Nasza historia - smutne...

W oczekiwaniu na ten telefon... i pierwsze dni po nim.

Moderator: Moderatorzy moja adopcyjna droga

Awatar użytkownika
lizka
Posty: 183
Rejestracja: 19 lut 2003 01:00

Nasza historia - smutne...

Post autor: lizka »

Chciałabym opisać Wam moją historię, niestety nie tak optymistyczną i jeszcze nie wiem z jakim zakończeniem.
Od czterech miesięcy jesteśmy rodziną zastępczą malutkiej, ośmiomiesięcznej Weroniki. Rodziną zastępczą, bowiem mała miała nieuregulowaną sytuację, ale pewne było że jest to kwestia czasu, bowiem matka od urodzenia nie kontaktowała się z nią. Gdy przyjmowaliśmy ja do domu byliśmy pewni że ją adoptujemy… Byliśmy szczęśliwi i pełni euforii… Niestety życie napisało mi inny scenariusz, okrutny scenariusz…
Mała urodziła się w 32 tygodniu ciąży z dużym obciążeniem okołoporodowym, ważyła 950 gram, 2 pkt Agpar, niedokrwistość, dysplazja itp., itd. Do tego matka oczywiście w ciąży piła…Lekarze w szpitalu ostrzegali nas jakie mogą być tego skutki, wciąż powtarzali że nie wiadomo jaki będzie rozwój małej. Ja zakochałam się w niej od pierwszego wejrzenia (tak mi się wtedy wydawało), nie docierało do mnie co mówią, wierzyłam że rehabilitacja, nasza opieka i miłość zdziałają cuda. Mieliśmy mało czasu na podjęcie decyzji, choć właściwie podjęliśmy ją od razu… Niestety za szybko.
Cztery miesiące – a ja czuję że mnie to przerosło. Ogrom pracy jaki wzięliśmy sobie na barki i straszna niepewność co będzie dalej. Nie potrafię przestać o tym myśleć – co będzie dalej. Wysiadłam psychicznie. Jestem w strasznym stanie. Okazało się że nie jestem gotowa na adopcję i całe te szkolenia, testy, kwalifikacje są o kant stołu….
A najgorsze jest to że nie potrafię malutkiej kochać. Opiekuję się nią, pielęgnuję, ćwiczę, robię wszystko co w mojej mocy, ale robię to wszystko z poczucia obowiązku i odpowiedzialności. Miłość nie nadchodzi… I to jest mój najgorszy koszmar. A ona z pewnością to czuje…
Bardzo chcieliśmy drugie dziecko (mamy biologicznego synka, urodzonego po wielu, wielu staraniach). Jak na skrzydłach skończyliśmy szkolenia, cieszyliśmy się ogromnie gdy dostaliśmy kwalifikację. TEN TELEFON zadzwonił bardzo szybko, po trzech tygodniach, to był dla nas znak że to na pewno jest nasza córka… Niestety, okazało się że wszystko zadziało się za szybko… Zabrakło czasu i mądrości na rozsądne podejście do sprawy, górę wzięły emocje. Pomimo, iż wcześniej deklarowaliśmy że nie zdecydujemy się na dziecko chore, zrobiliśmy to…I teraz cała nasza rodzina za to płaci. A najbardziej płaci ta malutka, bezbronna istota…
Mała lada dzień będzie miała uregulowaną sytuację, musimy podjąć decyzję co dalej. Chyba nie jestem w stanie podjąć tego wyzwania…
Z drugiej strony nie wyobrażam sobie dnia, gdy ktoś przyjedzie i ją zabierze…
Znalazłam się w sytuacji z której nie ma dobrego wyjścia.
Wiem, posypią się pewnie na mnie gromy i krytyka, egoistka, wariatka itp., itd. Liczę się z tym i przyjmę to z pokorą.
Chciałam tylko opowiedzieć moją historię aby ostrzec przed pochopnym podejmowaniem decyzji. Tej najważniejszej decyzji w życiu, naszym i tego maleństwa…
II ICSI kwiecień 2006 - Novum - udało się!
Nasz synek urodził się 29 grudnia 2006 r!
Córcia 25.09.2011r. - nasz kochany adoptuś...
Awatar użytkownika
wanielka
Posty: 3827
Rejestracja: 17 gru 2007 01:00

Re: Nasza historia - smutne...

