Jawność adopcji

O adopcji na poważnie. Czy adopcja jest lekarstwem na nasze problemy? Dlaczego adoptujemy? Czego się boimy? Może ktoś ma już gotową odpowiedź?

Moderator: Moderatorzy adopcyjne dylematy

bloo
Członek Stowarzyszenia
Posty: 10041
Rejestracja: 13 kwie 2008 00:00

Re: Jawność adopcji

Post autor: bloo »

Pockahontas pisze: Niemniej jednak, pomyślałam sobie, że podczas gdy my, tu na forum, głęboko analizujemy ważne, ale daleko posunięte szczegóły tematu, może się okazać, iż na chwilę obecną to tylko teoretyzowanie, ponieważ wydajemy się o wiele bardziej postępowi niż niektórzy praktycy uważani za autorytety.
no wiesz, gdzieś się musi wykuwać przyszłość :lol:
Myślę, że raczej wszyscy mamy tu świadomość, że nasze progresywne opinie (każdy jest wprawdzie progresywny w czymś innym) nie stanowią o dzisiejszym kształcie praktyki, ale sama możliwość rozmawiania z ludźmi, którzy widzą podobnie lub odmiennie, jednak chcą się tym dzielić z innymi, wzmacnia. Przynajmniej mnie. Sądzę też, ze to do czegoś prowadzi. Mnie np. daje coraz głębsze wchodzenie w temat adopcji, który tak czy inaczej będę kontynuować antropologicznie, poza tym akurat dziś mam ze studentami zajęcia o adopcji :) Jestem ciekawa, co mi powiedzą (na dziś mieli przeczytać Ładyżyńskiego, btw polecam, jako fajny i dość spójny skrót historii polskiej adopcji, będziemy też oglądać "Tata, I love you", jako wstęp do tematu adopcji zagranicznej).

W ogóle powiem, że pod wpływem tego wątku (i jeszcze paru innych z tego forum) zaczęłam zmieniać swoje stanowisko w sprawach typu 'Wrocław case". Dla niewtajemniczonych - wrocławski OA robi dziwny szpagat na pograniczu prawa i praktyki: noworodki ze szpitala są umieszczane w RZ, które wcześniej zrobiły kurs adopcyjny. Nazywa się to 'preadopcją" i założeniem jest, że dzieci pozostaną z nimi i zostaną adoptowane. Są dwa słabe punkty - pierwszy, oczywisty, MB ma wciąż 6 tygodni na zmianę zdania, więc w kolejnych miesiącach może się okazać, że pomimo wysokich inwestycji emocjonalnych w rodzinę, dziecko jednak wróci do RB, a kandydaci na RA zostaną dokumentnie rozwaleni na każdym poziomie. Drugi jest taki, że kandydaci na RA podpisują zrzeczenie się świadczeń w ramach RZ. Przynajmniej ten drugi punkt jest mocno kontrowersyjny by nie rzec: naciągany prawnie.
W każdym razie od pozycji "kurna, co robicie, to jest igranie z ogniem" doszłam do punktu: czemu by nie spróbować pójść tą drogą i po prostu zmienić akcenty?
Rozwalenie przyszłych rodziców bierze się głównie stąd, że oni traktują to powierzenie dziecka jako początek własnej rodziny, czemu trudno się w sumie dziwić. Szczególnie, że w sprawę angażują się dość silnie "obietnice OA" czyli wybieranie (rzekome?) dzieci, które wysoce rokują na adopcję, czytaj - matki nie będą walczyć.
Tymczasem w USA, gdzie taka forma pieczy jest stosowana powszechnie, przyszli RA są po prostu przyzwyczajani do faktu, ze to się może potoczyć różnie. Są ludzie, którzy adoptowali dwoje dzieci spośród pięciorga, które były u nich umieszczane. Troje wróciło do RB, dwójka faktycznie została przekazana do adopcji. Nie wątpię, że to zawsze jest trudne, ale jednak - jak widać - nie rozwala ludzi tak skrajnie, aby zrezygnowali z myśli o adopcji. Po prostu wliczają te 'powroty' w koszt utworzenia rodziny i znają też inne RA o podobnej historii, więc sprawa jest wspólnym doświadczeniem, udzielają sobie wsparcia, pomagają się sobie dystansować i tak dalej. Nikt nie traktuje umieszczenia dziecka jak gwarancji wspartej autorytetem ośrodka adopcyjnego, bo gwarancji tu nie ma.

