in vitro a psychika
: 20 cze 2019 16:47
Dzień dobry,
Zastanawiam się czy w takiej sytuacji psychicznej jakiej jestem jest sens podchodzić do porcedury invitro, do której nie jestem do końca przekonana. Ale może od początku.
Oboje z mężem mamy po 36lat, od ponad 6 lat staramy się o dziecko i jak na razie nic z tego nie wychodzi. Po drodze były 4 insyminacje, oczywiście nie udane.Ileż to ja już lekarzy odiwedziłam.. ;-( Oczywiście doszły do tego wahania nastrojów, lepszy, gorszy czas w małżeństwie, w pracy itp. Ciągle mieliśmy nadzieje,że jednak uda się naturalnie. Teraz zdaliśmy sobie sprawę że czas ucieka, a dziecka jak nie było tak nie ma. Ja mam wrażenie,że wokół mnie są same kobiety w ciąży. Gdy dowiaduje się,że kóraś koleżanka jest w ciąży reaguje płaczem.Jest mi starsznie przykro że innym się udaje a mi nie. Zastanawiam się jakie to życie jest niesprawiedliwe i zaczynam myśleć co ja takiego w życiu złego zrobiłam,że to nas spotyka.Oczywiście mąż mnie karci za taki tok rouzmowania,ale trudno nie myśleć w ten sposób.Oczywiście zmieniałam pracę po drodze bo przecież może jak zmienię otoczenie, to się "wyluzuje" i jakoś pójdzie. Niestety.. Ciężko jest ponieważ o naszym problemie tak naprawdę nikt nie wie.Nie chcę rozmawiać,tłumaczyć się przed rodziną, bo jednak ona jest chyba "najgorsza". Nie mam zaufania do rodziców, nigdy nie czułam się kochana przez nich. Mam wrażenie,że w domu najważniejsza była osoba ojca,który był ciągle pijany. Tak, to kojarzę z dzieciństwa. Być może mam jakąś blokadę psychiczną, może powinnam udać się do psychologa. Koleżanka mnie pociesza,że każda kobieta która nie może zajść w ciążę ma takie myśli, wahania nastrojów. Ja jednak zastanawiam się czy nie mam depresji. Zawuażyłam,że mam słabszą pamięć, nie mogę sformuować zdania, jestem tak jakby haotyczna, na dłużą metę jednak nic mnie nie cieszy. Niby jedziemy na wakcję, cieszę się, jestem szczęśliwa, ale po powrocie znowu ta codzinność. Wracająć do invitro..dowiedziałam się,że można podejść do procedury korzystająć z refundacji. Z racji,że już jesteśmy po tylu latach mocno nadszarpnięci finansowo postanowiliśmy skorzystać. Poszliśmy na wizytę,zrobiliśmy badania i miała zacząć się stymulacja. Czytając całą tą umowę z kliniką uświadomiłam sobie,że chyba nie dam rady. Że nie pogodzę się z ewentualnym nadmiarem zarodków. Nie stać nas,aby później z nich skorzystać, a nie chcę ich oddawać do banku dawstwa, nawet po 20 latach. Przestraszyłam się. Dzień przed wizytą rozmawialiśmy z mężem na ten temat i postanowiliśmy,że podchodzimy. Jednak w dniu wizyty,znowu wpadłam w płacz i panikę,że problem nie zniknął,że wciąż jest. Mąż nie napiera na invitro, pragnie dziecka, ale nie będzie mnie zmuszał do czegoś z czym ewenrualnie w przyszłości nie będę sobie w stanie poradzić. I teraz zstanawiam się czy jendak nie podjeść, jeśli będzie więcej zarodków będę musiała sobie jakoś z tym poradzić. Jakby nie było to jest chyba nasza ostatnia szansa. Boje się,ale nie chcę za jakiś czas mieć pretencji do siebie,że nie skorzystaliśmy z refundacji, a nie ukrywamy,że w nasyzm przypadku jest ona dość ważna. Badania zrobione, które są ważne 6 m-cy, mija 3 miesiąc od badan i presja,że czas ucieka. Nie potrafię odpowiedzieć sobie czy jestem w stanie żyć bez dzieci, do tej pory próbowaliśmy/próbowałam z tym walczyć. Napewno jesteśmy ze wszystkim sami,że na rodzinę nie możemy liczyć. Cieszę się,że mam wspaniałego męża, ale trochę przeraża mnie,że do końca życia będziemy tylko we 2.
Czasami mam wrażenie,że z moją psychiką jest coś nie tak, a czasmi że jest wszystko ok,że to jest normalne. No właśnie..czy to normalne? czy jeśli podejdziemy do invitro, napewno w wielkim stresie z mojej strony czy ma szansę powodzenia? W głowie mam przeczucie że się nie uda i że w taki wypadku nie ma sensu podchodzić do procedury. Być może podświadomie szukam tylko powodów,aby nie podejść do procedury? Chcemy podejść tylko raz. A po ewentualnej porażce jakoś zacząć gdzić się z myślą,że jednak nie zosaniemy rodzicami..