Post autor: wanielka »

lizka musi Wam być bardzo trudno i współczuję konieczności podjęcia decyzji co dalej.
napisałaś jednak, mimo, że między wierszami, bardzo mądrą rzecz - mieliście szansę przekonać się na codzień jak to jest przyjąć dziecko, opiekować się nim, ale nie móc pokochać, nie móc udźwignąć tego, czym jest obciążone mimo, że serce mówiło TAK. wielu rodziców adopcyjnych bardzo emocjonalnie podchodzi do TEGO TELEFONU, decydują się czasem wbrew temu, co deklarowali, ponieważ czekają długo i niecierpliwie i chcieliby mieć dziecko już, tu i teraz. składają wniosek, adopcja staje się faktem, a zaczyna się dramat rozbieżności oczekiwań i rzeczywistości, czasem miłość nie przychodzi chociaż bardzo by się chciało. nie można już tego odwrócić, a trudno tak żyć.

dlatego ja osobiście jestem wielką zwolenniczką tego, żeby dziecko było w rodzinie zastępczej, a po kilku-kilkunastu miesiącach składałoby się wniosek adopcyjny. innym rozwiązaniem jest przedłużenie okresu preadocji - tak czy siak obie strony miałyby możliwość utwierdzenia się w decyzji. to jest ważne zwłaszcza w przypadku dzieci starszych, które trudniej kochać niż słodkie maleństwa. taki okres próby pozwoliłby uniknąć wielu dramatów, o których tutaj, na boćku, rzadko się pisze.

trzymam kciuki za decyzję co do przyszłości Malutkiej :glaszcze
w ciszy i cierpliwości jest wasza siła...
Iskra1
Posty: 2028
Rejestracja: 19 paź 2005 00:00

Re: Nasza historia - smutne...

Post autor: Iskra1 »

A możesz napisać dokładnie co cię przerosło??
Ilość czasu którą trzeba poświęcić na rehabilitację??
Czy raczej lęk przed przyszłością??
Dysplazja, czy niedokrwistość nie wydają się być takim problemem z którym nie można sobie poradzić.
Co do lęku- lęk może zburzyć wszystko co dobre i też nie jest właściwym wyznacznikiem co należy czynić.
I.
Awatar użytkownika
wanielka
Posty: 3827
Rejestracja: 17 gru 2007 01:00

Re: Nasza historia - smutne...

Post autor: wanielka »

omilka pisze:Chyba nie chodzi o to, żeby rodzina mogła się rozmyślić, bo jeszcze nie adoptowała?
właśnie o to chodzi, ponieważ o wiele gorzej jest kiedy latami wychowuje się dziecko, którego się nie akceptuje i nie kocha mimo, że początkowo wydawałoby się, że wszystko jest na najlepszej drodze. dłuższa preadopcja częściowo rozwiązywałby ten problem.
omilka pisze:Ale dla dziecka nie jest obojętne, czy będzie kilkakrotnie zmieniać rodzinę.
tyle, że poza dzieckiem rodzinę tworzą też rodzice i relacje w obu kierunkach muszą być właściwe, żeby adopcja była udana. zmiana rodziny jest traumą, ale wychowywanie się w domu, gdzie rodzice nie akceptują/nie kochają czy nie radzą sobie z adopcją jest o wiele gorsze, ponieważ trwa latami a kończy się i tak niepowodzeniem.

omilka pisze:
yasuko pisze:
omilka pisze:To własnie jest RZ, z myślą o docelowej adopcyjnej.
Tak, ale to nie jest typowe rozwiązanie, najczęściej tak nie jest.
Zrozumiałam, że Wanielka postuluje by było i się zgadzam z jej argumentami.
Tyle, że w ten sposób rodziny omijałyby kolejkę RA, dla dziecka lepiej, ale dla oczekujących niesprawiedliwe. :(
to nie jest niesprawiedliwe - każda rodzina ma prawo podjąć ryzyko i zaczynać od RZ. te, które się na to godzą mają dzieci szybciej, ale za to rodzicielstwo obarczone jest na początku większym stresem, przechodzeniem pozbawiania władzy rodzicielskiej, kontaktami z RB, itp. wygodnie jest czekać w OAO na zdrowego noworodka, ale to trwa i ktoś, kto wybiera tę opcję godzi się na długie czekanie ;)
w ciszy i cierpliwości jest wasza siła...
Nina2
Posty: 781
Rejestracja: 03 cze 2004 00:00

Re: Nasza historia - smutne...