Moim zdaniem ten rodzaj "preadopcji" jest faktycznie optymalny dla dziecka. Jeśli zostanie z RA to wiadomo, sam zysk dla wszystkich. Jeśli nawet wróci do RB to tak czy inaczej zyskuje pierwsze tygodnie/miesiące w czułym, bezpiecznym środowisku. Tracą oczywiście dorośli, ale ich też można różnie przygotowywać do tego procesu. Jeśli większość znajomych rodzin adopcyjnych ma podobne do naszego doświadczenie to też inaczej się przyjmuje własne niepowodzenie. W Polsce jednak jest to rzadkością, więc wyjątki, którym jednak odebrano dziecko i zwrócono je MB, pozostają kompletnie samotne, bez możliwości przegadania tego doświadczenia z innymi rodzinami, z poczuciem, ze wydarzyła im się rzecz niesprawiedliwa i nie mająca swojego odpowiednika w życiu innych ludzi.
Ciekawa jestem, co o tym sądzicie?
Miniula
Posty: 755
Rejestracja: 16 kwie 2012 19:38

Re: Jawność adopcji

Post autor: Miniula »

bloo pisze: Rozwalenie przyszłych rodziców bierze się głównie stąd, że oni traktują to powierzenie dziecka jako początek własnej rodziny, czemu trudno się w sumie dziwić. Szczególnie, że w sprawę angażują się dość silnie "obietnice OA" czyli wybieranie (rzekome?) dzieci, które wysoce rokują na adopcję, czytaj - matki nie będą walczyć.
Tymczasem w USA, gdzie taka forma pieczy jest stosowana powszechnie, przyszli RA są po prostu przyzwyczajani do faktu, ze to się może potoczyć różnie. Są ludzie, którzy adoptowali dwoje dzieci spośród pięciorga, które były u nich umieszczane. Troje wróciło do RB, dwójka faktycznie została przekazana do adopcji. Nie wątpię, że to zawsze jest trudne, ale jednak - jak widać - nie rozwala ludzi tak skrajnie, aby zrezygnowali z myśli o adopcji. Po prostu wliczają te 'powroty' w koszt utworzenia rodziny i znają też inne RA o podobnej historii, więc sprawa jest wspólnym doświadczeniem, udzielają sobie wsparcia, pomagają się sobie dystansować i tak dalej. Nikt nie traktuje umieszczenia dziecka jak gwarancji wspartej autorytetem ośrodka adopcyjnego, bo gwarancji tu nie ma.

Moim zdaniem ten rodzaj "preadopcji" jest faktycznie optymalny dla dziecka. Jeśli zostanie z RA to wiadomo, sam zysk dla wszystkich. Jeśli nawet wróci do RB to tak czy inaczej zyskuje pierwsze tygodnie/miesiące w czułym, bezpiecznym środowisku. Tracą oczywiście dorośli, ale ich też można różnie przygotowywać do tego procesu. Jeśli większość znajomych rodzin adopcyjnych ma podobne do naszego doświadczenie to też inaczej się przyjmuje własne niepowodzenie. W Polsce jednak jest to rzadkością, więc wyjątki, którym jednak odebrano dziecko i zwrócono je MB, pozostają kompletnie samotne, bez możliwości przegadania tego doświadczenia z innymi rodzinami, z poczuciem, ze wydarzyła im się rzecz niesprawiedliwa i nie mająca swojego odpowiednika w życiu innych ludzi.
Ciekawa jestem, co o tym sądzicie?
No to ja powiem, ponieważ AZW jest najbardziej podobna do tego, co robi OA we Wrocławiu.
Osobiście uważam, że jest to bardzo dobry pomysł. Głównie z punktu widzenia dziecka, z powodów przytoczonych wyżej i wytłuszczonych przeze mnie. To jest niezaprzeczalny plus tego rodzaju rozwiązania.
Jeśli chodzi o dorosłych - przypadki powrotu dzieci z takiej "preadopcji" do RB są faktycznie sporadyczne, jednak OA powinien uczciwie przygotować RA na taką ewentualność. To raptem 6 tygodni. Ja żyłam w niepewności 7 miesięcy. Do przeżycia. OA powinny też zapewnić wsparcie psychologiczne w przypadku powrotu dziecka do RB, co też nie powinno być wielkim wysiłkiem dla OA, ponieważ i tak mają swoich psychologów. Jaki problem żeby dać salę na cotygodniowe spotkania grupy takich zranionych rodziców? Potraktować temat tak, jak traktuje się coraz częściej poronienie? Dlaczego nie?
Powiem więcej! Uważam, że pozostałe OA powinny wprowadzić takie procedury jako ekwiwalent AZW. Co stoi na przeszkodzie? Poza podejściem pracowników OA...

Cuda czasami przybierają formę, jakiej się nie spodziewaliśmy, o jaką nie prosiliśmy, jaka może nas niekiedy przerażać. Ale nadal są cudami, odpowiedzią na nasze modlitwy... A może po prostu wynikiem naszej pracy...

