yennefer23 pisze:
i tu mi sie nasuwa nieco przewrotna mysl - czy tylko w tym wszystkim o dobro dziecka chodzi? a nie o dobro RZ, ktora chce potrzymywac ten kontakt, i uznaje za krzywdzace ze system tego nie gwarantuje (chocby poprzez takie a nie inne szkolenie przyszlych rodzin adopcyjnych)?
to pytanie można odwracać w wielu wariantach zmieniając podmioty: czy RA tylko o dobro dzieci chodzi? Czy panu z OA tylko o dobro dziecka chodzi? Czy MOPSowi tylko o dobro dziecka chodzi? Ale to przerzucanie piłeczki niewiele wnosi dla sytuacji: jeśli przyjmujemy, że trzeba podążać za potrzebą dziecka, to sprawa powinna się klarować, szczególnie że to rozpoznanie potrzeby dziecka warto, by było zespołowe, co obniża ryzyko nadużycia którejkolwiek ze stron.
Na Twoje pytanie nie da się odpowiedzieć grupowo, więc mogę odpowiedzieć tylko we własnym imieniu: tak, mnie zależy na dobru dziecka.
Co do szkolenia RA i zmian w tym szkoleniu to teza, że mogłoby to służyć forsowaniu nieodpępnienia RZ jest dość słaba dowodowo w świetle wypowiedzi samych dzieci. Chyba, że również one są uwikłane w ten temat i chcą zmieniać system, bo nakłoniły ich do tego RZ (co jest absurdem przecież).
Yennefer23 pisze: kazda konfiguracja rodzinna (adopcyjna) rozpatrywana powinna byc jednostkowo. a decyzja powinna byc podejmowana racjonalnie, w zaleznosci od wyboru. w sytuacji idealnej - wszystkie strony dogaduja sie i graja do jednej bramki. w sytuacji spornej no coz ... tak czy tak nalezy cos zdecydowac. a kto? no tak, uwazam ze przez RA ostatecznie jezeli nie byloby zgodnosci stanowisk.
zgadzam się z indywidualnym rozpatrywaniem każdej sprawy, dlatego też opisałam konkretny kejs dziecka, które ma najsilniejszą więź z osobą, która w ogóle nie była 'planowana' na centralną postać w jego konstelacji. Nie wszystkim da się sterować, jak widać. W sytuacji idealnej taka osoba powinna być włączona w plan adaptacji dziecka, choć formalnie to opiekun zastępczy ma do tego większe prawo - a jednak życie pokazuje, jak różnymi ścieżkami chadzają emocjonalne wybory dzieci.
Yennefer23 pisze: Bloo, kompletnie nie jest dla mnie zrozumialy cel wywodu pt. "kazda rodzina to normalna rodzina"
trudno, dla mnie aspekt pokazywania nieodmienności rodziny adopcyjnej ma głęboki sens, ale przyjmuję, że nie każdy podziela to rozpoznanie. Fajnie, że nie żyjesz adopcją na co dzień, ja też nie żyję na co dzień in vitro, ale wiele rodzin, szczególnie na początku drogi do powstania rodziny, jest w tym zanurzone po czubki głów. Też to kiedyś przechodziłam i nie pisałam swojego poprzedniego wpisu do rodziców okrzepłych w swojej roli, a do tych, dla których rozważanie scenariusza swojej rodziny jest naczelnym tematem myśli i trosk. Prawdopodobnie nie Jesteś więc Ty i Łosica adresatką, bo w swoich rolach Jesteście już osadzone. I dobrze.
.