Post autor: Nina2 »

wanielka pisze:napisałaś jednak, mimo, że między wierszami, bardzo mądrą rzecz - mieliście szansę przekonać się na codzień jak to jest przyjąć dziecko, opiekować się nim, ale nie móc pokochać, nie móc udźwignąć tego, czym jest obciążone mimo, że serce mówiło TAK. wielu rodziców adopcyjnych bardzo emocjonalnie podchodzi do TEGO TELEFONU, decydują się czasem wbrew temu, co deklarowali, ponieważ czekają długo i niecierpliwie i chcieliby mieć dziecko już, tu i teraz. składają wniosek, adopcja staje się faktem, a zaczyna się dramat rozbieżności oczekiwań i rzeczywistości, czasem miłość nie przychodzi chociaż bardzo by się chciało. nie można już tego odwrócić, a trudno tak żyć.

dlatego ja osobiście jestem wielką zwolenniczką tego, żeby dziecko było w rodzinie zastępczej, a po kilku-kilkunastu miesiącach składałoby się wniosek adopcyjny. innym rozwiązaniem jest przedłużenie okresu preadocji - tak czy siak obie strony miałyby możliwość utwierdzenia się w decyzji.


W poście Autorki wątku nie wyczytałam (nawet między wierszami) informacji, które skłaniały by do wniosku lansowanego przez Wanielkę i Yasuko. Przeciwnie.


Maleńka 4 m-ce jest w rodzinie Lizki, sytuacja prawna dziecka wyjaśnia się. W tych okolicznościach Lizka waha się. Dotarło do niej to, o czym informowali ją od początku lekarze - że rokowania są trudne.
Lizka pisze uczciwie, że:
- przyjmując Weronikę działała pod wpływem emocji ("zakochałam się w niej", "nie docierało do mnie co mówią, wierzyłam że rehabilitacja, nasza opieka i miłość zdziałają cuda"),
- pod wpływem emocji podjęła decyzję wbrew swym wcześniejszym deklaracjom,
- czuje, że mimo szkoleń nie jest gotowa na adopcję ("Okazało się że nie jestem gotowa na adopcję i całe te szkolenia, testy, kwalifikacje są o kant stołu…."),
- pisze, że najtrudniejsze dla niej jest, że nie potrafi pokochać dziecka ("A najgorsze jest to że nie potrafię malutkiej kochać. Opiekuję się nią, pielęgnuję, ćwiczę, robię wszystko co w mojej mocy, ale robię to wszystko z poczucia obowiązku i odpowiedzialności. Miłość nie nadchodzi… I to jest mój najgorszy koszmar."
- i ostatnie zdanie "Chciałam tylko opowiedzieć moją historię aby ostrzec przed pochopnym podejmowaniem decyzji". Lizka jest świadoma, że popełniła błąd na początku (dała się ponieść emocjom) i przed takim błędem przestrzega innych. Nie zachęca do przedłużania stanu zawieszenia dziecka, tylko do dojrzalszego postępowania na etapie przed przyjęciem dziecka. Bo jest świadoma, że choć pod względem prawnym jest jeszcze wolna (może się wycofać), to pod innym - coś ważnego się już dokonało.

Jeśli z opisanej sytuacji miałabym wyciągać jakieś wnioski, to na pewno nie na rzecz przedłużania stanu zawieszenia dziecka, lecz w kierunku dojrzałego przygotowywania (też "się") ludzi w trakcie procesu adopcyjnego (przed tym telefonem), wiarygodnego przekazu informacji o dziecku oraz uwzględniania przez OAO przekazanych przez kandydatów na ra informacji o ich ograniczeniach (na co są gotowi).

I na koniec do Ciebie, Lizka:
piszesz, że Twój największy problem tkwi w tym że "miłość nie przychodzi" (wcześniej był stan zakochania, ale minął). Zakochaniem się nie przejmuj: to tylko emocje - pojawiają się, mijają, wracają itd. Miłość przez duże "M" jest aktem woli (do niej z czasem dołączą emocje) - aktem "lgnięcia do.." (duchowej jedności) i życzliwości dla.. (pragnienia dlań dobra i działania w tym kierunku). To coś wyczytuję w Twoim poście - jesteś po stronie Maleńkiej, chcesz jej dobra. Przemyśl na spokojnie jakie działanie będzie dobre dla niej i całej rodziny. Albo przyjmiecie ją taką jaka jest z całym ryzykiem (wtedy każdy jej "mały kroczek" będzie cieszył), albo (jeśli wiecie już teraz, że nie dacie rady) jak najszybciej dajcie jej szansę na docelową rodzinę. :caluje
Bea_7
Posty: 4196
Rejestracja: 18 sty 2005 01:00

Re: Nasza historia - smutne...

