PORONIENIE PO LUDZKU

Archiwum forum "Poronienia"

Moderatorzy: Moderatorzy, Moderatorzy grupa wdrożeniowa

Awatar użytkownika
Olcia2
Posty: 11
Rejestracja: 09 sie 2007 00:00

Post autor: Olcia2 »

Z całego serca wspieram Wasza akcję.
Jeśli kiedykolwiek w czymkolwiek mogłabym pomóc, to zrobię to.
Jestem po 2 poronieniach, w czwartej ciąży, którą też najprawdopodobniej stracę.
Temat jest mi więc nieobcy.
Awatar użytkownika
Dominika62
Posty: 58
Rejestracja: 26 lip 2007 00:00

Post autor: Dominika62 »

:cry: po tym wszystkim co przeczytałam, mogę uznać, że ja roniłam po ludzku... To było wczoraj.. :cry:
zaczęło się w srodę ok 14.30- 08.08. miłam lekkie krwawienie, plamienie, musiałam czekać do 17 na mężą. Pojechaliśmy do szpitala. Tam na izbie przyjęć przyjęła mnie bardzo miła pielęgniarka. Lekarz dyżurujący wykonywał w tym czasie cięcie cesarskie, więć wzięła mnie do pokozju badań - tylko ona i ja i poprosiła (!) żebym pokaząła jej jak mocno plamię, bo jak bardzo mocno to ona od arzu wezwie tego lekarza, a jak troszkę to żebym poczekała ok 10 minut. Uznała, że mogę poczekać, ale i tak skontaktowała się z lekarzem i zanim od przyszedł wróciła i powiedziął, że lekarz zadecydował o przyjęciu na oddział ginekologiczny. Nie miałam żadnych rzeczy ze sobą. Powiedziała, że mąż może pojechać, a ona w tym czasie się mną zajmie. Przeraziło mnie to , że przyjmują mnie na ginekologie, że już wydali wyrok..., ale rozmowa z pielęgniarką mnie uspokoiła. Powiedziała, że muszę zmieni,ć dowód bo jak potem przyjade rodzić to dziecko, to mogę miec problemy. W ogóle była bardzo miła i delikatna. Potem zabrała mnie pod gabinet USG i kazała czekać. W tym czasie przyszedł lekarz i poprosił na badanie USG (w trakcie badania obecny był tylko lekarz ordynator -prowadzący badanie ) i jeszcze jeden bardzo mody lekarz(może jakiś stażysta). Ordynator stwierdził, że ciąża się chyba nie rozwija, że drugi pęcherzykj się wchłania, a wtym pierwszym zarodka nie widać (jeszcze dwa dni wcześniej miał 5mm) pytam więć co z zarodkiem, Lekarz powiedział "nic nie widzę, ale zaraz zrobimy USG dopochwowe". Znowu czekanie. Przyjechał mój mąż z rzeczami. Za chwilę przyszła pielęgniarka z oddziału położniczego i zabrała nas na oddział. Też była bardzo miła, pokazała gdzie są łazienki, gdzie toalety, pokaząła pokój pozwalając wybrac łóżko - wybrałam to pod oknem.. powiedziała, żebym sie rozpakowała i zaraz przyjdzie. Już wtedy podejrzewałam , że to chyba koniec, nadzieja, że będzie dobrze jakoś umykała. Mąż poszedł kupić coś do jedzenia a ja siedziałam na łóżku i się kiwałam nie byłam w stanie racjonalnie myśleć. Przyszła znowu ta miła pielęgniuarka i zabrała mnie na kolene badania - tym razem zwykłe ginekologiczne na fotelu. Lekarz bardzo delikatny. POwiedział, że decyzje podejmiemy jutro, że jutro rano zrobią mi kolejne USG ( w trakcie badania tylko lekarz i pielęgniarka w gabinecie, zamknięte drzwi). Nie miałam przys sobie grupy krwi więc od razu zalecono mi komplet badań.
Za kilkanaście minut do mojej sali znowu weszłą pielęgniarka przynosząć jakąś tabletkę na uspokojenie. za chwilę mąż wychodz bo mamy jeszcze 6-letniego synka. Po tej tabletce jestem trochę otępiała, ale na szczęście dosyć szybko usypiam. O 3 w nocy dowożą kolejną dziewczynę na salę, budzę się i nie spię do rana.
po szóstej pobudka, pobieranie krwi. Godzinę później wenflon i wtedy już nie dałam rady.. plakałam, byłam sobie wdzięczna, że wybrałam łóżko pod oknem. Mogłam sie odwrócić i nie pattrzeć na nikogo. Dwie wizyty lekarskie, obaj lekarze tylko oglądają moją kartę, o nic nie pytają.. Chyba wiem co to znaczy...Wkłucie z wenflonem bardzo boli..
