Nasz Bocian: Jak wyobrażałaś sobie siebie w przyszłości? Marzyłaś o rodzinie?
Kasia: Marzyłam o wielodzietnej, pełnej, wielopokoleniowej rodzinie od czasów liceum. Wtedy byłam w pełni płodna i bardzo silnie reagowałam na każde niemowlę, które wywoływało we mnie burzę hormonów i pragnienie by urodzić. Nie wiedziałam, że moja płodność jest zagrożona przedwczesną menopauzą, która nastąpiła kilka lat później. Choroba Hashimoto, a być może i inne choroby autoimmunologiczne, może Czarnobyl, nie wiem co, doprowadziły do zaniku nie tylko miesiączek ale też jajeczek. 15 lat później nie było już co stymulować.
Kiedy napotkałaś na pierwsze trudności w realizacji tego pragnienia?
Bardzo chciałam aby dziecko urodziło się z miłości rodziców, jako owoc związku. Byłam w ważnych związkach ale nie czułam, że spotkałam ojca swoich dzieci. Szybko więc stało się za późno. Miałam 29 lat gdy zdiagnozowano, że jestem po menopauzie. Wcześniej przez kilka lat miałam nieregularne miesiączki, była to prawdopodobnie moja ostatnia szansa na genetyczne potomstwo, ale leczono mnie rutynowo na zaburzenia miesiączkowania. Moje FSH o wysokości 60 jakoś nie zwróciło niczyjej uwagi. To były w Polsce czasy sprzed forów internetowych dla pacjentów, początek lat 90tych, nie miałam skąd wiedzieć, że jestem leczona nieadekwatnie. Chodziłam do znanych lekarzy, prywatnie wydawałam wielkie sumy, mówiono mi „Jak się dziewczynka rozluźni to będzie ciąża”.
Ta lekarska „dobra rada” brzmi okrutnie, ale czy to znaczy, że nie miałaś świadomości, co dzieje się z Twoim organizmem mimo odwiedzania lekarzy? Faktyczny stan Twojej płodności nie był Ci znany?
Zupełnie nie był mi znany. Nie wiedziałam, że kres mojej płodności jest bliski, bo byłam młoda, pełna energii i czułam się zdrowo. Przez 12 lat miałam bardzo regularne cykle, dość nagle wszystko zaczęło się rwać, uderzenia gorąca zaczęły się w okolicach mojej dwudziestki, ale nie wiedziałam że były związane z menopauzą.
Rozważałaś kiedykolwiek sytuację, że cofasz czas do okresu, w którym Twoja płodność się wyczerpuje, ale jeszcze istnieje? Czy podjęłabyś wówczas inne decyzje?
Gdyby istniała wtedy taka opcja na pewno zamroziłabym swoje komórki jajowe. Znalezienie partnera życiowego stałoby się sprawą numer jeden w moim życiu.
Przejdźmy do chwili, w której po raz pierwszy usłyszałaś o opcji skorzystania z Komórki Dawczyni. Jak to wyglądało?
Diagnoza o wczesnej menopauzie i informacja o opcji dawstwa padła za granicą kilkanaście lat temu. Było to w kraju zaawansowanym technologicznie w tej materii, lekarka bardzo naturalnie i z wielką sympatią powiedziała: „ma Pani świetną macicę, niech Pani o nią dba do czasu skorzystania z Dawczyni Komórki”. Ja w ryk i prosto w twarz jej powiedziałam: „Nigdy”. A ona bardzo zdziwiona dodała coś jakby: „Dlaczego? To cudowna możliwość w Pani sytuacji”. Pamiętam jej życzliwość, swój szok i pewność, że nigdy z tej opcji nie skorzystam. Nie potrafiłam wtedy uwierzyć w tę diagnozę. Była dla mnie za trudna. Poszłam do innych lekarzy, którzy dalej serwowali mi tę swoją śpiewkę o rozluźnieniu albo „ma pani estrogeny, mała stymulacja wystarczy”, i kolejne morze pieniędzy zostało wydane na bezsensowne leczenia hormonalne.
