Strona 5 z 13

Re: Poszukiwania biol.ojca-dawcy

: 09 maja 2012 12:20
autor: Miniula
rafaello89 pisze:
Ciekawe po co te wszystie kursy na adopcje, szukanie korzeni - po ciach/moderator to tym dzieciakom. Sa teraz w nowej rodzinie (cudownej, kochajacej i jedynej) to maja cicho siedziec i sie cieszyc, a nie szukac dziury w calym, niewdziecznicy.
Dziecko adoptowane, zwłaszcza w starszym wieku, ma za sobą traumę porzucenia (takiego czy innego) przez rodziców biologicznych. Ty tej traumy nie masz i nie ma co porównywać.
Tobą matka ani ojciec nie rzucali o ścianę jak miałeś kilka miesięcy, nie przypalali Cię papierosami, nie dawali Ci wódki do picia zamiast mleka żebyś zasnął i pozwolił im pić w spokoju, nie faszerowali Cię narkotykami.
Nie masz świadomości, że Twoja matka miała Cię w ciach/moderator i zostawiła w szpitalu nie fatygując się nawet o zrzeczenie się praw, przez co na kilka-kilkanaście miesięcy wylądowałeś w DD, gdzie kiwałeś się w łóżeczku żeby zasnąć, bo nie było przy Tobie nikogo, dla kogo byłbyś ważny.
Twoja matka w ciąży nie piła, nie ćpała, pewnie też nie paliła, dzięki czemu urodziłeś się bez FAS, FAE i innych takich.
Dzieci adoptowane najczęściej nie mają tyle szczęścia, więc ich nowi rodzice (czy wg Ciebie chyba raczej opiekunowie zastępczy) muszą mieć wiedzę aby sobie z tym wszystkim poradzić. Po to są te kursy.
I nikt od dzieci adoptowanych nie wymaga WDZIĘCZNOŚCI, więc daruj sobie demagogię.
wychodzi obcy, ktory w dodatku chce cos wiedziec o swojej przeszlosci
Dzieci adoptowane mają faktycznie PRZESZŁOŚĆ, co do której mają jakieś emocje, bo wiele z nich sporo pamięta z rodzin biologicznych, z domów dziecka.
O jakiej swojej PRZESZŁOŚCI Ty mówisz??? To plemnik ma jakąś PRZESZŁOŚĆ??
Bądźmy poważni.
Urodziłeś się jak normlane dziecko ze swojej matki i z nią zostałeś.

NIKT nie twierdzi, że nie masz prawa do wiedzy o swoim biologicznym pochodzeniu, NIKT nie twierdzi, że Twoja sytuacja jest łatwa. NIKT nie twierdzi, że nie powinieneś mieć prawa do wiedzy kto był dawcą spermy.
Ale Ty mitologizujesz tego "ojca"-spermodawcę, dajesz mu wartość, jakiej de facto nie posiada, umniejszając wagę i rolę prawdziwego (sic!) ojca. I sam sobie tworzysz problemy idealizując, wyolbrzymiając wagę informacji na temat rodziny biologicznej.
Bo człowieka nie determinują jego geny. Nawet, do pewnego stopnia, nie determinuje go wychowanie. To TY masz największy wpływ na swoje życie, ale ta wiedza jest niewygodna. Bo to oznacza, że za swoje porażki możesz winić jedynie siebie.
A to już jest moja bajka, na ten temat mogę jak najbardziej coś powiedzieć i z racji wieku, i doświadczenia.
Możesz się babrać nadal w swojej niedoli "aliena,jak sam siebie z lubością określasz, a możesz zrobić wszystko aby odnaleść dawcę spermy, a kiedy się to uda (lub nie) zająć na poważnie swoim życiem i zacząć tworzyć swoją przyszłość.

Re: Poszukiwania biol.ojca-dawcy

: 09 maja 2012 12:40
autor: bloo
Miniula, amen i alleluja. Szczególnie dziękuję za to, co napisałaś o dzieciach adoptowanych i wdzięczności, bardzo mnie ruszyło, kiedy Rafaello napisał o "zadośćuczynieniu".

Rafaello, myślę, że dość zgodnie brzmiały nasze głosy odnośnie Twoich praw, zrozumienia dla sytuacji, uznania w pełni dramatu związanego z niemożnością poznania połowy wiedzy o swoim dziedzictwie genetycznym. Nikt też tutaj (może były drobne wyjątki na początku) nie pisał o dawstwie gamet jako o procedurze technicznej, nierodzącej konsekwencji, będącej prostą decyzją i tak dalej.
Powiedziałabym, że dyskusja była własnie pogłębiona, nieuciekająca od trudnych pytań i prób szukania odpowiedzi. Wiele gorzkich słów padło pod adresem klinik, niemal wszyscy podkreślali, że brak prawa jest skandaliczny i że w interesie dzieci i rodzin jest to prawo uporządkować.
Wylewasz swoją agresję na ludzi, którzy nie mają nic wspólnego z powodami, dla których znalazłeś się w tej sytuacji.

Jesli jednak oczekujesz, ze uzyskasz np. z mojej strony oświadczenie "masz rację, dawstwo gamet jest do rzyci, kasujemy ten pomysł" to jest to oczekiwanie nierealistyczne.
Dawstwo gamet, zarodków, adopcja społeczna po prostu się dzieją. Dawstwo gamet jest stare jak ludzkość, adopcja też. One będą się dziać, a to, co powinniśmy robić to koncentrować się na tym, aby wszystkie strony zaangażowane w proces (rodzice, dzieci, rodzice biologiczni bądź dawcy) miały w nim zagwarantowane prawa, nie były wykorzystywane, były traktowane podmiotowo, miały zapewnioną możliwość konsultacji psychologicznych, otrzymywały wsparcie prawne, społeczne i oczywiście rodzinne.