Post autor: Bea_7 »

omilka pisze: Preadopcja trwa na ogół miesiąc i to jest wystarczający okres, by przyszły rodzic mógł sie zdecydować. Mnożenie bytów i rodzin na drodze dziecka jest dla niego szkodliwe, jak również dla ewentualnej przyszłej rodziny.

Też tak uważam. Ja też rozumiem sens takich sytuacji, ale w przypadku dzieci z nieuregulowana sytuacja prawną.
Jaki byłby inny cel, żebym musiała najpierw być RZ dla dziecka, skoro chcę być RA? Bycie RZ to coś innego pod względem formalnym i prawnym, choćby patrząc na wymianę danych osobowych z MB. To, że ktoś decyduje się na adopcję nie znaczy, że jest równie zdecydowany na bycie RZ. I dlaczego miałabym być RA dla dziecka, kiedy jestem zdecydowana na adopcję. Jest czas, gdy dziecko jest w rodzinie na zasadach preadocji, kiedy jest szansa na nawiązanie więzi itp, dlaczego miałoby to się zmieniać? Ja nie widzę tu ani dobra dziecka, które prawnie może być adoptowane, ani dobra RA, która musiałaby przez jakiś czas funkcjonować jako RZ. Jakie byłyby plusy takiego rozwiązania i dla kogo?
Teraz czekamy na sprawę po preadopcji, a co się z tym wiąże na możliwość uregulowania wszystkich formalności, na akt urodzenia, pesel itp. i ten czas i tak nam się wystarczająco dłuży. Funkcjonowanie na zasadach RZ, kiedy możemy być RA byłoby utrudnieniem.

-- 09.06.2012, 11:20 --
lizka pisze: Mała lada dzień będzie miała uregulowaną sytuację, musimy podjąć decyzję co dalej. Chyba nie jestem w stanie podjąć tego wyzwania…
Z drugiej strony nie wyobrażam sobie dnia, gdy ktoś przyjedzie i ją zabierze…
Znalazłam się w sytuacji z której nie ma dobrego wyjścia.
Wiem, posypią się pewnie na mnie gromy i krytyka, egoistka, wariatka itp., itd. Liczę się z tym i przyjmę to z pokorą.
lizka, nie mam ani zamiaru, ani chęci Cię krytykować. Myślę, że jednak jest "dobre" wyjście, decyzja, której nie możecie odwlekać. I to nie ze względu na Was i Wasze wątpliwości, tylko ze względu na dziecko, które nie powinno funkcjonować w stanie zawieszenia, czekając na Waszą decyzję.
Awatar użytkownika
Gość

Re: Nasza historia - smutne...

Post autor: Gość »

Lizka... a czy ktoś Wam mówił ze istnieje coś takiego jak 'depresja poadopcyjna"? Bo jak dla mnie (ale mogę się mylić...) masz dokładnie taką przypadłość... czekałaś na "zwiastowanie z niebios" , (jak każdy rodzic ado) uderzyły emocje -które często mylone są z miłością (jak to w życiu bywa....) Emocje opadły i.... zaczęły buzować hormony....
Ja (chyba :oops: ) taką deprechę załapałam przed adopcją O. (a też byliśmy ponad rok RZ) u mnie się objawiało np- panicznym strachem czy FINANSOWO sobie poradzimy - no bo to 2 dzieci przecież.... a to dopatrywałam się czegoś podejrzanego że "coś za gładko idzie..."
przyjechała koleżanka (tutaj też na forum gości... ;) ) zwołana moim wołanie o pomoc , wysłuchała, popukała w łepetynę i mi ulżyło...
Nie wiem- może powinnaś pogadać z innymi rodzinami w podobnej sytuacji???? Masz taką możliwość???
gapka6
Posty: 52
Rejestracja: 25 lut 2012 23:36

Re: Nasza historia - smutne...

