Wpływ psychiki na zapłodnienie
: 09 lut 2017 11:32
Witam,
jestem tu nowa, ale już sobie przestaje radzić z ciągłym rozczarowaniem co miesiąc. Staram się o dziecko od 1,5 roku. W grudniu 2014 ciąża pozamaciczna, z krwawieniem do otrzewnej, ratowanie mojego życia itp. Trafiłam jednak na wspaniałych lekarzy, którzy uratowali mi wszystkie narządy. Profesor mnie operująca powiedziała, że z pewnością będę miała jeszcze dzieci. Od czerwca 2015 mogliśmy podjąć ponowne działania i nic...Od marca 2016 udaliśmy się do Kliniki Salve Medica w Łodzi i podjęliśmy leczenie. Najpierw wszystkie badania moje i męża. Poza tym, że mam zespół PCOS to nie ma się do czego przyczepić. Mąż ma imponujące wyniki nasienia, do tego stopnia, że Klinika wydzwania do nie niego z pytaniami, czy nie chciałby zostać dawcą. U mnie endokrynolog, do której chodzę stwierdziła, że nie ma żadnych podstaw do invitro. Wszystkie wyniki w normie, poza AMH 2,4 w związku z PCOS, ale twierdzi, że to nie jest zły wynik. I tak od lipca walczymy co miesiąc, a moja psychika już nie daje rady...Do owulacji dochodzi bez problemu, zawsze na monitorze PG wygląda super, endometrium też i nic...Od tego cyklu muszę podejść do inseminacji. Wczoraj zrobiłam kolejny test i znowu jedna kreska. Męża mam wspaniałego, pomimo młodego wieku (29 lat) skończyłam studia, pracuję na wysokim stanowisku, rozwijam się, zawsze byłam zdeterminowana i silna psychicznie, koleżanki mówią, że nie wiedzą skąd mam tyle siły, skoro w życiu prywatnym tyle przeszłam (choroba serca mamy, 4 próby samobójcze brata przez dopalacze, alkoholizm taty i wiele innych). Całej mojej rodzinie pomogłam stanąć na nogi i teraz jest ok. A mi nikt nie może pomóc. Co miesiąc gdy rozpoczynamy stymulację owulacji jestem pełna nadziei, wierzę mocno, że się uda, mąż mnie wspiera,ale co miesiąc gdy jest miesiączka jest płacz, czuję się niedowartościowana, mąż ma wspaniałe wyniki i chce być ojcem, a ja nie mogę mu tego dać. Podczas comiesięcznych starań i współżyciu w konkretne dni staram się wyłączyć myślenie, ale nie potrafię. Bardzo chcę, może za bardzo. Mam wspaniałą doktor, która daje mi odczuć, że jej celem jest moja ciąża, wspiera mnie też, ale widzę, że ona też już nie wie dlaczego ciągle się nie udaje...Ja invitro jak i mój mąż bym nie chciała, wiem, że to może być jedyna szansa w efekcie, ale ja zawsze starałam się być perfekcyjna, a to da mi odczuć, że sama nie dałam rady, że to moja wina. Nie wiem dlaczego tak jest, w pierwszą ciążę zaszłam od razu w miesiącu gdy tego chciałam, ale pomimo, że nieudana, to potrafiłam sobie wytłumaczyć, że tak musiało być, bo wiedziałam, że za chwilę podejmę kolejną walkę. Teraz wytłumaczyć sobie nie umiem, czemu los wystawia mnie na takie próby. Do tego z racji mojego wieku jest nade mną presja czasu, moje jajniki będą coraz starcze z uwagi na PCOS...Chcę być mamą strasznie mocno, jak odblokować głowę, jak sobie poradzić, jak nie robić sobie takich nadziei, albo jak tą nadzieję wykorzystać? Moja Pani dr mówi, że w zastosowaną metodę trzeba wierzyć, bo inaczej nie ma szans. Moje koleżanki mówią odpuść, wyluzuj się, ale ja nie umiem. Boję się nie wykorzystać kolejnego cyklu na maxa. Z mojej strony robię wszytko by pomóc zdrowiu, staram się nie jeść chemii, odstawiłam kompletnie alkohol, nawet lampki wina nie chcę wypić z mężem. Czuję wewnątrz, że mam jakąś blokadę, że już nie daję rady sama sobie z tym radzić, mąż mnie wspiera, że w końcu się uda...ale kiedy będzie to w końcu...Teraz mam dylemat. Podejść do inseminacji(tylu próbach stymulacji owulacji, to jest kolejny krok)czy odpuścić chociaż na miesiąc. Z drugiej strony nie chcę mieć poczucia, że się poddałam, bo się nie poddam. Mąż mówi, że zależy to ode mnie, a mojej głowie jest mętlik i tylko jeden cel...