To nie w procedurze tkwi problem, problem tkwi w rodzinie i dalej: w społeczeństwie. A nad nimi góruje oczywiście prawo, które powinno regulować sytuację i jasno wytyczać prawa dzieci, a tego nie robi.
Lech Wałęsa powiedział kiedyś pamiętne słowa "stłucz pan termometr, nie będzie gorączki".
Wydaje mi się, że idziesz tym tropem- jest Ci źle, Twoje życie jest do bani, bo rodzice podeszli do AID, więc logicznym wnioskiem będzie przekazanie innym komunikatu, aby do dawstwa/adopcji nie podchodzili, wtedy świat stanie się lepszym miejscem.
Przykro mi bardzo, świat nie stanie się lepszym miejscem, ponieważ o jakości naszego życia nie decyduje procedura, której się poddamy, a nasza świadomość oraz decyzje.
Możesz nazywać mnie teoretyczką, ale w przeciwieństwie do Ciebie znam rodziny biorców, znam dawców i znam dorosłe (oraz niedorosłe) dzieci urodzone dzięki dawstwu. Nie Jesteś reprezentatywny, z czego należałoby się raczej cieszyć tak globalnie, choć personalnie bardzo Ci współczuję.
Pracuję w tym środowisku i widzę złożoność tematu, ale jego rozwiązaniem nie jest eliminacja metody (który to postulat jest kompletnie idealistyczny zresztą) a praca z rodzinami i przygotowywanie ich do tego, aby byli w stanie unieść swój wybór, stworzyć funkcjonalną i wydolną rodzinę, czuć się w niej dobrze i przekazać dziecku miłość, wsparcie, poczucie bezpieczeństwa oraz zapewnić mu jego prawa.
Sądzę, że każdy rodzic się pod tym podpisze, każdy świadomy rodzic- niezależnie, czy jest rodzicem bio, adopcyjnym, niepłodnym czy płodnym.

Bo taki jest cel zbudowania rodziny: bezpieczeństwo wszystkich jej członków.
Geny są ważne, ale nie determinują ludzkiego szczęścia, poczucia spełnienia, poczucia bycia we właściwym czasie i miejscu oraz przyznania sobie samemu prawa do istnienia i prawa do bycia szczęśliwym.
Pomijanie znaczenia genów jest dokładnie taką samą ślepą uliczką, co przypisywanie im mocy sprawczych.

Re: Poszukiwania biol.ojca-dawcy

: 09 maja 2012 12:46
autor: Miniula
Omilka jak napisałam - problem jest i ma wpływ na życie tego człowieka. Ale czym innym jest świadomość problemu, a czym innym użalanie się nad sobą i deprecjonowanie tego, co w życiu dobre i wartościowe. I przepraszam, ale zdenerwowało mnie to porównywanie swojej sytuacji do dzieci adoptowanych.
Uważam, że rafaello89 ma święte prawo do wiedzy o swoim pochodzeniu ( co napisałam), że powinien walczyć o poznanie swojego pochodzenia (co napisałam). Ale jego stwierdzenia są nadużyciem. To tyle.

Re: Poszukiwania biol.ojca-dawcy

: 09 maja 2012 13:12
autor: klaryssa1983
omilka pisze:Miniula, słusznie wypunktowałaś przewagę Rafaello nad większością adoptowanych dzieci.

Jednak nie możemy wiedzieć co on czuje, nie jestesmy w jego skórze. Na przykład lekarz pyta: czy ktos w rodzinie chorował na nadciśnienie, na cukrzycę? Córki matek chorujących onkologicznie powinny sie profilaktycznie badać. A co jesli psychiczne problemy autora są uwarunkowane genetycznie? Jakiś czas temu córka opowiadając o osobie, która popełniła samobójstwo powiedziała, że "w tej rodzinie wszyscy popełniali samobójstwa, brat tez". Moja mama choruje na schizofrenię, więc i u mnie jest zwiększone prawdopodobieństwo tej choroby (choć już nie w tym wieku)..

Zagrzewajmy Rafaello do walki o siebie, ale nie tłumacząc, że inni mieli gorzej, bo to jest uczucie subiektywne.
czytam ten wątek i czytam.. jestem w stanie duzo zrozumiec jesli chodzi o zachowanie autora pierwszego posta. Naprawde, rozumiem,ze chce wiedziec kim jest itp. Ale ta chec urosła do rangi,rzeczy na ktora wszystko mozna zrzucic.
Ja przepraszam,znam moją matke biologiczną, ojca nie.. tak naprawde nawet nie wiem czy moja matka tak naprawde wie kim jest moj ojciec. No i co mam z tym zrobic?
Owszem,przez kilka lat walczyłam z niepłodnoscią (wiedziałam,ze raczej nie po matce poniewaz ona urodziła chyba z 7 dzieci)
pozniej walczyłam,do dzisiaj walcze ze stratami moich dzieci (to rowniez nie po matce przeciez).Kiedys przeszło mi przez mysl,ze moze w ojca rodzinie cos takiego sie zdazało, no ale co mam zrobic.. walcze dalej.
podczas badan genetycznych padało pytanie "czy matka lub ojciec chorowali na cos tam" no i moja odpowiedz była nie wiem.. jestem adoptowana..i juz
Był moment szoku, był moment kiedy musiała to po prostu strawic,ze niektorych rzeczy sie juz nigdy nie dowiem.. czas zacząc zyc a nie całe zycie układac (w tym wypadku chyba rozwalac) z powodu jednego plemnika..
Przykro jest wtedy kiedy sie słyszy,czyta takie historie naprawde, widac,ze człowiek sobie nie radzi.
Moim zdaniem ( a nie jestem zadną specjalistką) Raffaello jest jeszcze młody i uczepił sie jednej mysli i juz. Zycze abys z tego wyrosł i nie marnował zycia :wink:

Re: Poszukiwania biol.ojca-dawcy

: 09 maja 2012 14:08
autor: rafaello89
OK, jedyne, co pozostaje, to uznać, że się nie rozumiemy i nie zgadzamy.
Wypunktuję się i ja:
1) Nie zgadzam się, że dopóki brak jest procedur dających szansę poznania dawców przez ich potomstwo to sytuacja usprawiedliwia działanie "jak popadnie" i wszyscy mogą mieć to w ciach/moderator względnie tłumaczyć - no tak już jest, dorośnij chłopie i znajdź sobie inne problemy niż budowanie tożsamości. Za to odpowiedzialność powinni wziąć RODZICE. Cudnie, że nie przypalali papierochami, ale to chyba nie zwalnia ich z reszty odpowiedzialności?
2) ciach/moderator połowa mojego DNA została przeszczepiona na inne drzewo. Bezpowrotnie, bo odszukać tamtej rodziny nie mogę. Też decyzją rodziców.
3) Szukanie "głupiego" plemnika to mocne spłaszczenie problemu. Za tym plemnikiem idzie człowiek, jego rodzina wzdłuż i wszerz - nawet jesli lekarz wyprał tego plemnika z jakichkolwiek ludzkich wydzielin. Jesli to tak nieistotne, to czemu wiekszosc z Was jednak walczy, bo to WASZ plemnik i komorka byly "w uzyciu"? Po co? Co za różnica? Bierzcie jak leci, są ważniejsze problemy w zyciu niz glupi plemnik.
A skoro roznica wydaje się ze jednak jest, to czemu ten "moj" plemnik nagle robi się drugiej kategorii i totalnie do pominiecia? Czemu go bagatelizujecie? To przeciez moja zasadnicza część składowa. Jak widac "optyka" jest diametralnie rozna w zaleznosci od tego, jak na ten plemnik spojrzymy.
Ktos tu napisał, że stoimy po dwóch stronach barykady. To mnie przygnębiło, wychodzi na to, że rodzice stoją po przeciwnej stronie barykady niż ich dzieci, że ignorują ważne kwestie ich przyszłości, zaślepieni dążeniem do tego, by to dziecko "mieć". A ono niech tam sobie juz dochodzi swoich praw nawet jesli bezskutecznie.
Bloo, co mnie obchodzi reprezentatywnosc? Czy jesli Twoje dziecko urodziloby sie z zespolem downa to bralabys pod uwage statystyke i mowila sobie "ech, no niech tam, trafila mi sie mniejszość genetyczna, ale grunt, że spora wiekszosc ma jednak dzieci zdrowe". ciach/moderator

Re: Poszukiwania biol.ojca-dawcy

: 09 maja 2012 15:10
autor: Miniula
rafaello89 pisze:Ktos tu napisał, że stoimy po dwóch stronach barykady. To mnie przygnębiło, wychodzi na to, że rodzice stoją po przeciwnej stronie barykady niż ich dzieci, że ignorują ważne kwestie ich przyszłości, zaślepieni dążeniem do tego, by to dziecko "mieć". A ono niech tam sobie juz dochodzi swoich praw nawet jesli bezskutecznie.
Wybacz, ale to TY w ten sposób postawiłeś sprawę.
Ty postawiłeś się po przeciwnej stronie barykady niż ludzie, którzy walczą o możliwość przytulenia swojego (sic!) dziecka.
Racja, gdyby tych dzieci z in vitro, z komórek dawców, nie było, nie byłoby problemu... I nie byłoby tysięcy szczęśliwych tak naprawdę rodzin.
To, że dla Ciebie sprawą nadrzędną jest wiedza o jakiejś części swojego pochodzenia, nie oznacza, że 100% czy nawet większość osób poczętych w taki sposób ma te same problemy, a jak przczytaliśmy, badania wskazują, że nie.
Twoje wypowiedzi dla mnie osobiście są atakujące, oskarżycielskie i mówiące "nie wolno wam tego robić, bo JA cierpię".
Ludzie w desperacji podejmują desperackie kroki. Nie wiesz do czego Ty byłbyś zdolny w pogoni za marzeniem, a bycie rodzicem to jedna z najbardziej podstawowych potrzeb człowieka.
Uważasz, że ludzie korzystający z komórek dawców są egoistami.
A kim Ty w takim razie jesteś?
Jesteś jeszcze bardzo młody i jeszcze wiele przed Tobą.
Ale zaczynasz źle... zaczynasz od pretensji do wszystkich i wszystkiego. To droga do nikąd.

Re: Poszukiwania biol.ojca-dawcy

: 09 maja 2012 15:23
autor: bloo
rafaello89 pisze:OK, jedyne, co pozostaje, to uznać, że się nie rozumiemy i nie zgadzamy.
ależ rozumiemy się świetnie. Z Twoich odpowiedzi widać po prostu, że zrozumienie jest dla Ciebie tożsame z osiągnięciem consensu, w tym przypadku byłoby nim zapewne napisanie "Tak, Rafaello, Twoje życie jest do bani a Ty sam nie jesteś nikim więcej niż "produktem laboratoryjnym", będziemy to w Tobie wspierać i utrwalać, ponieważ jest to jedyna możliwa optyka, w dodatku niezwykle dla Ciebie konstruktywna i zgodna ze stanem faktycznym".
Takiej ilości samoupodlenia i samoponiżenia, jakie wygenerowałeś w tym wątku, nie widziałam już dawno. Przyjmuję, że masochizm jest Twoim wyborem, ale nie oczekuj od nas sadyzmu, dobrze?
Co nie oznacza w żadnej mierze, że Cię nie rozumiemy. Po prostu mówimy: krzywdzisz sam siebie i idziesz drogą autodestrukcji.
Wypunktuję się i ja:
1) Nie zgadzam się, że dopóki brak jest procedur dających szansę poznania dawców przez ich potomstwo to sytuacja usprawiedliwia działanie "jak popadnie" i wszyscy mogą mieć to w ... względnie tłumaczyć - no tak już jest, dorośnij chłopie i znajdź sobie inne problemy niż budowanie tożsamości. Za to odpowiedzialność powinni wziąć RODZICE.
wskaż mi, proszę, choć jedną wypowiedź mojego autorstwa, Rysieczki, Omilki, Klarysy, Miniuli, która stanowiłaby, że:
a) uważamy, że sytuacja usprawiedliwia działanie jak popadnie;
b) wszyscy mogą mieć to gdzieś.