Za chwilę kolejne badanie -jest 10.00. Bada mnie inny lekarz. Najpierw fotel, potem USG... słysze wyrok... puste jajo płodowe. pytam "jak puste? były dwa , w jednym był zarodek" lekarz mówi "ja nie widzę" pytam "czy możliwe żeby w ciągu dwóch dnio zarodek zniknął??" ja tu nic nie widziałem, to jest dobre USG o wyskokiej rozdzielczości,a tamtego badania nie robiłem. Zgadza się Pani na zbieg?" jestem załamana płaczę. mówię, że chyba się zgadzam.. pytam o kolejną ciążę, mówi, że za rok... nie wcześniej.. Ciągle lecą mi łzy.. nie moge przestać, ale na szczęście nikt nic nie mówi.. chyba wolę tak, ńiz jakieś głupie komentarze.. wracam do pokoju zalana łzami, kładę sie na łóżku i chcę byc sama ze sobą... Dziewczyny w pokoju milkną... nie zaczepiają...
przychodzi pielęgniarka... dostaję znowu cos na uspokojenie, jest słabsze, niż wczorajszy lek, ale chyba pomaga.. Rozmawiam z koleżanką z pokoju.. "nie jest dobrze?" mówi ona.. "nie" odpowiadam.. chwilę rozmawiamy.. znowu przychodzi po mnie pielegniarka, badanie na fotelu tym razem troszkę boli - wkłądają mi jakies pokruszone tabletki, które mają mi pomóc w trakcie zabiegu. Pytam lekarz o ból - stwierdza, że dostanę znieczulenie i bolec nie będzie. mam dwie godziny nie wstawac.. jest 11.30. Jedna z pielęgniarek chce mi dać coś przeciwbólowego. Lekarz mówi że za półtorej godziny jak tabletka zacznie działać.
Brzuch mnie lekko pobolewa, ale ból jest do wytrzymania, przynajm,niej ten fizyczny.. wiem że już nie ma odwrotu. Zaczynam sie znowu zastanawiać, a co jesli się pomylili??? Pielęgniarka z zastrzykiem przychodzi trochę wcześniej niz miała. Pytam czy to już znieczulenie. Mówi, że nie - to tylko zastrzyk przeciwbólowy.. Czekam dalej. Tabletaka uspokajająca działa, bo jestem trochę otłumaniona.. Przychodzi jeszcze inna pielęgniarka. Mam z nią iść.. Dziewczyny wzrokiem próbują dodać mi otuchy.. Gabinet zabiegowy - znowu oprócz mnie tylko dwie osoby. Ponownie pytam lekarz czy będzie bolało. Mówi, że dostane znieczulenie in zastrzyk dopochwowy i bólu nie będzie. Pytam czy zastrzyk dopochwowy boli- mówi że nie... wierzyłam mu..
Pielęgniarka wskazuje fotel, mówi, że mam usiąść.. wstrzykuje znieczulenie, mówi, że może mi się kręcić w głowie..okropnie sie boję... Sam zabieg był straszny - płacze z bólu - nie byłam przywiązana- lekarz co chwile przypomina, żeby "nie uciekac z pupą" robi to spokjojnie, nie krzyczy... po chwili dostaję kolene znieczulenie... w głwoie kręci sie jeszce mocniej, ale bólu to nie zmniejsza.. po chwili mówi prosze przestać płakać, to już koniec. Jest jeszcze komentarz, że nie ma anestezjologów i oni musza tak robić. On wie że to nie jest przyjemne, ani dla mnie ani dla niego, To przykre, że takie zabiegi sie wogóle wykonuje... jutro wyjdę do domu... mam nie pić przez godzinę.. (i jeszce cos na temat że własciwie to nie ma tu co wysyłac do badania - ale tego nie słyszałam dokładnie). Pielęgniarka pomaga mi wstać, potem zawozi do pokoju.. jest 13.40.. wysyłam smsa mężwoi, siostrze, mamie, że strasznie bolało i żeby nie dzwonili... odsyłają smsy- nie dzwonią. mam dac znac jak bede gotowa... płaczę z bólu i z żalu...Dziewczyny na sali milkną
Boję się iść do toalety.. poszłam dopiero o 18.. po 16 znopwu przychodzi pielęgniarka pyta czy chcę do domu. Mówię, że jeśli mogę to tak. Wypisuja mi antybiotyk i ketonal. Przez rok mamy sie wstrzymac z następną ciążą. Po odbiór badania za trzy tygodnie...

