraszam na priv.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Po adopcji”