Nie znajdziesz takiej wypowiedzi.
To, czego nie umiesz rozróżnić w naszej dyskusji to rozdziału między postawą młodego gniewnego mówiącego "wszystko jest złe, więc niech nie będzie niczego" od postawy "problem jest złożony, nie spłaszczajmy go, ale pracujmy nad nim od strony prawnej, społecznej i edukacyjnej".
Tak naprawdę stykają się w tym wątku romantyzm i pozytywizm, i zupełnie nie rozumiem dlaczego postawa romantycznego idealisty miałaby górować nad pragmatycznym pozytywizmem?
Tak, my wiemy, że jest źle, nie akceptujemy tego stanu, ale HINT! próbujemy robić z nim coś konstruktywnego zamiast strzelać kolokwializmami, oskarżać kolejne strony i pławić się w poczuciu nierozwiązywalnego konfliktu.

Pomiędzy TAK i NIE jest całe pole postrzegania różnych zjawisk. Jest miejsce dla krytycznej analizy, rozmowy o zagrożeniach i ryzykach, ale też szansach oraz możliwościach. Jest wreszcie wiara w rozwiązania systemowe, w pomoc dla rodzin. Jest poczucie, że problem powinien wywoływać chęć zmierzenia się z nim i znalezienie rozwiązań, a nie chęć umycia rąk i poprzestania na zapchajdziurze "a więc skasujmy adopcję i zacznijmy wierzyć, że niechcianych dzieci nie będzie" bądź "a więc skasujmy dawstwo i wierzmy w to, że ludzie nie wyjadą za granicę, nie podejdą do NI i nie obejdą prawa".
Ludzie obchodzą to prawo notorycznie w krajach, w ktorych dawstwo oocytu jest zakazane, tak samo jak obchodzą zakaz surogacji i jeżdżą do Indii i na Ukrainę. Tym samym problem wcale nie został rozwiązany, po prostu przerzucono go na kraje mniej rozwinięte, ciesząc się złudnym i hipokrytycznym poczuciem "co złego to nie my".
Niespecjalnie rozumiem, jaka moralna wyższość płynie z faktu, że wykorzystywane są Hinduski, a nie Europejki? Żadna.
Dawstwo nigdy nie zostanie skasowane. To, co można i należy uczynić, to sprawić, aby zaczęło być procesem bezpiecznym dla wszystkich stron. Ponieważ jeśli tego nie zrobimy to nadal będziemy przykładać rękę do nieszczęścia dzieci i rodzin.
Przykład adopcji społecznej pokazuje, że tak, to jest do osiągnięcia.
Więc witaj w życiu, tu nie ma różowych jednorożców jedzących tęczę, to rzeczywistość.

2)ciach/moderator połowa mojego DNA została przeszczepiona na inne drzewo. Bezpowrotnie, bo odszukać tamtej rodziny nie mogę. Też decyzją rodziców.
ciach/moderator a co do drugiej jego części- owszem, masz rację. Co planujesz z tym zrobić?
Kilka razy wyrażałam gotowość wspomożenia Cię w poszukiwaniach adresami i wiedzą. Mogę dać Ci namiar na kancelarię prawną, która być może byłaby zainteresowana wzięciem sprawy zaskarżenia kliniki o zniszczenie dokumentacji medycznej, a dalej- systemu opieki zdrowotnej za dopuszczenie do sytuacji odcięcia obywatela od możliwości poznania swojej tożsamości.
Taka sprawa została założona w Wielkiej Brytanii, oskarżonym było Ministerstwo Zdrowia.
Nie podałeś także nigdy nazwy kliniki, w której leczyli się Twoi rodzice, a jest to podstawowa informacja do ustalenia, czy klinika korzystała z banku lokalnego czy zagranicznego, o czym już pisałam.
Jednym słowem chociaż rozumiem, że rodzice są blisko i łatwiej kierować złość przeciwko nim, to pokazuję Ci również, że sytuacja nie musi być beznadziejna jesli idzie o możliwość uzyskania informacji i pchnięcia do przodu tych wszystkich kwestii, o które pytasz.
To jednak znów Twoja decyzja i pytanie, czego dokładnie potrzebujesz: informacji praktycznych i pomocy w ich uzyskaniu, czy po prostu chcesz wyrzucić z siebie trudne emocje.