Miniek już Miniulowy :love:

Nela8


Pockahontas
Posty: 2897
Rejestracja: 06 wrz 2012 15:13

Re: Jawność adopcji

Post autor: Pockahontas »

bloo, w sprawie Wrocławia, zgadzam się z tobą.
Dla maluszków opcja super, dla dorosłych bardziej wymagające, ale na pewno dla wielu par w zasięgu możliwości emocjonalnych. Dla niektórych być może będzie to zupełnie nie do przeskoczenia, ale zakładam, że to jednak mniejszość. No ale znowu to samo pytanie - jak to zrobić, żeby było dobrze? Bo taki system zakłada rewolucję w podejściu ra i przestawienie się na myślenie "chcę pomagać malutkim dzieciom w pierwszych chwilach życia, a jeśli któreś z nich w końcu zostanie ze mną, to super". Tym sposobem, mamy jak na dłoni wszystkie elementy już wcześniej wymienione - konieczność edukacji, zmiany mentalności, programów szkoleń, stworzenia systemu wsparcia. Czyli bujamy się dalej :roll:

Co zaś do praktyki konkretnego ośrodka, jednak zostanę przy opinii, że funkcjonując w zastanej rzeczywistości, działa on na granicy prawa. Osoby, które wypowiadały sie w wątku wrocławakim dalekie były od nastawienia na możliwość oddania przyjętego dziecka, zresztą poza informacją, że teoretycznie może się tak stać, otrzymywały zapewnienie, że raczej się nie stanie. Do tego dochodzą kwestie finansowe, które dla mnie stanowią największy znak zapytania. To takie obejście konieczności finansowania rodzicielstwa zastępczego, wykpienie się mocno zmotywowaną siłą roboczą. Powiat korzysta :cool:
Pikuś Incognito
Moderator
Posty: 452
Rejestracja: 29 gru 2015 22:11

Re: Jawność adopcji

Post autor: Pikuś Incognito »

W zasadzie nie jestem zupełnie przeciwny adopcji noworodków (w stylu wrocławskim)... w zasadzie.
Przyjmijmy, że wprowadzamy preadaopcję jako wariant, który mogą wybrać RA w całym kraju. Oczywiście jak napisałyście, konieczne byłoby dostosowanie systemu szkoleń, zapewnienie wsparcia psychologicznego itd. W końcu nie jest to coś niemożliwego.
Zwróćcie jednak uwagę co się dzieje w temacie "Ośrodki i procedury adopcyjne".
Okazuje się, że jest coraz mniej dzieci do adopcji. A do tego większość rodziców adopcyjny sama twierdzi, że nie jest gotowa emocjonalnie na taką drogę. Czy jednak nie byłoby tak, że w którymś momencie, wbrew sobie decydowaliby się na taką opcję? Czy nie próbowaliby udawać kogoś innego niż są i podjąć ryzyko, ciężaru którego w razie niepowodzenia nie byliby w stanie udźwignąć? Kto ewentualnie miałby to weryfikować?
I jeszcze jedna sprawa. Rozmawialiśmy niedawno o inteligencji emocjonalnej niemowląt. Rodzice decydujący się na preadopcję, z pewnością dają sygnały (niewerbalne), że coś jest nie tak. Jest to życie w stresie przez 6 tygodni (a może i dłużej, bo przecież mamusia może nagle zniknąć i postępowanie adopcyjne będzie się przeciągać). Mam pewne wątpliwości, czy aby dla dziecka jest to czułe i bezpieczne środowisko. A przynajmniej, czy aż tak bardzo różni się od środowiska w rodzinie zastępczej (oczywiście zakładając, że rodzina ta nie ogranicza się tylko do zaspokajania potrzeb fizjologicznych).
Osobiście, przede wszystkim oczekiwałbym powrotu AZW w wariancie sprzed kilku lat.
Nie pytaj "dlaczego?". I tak nie uzyskasz odpowiedzi.