W tym szpitalu może nikt nie trzymał mnie za ręke, nikt nie pogłaskał, ale czytając tu Wasze historie wiem, ze ich milczenie i czasami współczujące spojrzenie było lepsze niż nietrafione pocieszenia albo głupie komentarze.. Tylko sam zabieg... niezadbanie o brak bólu..

:cry: :cry: :cry: :cry:
mama dwóch Aniołków (09.08.2007)

syna 05.06.2001
i córki 28.06.2008
jenny-1975
Posty: 2133
Rejestracja: 30 kwie 2008 00:00

Post autor: jenny-1975 »

i ja sie dołaczę...
po 32 latach paskudnego zycia poznałam mężczyzne co zminił moj siwat, dał bezpieczna przystan mnie, moim dzieciom... zawsze wiedzilismy, ze chcemy mieć dziecko. chcielismy jednak decyzje o dziecku podjąc rozsądnie i odpowiedzilnie... mzoe gdybysmy tyle nie czekali. Po prawie dwoch latach wspolnego mieszkania w koncu sie zdecydowalismy... pol roku nic az w koncu dwie kreski... kazda z was pewnie czuje to samo... nie balam sie zupelnie co bedzie dalej, dwie poprzednie ciąze nie planowane, bez zadnych problemow, dzieciaki po przeszlo 4 kg.... w pierwszym miesiacu, jak jeszcze nawet nie wiedziałam, ze jestem w ciązy przeprowadzaliśmy sie do nowego domu, były swieta duzo pracy, duzo biegania... smiałam sie, ze jak wtedy nie poroniłam to nie poronię... takie zarty.... potem ginekolog, wspolne usg... pytałam sie, czy powinnam iśc na zwolnienie, pracuję jako kasjer sprzedwcaw polo, lekarz nawet mi sie nie zapytał co robie, stwierdził, ze ciąża to nie choroba.... niecałe 10 po wizycie zaczał leciec mi lekko rózowy śluz, delikatnie... w pierwszyd zien zlekceważyłam, mysłała, ze to typowe w dni przypadającej miesiaczki, drugi dzien podobnie ... lekko rózowy sluz. W pracy juz zaczęłąm sie an serio denerwować. Ledwo wytrzymałam do 20. pojechaliśmy na izbe przyjec. zrobiono mi usg, widziałam jak bije serce mojego dziecka, zacząl sie 8 tydzien, pani doktor stwierdziła krwiaka w macicy... ale cały czas uspokajała mnie, ze to nic takiego, ze kłada mnie na oddzial głownie ze wzgledu na zwrot z nfz...poniewaz w Koninie nie ma dyzuru ginekologicznego a jedynie izba przyjęc... zmyliło mnie to uspokajanie. lezałamw nocy i głupio mi było, ze zawracam głowe, ze wszyscy sie beda przeze mnie martwic. rano wizyta, tylko mi tułmczono, lezeć, odpoczywać, krwiak sie wchłonie, nie przeczuwałam.... potrakowałam to jako wakacje. miala niskie cisnienie ok 75/40 a chodziłam do rpacy wiec naprawde potrzebowałam tego odpoczynku. Przez mysl mi nawet nie przeszło.... choc cien strach był, to jednak bałam sie bardziej, ze bede dłuzej w szpitalu.
luteina, luteinaspanie, ksiazka... minął tydzień.... juz bylam myslami w domu, usg.... dluga cisza.... nawet wtedy mi sie lampka nie zapaliła, patrze na monitor szukam go wsrod ciemnych plam....lekarka dotyka mojego kolana delikatnie , powiedziala " nie lubie tego mówic, pani dziecko nie zyje" .... nie dotarło do mnie od razu....milczała.... przyszedł ordynator zeby potwierdzic diagnoze. nie mogłam przestac plakać... on mi na to " czemu pani płacze, prosze mi odpowidziec juz, no.... trzeba sie cieszyc, ze sie kaleka nie urodziła a nie płakac" z osłupienia przestałam płakac, trzęsła mi sie broda ale nie plakałam... kazali mi isc do sali... szlam i wyłam, wszystko co tłumilam w sobie ... pielegniarka sie nawet zapytała co sei stało jak przechodziła... nie odpowidzilam... lezalam sama na sali, przypadek... zdwoniłam do męża ale nie mogl zrozumeic słow...był za kwadrans przy mnie, nigdy mu tego nie zapomne. Potem znow gabinet, orydnator powiedział, ze musi byc obcesowy, ze to dla mojego dobra, statystyka etc.... znow te łzy, nie umialam ich zatrzymac. wytulmaczyl mi przebieg zabiegu, ze załozą mi lekarstwo do szyjki macicy, ze nastapia skurcze, ze zacznie sie pporonienie sztuczne a pozniej łyzczekowanie. zapisal srodki przeciwbolowe i kazal miec nadizeje, ze tabletki zsdzialaja i odbedzie sie to w sposob mozliwie naturalny. jesli zaś nie, na drugi dizen miala miec łyzczkowanie na sucho, czyli bez rozwarcia szyjki macicy.
maz byl ze mna, pojechał tylko na trzy godziny do pracy.
Od monetu gdy zostalam sama pielegniarki czesto zagladały, zapytałay mi sie czy chce lezec sama, czy naja mi kogos dac na sale. powiedzialam, ze chce byc sama, uszanowano to, nikt sie do mnie nie odzywał, patrzono wspolczujaco, czulam emaptie. od chwili gdy wrocil moj mąz nikt nam nie przeszkadzał, uszanowano nasza intymnośc. za to jestem bardzo wdzieczna.
od 14 zaczęły sie skurcze, bolało, podobne to było do skurczy porodowych... w sumie czemu mmaja byc inne - tez rozwieraja szyjke - strasznie jest widziec krew, wiedząc, ze to krew twojego dziecka... nie wiem jak mozna poddac sie aborcji i z tym potem zyc..... nie dali mi przeciwbolowych, w sumie nie chcialam na poczatku pozniej jak mariusz szedl to juz byla zmiana dyzurów i bylam za krotko przed zabiegiem..........martiwl sie ale jemu starały sie tulamczyc dlaczego postepuja ze tak a nie inaczej...
o 20 dostałam dormicum, myslałam, ze to przeciwbolowe.. a to byl juz srodek przygotowujacy do zabiegu. Pielegniarka zbadala mi brzuch, obejrzala wkladki, rozluziłam sie... zakladnaie wneflonu pamietam jak przez mgłe, nie wiem jak sie znalazłam na fotelu ginekologicznym, nie pamietam nic, jakas migawka jedynie, słaby przeblask .... obudzialm sie o 2 w nocy, mialam zmieniona posciel ale zakrwawilam znow, poszlam zrobic siku, nie moglam zasnac, nie bolało mnie nic... tylko serce... brak fizycznego bolu spowodowala, ze zalla mnie fala innego bolu. poszlam po tabletke nasenna. dostalam, potem przyjecie na moj pokoj o 4 rano, prozmawialam, opowidzialam, usnelam.....na drugi dzien tylko szczepienie ( grupa rh -), dom...........
jestem wdzięczna pielegniarkom za uszanowanie anszej intymnosci, za to, ze moglismy byc sami, ze moglismy w pewnien sposob urodzic nasze dziecko....