3) Szukanie "głupiego" plemnika to mocne spłaszczenie problemu. Za tym plemnikiem idzie człowiek, jego rodzina wzdłuż i wszerz - nawet jesli lekarz wyprał tego plemnika z jakichkolwiek ludzkich wydzielin. Jesli to tak nieistotne, to czemu wiekszosc z Was jednak walczy, bo to WASZ plemnik i komorka byly "w uzyciu"? Po co? Co za różnica? Bierzcie jak leci, są ważniejsze problemy w zyciu niz glupi plemnik.
A skoro roznica wydaje się ze jednak jest, to czemu ten "moj" plemnik nagle robi się drugiej kategorii i totalnie do pominiecia? Czemu go bagatelizujecie? To przeciez moja zasadnicza część składowa. Jak widac "optyka" jest diametralnie rozna w zaleznosci od tego, jak na ten plemnik spojrzymy.

masz rację, ale wydaje mi się, że kontekst postu Miniuli był nieco inny- głupi plemnik pojawił się tam nie jako symbol nieważności Twojej sytuacji, a jako symbol pokazujący, że genetyka jest AŻ genetyką, ale równocześnie TYLKO genetyką.
Moja optyka nie jest diametralnie różna w zalezności od tego, jak na plemnik się patrzy, czemu daję wyraz od początku naszej dyskusji, mimo to i tak uznajesz moje wypowiedzi za, odpowiednio, lobbujące, bezkrytyczne, nierozumiejące etc.
Ktos tu napisał, że stoimy po dwóch stronach barykady. To cholernie mnie przygnębiło, wychodzi na to, że rodzice stoją po przeciwnej stronie barykady niż ich dzieci, że ignorują ważne kwestie ich przyszłości, zaślepieni dążeniem do tego, by to dziecko "mieć". A ono niech tam sobie juz dochodzi swoich praw nawet jesli bezskutecznie.

nie stoję po przeciwnej stronie barykady, ale proponuję Ci dialog, a nie oskarżanie. Zdecydowanie nie jestem za ignorowaniem praw dzieci i jest w zasadzie śmieszne, że muszę to podkreślać, skoro spora część moich postów nie tylko w tym wątku dotyczy właśnie tej sprawy.
Bloo, co mnie obchodzi reprezentatywnosc? Czy jesli Twoje dziecko urodziloby sie z zespolem downa to bralabys pod uwage statystyke i mowila sobie "ech, no niech tam, trafila mi sie mniejszość genetyczna, ale grunt, że spora wiekszosc ma jednak dzieci zdrowe".
Ciebie oczywiście nic nie obchodzi reprezentatywność, ale rozmawiam tutaj nie tylko z Tobą. Ten wątek został przez Ciebie założony, ale pojawiło się w nim wiele tematów, uwag i refleksji.
ciach/moderator
a.

Re: Poszukiwania biol.ojca-dawcy

: 09 maja 2012 17:24
autor: Gość
Pytanie a propos - jak długo kliniki muszą trzymać dokumentację medyczną? Obiło mi się o uszy, że 20 lat. Jeśli tak, to może rodzice/dzieci z dawstwa powinny już zacząć jakieś "pospolite ruszenie" w temacie, żeby nie było sytuacji, że dokumentów nagle nie ma. Jasne, Rafaello (po 22 latach) moze próbować ugrać jakies zadoscuczynienie (wątpliwe w świetle nie-obowiązującego prawa), ale chodzi mu chyba głównie o dane, zniszczone bezpowrotnie?
Bloo, Twoje rady są teoretycznie w porządku, ale świadomość i systemy w UK i u nas to niebo a ziemia, wiesz o tym dobrze. Na kancelarie trzeba mieć kasę, proces wątpliwy, ochrona danych, co on ma z tym zrobić?
Szkoda mi Cie, Kolego, bo widać, że przeżywasz nieźle. Pociecha, że każdy jakieś schizy ma może działać jak płachta i to tez rozumiem. Mnie tez pocieszano, ze jestem tylko "DDA" a moglabym byc molestowna do tego, to bym miała gorzej, więc mam dorosnąć i żyć tu i teraz.. Dziwne argumenty. Tych samych można użyć do leczących się niepłodnych - "nie możesz mieć dziecka? no i cóż wielkiego, przecież ŻYJESZ, a cóż ponad życie?".
Rozumiem zozzalenie R jesli chodzi o porownanie z dziecmi adptowanymi - i nie przeginajcie, nie na kazdym adoptusiu rodzina gasila pety, nie kazde ma fas itp. A i te, co maja, zasluguja na rodziny, dobrze przygotowane, ale tez z tego swiata. To co piszecie, to troche - "bierzemy to trudne z oao czy lepiej od razu robimy nowe z półfabrykatów, bedzie latwiejsze do wychowania bo bez niepotrzebnych traum?".A skąd wiemy, jaką traumą może być dla R jego dziura w głowie i wstręt do AID, z której powstał?
Prawda jest też taka, że na adopcji ludzie zęby zjedli, jest mnóstwo literatury, wsparcia, kwalifikacje, wnioski: trzymanie się prawdy i wspieranie budowania tożsamości dziecka tak bardzo jak to możliwe. Dzieci z dawstwa to temat nowy, literatury mało, badania mało miarodajne, bo np. w Polsce nie spotkałam się z żadnym "follow-up" - potężna większość nie mówi przecież o tym nikomu, nawet lekarzom czy rodzinie, więc co tu badać.
Pewnych rzeczy rodzice nie biorą pod uwagę, lekarze mają to w nosie, bo to nie ich interes (a nawet godzi to w ich interes - pewien dr z W-wy powiedział mi, że działania Bociana propagujące jawne dawstwo skonczą się tym, że dawstwo zaniknie. "A dzieci robi się dla egoizmu rodziców przecież, wiec po co im mowic i otwierać puszkę pandory").
Nie wiem, każdy decyduje sam - zgadzam sie z R, ze desperacja nie powinna uświęcać wszelkich środków i metod. Przeciwnie, to sygnał żeby zrobić krok w tył i przemyśleć to wszystko jeszcze raz na spokojnie.
Mam koleżanki samotne, które BARDZO chciałyby mieć dziecko. I nie lecą zaraz do banku spermy, bo nie chcą mieć sytuacji analogicznej do R., myślą o tym, jak ten potencjalny człowiek będzie się czuł z tym faktem. To nie jest tak, że niepłodność usprawiedliwia wszystko. To choroba jedna z wielu.
Mnie zastanawia jeszcze jedno - czy brak procedur i praw w tym temacie nie oznacza tak naprawdę, że kliniki działają poza prawem? Jak to jest klasyfikowane?No bo skoro konwencja praw dziecka jasno określa, że ma ono prawo do wiedzy o swym pochodzeniu, a istnieją praktyki, które to łamią, a w dodatku nie są zatwierdzonymi w Polsce procedurami medycznymi, to jak to się tak naprawdę może dziać?