Adres bloga o naszym pogotowiu:

http://pikusincognito.blogspot.com
Pockahontas
Posty: 2897
Rejestracja: 06 wrz 2012 15:13

Re: Jawność adopcji

Post autor: Pockahontas »

Pikuś Incognito pisze: Czy nie próbowaliby udawać kogoś innego niż są i podjąć ryzyko, ciężaru którego w razie niepowodzenia nie byliby w stanie udźwignąć? Kto ewentualnie miałby to weryfikować?
Myślę, że akurat w tej kwestii można by zaufać większość psychologów i pedagogów pracujących w oa. Sądzę, że przy wsparciu i w konfrontacji z oceną drugiego pracownika, byłabym w stanie rozstrzygnąć tę kwestię w okresie, gdy pracowałam przy adopcjach. Jednak muszę uczciwie przyznać, iż co do większości par, z którymi pracowałam, musiałabym rozstrzygać na niekorzyść. Tak po przeglądzie na szybko, w sumie gotowość do niepewnej finalnie preadopcji widziałabym u rodziców już dzietnych.
Pikuś Incognito pisze: Mam pewne wątpliwości, czy aby dla dziecka jest to czułe i bezpieczne środowisko. A przynajmniej, czy aż tak bardzo różni się od środowiska w rodzinie zastępczej (oczywiście zakładając, że rodzina ta nie ogranicza się tylko do zaspokajania potrzeb fizjologicznych).
Uważam, że to się nie wyklucza. Natomiast cała trudność w tym, by decydujący się na taką opcję kandydaci mieli predyspozycje do działania najpierw właśnie jak rodzina zastępcza a więc także chronienia siebie (dbam, kocham, zaspokajam, ale to nie jest moje dziecko), by potem przejść płynnie do roli rodzica. Napisałam wyżej, iż dla większości nie jest to niemożliwe, ale nie zaprzeczam - cholernie trudne. Zwłaszcza dla niepłodnych, po traumatycznym leczeniu, od lat oczekujących na swoje szczęście. Dlatego też nazwałam to "rewolucją".
Sprawę komplikuje też kwestia, o której wspomniałeś - możliwość przedłużania się procesu ustalenia praw do opieki. I to jest to, co w moim odczuciu, stawia to rozwiązanie pod znakiem zapytania. Nie z samej zasady, ale mam następujące wątpliwości: czy rz z nastawieniem na adopcję jest w stanie "chronić się" emocjonalnie przed wyłączną miłością do dziecka przez kilka miesiący, rok, czasem nawet dłużej? No właśnie - czy taka wewnętrzna walka ze sobą "rzucić się w to na całośc/nie rzucić" nie odbije się na dziecku? (moim zdaniem odbije) Czy faktycznie tak wyeksploatowani emocjonalnie rz, po rozstaniu, faktycznie będą w stanie szarpnąć się na adopcję po raz kolejny?
Podsumowując; tak dla rozwiązania przy zachowaniu pełnej dobrowolności decyzji kandydatów, rzetelnej informacji, utrzymaniu żelaznej granicy 6 tygodni i wdrożeniu rozwiązań systemowych.
Pikuś Incognito
Moderator
Posty: 452
Rejestracja: 29 gru 2015 22:11

Re: Jawność adopcji

Post autor: Pikuś Incognito »

Pockahontas pisze: Natomiast cała trudność w tym, by decydujący się na taką opcję kandydaci mieli predyspozycje do działania najpierw właśnie jak rodzina zastępcza a więc także chronienia siebie (dbam, kocham, zaspokajam, ale to nie jest moje dziecko), by potem przejść płynnie do roli rodzica. Napisałam wyżej, iż dla większości nie jest to niemożliwe, ale nie zaprzeczam - cholernie trudne. Zwłaszcza dla niepłodnych, po traumatycznym leczeniu, od lat oczekujących na swoje szczęście. Dlatego też nazwałam to "rewolucją".
Pytanie tylko, czy takie podejście rodziców jest możliwe? Powiedziałbym nawet, że opisałaś (przynajmniej w pierwszym zdaniu) pogotowia rodzinne, gdzie występuje nieuchronność rozstania. Zupełnie inaczej wygląda sytuacja w RZ z motywacją adopcyjną. Dzieci z naszego PR w większości zostały adoptowane przez rodziców, którzy kończyli kursy dla rodzin zastępczych. Nawet teraz jedno z nich będzie odchodzić do samotnej mamy (która na adopcję praktycznie nie miała szans, więc wybrała rodzicielstwo zastępcze). Na szkoleniach dla rodzin zastępczych podstawowy nacisk jest kładziony na tymczasowość (co z pewnością nie miałoby miejsca przy preadopcji). A jednak rodzice zastępczy z motywacją adopcyjną nie są gotowi na rozstania. Nie ma u nich woli współpracy z RB i jest dużo niepewności, strachu, że jednak coś się nie uda. Nie wyobrażam więc sobie w tej roli rodzin po traumach związanych z niepłodnością.
A z drugiej strony patrzę na noworodki, które mieliśmy pod opieką. Dla nich nie stanowi problemu to, że są jednymi z wielu. Większą część doby przesypiają, a ważny jest dla nich głos, dotyk, ciepło. Spotykamy się raz na jakiś czas z rodziną, do której chłopiec odszedł w wieku trzech miesięcy (tyle spędził u nas). Prawdę mówiąc są to fajni znajomi (jak wielu, z którymi się spotykamy). A chłopiec? Jest miłym urwisem jak sporo dzieci, które znamy. Ale zupełnie inaczej jest, gdy odwiedzamy dzieci, z którymi byliśmy przez kilka, czy kilkanaście miesięcy.
Więzi są relacją zwrotną. Czasami się zastanawiam, czy można się przed nimi bronić (myślę tutaj o sobie) - raczej ważniejsza jest świadomość, że kiedyś trzeba będzie je zerwać. Skoro więc ja, jako dorosły nie nawiązuję silnych więzi w ciągu 3-4 miesięcy (wcale się przed tym nie broniąc), to czy odejście takiego niemowlaka może być dla niego traumatyczne? Czy na tak wczesnym etapie rozwoju potrzebuje ono czegoś więcej niż ciepła i bliskości, tego jedynego opiekuna, którego moim zdaniem w tym wieku tak łatwo daje się podmienić?
Nie jestem przeciwny różnym wariantom adopcji. Zastanawiam się tylko, czy w przypadku preadopcji ma to sens? Czy warto? Czy aby na pewno chodzi o to (setki razy odmieniane w różnych przypadkach) dobro dziecka, czy może o dobro rodziców.
Chociaż, najważniejsze moim zdaniem jest to, aby rodzice adopcyjni mogli zapoznać się z różnymi opiniami zanim podejmą właściwą decyzję. I być może nasza dyskusja ma jakiś większy sens.
Nie pytaj "dlaczego?". I tak nie uzyskasz odpowiedzi.