Dodane po: 14 minutach:

dodam tylko, ze podczes skurczy dostalam biegunki i wymiotowałam..... moze ktos tez tak miał
Jakub 1993, Aleksandra 1997
Słoneczko [*] 28.04.2008 (10tc)
Łucja- 24-05-2009 życie podarowane podwójnie
Ta noc bezsenna? to przez wiatr
dla wisielca w trąby dmie
a ta pustka, ta pustka, ta pustka?!
to najpewniej głód...
w źrenicy tak pełnej żywej mgły
nie ma nic...
Awatar użytkownika
rekontra
Posty: 8
Rejestracja: 21 kwie 2008 00:00

Post autor: rekontra »

To i ja się dopiszę.
29 kwietnia na wizycie lekarz stwierdził, że ciąża nie rozwija sie prawidłowo (8/9tc) i na dodatek zrobiły się dwa krwiaki. Dostałam Luteine i Duphaston i miałam leżeć przez tydzień i przyjść na kolejną wizytę 7 maja.
Na tej wizycie dowiedziałam, że nic sie nie zmieniło i nie ma już żadnej szansy i dostałam skierowanie do szpitala na Polnej. Na wczoraj.

Pojechaliśmy tam na 7.00, na izbie przyjęć straszny tłok, zostałam przyjęta koło 8.00. Męża poprosiłam, żeby poszedł do domu, nie chciałam, żeby siedział i się zamartwiał albo patrzył jak mnie boli, poza tym wiedziałam, że przy nim będę się rozklejać a przy obcych ludziach raczej nie.
Personel medyczny bardzo miły. Przyszła po mnie jakaś kobieta, kazała się przebrać i zaprowadziła mnie na oddział. Na oddziale standardowy wywiad, wszystko uprzejmie i taktownie. Później badanie USG, badał mnie mój lekarz i jeszcze inna pani doktor żeby potwierdzić diagnozę. I niestety potwierdziła- ciąża się nie rozwija a pęcherzyk już zaczął wapnieć (?).
Dostałam cytotec i przewieziono mnie na łóżko gdzie dostałam jeszcze 2 kroplówki bo od rana byłam na czczo. Była godzina 9.15. Pielęgniarka zmierzyła mi ciśnienie i temperaturę i powiedziała, że jak zaczną rosnąć to znaczy, że cytotec działa. Miałam równo 36.00 a półtorej godziny później już 37.5 i zaczęły się bóle, ale nie jakieś straszne tylko takie jak na @ więc byłam na to przygotowana. Cały czas ktoś przychodził i pytał czy wszystko w porządku. To czekanie było przygnębiające, trochę sobie popłakałam.
Po 4 godzinach czyli koło 13tej przyszły dwie pielęgniarki i zawiozły mnie na zabieg. Na sali zabiegowej było jakieś 5 osób, wszyscy powiedzieli 'dzień dobry', pani anestezjolog zadała kilka standardowych pytań a jakaś pielęgniarka powiedziała, żeby się nie denerwować bo strasznie się trzęsłam.
Na ścianie był zegar, na który patrzyłam o 13.10 zakręciło mi się w głowie i zasnęłam, obudziłam się już z powrotem na sali, była 13.35. I zaczął się straszny ból więc dostałam kroplówkę ketonalu, po którym wszystko przeszło. O 18tej mogłam już wstać i iść do domu.

Ogólnie szpital, mimo krążących wokół niego legend oceniam jako bardzo ludzki.
Awatar użytkownika
jola76
Posty: 80
Rejestracja: 25 mar 2008 01:00

Post autor: jola76 »

rekontra-strasznie mi przykro-sama przechodziłam zabieg taki jak ty ale w marcu-w klinice św.Rodziny na Jarochowskiego-wiem co przeżywasz i wiem co czujesz!ja do dzisiaj to przeżywam!wszystko co było u ciebie ja tez to przeszłam-cytotec,kroplówki itd.bądź dzielna-duże buziole!
Aniołek 17.03.08(13 tydz) (*)
Awatar użytkownika
yhym
Posty: 5
Rejestracja: 29 sie 2008 00:00

Post autor: yhym »