Post autor: gapka6 »

-- 11 cze 2012 14:39 --
omilka pisze:Dla wszystkich ta zasada nie miałaby sensu, tylko dla dzieci z nie uregulowaną sytuacją prawna. Chyba nie chodzi o to, żeby rodzina mogła się rozmyślić, bo jeszcze nie adoptowała?
Też mam wrażenie, że to nie byłoby lepsze rozwiązanie - jak kilkulatkowi wytłumaczyć : teraz mieszkasz tu ale nie wiem jak to długo potrwa muszę się zastanowić? Przecież dzieci stanęłyby wobec takiej samej sytuacji, wobec której postawili je wielokrotnie ich rodzice biologiczni - "Mamusia cię zostawia, ale może wróci"...
Nie bagatelizuję tego co przeżywa lizka, wydaje mi się, że Nina2 ma rację w odniesieniu do spraw "emocjonalno-zakochaniowo-życiowych".
To straszliwie trudna sytuacja, która może być depresją poadopcyjną albo poprostu "niemożnością" zaakceptowania Weroniki. Ech, lizka, trzymajcie się mocno i pomyślcie najpierw co będzie dobre dla Małej, nie przejmujcie się zanadto sobą - bo będziecie myśleć o sobie jak o egoistach, padalcach itp. (i wtedy człowiek chce sobie udowodnić, że nie jest taki i podejmuje decyzje wbrew swojej woli i rozeznaniu), a teraz nie o to chodzi, czasem rezygnacja jest przejawem odwagi i odpowiedzialności. A może okaże się, że nie będziecie wstanie żyć bez małej? Jeśli jesteście wierzący - to na kolana i do św. Judy Tadeusza, a jeśli nie to wysilajcie szarą masę pod czaszką. Bardzo mocno i szczerze trzymam kciuki za właściwą decyzję.
Nina2
Posty: 781
Rejestracja: 03 cze 2004 00:00

Re: Nasza historia - smutne...

Post autor: Nina2 »

Jest też możliwe, że Lizka porównuje siebie teraz - z sobą w podobnym czasie przy biologicznym dziecku. Być może odczuwa różnicę i interpretuje brak tego czegoś co ponoć występuje u matek biol. jako oznakę braku miłości macierzyńskiej.

Zdaniem pewnej pani psycholog, więź matki z dzieckiem, jako jedyna forma więzi m.osobowej ma wsparcie w biologii (w mózgu kobiety). Ponoć przeprowadzone badania na grupie mb wykazały zmiany w mózgach tych kobiet: wzrost morfologiczny substancji, które wyzwalają czułe zachowania. Badania robiono rezonansem, kilka m-cy po ur. dziecka, i wcześniej. Badaniami objęto osoby, które urodziły dziecko i matkowały mu; o ile wiem nie badano pod tym kątem mb, które oddały dziecko, ani matek adopcyjnych. A szkoda.
daga03
Posty: 699
Rejestracja: 08 gru 2008 01:00

Re: Nasza historia - smutne...

Post autor: daga03 »

Ja bardzo dobrze rozumiem lizkę, byłam w takiej samej sytuacji, aczkolwiek byłam z dzieckiem tylko , lub aż 4 dni.nosząc go na rękach , płakałam z bezsilności.odmowa małego , była bardzo trudna.jednak uważam , że Litość To Za Mało. Nie ma nic gorszego jak adoptować dziecko , i go nie zaakceptować takim jakim będzie , znając jego historię.Wtedy jak ktoś napisał cierpią wszyscy=czyli rodzina, a to nie o to, moim skromnym zdaniem.
- 2 in vitro = 4 transfery :::(((

-wrzesień 2012r. spełnione marzenie-serduszkowy synek.
Awatar użytkownika
bebolek
Posty: 9354
Rejestracja: 17 sty 2008 01:00

Re: Nasza historia - smutne...

Post autor: bebolek »

daga03 czytalam Twoje posty, jednak zrezygnowaliscie ?
My tez zrezygnowalismy, po 2h spotkaniu...nikt kto tego nie przeszedl nie wie, jakie to ciezkie.
K 2007
M 2012
:D
gapka6
Posty: 52
Rejestracja: 25 lut 2012 23:36

Re: Nasza historia - smutne...