Wspominasz, że Twoją pierwszą reakcją na słowa o Dawczyni Komórki był szok i, później, płacz. Co czuje się w sytuacji, w której dociera do nas prawda, że nie będziemy mieć swoich biologicznych dzieci?
Odczuwa się wielką stratę, która wymaga przejścia procesu żałoby. Swoją żałobę po utraconej płodności przechodziłam bardzo ciężko i długo. Były to czasy intensywnej rozpaczy przeplatane stanami jakby stuporu, zatrzymywania się w miejscu z poczuciem głębokiego smutku i beznadziei. Po 6 latach, znów za granicą trafiłam na wielką specjalistkę od zdrowia kobiet, internistkę, nie była w ogóle ginekologiem ale podchodziła poważnie do swojego zawodu. Za jedną wizytę zapłaciłam prawie pół pensji – siedziała półtorej godziny nad moimi wynikami ze wszystkich lat po czym skierowała mnie na test prolaktynowy i dała telefon do międzynarodowego specjalisty od autoimmunologii na drugim końcu kraju. Test prolaktynowy był trafiony. Wcześniej w Polsce między innymi leczono mnie na hiperprolaktynemię (nadmiar prolaktyny) tymczasem można mieć wystrzyk hormonu do krwi z powodu lęku przed strzykawką i tak było w moim przypadku. Siedziałam z podpiętą strzykawką dwie godziny i dwa kolejne pomiary prolaktyny okazały się całkowicie w normie. W ten sposób leczono mnie w Polsce na kilka wydumanych problemów, między innymi zatruto nadmiarem metformaxu. Kolejne miesiące zbierałam na wizytę u specjalisty na drugim końcu kraju (nie w Polsce), wahałam się, podróż pociągiem i jedna wizyta kosztowały 2/3 mojej pensji. Jednak było warto. Ten lekarz rozmawiał ze mną, czytał wyniki ze wszystkich lat (zrobiłam specjalną tabelkę, pracowałam nad nią kilka dni), zadawał pytania. W końcu powiedział: „Tylko dawstwo”. Ja w wielki płacz i błagania: „Panie doktorze ale może da się wystymulować chociaż jedną jedyną moją komórkę?” Odpowiedział: „Tak, straszliwym wysiłkiem Pani organizmu da się wystymulować jedną komórkę, która okaże się pusta. Niech Pani tą drogą nie idzie, oszczędza siły na to, co okaże się skuteczne”. Wydaje mi się, że to dość rzadka i mężna, a może po prostu profesjonalna postawa.
Wiem z Naszego Bociana, że w Polsce czasem lekarze mówią: daję Pani 1% szans w podejściu z własnych komórek, Pani wybiera. Kobieta, która właśnie na tej samej wizycie dowiedziała się o swojej niepłodności, może być w takim szoku, że się tego jednego procenta uczepi za wszelką cenę. Na forum Naszego Bociana stykam się czasem z wypowiedziami: „Muszę spróbować, chociaż wiem, że to bez sensu. Dopiero potem spróbuję z Komórką Dawczyni”. W ten sposób podchodzą do KD na przykład z rocznym opóźnieniem a przecież wiek ma znaczenie dla powodzenia. Lekarz, który wprost i z szacunkiem powiedział mi o opcji dawstwa, oszczędził mi wielu cierpień. Tym razem, 6 lat po takiej samej wcześniejszej diagnozie, już uwierzyłam i nie powiedziałam „Nigdy”, ale nie mogłam dopuścić do siebie myśli o dawstwie przez kolejne dwa lata. Nie robiłam nic. Nie brałam hormonalnej terapii zastępczej, czułam tylko rozpacz. Po dwóch latach otrząsnęłam się, to przyszło samo. Postanowiłam zebrać więcej informacji. Wiedziałam tylko, że jeśli zdecyduję się na dawstwo komórki to musi być to dawczyni nie z mojej rodziny i przyjaciół.
Dlaczego odrzuciłaś opcję skorzystania z dawstwa rodzinnego? To mało popularna forma dawstwa w Polsce, ale w innych krajach biorczynie często się na nią decydują.
