Czesc,
jakbym wiedziala, co tu sie dzieje, to nie spedzilabym milej niedzieli na rowerze!! Emocje na bocianie szaleja, jak widze
Faktycznie, jak abejot pisze, nikt nam oficjalnie dziecka chorego nie zaproponowal. Pani z OA stwierdzila, 'o, mamy takie dziecko teraz, szukamy rodzicow, dziecko jest z porazeniem mozgowym'. Ja na to, ze my z mezem myslelismy o dziecku wzglednie zdrowym (ha! co to ma byc 'wzglednie'?) - i koniec dyskusji. Ale ja po prostu o tym ciagle mysle.
Mamy dzieci wokol - uczulenie na prawie wszystko u jednego, klopoty z przewodem moczowym u drugiego. U trzeciego tez alergie powazne. Dwojka cala zime przeziebiona non-stop - to wszystko mnie nie rusza. Staram sie myslec zdroworozsadkowo i po prostu przyjmuje, ze dzieci albo sa chore, albo beda w jakims momencie - i to jest normalne. Jak sa chore, to trzeba wyleczyc.
Obawiam sie jedynie tego samego, co abejot - czyli powaznych nieuleczalnych chorob. I tego, ze czasem nie sposob ich zidentyfikowac. I zgadzam sie, ze teraz - gdy czekamy na dziecko - to idealny czas na martwienie sie i rozmyslanie, bo z tego, co wiem, jak dziecko sie pojawia, czasu na martwienie robi sie mniej

czy tak, drogie mamy?
Wiec rozmyslam. I to chyba dobrze? Przeciez po to w gruncie rzeczy jest ten czas czekania? Chyba byloby troche dziwne, gdybysmy w takim czasie nie rozmyslaly - bo to dopiero bylby hurra optymizm...
Po prostu nurtuje mnie, co w tym rozmyslaniu jest racjonalne, a co nie. Gdzie martwie sie bez sensu, a gdzie warto faktycznie sie podszkolic. Czy to jest rozsadne douczyc sie o roznych patologiach rozwoju dziecka? Po to, zeby wiedziec, co jest grane, gdy sie uslyszy cos o konkretnym dziecku, ktore moze jest naszym dzieckiem? Bo wyobrazam sobie, znajac sama siebie, ze jak zadzwonia i powiedza, ze maja dla nas dziecko - to ja jestem sklonna zaakceptowac wszystko - jakby to dziecko mialo cztery nogi i dwie glowy, to tez. Bardzo pragne dziecka, czekam na nie i spodziewam sie, ze poniosa mnie emocje. Ale moj maz tak nie ma - on jest bardzo racjonalny.
Dlatego tez staram sie taka byc racjonalna teraz, "na sucho" - bo przeciez to dziecko przyjmujemy razem. I razem musimy jakos ustalic, co akceptujemy, a co nie. Ustalilismy, ze nie akceptujemy porazenia mozgowego ani obciazen psychicznych matki. Ale teraz, im wiecej o tym mysle, tym wiecej po prostu wiem - i jestem sklonna zaakceptowac wiecej, niz moj maz, kierowana hura-optymizmem i witamina M. I lekkie porazenie - wszystko to, co mozna rehabilitowac - mnie nie przeraza. Tylko - skad wiedziec, czy lekkie porazenie jest lekkim a ciezkie ciezkim? Bo rozumiem to wcale od razu nie jest takie oczywiste?
Kasiavirag pisze, ze nie wszystkie choroby psychiczne sa dziedziczne. Zgoda. Tylko co z tego? Mnie interesuje jedna konkretna choroba - ta, na ktora moze cierpiec moje dziecko. I rozmyslam po prostu, ze nie sposob wiedziec, do jakiej kategorii choroba mojego dziecka moze nalezec... Ja sie nie obrazam, ze Kasia pisze, ze mnie adopcja przeraza. Przeraza mnie, az strach! Boje sie, czy bede dobra mama, czy z mezem bedziemy dobra rodzina. Czy potrafie wychowac dziecko na dobrego czlowieka. Mocno mnie niepokoi nawet to, skad bede wiedziala, dlaczego dziecko placze

(tak, tak, slyszalam sto razy, ze to sie wie, jak sie jest mama, i wiem, co trzeba sprawdzic, itp.) i tak martwie sie, czy sobie poradze. Na szczescie sprawdzilam - i prawie kazda kobieta w ciazy tez sie tego boi, wiec nie uwazam, ze to dowod na to, ze nie jestem gotowa do adopcji
I ciesze sie, gdy czytam wypowiedzi roznych mam, ze dziecko zabrane do domu, dzieki witaminie M, doznaje cudownego uleczenia. Ale przeciez nie jest tak zawsze. I wydaje mi sie, ze to by bylo troche nieodpowiedzialne z mojej strony przyjmowac dziecko z taka nadzieja, z taka mysla - ze mu wszystko przejdzie w cudowny sposob. Bo jak nie przejdzie, to co? Bedziemy miec do niego podswiadomie pretensje? To przeciez kompletnie bez sensu. Jak dziecko zdrowieje, to super! Gratuluje wszystkim, ktorym to sie przytrafilo. Ale chyba nie mozna oczekiwac, ze tak na pewno bedzie? Raczej trzeba chyba zaakceptowac dziecko razem z choroba - albo nie akceptowac go z choroba - jesli nasz wybor ma byc, ja wiem, dorosly? Rozsadny?
Ale z piatej strony, moze wybor nie ma byc wcale rozsadny? Moze wybiera sie sercem? I moze tak najlepiej wlasnie?
No, zaden moderator mi nie zarzuci, ze ta wiadomosc nie jest o dylematach
Pozdrawiam Was serdecznie,
Aga