Yennefer23 pisze: kompletnie nie rozumiem - a raczej powinnam napisac - nie przemawia do mnie - argument rezygnacji z adopcji dzieci starszych na rzecz pozostawienia ich w RZ. jakos tak, nie moge sie zgodzic, ze dla wszystkich stron najlepszym rozwiazaniem byloby odtworzenie sytuacji ... bodajze z USA (?). malo wiem na temat, ale tak zdrowo rozsadkowo, wydaje mi sie, ze kazde dziecko chce miec te SWOJA mame, SWOJEGO tate, SWOJE rodzenstwo. czy to TYLKO mame, czy TYLKO tate. ale SWOICH. nie zas czyichs, zastepczych. ale zaraz pewnie okaze sie ze mysle zyczeniowo, i setki publikacji temu przecza
Z UK bardziej, ale owszem, ja też tego nie rozumiem, choć adopcja dziecka starszego jest innym wyzwaniem, wiadomo, i generalnie nie dla ludzi spragnionych przede wszystkim doświadczenia rodzicielskiego (zdarzają się wyjątki). Sarkazmu wobec badań nie rozumiem: nie byłoby ani Naszego Bociana, ani adopcji w jej współczesnej formie, gdyby wszystkie te środowiska nie uczyniły historycznej transgresji z pozycji "wiem, co jest słuszne, bo znam świat i mam własne obserwacje" do pozycji "wysłuchajmy wszystkich stron i sprawdźmy, czy nasze rozwiązania wytrzymują próbę dowodową na większych grupach". Adopcja jeszcze 90 lat temu w Polsce dotyczyła ludzi starszych niż 40 lat, a adoptowani mogli być wyłącznie dorośli, nie dzieci. Aby mogło się to zmienić potrzeba było czegoś więcej niż oparcie się na własnym doświadczeniu i intuicji. Ta sama historia zresztą wydarzyła się z mówieniem prawdy o adopcji, ale też z domami dziecka - niedawno siedziałam nad broszurą ukazującą modelową opiekę nad dzieckiem w domu małego dziecka, wydaną w późnych latach 70tych, więc nie tak dawno temu.
Ten model polegał z grubsza na tym, aby nie dopuszczać do budowania więzi między dzieckiem i opiekunką, i był wprowadzany w polskich domach małego dziecka, które inspirowały się wzorem węgierskim. Przy czym opinie opiekunek były bez wyjątku pozytywne, bo łatwiej było im pracować w sytuacji niewiązania się z maluchami. Myślę, że nie ma co komentować, jaki koń jest każdy widzi.
-- 31.10.2017, 10:59 --
widzę, że przewija się wątek mówienia 'mamo' i 'tato' do opiekunów zastepczych.
Przy okazji czytając wpisy Miniuli miałam problem z rozszyfrowaniem skrótu "MZ" i chwilę zajęło mi zrozumienie, że Miniuli chodzi o "mamę zastępczą". Kocham moje dzieciaki, ale nie, nie jestem ich mamą zastępczą. Jestem ich opiekunką zastępczą, a w domowym słownictwie jestem ciocią.
Chciałabym zaapelować o to, aby nie nazywać rodziny zastępczej 'mamą' i 'tatą' zastepczymi nawet w takiej dyskusji jak ta, w której wszyscy dyskutujący są dorośli i w ogóle. To wprowadza spory chaos w nasze wzajemne role, a język ma duże znaczenie. Mogę napisać o swoim doświadczeniu jedynie: bycie rodziną zastepczą to bardzo trudna emocjonalnie praca, w której właściwie nieustannie trzeba dilować z własnymi uczuciami, i w której bardzo pomaga jasne ustawianie siebie i granic. Gdybym pozwoliła sobie na określanie samej siebie "mamą" (nawet nie przez dzieci, ale przez własną głowę) włożyłabym na swoje ramiona ciężar, który musiałby się skończyć dramatem dla mnie, a dziecku nie przyniósłby żadnej korzyści. Dziecko tak czy inaczej odchodzi od RZ (chyba, że RZ adoptuje, ale a) to nie jest nasz przypadek b) nawet jeśli ktoś ma taką intencję to nie ma żadnej gwarancji, że rodzicom biologicznym faktycznie zostaną odebrane prawa i RZ będzie mogła adoptować dziecko) i kluczowe jest ciągłe przypominanie sobie o tym, aż stanie się to elementem codzienności.