ja wlasciwie nie wiem czy poroniłam po ludzku,kiedy jeszcze nie bolał mnie brzuch i nie krwawiłam, dostawałam 2 razy na dzień dwie tabletki (nospe i duphaston)kiedy zapytałam pielęgniarki co to za leki i dlaczego mam je brac odpowiedziała, że przeciez z czymś musiałam tu przyjść..więc jej powiedziałam,że hcg mam wysokie ale to dopiero 5 tydzień i lekarze mnie trzymają aż zabije serce, ale naprawde czuje sie rewelacyjnie, a ona na to"trzeba brac", nie brałam, chowałam te tabletki to kubeczka, w koncu pofatygowałam sie sama do lekarza, bo jemu jakoś trudniej było do mnie i pytam czy musze brać jeśli mnie nic nie boli, opowiadając co mi jest, bo jakoś historia choroby była zbyt daleko by po nią mógł sięgnąć, powiedział, że nie musze, pytam więc dlaczego inny lekarz mi ją przepisał, a on ,że widocznie to było konieczne...może wyglądałam na kretynke skoro stwierdził ,ze ten kit mu przejdzie...Serce nie biło, szczerze mówiąc sobie to wyczekałam, bo jakoś nigdy nie moge uwierzyć, że jestem szczęściarą, czekałam na ordynatora pod jego gabinetem, zapłakana i roztrzęsiona, ale on uznał, że najpierw przyjmnie swoje znajome, później przyjechała telewizja i widocznie uznał, że wywiadem przysłuży się bardziej społeczności niż udzieleniem mi wskazówek co dalej, do diagnozy łyżeczkowanie dołączył uśmiech i następnego dnia miałam zabieg...zabiegu nie opisze bo nic nie pamiętam,obudziłam się i jedna Pani w ciąży powiedziała, że musiało być tych zabiegów sporo bo śmierdzi spalenizną jak się przechodzi koło operacyjnego...do sali wróciłam późnym wieczorem,nastepnego dnia wypis, pytam na obchodzie co mi wolno a czego nie,dostałam tylko jedną informacje, że nie wolno mi się kąpać dwa tygodnie, gdyby nie to ,że tu się tyle dowiedziałam, zrobiłabym pewnie mnóstwo głupst.Podczas pobytu w szpitalu zaden z lekarzy<za wyjątkiem jednego, którego sie teraz trzymam> nie spojrzał mi w oczy,nikt nie mówił, żebym się trzymała czy chociażby zebym sie nie bała, nawet Pani anestezjolog, którą zapytałam czy narkoza jest nie groźna i czy sie wybudze, powiedziala mi, że tego sie nigdy nie wie, co zresztą jest prawdą, ale w tym wypadku śmiało mogła powiedzieć pół-prawde.Poroniłam tylko z jednego powodu po ludzku.,zabieg był przeprowadzony prawidłowo, nie mam zrostów, bóli itp co prawda to dopiero 3 tygodnie po, ale na kontrolnym usg wszystko było w normie.Nie mam też żalu do nikogo i tak bym poroniła nawet gdyby mi próbowali nieba uchylić,mimo wszystko jestem im wdzięczna, że prawidłowo wykonali zabieg.<oby, bo jak już pisałam nie uwazam sie za szczesciare> pozdrawiam:*
Awatar użytkownika
dLady
Posty: 2
Rejestracja: 31 mar 2010 00:00

Post autor: dLady »

Witam Was!

Po Waszych historiach postanowiłam opisać swoją.

Otóż mam 23lata i partnera po przejściach. Zanim postanowiliśmy postarać się o dzidziusia rozmawialiśmy dużo na ten temat aż w końcu podjęliśmy decyzje, że Dzidziuś to będzie najwspanialszy cud jaki może nas spotkać.

Starania nie trwały długo. Ostatnią miesiączkę miałam 8sty2010, kiedy w lutym @ się nie pojawiła szybciutko zrobiłam teścik i oto pojawiły się dwie kreseczki, wybrałam się więc do lekarz, który stwierdził 4tydz. kazał łykać kwas foliowy, witaminki, magnez i dbać o siebie. Byłam najszczęśliwszą osobą na świecie, pokochałam to MALEŃSTWO od momentu kiedy zobaczyła te dwie pięknie różowe kreseczki. Czułam się świetnie, oczywiście poza typowymi objawami, ale co to w porównaniu z cudem jakim jest ŻYCIE, które nosiłam pod serduszkiem......Do lekarza chodziłam co 3tyg, ale nie pasowało mi, że nie zrobił USG i nie założył karty ciąży, pomimo tego, że się upominałam. 25mar2010r wybrałam się już do innej Pani Doktor, która na wstępie założyła kartę ciąży, wyliczyła, że to 11 tydzień i zabrała się za robienie USG, zaprosiła mojego partnera, aby mógł zobaczyć nasze SZCZĘŚCIA. Nie umiałam się doczekać aż usłyszę bijące serduszko i zobaczę moją FASOLKĘ, chwila która miała być najszczęśliwszą w moim życiu okazała się najgorszym co może spotkać matkę......okazało się, że od 5tyg mojemu DZIDZIUSIOWI nie bije serduszko, w 6tc przestał się rozwijać. Pani doktor zbadała mnie jeszcze i niestety dała skierowanie do szpitala na zabieg.....Nie mogłam uwierzyć w to co się stało, zanosiłam się od płaczu, nie mogłam odpowiedzieć na pytania jakie zadała mi Pani doktor...jeszcze tego samego dnia wybrałam się do innego lekarza, bo sądziłam, że to tylko głupia pomyłka - one przecież w służbie zdrowia zdarzają się co raz częściej. Niestety i tu czekała na mnie ta sama wiadomość.....

Kazano mi przyjechać do szpitala w poniedziałek....przez te kilka dni byłam jak w letargu, nie jadłam, nie piłam...nie potrafiłam uwierzyć w to co się stało. W poniedziałek pojawiłam się na 7rano w szpitalu, gdzie najpierw czekałam 30min w izbie przyjęć aż ktoś z łaską się mną zainteresuje, później same pytania, następnie USG zrobione przez lekarza, którego nazwiska nie poznałam w pośpiechu, Pan Doktor nie powiedział nic, tylko kazał wrócić na izbę przyjęć, tam kazano mi iść na pobranie krwi a później na oddział, szczerze spodziewałam się czegoś innego, siedzieliśmy na oddziale 3godziny aż ktoś łaskawie się nami zainteresował, pielęgniarka powiedziała "jak do zabiegu to musi pani jeszcze poczekać, bo musimy najpierw inne załatwić" I tak czekałam aż w końcu mnie zawołano, kazano wejść do sali rodem z horroru. Anestezjolog zadał kilka rutynowych pytań, kazano mi się rozebrać i usiąść na koźle, tam założono mi wenflon, rzecz jasna popłakałam się i to strasznie....każda kobieta wiedząc, że za chwilę jak to mówią lekarze "usuną" z niej to co nosi pod sercem, to co kocha, to na co czekała...a pielęgniarka do mnie "no chyba nie bolało panią zakładanie tego wenflonu aż tak, że się pani popłakała"....dalej nie pamiętam nic...tylko pustka. Potem wywieziono mnie na korytarz gdzie leżały już inne panie, i kazano leżeć....nie przyszedł żaden lekarza, żadna pielęgniarka nie zapytała jak się czuję. Wróciłam do domu w tym samym dniu z pustką pod sercem......


