bloo pisze:Tak więc takie scenariusze się dzieją i zakładanie z góry, że RB na pewno mają gdzieś dzieci i regulacja sytuacji prawnej dziecka na pewno zakończy się adopcją jest jednak życzeniowe. Nie mamy pewności, ze tak się stanie.
Święte słowa. Jest to największa zmora rodziców, decydujących się na adopcję poprzez bycie początkowo rodziną zastępczą.
Jednak sytuacja, gdy dziecko wraca do rodziny biologicznej, nie wynika moim zdaniem z teorii przypadku, ani też ze zwykłego rachunku prawdopodobieństwa.
Kluczową rolę odgrywa tutaj sędzia prowadzący daną sprawę. Jeden wychodzi z założenia, że dla dziecka najlepsza jest rodzina biologiczna (nawet nieco ułomna), inny stara się to dziecko umieścić w zupełnie innym świecie (nawet w pewien sposób pozbawiając je korzeni).
Jako pogotowie rodzinne, mamy do czynienia z różnymi sądami i wiemy czego możemy się po każdym z nich spodziewać. Niedawno przyszło do nas dziecko podlegające pod sąd, który w naszej ocenie, wskazywał na to, że będzie „krótka piłka”, pierwsza rozprawa dająca szansę rodzicom, druga odbierająca prawa rodzicielskie. Byliśmy zatem bardzo zdziwieni, gdy sędzina zaproponowała mamie biologicznej urlopowanie dziecka. Okazało się, że sprawę prowadzi nowa osoba. Akurat w tym przypadku, urlopowaniu sprzeciwiła się opieka społeczna (wskazując, że nadal co jakiś czas w mieszkaniu rodziców mają miejsce interwencje policji). Jednak sytuacja ta pokazuje, jakie znaczenie ma podejście do sprawy sędziego, który ją prowadzi. Pewnie nie jest to regułą, jednak wielokrotnie sędziowie z długim stażem, dają rodzicom biologicznym mniej czasu na „wyjście na prostą”.
Nawet ja, patrząc z kilkuletniej perspektywy, widzę jak bardzo zmieniło się moje postrzeganie rodziców biologicznych. I wcale nie chodzi o to, że stałem się przeciwny powrotom dzieci do swoich rodzin. Jednak widzę, jak trudno jest im zmienić coś w swoim życiu. Wielokrotnie rodzice dzieci, które u nas przebywają, są całkiem sympatyczni (chociaż w większości są to tylko mamy), wspieramy ich – widząc, że chcieliby coś z sobą zrobić. Jednak często należałoby opuścić dom rodziców alkoholików, porzucić toksycznego partnera, zacząć życie od nowa i zamieszkać samotnie z dzieckiem … nie wiadomo gdzie, nie wiadomo za co (najczęściej rodzice nie mają ukończonej szkoły, nawet jak bardzo chcą pracować, to jest to praca dorywcza lub za niewielkie pieniądze). Dom dla samotnej matki rozwiązuje sprawę tylko na chwilę. Prawdę mówiąc, gdybym znalazł się na ich miejscu, prawdopodobnie też nie miałabym siły walczyć o swoje życie. Mam tylko nadzieję, że byłoby mnie stać na to, aby pozwolić „odejść” mojemu dziecku. Ale to tylko „gdybanie”.
Miniula pisze:Wiem natomiast, że te kursy są trochę przeceniane, zaś rodzina zastępcza ma znacznie szerszą wiedzę np. z zakresu prawa rodzinnego niż RA. Bo musi.
Uważam, że w przypadku przekształcania RZ w RA znacznie bardziej niż jakieś kursy sprawdzi się indywidualna pomoc sensownego psychologa, nawet pracującego w OA (o ile pracuje tam sensowny psycholog).
Dużo w tym racji. W wielu przypadkach, szkolenia to pewnego rodzaju „sztuka dla sztuki”, chociaż pozory czasami mylą.
Ja (podobnie jak
bloo) kończyłem kurs PRIDE-m. Byłem z niego bardzo zadowolony, mimo że niektóre osoby z mojej grupy uważały, że jest to tylko strata czasu. Zresztą nasz PCPR od kilkunastu miesięcy chce wprowadzić autorską metodę szkolenia (bardziej osadzoną w polskich realiach).
Jednak niezależnie od metody, wydaje mi się, że największe znaczenie (w takiej czy innej formie odbywanego szkolenia) ma poznanie siebie i swojego partnera. Ja spojrzałem na wiele spraw (również na siebie) z zupełnie z innej perspektywy. Moja żona też.
Pewnie, że dobry psycholog jest w stanie wniknąć w zakamarki duszy, co spowoduje, że dana osoba odkryje w sobie coś niezwykłego. Ale tak czy inaczej, muszą pojawić się pewne sformułowania, jak: więź, strata, dyscyplina, zmiany …
Dobry psycholog też ma jakąś koncepcję … jakiś program.
Czy rodzice adopcyjni potrzebują innej wiedzy niż zastępczy? Nie wiem. Wydaje mi się, że nie, chociaż może muszą zmierzyć się w jakiś sposób z własnymi demonami (choćby z niepłodnością), ale w tej kwestii nie chciałbym się wypowiadać, aby nie palnąć jakiegoś głupstwa.
bloo pisze:W przypadku kursów na RZ jest również program skonstruowany pod kątem nienawiązywania więzi z dziećmi
Wydawało mi się, że takie programy już nie istnieją. Dzieci z zaburzeniami określanymi jako RAD,są najgorszą grupą, zarówno dla rodziców adopcyjnych, jak też zastępczych. Myślałem, że dzieci z zaburzeniami nawiązywania więzi, powoli odchodzą do lamusa (w końcu po to powstały rodziny zastępcze, mające zastąpić domy dziecka dla maluchów).
bloo , czy wiesz coś więcej na temat programu, w którym kładzie się nacisk na nienawiązywanie więzi? Jakie argumenty przemawiają za takim postępowaniem?