Dla mnie jest to jedna z ważniejszych praktyk.
mój tip dla RZ jest taki:
nawet jeśli dzieci są bardzo małe i dążą do nazywania mamą i tatą, warto nieustannie mówić o sobie 'ciocia' i 'wujek' i stosować te określenia uparcie w codziennych czynnościach, aż wejdą w krew i język. Z tym się wiążą dwie zabawne historie z mojego życia.
Pierwsza- na szkoleniu weszłam w spór z jedną z opiekunek zastępczych, która tłumaczyła mi, że nie może mówić w ten sposób do dziecka, bo jest polonistką i taka forma jest zwyczajnie niepoprawna językowo. Nie mówimy przecież "chodź do cioci" tylko "chodź do mnie", więc bombardowanie dziecka tą 'ciocią' jest w poprzek polszczyzny.
Cóż, ja również formalnie jestem polonistką, a przynajmniej taki wydział oficjalnie skończyłam, a mimo to konsekwentnie mówię: chodź do cioci; ciocia teraz cię przewinie; ciocia musi iść teraz do pracy.
Są efekty: nasze dzieci, choć są małe, mają bardzo jasno ustawioną sytuację dotyczącą nazewnictwa właśnie dlatego, bo nieustannie mówimy o sobie w trzeciej osobie i nigdy nie zostawiliśmy dzieciom pola do domysłów w tym względzie. Tak więc mam potwierdzenie z życia, że ustawienie sytuacji jest absolutnie możliwe niezależnie od wieku dziecka i zależy od dorosłych oraz ich podejścia.
Druga historia zaś jest taka, że zebrałam niedawno op.ieprz od psycholożki, że przez używanie formy trzeciej osoby, utrudniam dziecku przyswojenie sobie zaimków pierwszej osoby, co jest mu potrzebne do rozwoju. Nie będę się z tym kłócić, bo psycholożka ma w teorii rację, ale sytuacja dziecka w RZ nie jest typowa i czasem trzeba dokonać wyboru, co ważniejsze: uczenie dziecka zaimków czy zbudowanie mu bezpiecznej i zrozumiałej sytuacji codziennej, która nie zostanie za chwilę zburzona wejściem na scenę trzeciej mamy, czyli mamy adopcyjnej. Jedną matkę, biologiczną, już ma i mieć będzie, więc mnożenie bytów jest bezsensowne.
Mój wybór jest właśnie taki: wybieram wychowywanie dzieci w prawdzie co do ich sytuacji i zostawiam uczenie zaimków osobowych docelowym rodzicom. Poza tym nazywanie siebie mamą przez RZ jest zwyczajnie fikcją i trudno z tym polemizować.
Z kolei zasłanianie się tym, że 'dziecko jest za małe by zrozumieć' jest pretekstem - to dorośli tłumaczą dziecku świat i jeśli się godzą na to, by być nazywanymi 'mamą' i 'tatą' bez korygowania dziecka, to jest to ich decyzja, w moim przekonaniu niesłuszna i powiedziałabym, że zaspokajająca ich potrzeby głównie (albo wynikająca z niskiej refleksji nad sytuacją).
Zdaję sobie sprawę, że to co wyżej napisałam w żaden sposób nie pomaga tym rodzinom adopcyjnym, które mierzą się z adopcją dziecka z RZ, gdzie już wprowadzono terminy "mama" i "tata", ale jesli czytają nas rodziny zastępcze to mam postulat:
serio, raczej bądźcie niepoprawni polonistycznie, niż mielibyście kreować sytuacje fikcyjne życiowo, w których wprowadzicie określenia "mama" i "tata". To nikomu nie służy, a w Was uderzy rykoszetem.