Jako, że miałam od samego początku przeczucie, że będę miała syna, dałam mu imię Filip! Niech tam w niebie traktują go lepiej niż tutaj na ziemie lekarze....

Filipku mama Cię kocha i nigdy o Tobie nie zapomni.
Awatar użytkownika
jagua
Posty: 5129
Rejestracja: 01 kwie 2010 00:00

Post autor: jagua »

mam dwie diametralnie różne historie szpitalne i parę pytań bez odpowiedzi...

Po obumarciu dziecka pobyt w szpitalu - podwarszawski szpital miejski, jadę na oddział do swojego dr. Kolejka w poczekalni, przy zapisie co chwilę ktoś wchodzi. Podpisałam wszystkie zgody, lekarz (nie-mój) założył globulki na rozszerzenie szyjki, ostrzegł, że ból, krwawienie i tyle. Powiedział, że lekarz przyjdzie dokładnie wyjaśnić jak będzie przebiegał zabieg, znieczulenie. Nie przyszedł. Po dwóch godzinach wywołali mnie do zabiegowego. Obudziłam się z koszulą całą we krwi, w kałuży na łóżku bez żadnego podkładu, myślałam że umieram. Dziewczyna, która była na chodzie poprosiła pielęgniarki - zmieliły pościel i poprosiły mojego męża aby włożył mi bieliznę i podkład. Po kolejnych 3 godzinach do domu, antybiotyk - 2 tabletki doxycykliny. Tyle.

Przedwczoraj - w kolejnej ciązy serduszko przestało bić po 9 tygodniach. Pojechałam do jednego z warszawskich szpitali, w rozsypce totalnej. Mimo całej rozpaczy okazało się, żę zostałam potraktowana po ludzku.
Na izbie przyjęć wszystko dokładnie mi wyjaśniono - przygotowanie do zabiegu, jak będzie przebiegał ile trwał. Lekarka powiedziała, że jej przykro, uścisnęła rękę. Wypełniałam też formularz, czy będę chciała odebrać poroniony zarodek, czy planuję pochówek i rejestrację dzieciaczka. Po przyjęciu pobrano mi krew na morfologię, elektrolity i układ krzepnięcia - podobno robią to standardowo. Po założeniu globulek lekarka powiedziała, że jeśli mocniej będzie bolało to mam prosić o czopki przeciwbólowe. Co kilka godzin lekarz sprawdzał czy szyjka jest gotowa do zabiegu (a była noc), po drugim badaniu, jak zaczęłam mocno krwawić powiedział że jestem gotowa. Przed samym zabiegiem jeszcze zajrzał do mnie. Po łyżeczkowaniu obudziłam się z dużą podpaską i zabezpieczeniem z płótna, a bałam się znowu tego przebudzenia. Przed i po zabiegu pielęgniarka zaglądała do mnie co pół godziny.
W całym tym nieszczęściu trafiłam na ludzkich lekarzy i pielęgniarki. A może dlatego że to w święta ... Dostałam antybiotyk na tydzień. Przed wypisem jeszcze badał mnie lekarz (brzuch, temperatura)
Jestem już w domu

Widzę że nie ma tu zwyczaju podawania nazwy szpitala, nazwisk lekarzy, a szkoda, zawsze to jakaś wskazówka. można znaleźć wykaz szpitali, gdzie można rodzić po ludzku, a nie można znaleźć informacji gdzie po ludzku można ronić.
(') (') (')
2012 - Synek
('), cb
2016 - Córcia
Awatar użytkownika
martulka82
Posty: 13888
Rejestracja: 14 sie 2008 00:00

Post autor: martulka82 »

jagua pisze:Widzę że nie ma tu zwyczaju podawania nazwy szpitala, nazwisk lekarzy, a szkoda, zawsze to jakaś wskazówka. można znaleźć wykaz szpitali, gdzie można rodzić po ludzku, a nie można znaleźć informacji gdzie po ludzku można ronić
dziewczyny podawajcie nazwy szpitali i nazwiska lekarzy - to forum ma pomagac nam wszystkim. Musimy walczyć, żeby nas godnie traktowano i nie lekceważono naszych problemów :(
Aniołki III.08 r.(7 tc), X.08 r.(9 tc), VI.10 r.(8 tc)
Serce krwawi... :cry:

04.06.2011 r. (25 tc) Nadia 700 g, Amelia 500 g
Cudzie trwaj...
Awatar użytkownika
dLady
Posty: 2
Rejestracja: 31 mar 2010 00:00

Post autor: dLady »

ja leżałam w szpitalu numer 2 w Sosnowcu, ale niestety nazwisko lekarza napiszę dopiero kiedy dostanę wypis. A moim prowadzącym był dr Robert Muller
Iskra82
Posty: 3
Rejestracja: 10 maja 2010 23:34