Adres bloga o naszym pogotowiu:

http://pikusincognito.blogspot.com
bloo
Członek Stowarzyszenia
Posty: 10041
Rejestracja: 13 kwie 2008 00:00

Re: Jawność adopcji

Post autor: bloo »

Pikuś Incognito pisze: Zwróćcie jednak uwagę co się dzieje w temacie "Ośrodki i procedury adopcyjne".
Okazuje się, że jest coraz mniej dzieci do adopcji.
no właśnie zwróciłam już jakiś czas temu i nie wiem, czy to jest jednak jakieś zakrzywienie statystyczne (w sensie: na Bocianie zebrały się akurat takie historie i stąd mamy takie wrażenie) czy faktycznie mamy do czynienia z jakąś dziwną tendencją?
Awatar użytkownika
Wula
Posty: 90
Rejestracja: 23 gru 2015 10:09

Re: Jawność adopcji

Post autor: Wula »

Pckahontas przepraszam, cały czas sobie obiecuję, ze przetłumaczę (lub przynajmniej postaram się streścić) kilka ciekawych badań i wrzucę je tutaj, jest to ambitny plan na moj kolejny urlop macierzyński ;-)
Co do zaburzeń więzi - napisałam to tylko w kontekście tego, o czym tu dyskutujemy, a moze z czym sama dyskutuję bardzo w swojej głowie ;-) mianowicie: dlaczego w naszym systemie upieramy się przy jej "linearności" i "zamykaniu", kiedy na tzw zachodzie zupełnie sie od tego odchodzi na rzecz zachowania jej i kontynuacji (traktowanej bardzo priorytetowo).
Ja mam akurat spore wątpliwości co do niuansów emocjonalnych w tej kwestii wyczuwanych przez niemowlaki czy małe dzieci i zasadniczo różnych dla nich konsekwencji zrywania/przenoszenia więzi (mowię tu o warunkach tzw w miarę normalnych czy przeciętnych, o których pisał tez Bowlby, ten od więzi - "average expectable environment"). Musimy pamietać, że mózg tzw wczesny to jeszcze mózg bardzo w gruncie rzeczy prymitywny (o tym pisze autorka w przytoczonych badaniach) i nie jest po prostu miniaturką mózgu dorosłego (ktory zdążył wykształcić wiele sposobów radzenia sobie ze stresem) - mechanizmy powstawania traumy i radzenia sobie z nią są bardzo poważne fizjologicznie i rzutujące na dalszy rozwój neurobiologiczny (czasem konsekwencje są długofalowe, czasem nie - czasem wystąpią od razu, a czasem po paru latach - wiele zależy od uwarunkowań geneteycznych). Zerwanie więzi jest formułowane jako traumatyczne a jej jakość - jesli wierzyć badaniom - nie jest dla młodego mózgu aż tak istotna jak stałość i kontynuacja. Ba, nawet WIELOŚĆ opiekunów (na podstawie badań w Afryce, gdzie faktycznie "cała wioska" wychowuje dzieci) nie powoduje zaburzeń powstawania wiezi - o ile sa to opiekunowie w miarę stali i nie "znikający". I oczywiście, jest główny opiekun - najcześciej matka - ktora karmi.
Sa bardzo ciekawe i długofalowe badania o tym, jak kontakt z RB lub jego brak w RZ przekładał się na wystąpienie późniejszych problemów psychiatrycznych u dzieciaków. Różnica jest klinicznie znacząca na korzyść dzieci z zachowanym kontaktem.Ciekawe jest to, ze te wykazujące zachowania "trudne" (tzw acting out lub extrernalizing)czy po prostu odreagowujące po kontakcie z RB dużo rzadziej chorowały na depresję czy inne zaburzenia psychiczne pózniej. Psychiatrzy wręcz mówią, by uważać na dzieci pozornie nadmiernie przystosowane do sytuacji ("overly-compliant"), bo tu moze czaić się w perspektywie czasu większy problem.