Biorczynie na pewno szeroko mogą wypowiedzieć się na ten temat, znam argumenty padające na Forum. U mnie to było inaczej, miałam reakcję negatywną, „z brzucha”, zarówno na dawstwo rodzinne, jak i na pomysł by Dawczyni stymulowała swoje komórki tylko dla mnie. To, co mnie zachwyciło w dawstwie „dzielonych komórek” to wspólnota losów – Dawczynią jest kobieta, której partnera dotknął problem niepłodności, jako para przeszli przez cierpienie niemożności zostania wspólnie biologicznymi rodzicami. Decydują się na skorzystanie z dawstwa nasienia lub in vitro ICSI i podchodzą do swojego in vitro a ona, czując empatię i współczucie dla nieznanej kobiety, której być lub nie być matką zależy od jej decyzji, oddaje część swoich komórek. To piękny proces. Może chodziło też o samodzielne skupienie się na celu. Moje starania, o których rodzina częściowo wiedziała, nie były witane zbyt entuzjastycznie. W Internecie trafiłam na Naszego Bociana, a tam na jedną z pierwszych odsłon wątku „Dawczynie – Biorczynie razem skutecznie do celu”. Poza kopalnią wiedzy na wątku (wystarczy przeczytać jeden w całości – 150 stron by mieć obraz sytuacji w Polsce), pomogła mi osobiście jedna z dziewczyn, która właśnie po latach walki zaszła w ciążę z dawstwa, dała mi adres i telefon do dobrej kliniki, dzięki której 5 lat później urodziłam dziecko. Jestem jej bardzo wdzięczna bo był to wybór taki nieoczywisty, daleko od mojego miasta w którym jest pełno klinik.
A.P. korzystam z tej okazji by Ci podziękować za rady i za to, że przyszłaś na mój transfer – dzięki Tobie trafiłam w dobre miejsce i nie zmarnowałam kolejnych lat życia na próby w mniej doświadczonych w dawstwie klinikach. To, że wszystko trwało i tak kilka lat wynikało z tego, że pierwszą ciążę z dawstwa poroniłam i zbierałam pieniądze oraz siłę na kolejne podejście.
Wspominasz o „dobrej klinice”, co przez to rozumiesz? Co znaczy dla Ciebie w tym kontekście słowo „dobra”- dobrze wyposażona, nowoczesna czy może nastawiona na pacjentów?
To o czym mówisz oraz postulaty w Standardach Pacjenckich – tak, ale jako niezbędne minimum. Chciałabym dużo więcej.
Przede wszystkim ważne jest dla mnie aby embriolog był wybitnym specjalistą (w moim przypadku była to wybitna pani embriolog) i aby to on/ona był osobą kontaktową i cierpliwą w swoich objaśnieniach. To pani embriolog opiekowała się moim przyszłym dzieckiem pięć trudnych dni, w czasie których pozostawało poza moim ciałem. Nie jestem lekarzem, ale osobiście podeszłabym do ICSI z dawstwa tylko w klinice, która ma przejrzysty, również finansowo, program dawstwa, hoduje zarodki do blastocysty (a więc bierze odpowiedzialność za ich rozwój w pierwszych pięciu dobach), promuje suplementację takim progesteronem, że można zbadać jego poziom we krwi kilka dni po transferze i w razie potrzeby uzupełnić lekami lub zastrzykami jeszcze przed zbadaniem betaHCG, ma doświadczenie we wzmacnianiu ciąży w przypadku ryzyka odrzucenia zarodka z powodów autoimmunologicznych. I przede wszystkim: oferuje pacjentce odpowiednio dużą ilość komórek dawczyni. Odkąd jedna z polskich klinik prowadzi dwa programy dawstwa gdzie w jednym otrzymuje się 4 komórki, a w drugim połowę komórek dawczyni (może to być np. 9 komórek, z których często zapładnia się tylko część, ważne przy upragnionym rodzeństwie), uważam to za dobry standard. Bardzo ważny jest też nie dłuższy niż pół roku czas oczekiwania. Według mnie klinika, która po roku telefonuje do pacjentki z informacją, że ma dla niej jedną komórkę to pełna dyskwalifikacja i informacja dla następnych pacjentek, aby takiego miejsca w ogóle nie brać pod uwagę. A