jestem tu nowa, ale już sobie przestaje radzić z ciągłym rozczarowaniem co miesiąc. Staram się o dziecko od 1,5 roku. W grudniu 2014 ciąża pozamaciczna, z krwawieniem do otrzewnej, ratowanie mojego życia itp. Trafiłam jednak na wspaniałych lekarzy, którzy uratowali mi wszystkie narządy. Profesor mnie operująca powiedziała, że z pewnością będę miała jeszcze dzieci. Od czerwca 2015 mogliśmy podjąć ponowne działania i nic...Od marca 2016 udaliśmy się do Kliniki Salve Medica w Łodzi i podjęliśmy leczenie. Najpierw wszystkie badania moje i męża. Poza tym, że mam zespół PCOS to nie ma się do czego przyczepić. Mąż ma imponujące wyniki nasienia, do tego stopnia, że Klinika wydzwania do nie niego z pytaniami, czy nie chciałby zostać dawcą. U mnie endokrynolog, do której chodzę stwierdziła, że nie ma żadnych podstaw do invitro. Wszystkie wyniki w normie, poza AMH 2,4 w związku z PCOS, ale twierdzi, że to nie jest zły wynik. I tak od lipca walczymy co miesiąc, a moja psychika już nie daje rady...Do owulacji dochodzi bez problemu, zawsze na monitorze PG wygląda super, endometrium też i nic...Od tego cyklu muszę podejść do inseminacji. Wczoraj zrobiłam kolejny test i znowu jedna kreska. Męża mam wspaniałego, pomimo młodego wieku (29 lat) skończyłam studia, pracuję na wysokim stanowisku, rozwijam się, zawsze byłam zdeterminowana i silna psychicznie, koleżanki mówią, że nie wiedzą skąd mam tyle siły, skoro w życiu prywatnym tyle przeszłam (choroba serca mamy, 4 próby samobójcze brata przez dopalacze, alkoholizm taty i wiele innych). Całej mojej rodzinie pomogłam stanąć na nogi i teraz jest ok. A mi nikt nie może pomóc. Co miesiąc gdy rozpoczynamy stymulację owulacji jestem pełna nadziei, wierzę mocno, że się uda, mąż mnie wspiera,ale co miesiąc gdy jest miesiączka jest płacz, czuję się niedowartościowana, mąż ma wspaniałe wyniki i chce być ojcem, a ja nie mogę mu tego dać. Podczas comiesięcznych starań i współżyciu w konkretne dni staram się wyłączyć myślenie, ale nie potrafię. Bardzo chcę, może za bardzo. Mam wspaniałą doktor, która daje mi odczuć, że jej celem jest moja ciąża, wspiera mnie też, ale widzę, że ona też już nie wie dlaczego ciągle się nie udaje...Ja invitro jak i mój mąż bym nie chciała, wiem, że to może być jedyna szansa w efekcie, ale ja zawsze starałam się być perfekcyjna, a to da mi odczuć, że sama nie dałam rady, że to moja wina. Nie wiem dlaczego tak jest, w pierwszą ciążę zaszłam od razu w miesiącu gdy tego chciałam, ale pomimo, że nieudana, to potrafiłam sobie wytłumaczyć, że tak musiało być, bo wiedziałam, że za chwilę podejmę kolejną walkę. Teraz wytłumaczyć sobie nie umiem, czemu los wystawia mnie na takie próby. Do tego z racji mojego wieku jest nade mną presja czasu, moje jajniki będą coraz starcze z uwagi na PCOS...Chcę być mamą strasznie mocno, jak odblokować głowę, jak sobie poradzić, jak nie robić sobie takich nadziei, albo jak tą nadzieję wykorzystać? Moja Pani dr mówi, że w zastosowaną metodę trzeba wierzyć, bo inaczej nie ma szans. Moje koleżanki mówią odpuść, wyluzuj się, ale ja nie umiem. Boję się nie wykorzystać kolejnego cyklu na maxa. Z mojej strony robię wszytko by pomóc zdrowiu, staram się nie jeść chemii, odstawiłam kompletnie alkohol, nawet lampki wina nie chcę wypić z mężem. Czuję wewnątrz, że mam jakąś blokadę, że już nie daję rady sama sobie z tym radzić, mąż mnie wspiera, że w końcu się uda...ale kiedy będzie to w końcu...Teraz mam dylemat. Podejść do inseminacji(tylu próbach stymulacji owulacji, to jest kolejny krok)czy odpuścić chociaż na miesiąc. Z drugiej strony nie chcę mieć poczucia, że się poddałam, bo się nie poddam. Mąż mówi, że zależy to ode mnie, a mojej głowie jest mętlik i tylko jeden cel...