Juz abstrahując od kontaktów z RB, przyznaję, ze nie do konca rozumiem konieczność zrywania/zamykania więzi przy przejściu z RZ a RA - poczytalam sobie tzw guidelines np w UK czy w US, tam piszą o tym, by jak najbardziej i w miarę możliwości starać się je zachowywać, oczywiście przy stopniowym wtapianiu się RZ w role "cioć/wujków", tak by działo się to w miarę naturalnie dla dziecka.
Przyklad, ktory podajesz Pockahontas jest potwierdzeniem tego, jak to działa u nas wlasnie, smutne to.
Co do przykładu z Wrocławia - mam znajomych z małego ośrodka "gdzies w Polsce", którzy w taki sposób (pre)adoptowali dziecko (w trybie normalnego wyjścia ze szpitala, chyba po 4 dniach od porodu i było to jakieś 7 lat temu. Pamietam, jak rozmawialiśmy o tym, ze owszem jest to trudne, ale oni podeszli do tego bardzo dojrzale - z punktu widzenia dobra dziecka (ba, nawet MB - uznali, że najwyżej "podchowają" go dla niej troszkę). Myślę, ze nawet jesli była jakaś rezerwa uczuciowa z ich strony w tym czasie, to zdecydowanie lepsze to dla rozwijającego się mózgu niż te (minimalne nawet) 6 tygodni w szpitalu czy innym instytucjonalnym rodzaju opieki tymczasowej. Ja jestem zdania, ze dorośli sobie z tym dadzą radę, przy odpowiednim nastawieniu i przygotowaniu. A długofalowo - jest to z korzyścią dla obu stron.
Ostatnio zmieniony 14 mar 2017 14:21 przez Wula, łącznie zmieniany 1 raz.
Mama wspaniałego Przedszkolaka :)

"There is an instinct in a woman to love most her own child - and an instinct to make any child who needs her love, her own." ~ Robert Brault
Kalka58
Posty: 148
Rejestracja: 19 maja 2011 22:15

Re: Jawność adopcji

Post autor: Kalka58 »

Zauważcie jednak że noworodki nie zostają w szpitalu . Te sześć tygodni albo dłużej spędzają w PR. Nie ma tam stada dzieci. Jest ich z założenia max troje. No i raczej nie troje noworodków. Czym niby pr różnic się ma od takich rodziców pre adopcyjnych zakładających oddanie dziecka mb?
izabelam
Posty: 155
Rejestracja: 08 gru 2010 23:27

Re: Jawność adopcji

Post autor: izabelam »

Kalka58 pisze:Zauważcie jednak że noworodki nie zostają w szpitalu . Te sześć tygodni albo dłużej spędzają w PR. Nie ma tam stada dzieci. Jest ich z założenia max troje. No i raczej nie troje noworodków. Czym niby pr różnic się ma od takich rodziców pre adopcyjnych zakładających oddanie dziecka mb?
Tym, że preadopcyjni są za friko
iza
wako
Posty: 356
Rejestracja: 12 paź 2014 19:54

Re: Jawność adopcji

Post autor: wako »

izabelam pisze: Tym, że preadopcyjni są za friko
Na własne życzenie i jeszcze się tym szczycą :)
Awatar użytkownika
Wula
Posty: 90
Rejestracja: 23 gru 2015 10:09

Re: Jawność adopcji

Post autor: Wula »

wako pisze:
izabelam pisze: Tym, że preadopcyjni są za friko
Na własne życzenie i jeszcze się tym szczycą :)