Re: Poronienie po ludzku

Post autor: Iskra82 »

Jestem z południowej Wielkopolski. Mam 10-letnią córcię i 8- letniego syneczka. Oni tak bardzo czekają na rodzeństwo... Dziś się dowiedziałam, że dziecko, które noszę pod sercem - na 90% nie żyje. Mój lekarz zasiał mi wątpliwość czy bije serduszko, wobec tego pojechałam do innego. Potwierdził, że dziecko nie żyje. Sama już czułam coś dziwnego - zmniejszyło mi się napięcie w piersiach...
Zadzwoniłam do mojego lekarza i on sugeruje, żebym z pójściem do szpitala poczekała do piątku (bo on ma nadzieję i chce mieć 100% pewności), lekarz kontrolny prosił o pójście jutro - dla mojego bezpieczeństwa.
Jestem w rozsypce.
Nie wiem co robić.
To tak boli w sercu...
Córcia 10 lat.
Synuś 8 lat.
Aniołek Małgosia 11t.
Awatar użytkownika
martulka82
Posty: 13888
Rejestracja: 14 sie 2008 00:00

Re: Poronienie po ludzku

Post autor: martulka82 »

Iskra82 bardzo Ci współczuję :( :glaszcze
Który to tc?
Aniołki III.08 r.(7 tc), X.08 r.(9 tc), VI.10 r.(8 tc)
Serce krwawi... :cry:

04.06.2011 r. (25 tc) Nadia 700 g, Amelia 500 g
Cudzie trwaj...
Awatar użytkownika
maga78
Posty: 2221
Rejestracja: 05 paź 2006 00:00

Re: Poronienie po ludzku

Post autor: maga78 »

Iskra82 może wstrzymaj się do piątku. Będziesz miała pewność. Chyba, że to czekanie za bardzo obciąża Cię psychicznie. Myślę, że zakażenia nie powinnaś dostać przez te 3 dni. Kobiety czasem chodzą z obumarłą ciążą kilka tyg i nawet o tym nie wiedzą. Może spytaj lekarza czy takie czekanie może Ci zaszkodzić.
Ja jak się dowiedziałam, że serduszko mojej dzidzi przestało bić to chciałam jak najszybciej na zabieg. Po prostu żeby mieć to za sobą. Ale wybrałam szpital w którym akurat był remont i na zabieg zapisali mnie na następny dzień (nie miałam już plamień ani nic mnie nie bolało więc pani dr stwierdziła, że nic mi nie grozi) I dobrze się stało, że miałam jeszcze ten jeden dzień. Mogliśmy się pożegnać z naszą dzidzią. Dopiero potem zobaczyłam jakie to było ważne.
Iskra ja wiem, że to może niewiarygodnie zabrzmi ale to tylko na początku tak strasznie boli. Potem mimo tego, że w sercu zawsze jest tęsknota za dzieciątkiem to jest już trochę lepiej. Naprawdę. Ja i mąż jesteśmy wierzący i dużo nam lepiej jak sobie uświadomiliśmy, że nasze dzieciątko jest już u Boga i czeka tam na nas. Że tam jest lepiej i że się kiedyś wszyscy razem spotkamy. Ale Tobie gin zostawił jeszcze iskierkę nadziei a czasem z takiej małej iskierki rodzą się wielkie cuda. Życzę Wam tego z całego serca.
Iskra82
Posty: 3
Rejestracja: 10 maja 2010 23:34

Re: Poronienie po ludzku

Post autor: Iskra82 »

Oto list, który napisałam do Minister Zdrowia Ewy Kopacz.



Będąc w 10 tygodniu ciąży ( wg obliczenia lekarza prowadzącego na podstawie daty ostatniej miesiączki ) podczas badania przy zastosowaniu ultrasonografu stwierdzono u mnie obumarcie płodu. W związku z tym przykrym dla mnie faktem zostałam skierowana do miejscowego szpitala na zabieg abrazji. Świadoma swojego prawa i osobistej potrzeby uprzedziłam lekarza prowadzącego, który miał wykonać zabieg, iż chcę zabrać ciało swojego dziecka celem godnego pochowania go. Po przyjęciu do szpitala w dniu 18 maja br. lekarz prowadzący poinformował mnie, że w przypadku wykonania mojej woli - nie ma możliwości wykonania badania histopatologicznego, więc mam się zdecydować czy chcę, żeby szczątki mojego dziecka zostały zbadane czy pochowane. Będąc w szoku wybrałam drugą możliwość, bo nie wyobrażałam sobie sytuacji, w której moje dziecko miałoby zostać zutylizowane po histopatologii.

Godzinę po wykonanym zabiegu pielęgniarka szpitalna przyniosła mi na sale małe plastikowe, przeźroczyste pudełeczko owinięte w cienką gazę. Położyła na stoliku obok mojej głowy i powiedziała, że to są wyskrobiny ze szczątkami mojego dziecka (?!) i że mam je sobie zabrać do domu. Poczułam się jakby to była kara za moją fanaberię czyli potrzebę pochowania własnego dziecka.

O ile mi wiadomo wg Rozporządzenia Ministra Zdrowia z dnia 7 grudnia 2001r. w sprawie postępowania ze zwłokami i szczątkami ludzkimi - na podstawie art. 20 ust. 3 ustawy z dnia 31 stycznia 1959 r. o cmentarzach i chowaniu zmarłych ( Dz. U. z 200 r. Nr 23, poz. 295 i Nr 120, poz. 1268) zarządza się, co następuje:

§ 3.1. Niezwłocznie po zgonie zwłoki umieszcza się w miejscu możliwie chłodnym i zabezpiecza się przed możliwością uszkodzenia.