Re: Poszukiwania biol.ojca-dawcy

: 09 maja 2012 17:47
autor: klaryssa1983
rafaello89 zarzucasz,ze kazdy probuje Ci przedstawic,ze dzieci adopcyjne mają gorzej,ze są gorsze sytuacje itp co Ciebie akurat najmniej obchodzi. Twoje prawo.Ale jak ja Ci przedstawiłam,sytuacje bardzo podobną do Twojej, tez nie znam "plemnika",ktory mnie zapłodnił, nie znam tej czesci genow pochodzących ze strony tego plemnika. Probuje Ci przedstawic,ze tez miałam rozne momenty w ktorych podejrzewałam,ze to wina tego "plemnika" lub jak wolisz genow. I co to zmieniło w moim zyciu??
Nic, pogodziłam sie z tym. Nie mam szans odnalezienia tej czesci "rodziny".. Nie wiem, czy jestem w grupie ryzyka zachorowan na raka, czy powinnam sie wystrzegac czegos bo moze mi zaszkodzic, czy np zamiast leczyc sie na cos, wogole mam szanse bo wiadomo,jesli to sprawa genow to jest to bezpodstawne.
W tej sytuacji czym sie roznimy?? Nie prowadze zycia tylko pod tym jednym wzgledem, nie rozczulam sie nad sobą i nie utwierdzam otoczenia,ze wolno mi wiele wybaczyc bo pewnie to wina tego genu ktorego nie znam..
Czerpie z zuycia ile sie da,wyciskam ile moge..
Moje dzieci w 1/4 rowniez nie bedą znały swojego składu genetycznego.. czy powiesz mi,ze nie powinnam miec dzieci dopoki nie rozwiąze tej zagadki?? bo kurcze na to wskazują Twoje wypowiedzi..Moja matka biologiczna rodziła i zostawiała dzieci po całej Polsce, nie znam ojca biologicznego, podwojne ryzyko (idąc Twoim tokiem myslenia) . Nie powinnam wychodzic za mąz dopoki nie zeskanuje naszych kodow genetycznych? Błagam Cie to juz zakrawa o paranoje powoli..I to wszystko wina "dawcy spermy"...
Probuje Cie zrozumiec, naprawde. Jest mi Ciebie szkoda bo cholernie sobie z tym nie radzisz. Zaczełabym na Twoim miejscu terapie pod wzgledem wykasowania tego z podswiadomosci, bo nawet jakbys znalazł dawce to moze sie okazac,ze i On pochodził z domu dziecka, nie zna matki, ojca i nie wiesz co odziedziczyłes po "dziadkach"
Odpowiedz sobie na pytanie, co zmieniłoby w Twoim zyciu znalezienie dawcy?? tylko tak szczerze? spojrzał bys w jego oczy i uspokoił sie? Jesli tak naprawde warto szukac, wtedy Ci to pomoze.
Mam tylko nadzieje,ze nasze panstwo kiedys ureguluje to prawnie, bo szkoda myslec,jak bedzie wiecej takich osob,ktore bede myslały takimi kategoriami jak Rafaello :(

-- 09 Maj 2012 16:52 --
Kiran pisze: I nie lecą zaraz do banku spermy, bo nie chcą mieć sytuacji analogicznej do R.,
ale wiele wybiera "samcow" na jeden raz, tylko do zapłodnienia. I facet nawet nie wie do czego sie przysłuzył.
sorry ale to tez niezbyt trafne porownanie, matka Rafaello nie poleciała jako samotna osoba do banku spermy bo miała kaprys zajscia w ciąze prawda??

-- 09 Maj 2012 16:52 --
Kiran pisze:Mnie zastanawia jeszcze jedno - czy brak procedur i praw w tym temacie nie oznacza tak naprawdę, że kliniki działają poza prawem?
nie ma prawa zabraniającego wiec nie dzieje sie to poza prawem

Re: Poszukiwania biol.ojca-dawcy

: 09 maja 2012 18:40
autor: Monek
Czytam dyskusje sie tutaj toczaca od poczatku.
Rafaello wspolczuje Ci tego, z czym sie zmagasz. Staram sie wyobrazic sobie, co mozesz czuc, ale wyobraznia mnie zawodzi.
Kiran pisze:Mam koleżanki samotne, które BARDZO chciałyby mieć dziecko. I nie lecą zaraz do banku spermy, bo nie chcą mieć sytuacji analogicznej do R., myślą o tym, jak ten potencjalny człowiek będzie się czuł z tym faktem. To nie jest tak, że niepłodność usprawiedliwia wszystko. To choroba jedna z wielu.
Kiran, sorry bardzo, ale co bycie "samotna kolezanka" ma wspolnego z nieplodnoscia?

Re: Poszukiwania biol.ojca-dawcy

: 09 maja 2012 19:00
autor: bloo
Kiran pisze:Pytanie a propos - jak długo kliniki muszą trzymać dokumentację medyczną? Obiło mi się o uszy, że 20 lat.
prawo tego nie określa, w ogóle nie ma takiego zapisu. Ani w przypadku dawstwa ani żadnej innej procedury wspomaganego rozrodu. Właśnie to regulują dyrektywy europejskie, których od 5 lat nie wdrożyliśmy.