Tym, ze dziecko ma spore szanse pozostać w tej samej rodzinie zaraz po zerwaniu pierwotnej więzi z MB. Dodam, ze moje dziecko było ze szpitala, nie trafilo do Pr/rz
BTW- mam wrażenie, ze rozmawiamy o zmianach głębokich w systemie, zakładających zupełnie inne widzenie więzi itd - nie o tym, jak mozna zaoszczędzić (?)
Ostatnio zmieniony 14 mar 2017 15:40 przez Wula, łącznie zmieniany 1 raz.
Mama wspaniałego Przedszkolaka :)

"There is an instinct in a woman to love most her own child - and an instinct to make any child who needs her love, her own." ~ Robert Brault
bloo
Członek Stowarzyszenia
Posty: 10041
Rejestracja: 13 kwie 2008 00:00

Re: Jawność adopcji

Post autor: bloo »

Kalka58 pisze:Zauważcie jednak że noworodki nie zostają w szpitalu . Te sześć tygodni albo dłużej spędzają w PR. Nie ma tam stada dzieci. Jest ich z założenia max troje. No i raczej nie troje noworodków. Czym niby pr różnic się ma od takich rodziców pre adopcyjnych zakładających oddanie dziecka mb?
zostają. W niektórych miastach. Długo sądziłam, że Warszawa już dawno rozwiązała temat, ale okazało się, że noworodki wciąż są umieszczane w DMD, jeśli nie ma akurat wolnego miejsca w pogotowiu. To samo dotyczy Łodzi, nie wiem, na ile Tuli Luli teraz rozładowało im szpitale, ale na pewno przed powstaniem Tuli noworodki były umieszczane w pieczy instytucjonalnej.

-- 14.03.2017, 14:42 --
wako pisze:
izabelam pisze: Tym, że preadopcyjni są za friko
Na własne życzenie i jeszcze się tym szczycą :)
a to trudno powiedzieć, bo tam było takie zawieszone napięcie bez odpowiedzi: co by się stało, gdyby preadopcyjna RZ odmówiła podpisania zrzeczenia finansowania?
Z tego co wiem nikt nie odważył się tego zrobić.
Jasne, że w wątku wrocławskim występowała silna nadbudowa "nigdy nie wzięłabym grosza za wychowanie WŁASNEGO dziecka", ale też ktoś tej nadbudowie musiał wcześniej położyć fundament i raczej nie przypuszczam, aby byli to kandydaci na rodziców.
Pockahontas
Posty: 2897
Rejestracja: 06 wrz 2012 15:13

Re: Jawność adopcji

Post autor: Pockahontas »

Wula, co ty nie przepraszaj :-) Jak kiedyś znajdziesz chwilkę, to będzie super i tyle.
Wula pisze: Ja mam akurat spore wątpliwości co do niuansów emocjonalnych w tej kwestii wyczuwanych przez niemowlaki czy małe dzieci i zasadniczo różnych dla nich konsekwencji zrywania/przenoszenia więzi
Przyznam, że trochę już się zamotałam, więc dopytam. Czego konkretnie dotyczą twoje wątpliwości? Że jedno dziecko poradzi sobie lepiej z rozstaniem, a inne gorzej? Przecież dokładnie to widać, gdy porównuje się np. dzieci adoptowane w niemowlęctwie - jedno jako nastolatek będzie się po prostu buntować w granicach normy, a inne "objawi" spektru rad. Jasne, że jest tu wiele zmiennych, ale nie da się założyć, że wszystkie dzieci z zerwaną więzią będą się zachowywać w jednakowy sposób.
Wula pisze:Zerwanie więzi jest formułowane jako traumatyczne a jej jakość - jesli wierzyć badaniom - nie jest dla młodego mózgu aż tak istotna jak stałość i kontynuacja.
Piszesz o zacytowanym wcześniej artykule? Tylko jak pogodzić z tym stwierdzeniem istnienie różnych stylów przywiązania i ich konsekwencji dla rozwoju osobowości?
Szczerze mówiąc, jako osobie mającej kontakt z wieloma dziećmi i ich opiekunami, bardzo trudno jest mi dać wiarę, że nie ma znaczenia czy więź opiera się na zaspokajaniu potrzeb czy też na izolacji, byle była stała. Zresztą to by całkowicie podważyło teorię stylów przywiązania, a to nie będzie aż takie łatwe.
Ale też nie zaprzeczam nigdy wadze stałości więzi.
Wula pisze: Juz abstrahując od kontaktów z RB, przyznaję, ze nie do konca rozumiem konieczność zrywania/zamykania więzi przy przejściu z RZ a RA - poczytalam sobie tzw guidelines np w UK czy w US, tam piszą o tym, by jak najbardziej i w miarę możliwości starać się je zachowywać, oczywiście przy stopniowym wtapianiu się RZ w role "cioć/wujków", tak by działo się to w miarę naturalnie dla dziecka.
Ja też nie rozumiem. To znaczy wytłumaczyć sobie potrafią - potrzebą ra integralności rodziny i jestem w stanie to uszanować. Jednak w swoich założeniach jestem bliska twojemu widzeniu problemu.