Post autor: gapka6 »

daga03 pisze:Ja bardzo dobrze rozumiem lizkę, byłam w takiej samej sytuacji, aczkolwiek byłam z dzieckiem tylko , lub aż 4 dni.nosząc go na rękach , płakałam z bezsilności.odmowa małego , była bardzo trudna.jednak uważam , że Litość To Za Mało. Nie ma nic gorszego jak adoptować dziecko , i go nie zaakceptować takim jakim będzie , znając jego historię.Wtedy jak ktoś napisał cierpią wszyscy=czyli rodzina, a to nie o to, moim skromnym zdaniem.
Czytałam Twoje wcześniejsze posty i współczuję całej sytuacji i bardzo trzymam kciuki. Masz rację - litość nie wystarczy. Litość pozwala pochylić się nad dzieckiem i jego doraźnymi problemami, ale wychowywać i czerpać z tego radość - to już chyba nie bardzo...Powodzenia.
Awatar użytkownika
myszka333
Posty: 2120
Rejestracja: 05 kwie 2006 00:00

Re: Nasza historia - smutne...

Post autor: myszka333 »

bebolek pisze:daga03 czytalam Twoje posty, jednak zrezygnowaliscie ?
My tez zrezygnowalismy, po 2h spotkaniu...nikt kto tego nie przeszedl nie wie, jakie to ciezkie.
Tylko, że u Ciebie była inna sytuacja, zostałaś oszukana a Lizka wiedziała od samego początku, że dziecko jest chore.

Pierwsza moja myśl w kierunku Lizki była straszna ;) ale po chwili zastanowienia rozumiem Ciebie Lizka, no i bardzo się cieszę, że podzieliłaś się z nami tą historią, bardzo Ci dziękuję i życzę Tobie powodzenia i dużo siły :glaszcze
MojBlog
21.05.15r.-zadzwonił TEN telefon :)
01.06.15r.-poznaliśmy Synka
22.07.15r.-Synek zamieszkał z nami
15.06.16r.-niespodzianka-zadzwonił drugi TEL
20.06.16r.-poznaliśmy Synka nr2
02.08.16r.-zamieszkał z nami Synek
-mia-
Posty: 263
Rejestracja: 06 paź 2008 00:00

Re: Nasza historia - smutne...

Post autor: -mia- »

Wiem, że rezygnacja jest rudna, ale dziecko zasługuje na najlepszych i kochających go bezgranicznie rodziców.
Nasza córcia zanim ją poznaliśmy została zaproponowana innej rodzinie i oni się nie zdecydowali. Dziękuję do dzisiaj za to Bogu, bo my od początku wiedzieliśmy, że to jest NASZE dziecko i jesteśmy razem bardzo szczęśliwi!
nanek
Posty: 699
Rejestracja: 28 sty 2006 01:00

Re: Nasza historia - smutne...

Post autor: nanek »

-mia- opowiedziałaś także naszą historie........
tak to już w życiu bywa że musimy dokonywać trudnych wyborów - i myślę sobie - że dużą odwagą jest zmierzyć się ze swoimi słabościami, zwątpieniami - powiedzieć o tym, napisać..... nie ma nic gorszego niż dokonanie wyboru z przymusu "co ludzie powiedzą" albo z litości.......
Liska jeśli nie czujesz "tego czegoś" to super że zdarzyło się to teraz kiedy malutka może szybko znaleść rodzinę, nie wstydź się tego - kieruj się zasadą że robisz to Dla Niej! a co do adopcji to faktycznie być może nie teraz, nie ten moment..... kursy to niestety tylko teoria a jak wiemy życie boleśnie to weryfikuje......
myszka333 pisze:
bebolek pisze:daga03 czytalam Twoje posty, jednak zrezygnowaliscie ?
My tez zrezygnowalismy, po 2h spotkaniu...nikt kto tego nie przeszedl nie wie, jakie to ciezkie.
Tylko, że u Ciebie była inna sytuacja, zostałaś oszukana a Lizka wiedziała od samego początku, że dziecko jest chore.

myszka333 użyłaś mocnych słów - oszukana - myślę że powinnaś to sprostować........ czytałam historię bebolka i nie doszukałam się tam oszustwa - bardziej zagrały emocje, które nie pozwoliły bebolkowi wczytać się uważnie w historię dziewczynki przed pierwszym spotkaniem.....
pozdrawiam
N
ODPOWIEDZ

Wróć do „Moja adopcyjna droga”