Bloo, Twoje rady są teoretycznie w porządku, ale świadomość i systemy w UK i u nas to niebo a ziemia, wiesz o tym dobrze. Na kancelarie trzeba mieć kasę, proces wątpliwy, ochrona danych, co on ma z tym zrobić?
odpowiedź jest prosta, choć będzie wydawać się brutalna. Czy w związku z tym, że w Europie zniesiono niewolnictwo, USAw XIX wieku winny były zaniechać zmiany legislacji, bo kulturowe różnice międzykontynentalne to niebo i ziemia?
To nie ten trop. Jesteśmy częścią Europy, nie jesteśmy strefą ziemi niczyjej, która moze się rządzić swoim bezprawiem, bo nikogo to nie obchodzi. Mnie obchodzi. Ok, jestem stachanowcem i pozytywistką, mam tego świadomość. Ale wiem tez, że racja historyczna jest po mojej stronie, ponieważ bezprawne dawstwo i anonimowe dawstwo nie obronią się. One się nie bronią od szeregu lat. Za 50 lat taka dyskusja, jaką tu odbywamy, będzie mieć dla czytających taki sam walor, jaki dla nas ma dziś polemika Zapolskiej i Świętochowskiego "czy kobiety powinny studiować?".
My nie rozmawiamy o teoretycznych możliwościach, rozmawiamy o koniecznościach.

Co do kancelarii- nie jestem przekonana, czy kancelaria nie wzięłaby takiej sprawy za darmo. Żeby wiedzieć- trzeba to sprawdzić. Żeby sprawdzić- trzeba mieć chęć.



Prawda jest też taka, że na adopcji ludzie zęby zjedli, jest mnóstwo literatury, wsparcia, kwalifikacje, wnioski: trzymanie się prawdy i wspieranie budowania tożsamości dziecka tak bardzo jak to możliwe. Dzieci z dawstwa to temat nowy, literatury mało, badania mało miarodajne, bo np. w Polsce nie spotkałam się z żadnym "follow-up" - potężna większość nie mówi przecież o tym nikomu, nawet lekarzom czy rodzinie, więc co tu badać.
na dawstwie też ludzie zęby zjedli, badania kohortowe są prowadzone od lat 30. Zgoda, nie w polskim Obrzydłówku. Co niczego nie zmienia dla spraw kluczowych przecież. Jest mnóstwo literatury, są wnioski, są podręczniki, są procedury obowiązkowych kwalifikacji psychologicznych. Znów: nie w Polsce.
Przypomnieć warto, że kiedy myśmy wdrażali adopcję jawną, kraje zachodnie były już po tym doświadczeniu. Korzystaliśmy przecież wówczas własnie z ich badań, ich doświadczeń, ich know how. Wtedy ograniczała to dodatkowo sytuacja polityczna, teraz- nie. Mamy Internet, świat się zmniejszył.
Więc znów pytanie: w jaki sposób ma się to zmienić, jeśli chcemy przyjąć założenie, że u nas, panie, to ho ho, milion lat musi minąć? Nieprawda, to zależy także od nas. Wszyscy współtworzymy społeczny klimat, mamy prawo głosu, możemy zadawać pytania, możemy mówić.


Pewnych rzeczy rodzice nie biorą pod uwagę, lekarze mają to w nosie, bo to nie ich interes (a nawet godzi to w ich interes - pewien dr z W-wy powiedział mi, że działania Bociana propagujące jawne dawstwo skonczą się tym, że dawstwo zaniknie. "A dzieci robi się dla egoizmu rodziców przecież, wiec po co im mowic i otwierać puszkę pandory").
nawet domyślam się, co to za lekarz ;)
Tylko widzisz (to znaczy Ty to wiesz, kieruję te słowa raczej do tego lekarza)- dawstwo po pierwsze nie zaniknie. Po drugie dawstwo nieanonimowe nie jest końcem dawstwa, tu również nie dywagujemy, bo są na to konkretne dowody. Po trzecie: jeśli dawstwo zostanie kiedykolwiek w Polsce zakazane (i też nie trwale, ale, powiedzmy, na jakiś czas) to głównie dzięki właśnie tym lekarzom, ponieważ to oni wygenerowali tę patologiczną sytuację. To oni wpierają pacjentom, że to decyzja techniczna. To oni mówią, że rodzina się kończy w momencie porodu, a potem jest już normalne życie i wspomnienie niepłodności nigdy nie wraca. To oni lobbują przeciwko centralnemu rejestrowi, bo uważają, że ograniczy to ich wolność (sic!). To oni, jednym słowem, kręcą bicz na własne i pacjentów plecy, ponieważ nie są w stanie wyjść z roli Bogów w Białym Kitlu i wejść w rolę służebną.

Mnie zastanawia jeszcze jedno - czy brak procedur i praw w tym temacie nie oznacza tak naprawdę, że kliniki działają poza prawem?
nie ma prawa zabraniającego wiec nie dzieje sie to poza prawem?
Nie. Brak prawa oznacza, że to co nie jest zakazane jest legalne. Konwencja praw dziecka została przez Polskę przyjęta z dwiema poprawkami, jedną z nią jest ograniczenie prawa dziecka do wiedzy o swojej tożsamości. Serio. Potem nastapiła poprawka do KRiO, ale de facto OAO propagujące adopcję jawną działają w poprzek prawa.
Jest to sytuacja kuriozalna w kraju, który wyciera sobie usta prawami życia poczętego i uważa się za tak bardzo prorodzinny. W rzeczywistości polska praktyka, prawo i kultura mówią: dziecko jest własnością rodzica i to rodzic zarządza swoją własnością. Skutki widzimy na wielu polach.