klinika, która pobiera od jednej dawczyni 4 komórki i daje je czterem biorczyniom po jednej zamiast jednej wszystkie cztery to po prostu, moim zdaniem, kryminał. Nadal jeszcze nie wszyscy pacjenci w Polsce mają dostęp do Internetu i wiedzy o wszystkich klinikach w kraju. Dobra klinika szanuje cierpienie pacjentów i stara się je zmniejszać. Jeśli dana klinika nie dysponuje sama komórkami powinna poinformować pacjentkę o możliwościach innych klinik w kraju, tak jak nakazuje dobra praktyka w przypadku innych poważnych chorób. Wyobraźmy sobie, że człowiek czeka na transplantację wątroby w jednym ośrodku, a możliwość dawstwa pojawia się w innym: oczekiwalibyśmy współpracy między ośrodkami. Tymczasem znam niepłodne, ufne pacjentki trzymane przez swojego lekarza prowadzącego kilka lat w oczekiwaniu na „telefon” z wiadomością o Komórce Dawczyni bez poinformowania pacjentki, że w tym samym czasie ma ona także opcję sprawdzania programów dawstwa w innych klinikach. To ma być etyczne? Dobra klinika powinna nie windować cen, w tej sprawie po prostu ręce opadają, nie wiem co wynika z autentycznych kosztów, a co z wykorzystywania sytuacji ludzi, którzy pragną być rodzicami i nie mają wyboru. Żeby zmniejszyć tragedie finansowe niepłodnych par, sprzedawanie mieszkania, zaciąganie wieloletnich kredytów, niezbędna jest pomoc Państwa. Dobra klinika powinna udostępnić własny lub dzielony z innymi ośrodkami, postulowany w Standardach Pacjenckich, całodobowy dyżur telefoniczny dla kobiet po transferach aby zmniejszyć ilość poronień.
W jaki sposób zetknęłaś się z ideą jawnego dawstwa, jakie emocje i refleksje to w Tobie wzbudziło?
Od początku było dla mnie jasne, że będę szczera ze swoim dzieckiem na temat jego początków i powiem mu, że pochodzi z podwójnego dawstwa, gdzie mężczyzna jest dawcą mi znanym, zaprzyjaźnionym, a matką biologiczną anonimowa dawczyni, o której nic nie wiem. Jest to pierwsza część jawności bardzo dla mnie oczywista. Ta wiedza należy do dziecka. Wiedza o historii mojego dziecka nie jest moją własnością. Do mnie tylko należy tak dobre jak to możliwe przygotowanie się do rozmów mających różny kształt na różnych etapach rozwoju dziecka. Bogu dzięki, że angielskie Donor Conception Network wydało broszurki dla rodziców dzieci z dawstwa „Telling and Talking” uczące, jak to robić. Moim zdaniem są bardzo pomocne, wcześniej nie przyszłoby mi do głowy, że gdy dziecko ma 2 lata można zacząć na przykład oswajać je z różnymi rodzajami rodzin.
Druga jawność, której bardzo bym pragnęła, nie leży w moich rękach - to pomoc, aby, gdyby dziecko tego chciało, w przyszłości poznać swoją biologiczną matkę. Moją dawczynią była nieznana mi kobieta o wielkim sercu, która podchodziła w tym samym dniu do swojego in vitro z powodu niepłodności partnera i anonimowo podzieliła się ze mną nadmiarem swoich wystymulowanych komórek. W zamian ja pokryłam część kosztu jej leków do stymulacji, co wydaje mi się tylko symbolicznym podziękowaniem za ten największy w życiu dar. Bardzo zazdroszczę biorczyniom z Anglii, że mogą udostępnić swoim dzieciom wiedzę o tożsamości Dawczyni, że tam dawstwo jest jawne. Dowiedziałam się o tym z artykułu na stronie Naszego Bociana ze stycznia 2004 roku „Koniec anonimowości” i poczułam zazdrość i żal, że takiego prawa nie ma w Polsce. Oto cytat: „Ogłaszając zmiany, brytyjska minister zdrowia Melanie Johnston powiedziała, że dawca zostanie poinformowany o tym, że biologiczne dziecko interesowało się jego tożsamością, ale nie będzie ponosił żadnej prawnej ani finansowej odpowiedzialności za nie. Nie będzie również musiał się z nim spotykać, jeżeli nie zechce.