Czy stolik szpitalny u wezgłowia matki po abrazji jest właśnie tym miejscem?!

Proszę mi odpowiedzieć na to pytanie.



Ciąg dalszy tej sprawy wyglądał następująco. Tego samego dnia tj. 18 maja br. zostałam wypisana do domu. Z dokumentacji medycznej otrzymałam Kartę informacyjną leczenia szpitalnego ( wypełnioną prawidłowo, ale przypieczętowaną i podpisaną tylko przez lekarza prowadzącego ), zaświadczenie lekarskie z suchą adnotacją o obumarłej ciąży na druku Mz/L-1-11622 z wpisem " do USC" ( w załączniku przesyłam ksero ), Kartę Statystyczną do karty zgonu ( bez pieczątki placówki szpitalnej, nieuzupełniona - również w załączniku przesyłam ). Z taką dokumentacją i zapewnieniem personelu oddziałowego, że jest ona prawidłowa do rejestracji w USC zostałam wysłana do domu.

W dniu dzisiejszym udałam się do Urzędu Stanu Cywilnego, gdzie uprzejma pani mnie poinformowała, że dokumentacja, która otrzymałam jest nieprawidłowa i powinnam uzyskać ze szpitala Pisemne Zgłoszenie Urodzenia Dziecka.

Po krótkiej rozmowie z oddziałową owe zgłoszenie zostało wypisane, łącznie ze wskazaniem płci dziecka na podstawie uprawdopodobnienia płci według moich odczuć jako matki. Lekarz prowadzący dokument podpisał i dał do ręki. W tym momencie podeszła Pani Ordynator oddziału i dokument mi zabrała twierdząc uparcie, że zostanie on dostarczony do USC drogą urzędową czyli przez administracje szpitalną. Kazała iść do USC i czekać na dostarczenie dokumentu.

Po ponownym przybyciu do USC, pani wypisująca akty urodzenia poinformowała mnie, że owszem dokument został dostarczony, ale bez zaznaczenia płci dziecka oraz załączoną oddzielnie adnotacją pani ordynator, że ze względu na zbyt krótki okres trwania ciąży nie ma możliwości określenia płci. Po przeczytaniu przeze mnie dokumentu dostarczonego przez pracownika szpitalnego stwierdziłam, że to nie jest Zgłoszenie Urodzenia Dziecka, które było przy mnie wypisywane i podpisane przez mojego lekarza prowadzącego, a zupełnie inaczej wypełniony dokument podpisany przez panią ordynator ! Podejrzewam, że ten dokument, który był wypisywany w porozumieniu ze mną został zniszczony!



Zostałam pozbawiona prawa do rejestracji dziecka, bez aktu urodzenia z adnotacją o martwo urodzonym dziecku nie mam możliwości pochowania dziecka oraz uzyskania urlopu macierzyńskiego w wymiarze 56 dni.

W świetle prawa pracy w mniemaniu pracodawcy nadal jestem w ciąży, ponieważ przedłożyłam zaświadczenie o ciąży i nie mam możliwości prawnego zakończenia tego stanu. Na chwilę obecną mam nieusprawiedliwioną nieobecność w pracy ponieważ nie wystawiono mi L-4 ani nie przysługuje mi się urlop macierzyński bez niezbędnych dokumentów czyli aktu urodzenia dziecka.



Bardzo proszę o pilną interwencję w Zakładzie Opieki Zdrowotnej w ( wpiszę jak dostanę dokument) woj. wielkopolskie. Wyjaśnienie wszelkich zaniedbań i utrudnień ze strony zarówno personelu szpitalnego z oddziału ginekologiczno - położniczego jak i ze strony pani ordynator (j. w.)

Moją sprawą zajął się również Rzecznik Praw Pacjenta przy WOW NFZ Poznań - Aldona Jaworska.








Drogie forumowiczki, zostałam potraktowana jak śmieć i moje dziecko też.
Nie odpuszczam.
Listy poszły do Rzecznika Praw Pacjenta, Minister Zdrowia, Stowarzyszenia Primum Non Nocere, Naczelnej Izby Lekarskiej, Rzecznika Praw Obywatelskich.
To skandal, aby w tak trudnym dla mnie czasie traktować mnie w ten sposób. Wiem również, że nie jestem jedyną kobietą matką w moim mieście, która w takiej samej sytuacji była potraktowana jak intruz.
Córcia 10 lat.
Synuś 8 lat.
Aniołek Małgosia 11t.
Awatar użytkownika
martulka82
Posty: 13888
Rejestracja: 14 sie 2008 00:00

Re: Poronienie po ludzku

Post autor: martulka82 »

Iskra82 to się w głowie nie mieści :evil: Bardzo Ci współczuję, że trafiłaś na takich konowałów!!!!!!!!
Bardzo dobrze zrobiłaś pisząc skargi - oby to cos pomogło! Daj znać czy pani minister Ci odpowiedziała.
Aniołki III.08 r.(7 tc), X.08 r.(9 tc), VI.10 r.(8 tc)
Serce krwawi... :cry:

04.06.2011 r. (25 tc) Nadia 700 g, Amelia 500 g
Cudzie trwaj...
Zablokowany

Wróć do „Archiwum - Poronienia”