Dziewczyny to co piszecie, jest dla mnie karygodne. Opiszę Wam moją historię, od początku mieliśmy pod górkę i choć nie trwało to aż tak długo jak u Was, to jednak kosztowało wiele nerwów.
Mogłabym napisać, że od poznania dziecka do prawomocnego postanowienia o przysposobieniu minęły 2 miesiące i wyglądałoby, że wszystko poszło sprawnie, ale po kolei.
Sąd, do którego składaliśmy dokumenty zazwyczaj wydaje pieczę w ciągu 5-10 dni, dlatego po 5 dniach zadzwoniłam, dowiedziałam się, że nie ma decyzji i żeby dzwonić jutro. I tak było codziennie przez 4 dni. Piątego dnia kazali mi zadzwonić za kolejne 3 :!: Po tych trzech kazali mi dzwonić za tydzień :!: Przy okazji dowiedziałam się, że to nie jest jakaś ważna sprawa, żeby tak naglić i że tu o nic takiego nie chodzi
. Było to 2 tygodnie od złożenia dokumentów. Na drugi dzień pojechałam do sądu. Dowiedziałam się, że akta są cały czas u sędziego, w sprawie nic się nie dzieje, nadal nie wiemy dlaczego. Ubłagałam (tłumacząc się dobrem dziecka) o spotkanie z przewodniczącym wydziału. Było to możliwe za 2 dni. Przewodniczący okazał się aniołem, postawił się w sytuacji dziecka, okazał naprawdę ludzką twarz. Po zapoznaniu się z aktami, powiedział nam, że wobec naszego dziecka toczy się inna sprawa (o której nie wie nikt - ani OA, ani mopr, ani opiekun prawny dziecka!). Wtedy do sprawy włączył się nasz OA. Wszystkie osoby, którym zależy na dobru dziecka "stanęły na głowie" i kolejnego dnia po południu mieliśmy pieczę. W sumie minęły 3 tygodnie a gdybym się nie dopominała, nie dzwoniła, nie jeździła czekalibyśmy dużo dłużej. I gdzie w tym wszystkim jest dobro dziecka?
Rozprawę mieliśmy po niecałym miesiącu od pieczy. Prowadził ją anioł, więc wspominamy ją bardzo miło. Przez wzgląd na dobro dziecka i to co działo się wcześniez zarządził skrócony czas uprawomocnienia postanowienia do 2 tygodni. Uradowana, po 16 dniach poszłam po odpis postanowienia. I co? Nie mogę go otrzymać, bo się nie uprawomocniło :!: Referent wmawia mi, że jeszcze tydzień, bo nie ma takiej możliwości, żeby to trwało 2 tygodnie. Byłam
ale nie dałam się zbyć. Pan widząc, że ze mną nie wygra poszedł się dopytać. Miałam rację
(to ta sama osoba, która twierdziła, że przecież o nic nie chodzi). Ale znów musiałam czekać, żeby jakiś sędzia podpisał...Czekałam do skutku, trochę to trwało ale w końcu miałam dokument w ręku.
Moje przemyślenia...wszystko zależy od człowieka. My spotkaliśmy sędziego służbistę (który pierwotnie był przydzielony do sprawy) i sędziego anioła (przewodniczącego, który przejął sprawę). Spotkaliśmy też referenta, który jak cerber bronił dostępu do sędziego. Który nie wie, co to dobro dziecka, który w końcu uważał się za najmądrzejszego, takie "jajo mądrzejsze od kury". Dziś wiem, że gdyby nie mój upór moje dziecko spędziłoby jeszcze wiele dni, tygodni w placówce. A żeby było ciekawiej to powiem Wam, że sytuację prawną miało uregulowaną od wielu miesięcy
i tylko przez opieszałość sądów nie trafiła odpowiednio wcześnie do rodziny.