Zastanawiam się czy w takiej sytuacji psychicznej jakiej jestem jest sens podchodzić do porcedury invitro, do której nie jestem do końca przekonana. Ale może od początku.
Oboje z mężem mamy po 36lat, od ponad 6 lat staramy się o dziecko i jak na razie nic z tego nie wychodzi. Po drodze były 4 insyminacje, oczywiście nie udane.Ileż to ja już lekarzy odiwedziłam.. ;-( Oczywiście doszły do tego wahania nastrojów, lepszy, gorszy czas w małżeństwie, w pracy itp. Ciągle mieliśmy nadzieje,że jednak uda się naturalnie. Teraz zdaliśmy sobie sprawę że czas ucieka, a dziecka jak nie było tak nie ma. Ja mam wrażenie,że wokół mnie są same kobiety w ciąży. Gdy dowiaduje się,że kóraś koleżanka jest w ciąży reaguje płaczem.Jest mi starsznie przykro że innym się udaje a mi nie. Zastanawiam się jakie to życie jest niesprawiedliwe i zaczynam myśleć co ja takiego w życiu złego zrobiłam,że to nas spotyka.Oczywiście mąż mnie karci za taki tok rouzmowania,ale trudno nie myśleć w ten sposób.Oczywiście zmieniałam pracę po drodze bo przecież może jak zmienię otoczenie, to się "wyluzuje" i jakoś pójdzie. Niestety.. Ciężko jest ponieważ o naszym problemie tak naprawdę nikt nie wie.Nie chcę rozmawiać,tłumaczyć się przed rodziną, bo jednak ona jest chyba "najgorsza". Nie mam zaufania do rodziców, nigdy nie czułam się kochana przez nich. Mam wrażenie,że w domu najważniejsza była osoba ojca,który był ciągle pijany. Tak, to kojarzę z dzieciństwa. Być może mam jakąś blokadę psychiczną, może powinnam udać się do psychologa. Koleżanka mnie pociesza,że każda kobieta która nie może zajść w ciążę ma takie myśli, wahania nastrojów. Ja jednak zastanawiam się czy nie mam depresji. Zawuażyłam,że mam słabszą pamięć, nie mogę sformuować zdania, jestem tak jakby haotyczna, na dłużą metę jednak nic mnie nie cieszy. Niby jedziemy na wakcję, cieszę się, jestem szczęśliwa, ale po powrocie znowu ta codzinność. Wracająć do invitro..dowiedziałam się,że można podejść do procedury korzystająć z refundacji. Z racji,że już jesteśmy po tylu latach mocno nadszarpnięci finansowo postanowiliśmy skorzystać. Poszliśmy na wizytę,zrobiliśmy badania i miała zacząć się stymulacja. Czytając całą tą umowę z kliniką uświadomiłam sobie,że chyba nie dam rady. Że nie pogodzę się z ewentualnym nadmiarem zarodków. Nie stać nas,aby później z nich skorzystać, a nie chcę ich oddawać do banku dawstwa, nawet po 20 latach. Przestraszyłam się. Dzień przed wizytą rozmawialiśmy z mężem na ten temat i postanowiliśmy,że podchodzimy. Jednak w dniu wizyty,znowu wpadłam w płacz i panikę,że problem nie zniknął,że wciąż jest. Mąż nie napiera na invitro, pragnie dziecka, ale nie będzie mnie zmuszał do czegoś z czym ewenrualnie w przyszłości nie będę sobie w stanie poradzić. I teraz zstanawiam się czy jendak nie podjeść, jeśli będzie więcej zarodków będę musiała sobie jakoś z tym poradzić. Jakby nie było to jest chyba nasza ostatnia szansa. Boje się,ale nie chcę za jakiś czas mieć pretencji do siebie,że nie skorzystaliśmy z refundacji, a nie ukrywamy,że w nasyzm przypadku jest ona dość ważna. Badania zrobione, które są ważne 6 m-cy, mija 3 miesiąc od badan i presja,że czas ucieka. Nie potrafię odpowiedzieć sobie czy jestem w stanie żyć bez dzieci, do tej pory próbowaliśmy/próbowałam z tym walczyć. Napewno jesteśmy ze wszystkim sami,że na rodzinę nie możemy liczyć. Cieszę się,że mam wspaniałego męża, ale trochę przeraża mnie,że do końca życia będziemy tylko we 2.
Czasami mam wrażenie,że z moją psychiką jest coś nie tak, a czasmi że jest wszystko ok,że to jest normalne. No właśnie..czy to normalne? czy jeśli podejdziemy do invitro, napewno w wielkim stresie z mojej strony czy ma szansę powodzenia? W głowie mam przeczucie że się nie uda i że w taki wypadku nie ma sensu podchodzić do procedury. Być może podświadomie szukam tylko powodów,aby nie podejść do procedury? Chcemy podejść tylko raz. A po ewentualnej porażce jakoś zacząć gdzić się z myślą,że jednak nie zosaniemy rodzicami..