Ach, i jeszcze:
Wula pisze:Musimy pamietać, że mózg tzw wczesny to jeszcze mózg bardzo w gruncie rzeczy prymitywny (o tym pisze autorka w przytoczonych badaniach) i nie jest po prostu miniaturką mózgu dorosłego (ktory zdążył wykształcić wiele sposobów radzenia sobie ze stresem) - mechanizmy powstawania traumy i radzenia sobie z nią są bardzo poważne fizjologicznie i rzutujące na dalszy rozwój neurobiologiczny
Ze wszystkim się zgadzam, tylko nie zapominajmy, że pierwsze emocje malucha kształtują się właśnie w oparciu o neurobiologię.
Przypuśćmy, że mamy więc dziecko matki, która owszem, wykonuje wszystko co powinna, ale nic poza tym. Tzn. karmi o określonych godzinach, pojawia się w polu widzenia gdy trzeba zmienić pieluszkę, może czasem pogłaszcze przy przewijaniu i tyle. Gdy dziecko płacze w pozostałych sytuacjach, nie reaguje, bo nauczono ją, że dzieciak ma ćwiczyć płuca.
Takie dziecko będzie niezaspokojone (narażone na ciągłe wyrzuty kortyzolu), a więc jego organizm pozostaje w stanie ciągłego pobudzenia, obniża się odporność, wzrasta ciśnienie. Dziecko czuwa, gdy dojrzewa być może spróbuje ukoić się samo - ssaniem kciuka, kołysaniem, wycofuje się z kontaktu (mniej lub bardziej, ale to już inna dyskusja i nie chcę schodzić na peryferia).
Dalej - u takiego dziecka uaktywni się przede wszystkim prawopółkulowy odbiór oraz przetwarzanie informacji, a więc także określony styl poznawczy.
Także, ja nie neguję roli fizjologii, raczej chciałabym uwypuklić, że to co proste, fizjologiczne właśnie ma wpływ na wyższe piętra i niejako kreuje człowieka emocjonalnego. Jeśli około roczne dziecko potrafi uzewnętrznić już takie emocje jak wstyd czy zazdrość, trudno ograniczyć się do prowadzenia dyskusji o zerwanych więziach wyłącznie z punktu widzenia neurobiologii. Neurobiologia - tak, ale jako rdzeń dla rozwoju osoby (jej życia emocjonalnego, poznawczego, społecznego).
Ale jak piszę, może się zamotałam i być może wcale nie to chciałaś przekazać. Dodaję to zdanie, ponieważ nie chciałabym polemizować z moim wyobrażeniem twojego stanowiska ;-)
Awatar użytkownika
Wula
Posty: 90
Rejestracja: 23 gru 2015 10:09

Re: Jawność adopcji

Post autor: Wula »

Pockahontas mam wrażenie, ze się trochę rozmijamy- pisałam w kontekście czy "nastawienie adopcyjne" ma aż takie znaczenie, przy środowisku, gdzie potrzeby dziecka są zasadniczo zaspokajane.I co do jakości więzi - również w tym kontekście, a nie skrajnie biało-czarnym. Takie tez środowiska badał Bowlby (tzw "good enough"/wystarczająco dobre).
Chodzi mi rowniez o to, ze z jednej strony oczekujemy od małego dziecka emocjonalnej inteligencji (jak zwał, tak zwał) i wyczulenia na nastawienie opiekuna, a z drugiej - przy dość enigmatycznie zdefiniowanym argumencie o ochronie "integralnosci rodziny" (adopcyjnej) uważamy, że jest on w sumie ważniejszy od zachowania stałości tych więzi, które dziecko w krótszym czy dłuższym czasie zdążyło wytworzyć.
To, o czym piszesz - czyli więź bedzie bezpieczna czy zaburzona, to temat juz wtórny. Więź bezpieczna jest (jesli dobrze pamietam) wcale nie tak częsta w tzw normalnych rodzinach (biologicznie spokrewnionych) - tam tez jak najbardziej zdarza się przywiązanie lękowe czy zdezorganizowane, ale nikomu nie przyjdzie do głowy jej zrywanie, aby nawiązać jakieś lepsze..
Ostatnio zmieniony 14 mar 2017 18:33 przez Wula, łącznie zmieniany 1 raz.
Mama wspaniałego Przedszkolaka :)

"There is an instinct in a woman to love most her own child - and an instinct to make any child who needs her love, her own." ~ Robert Brault
ODPOWIEDZ

Wróć do „Adopcyjne dylematy”