Nowe prawo nie będzie działało wstecz, ale obecni dawcy mogą dobrowolnie zrzec się anonimowości.”
Muszę przyznać, że pokładam trochę nadziei w ostatnim zdaniu – obecni dawcy mogą dobrowolnie zrzec się anonimowości. Mam nadzieję, że wprowadzenie jawności dawstwa w Polsce to tylko kwestia czasu, i że moja Dawczyni, mimo że prawo nie działa wstecz i nie będzie jej do tego obligować, zechce ujawnić się gdy nasze dzieci będą mieć po 18 lat.
Myślałam, że wiele biorczyń myśli podobnie, że ta wiedza o swoich początkach się po prostu naszym dzieciom należy, ale ku mojemu zdumieniu bardzo szybko się zorientowałam, że mój głos jest raczej odosobniony. Bardzo mnie to dziwi, bo poza stroną etyczną jest jeszcze praktyczna, jestem przekonana, że genetyka tak się rozwinie w najbliższych latach, że te dzieci, którym rodzice nie powiedzą, same odkryją prawdę jako młode nastolatki przy okazji jakichś prostych badań laboratoryjnych, np. na alergie. Poza tym skąd się bierze ukrywanie? Wstyd za chorobę, której nie jest się winnym? Wstyd za aż tak wielką miłość, że pokonała tyle barier? Każde dziecko z dawstwa jest przede wszystkim dzieckiem z miłości, musiało być bardzo, bardzo chciane aby rodzice wytrzymali wszystkie poprzednie leczenia i starania aż do tego ostatniego – udanego.
Wielu rodziców dzięki biorstwu gamet i adopcji zarodka dzieli się obawami, że wiedza o pochodzeniu dziecka zniszczy integralność ich rodziny, w jakiś sposób „odbierze” im dziecko. Czy uważasz, ze otwartość odbiera Ci coś, jako matce, i czy widzisz w niej zagrożenie dla relacji ze swoim dzieckiem?
W otwartości widzę swój obowiązek i nie obawiam się wpływu na relację. Obawiam się czy będę potrafiła stworzyć atmosferę normalności i naturalności wokół tego tematu, aby moje dziecko miało poczucie „wszystko jest ok, powstałem inaczej ale normalnie, jest więcej takich dzieci”. Duże znaczenie w podjęciu ostatecznej decyzji w sprawie dawstwa miała dla mnie metafora dziecka, które pojawia się w rodzinie jako najdroższy gość-mieszkaniec, a nie jej własność. Sama chciałabym być tak traktowana.
Cofnijmy się teraz do czasu Twojej ciąży i oczekiwania na dziecko. Jak przeżywałaś ten okres? Co poczułaś, kiedy pierwszy raz wzięłaś swoje dziecko na ręce?
W przypadku dawstwa czeka się na Tego Gościa jeszcze jakby jeden krok dalej nieznanego niż każde przybywające na świat dziecko. Zupełnie brak mi słów by opisać to uczucie czekania na badanie potwierdzające ciążę, bo właśnie było to takie czekanie na kogoś najbardziej upragnionego na świecie i jednocześnie przychodzącego w mój świat z innego, nieznanego mi świata. Zapraszanie Gościa by zamieszkał. Ciąża to były łzy szczęścia, ogromnego wzruszenia, oczekiwania, czułego rozmawiania z dzieckiem pomieszane ze straszliwymi dolegliwościami ciążowymi wzmożonymi wielkimi dawkami leków, codziennymi zastrzykami w brzuch przez całą ciążę i lękiem czy wszystko będzie do końca w porządku. Gdy przytuliłam Maleństwo pierwszy raz i przyssała się ta maleńka kuleczka do mnie mocno to na pewno byłam najszczęśliwszym człowiekiem na Ziemi. I nie wiem, dlaczego dane mi było urodzić najpiękniejszą, najmilszą i najcudowniejszą osobę na całym świecie. Mam poczucie, że spotkał mnie wielki i niezasłużony dar.
Czy Twoje przemyślenia na temat dawstwa komórki zmieniały się w trakcie ciąży i już po urodzeniu dziecka?