Całkowicie zgadzam się, że niepłodność nie usprawiedliwia wszystkiego. Jednak z mojego punktu widzenia zmiana musi wyjść od pacjentów. A oni są bardzo trudną grupą w tym temacie. Wielu z nich zostało skutecznie przekonanych przez lekarzy, że brak prawa jest ich zyskiem i działa na ich korzyść.
Propaguje się w Polsce wolność bez odpowiedzialności i to jest kwintesencja tego wątku. Wolność nie jest niczym złym, to wielka wartość, ale tylko wówczas, jeśli korzystamy z niej odpowiedzialnie i świadomie.

Re: Poszukiwania biol.ojca-dawcy

: 09 maja 2012 22:12
autor: Gość
Mnie zastanawia jeszcze jedno - czy brak procedur i praw w tym temacie nie oznacza tak naprawdę, że kliniki działają poza prawem?
nie ma prawa zabraniającego wiec nie dzieje sie to poza prawem?
Nie. Brak prawa oznacza, że to co nie jest zakazane jest legalne.
Nie jestem tego taka pewna w stosunku do medycyny, gdzie prawo ma jednak inny wymiar w kontekscie "przede wszystkim nie szkodzić" - ostatnio trafiłam na lekarza, który lojalnie uprzedził mnie, że proponowany przez niego sposób leczenia nie jest objęty procedurą w Polsce, co oznacza, że de facto ma status eksperymentu (na eksperyment trzeba mieć zgodę komisji bioetycznej, dokumentację etc.).
Lekarz ma przede wszystkim nie szkodzić i trzymać się procedur medycznych zalegalizowanych w danym kraju, bądź informować pacjentów, że biorą udział w eksperymentach, ze wszystkimi tego skutkami, informacją o ryzyku, monitoringiem i prawem do wycofania się etc. Zastanawiam się, czy np. procedura tzw. "adopcji"zarodka - czegoś, co z adopcją ma niewiele wspólnego (a swoją odbywa się jakoś pod stołem - ani Invimed ani Novum w ogóle nie chcą udzielać informacji na ten temat, tylko odsyłają do lekarza - dziwne) nie podpada pod eksperyment na embrionie, zakazany przez Kodeks Etyki Lekarskiej. Muszę doczytać.
Powinno być więcej procesów, więcej nagłaśniania tego typu bzdurnych frazesów, którymi szafują "bogowie w białych kitlach", wtedy procedury znalazłyby się bardzo szybko. Niewydolność systemu jak i nieświadomość pacjentów jest jak najbardziej wodą na młyn klinik, nie muszą obawiać się wielomilionowych odszkodowań, co już się dzieje np. w USA.
No i reasumując - więcej odwagi, Rafaello, ktoś musi też zacząć walkę o prawa dzieci/dorosłych poczętych z dawstwa i centralny rejestr dawców :wink:

Re: Poszukiwania biol.ojca-dawcy

: 09 maja 2012 22:15
autor: bloo
w tym przypadku (medycyna rozrodu) ta interpretacja jest taka, jak przedstawiłam. Włącznie z handlem zarodkami, co jest nielegalne we wszystkich krajach z wdrożonymi dyrektywami. W Polsce- z powodu próżni prawnej- jest praktykowane.

Re: Poszukiwania biol.ojca-dawcy

: 10 maja 2012 22:38
autor: Gość
bloo pisze:Bo taki jest cel zbudowania rodziny: bezpieczeństwo wszystkich jej członków.
Geny są ważne, ale nie determinują ludzkiego szczęścia, poczucia spełnienia, poczucia bycia we właściwym czasie i miejscu oraz przyznania sobie samemu prawa do istnienia i prawa do bycia szczęśliwym.
Pomijanie znaczenia genów jest dokładnie taką samą ślepą uliczką, co przypisywanie im mocy sprawczych.
Rafaello wg mnie chodzi o coś innego. Powiem szczerze, że doszukuję się w Rafaello w twoich wypowiedziach przepełnionych żalem wielu moich żali większych i mniejszych i (ja to tak nazwałam) poczucia bycia okradzioną ze znajomości historii rodzin, których jestem przecież częścią.
A powiem szczerze, że ostatni mój żal to był o to, że przez przypadek od maminej siostry dowiedziałam się, że mój ojciec miał brata (popatrzyłam na ciotkę jak na osobę, której już się zaczynają fakty w głowie mieszać), moja mama mnie wyprostowała, że to jednak prawda miałam wujka, którego nigdy poznać nie mogłam, bo zginął dużo wcześniej, niż się urodziłam. Ale przecież mogli mi o nim opowiedzieć!
Myślę sobie, że dziecko "pojawia się" w jakimś momencie jakiejś dłuższej niż jednopokoleniowa historii rodzin (matki i ojca) ma matkę i dwoje dziadków z jej strony, ojca i dwoje dziadków z jego strony, rodzeństwo, wujków, ciotki, kuzynów i kuzynki. Rosnąc uczy się historii swego pochodzenia.
Myślę, że tego Tobie brakuje i bardzo Cię to boli. I jeżeli dobrze odczytałam twoje posty, to bardzo się z Tobą solidaryzuję.

Re: Poszukiwania biol.ojca-dawcy

: 10 maja 2012 23:27
autor: Gość
Omilko, dla mnie Raffaello mówi coś więcej niż to, co da się zawrzeć w słowie "narzeka". Dla mnie próbuje nadać znaczenie temu, co go spotkało, ma przed sobą całe swoje dorosłe życie i jeżeli teraz sobie z tym nie poradzi, to .......... ciężko mu będzie żyć dalej - tak myślę.
Rafaello powodzenia życzę i nieustawania w walce, bo nie tylko o swoje miejsce na ziemi walczysz!