Tak. W ciąży oprócz radosnego oczekiwania czułam też bardzo dużo lęku o zdrowie dziecka, myślę, że związane z anonimowością Dawczyni, o której nie wiedziałam nic poza tym, że była to młoda, zdrowa osoba, która starała się o swoje dziecko. Nie czułam potrzeby wiedzy o wyglądzie Dawczyni, nie zapytałam o grupę krwi, kolor włosów, oczu ale chciałam wiedzieć więcej o medycznej historii jej rodziny. Ta zupełna niewiedza była dla mnie trudna w czasie ciąży, lęk całkowicie ustąpił po urodzeniu mojego cudu. Wdzięczność, którą czułam dla wszystkich Dawczyń jeszcze przed poczęciem, bardzo się wzmogła w ciąży, a teraz jest naprawdę ogromna, przecież dzięki jakiejś wspaniałej kobiecie istnieje moje dziecko, nowy, niezwykły człowiek. Codziennie mam nadzieję, że i jej się udało. Dawstwo komórki to najwspanialsza szansa dla kobiet, które nie mają swoich komórek lub chorobę genetyczną, której nie chcą przekazać swojemu dziecku. Po urodzeniu żałowałam tych wcześniej straconych lat na sprzeciw wobec dawstwa i zapragnęłam pomagać innym kobietom, które rozważają tę opcję.
Mam jeszcze jedno przemyślenie, którym chcę się podzielić. Spotkałam się wiele razy z pogardliwą opinią o egoistycznych singielkach, które chcą sobie „zrobić dziecko dla siebie” a dziecku wyrządzą krzywdę. Moja wcześniejsza i obecna samotność jest moją tragedią, nie wyborem, nie chciałam czekać dłużej ze staraniami o ciążę i rodzić jako stara kobieta. Ale oczywiście miałam obawy „jak to się wszystko ułoży” i czy małemu będzie ze mną dobrze. Teraz widzę już bezpośrednio, że moje dziecko pomimo mojego częstego zmęczenia i naszej trudnej sytuacji materialnej (spłacam z każdej pensji tę i poprzednie próby in vitro) jest wyjątkowo pogodnym i wesołym dzieckiem, które wspaniale się rozwija.
Dlaczego zdecydowałaś się wziąć udział w projekcie konferencji i opowiedzieć o swoim doświadczeniu?
Pomogły mi bardzo w moich staraniach rozmowy z kobietami na forum Naszego Bociana i realne spotkania z nimi. Chcę pomóc tym kobietom, które się wahają bo czują się same, mijają na ulicy matki z wózkiem, myślą „czemu ja nie mogę?”. A może właśnie w tym konkretnym wózku jest bobas urodzony dzięki dawstwu? Jest nas już w Polsce bardzo dużo – i tych, które się starają i tych, którym się udało - tylko o sobie nawzajem nie wiemy. Niepłodność jest wystarczającym cierpieniem, nie musi jeszcze dodatkowo wiązać się z samotnością wśród ludzi.
Konferencja jest silnie osadzona w temacie jawności dawstwa i biorstwa gamet. Jesteś mamą, która jest zdecydowana powiedzieć swojemu synowi o jego historii genetycznej. Dlaczego więc wybrałaś formę pisemną i nie chciałaś pokazać swojej twarzy?
Wiedza o swoich początkach jest własnością mojego dziecka. Chcę być pierwszą osobą, która mu o tym powie, nie chcę by zrobił to ktoś niepowołany. Jestem matką, to ja będę wiedzieć że przyszedł właściwy moment i jakie wybrać słowa. Na razie moje dziecko jest małe i mamy za sobą tylko tę pierwszą rozmowę z niemowlęciem zalecaną przez autorki „Telling and Talking”. Usiadłam nad kilkumiesięcznym dzieckiem i z trudem, zacinając się, czasem prawie płacząc, opowiedziałam całą historię. To było takie przygotowanie do przyszłej szczerości, kiedy już nie będzie opowiadania całej historii, bo słowa będą dobierane do jego a nie moich potrzeb. Kocham moje dziecko i chronię je dlatego jeszcze dziś nie ujawniam swojej tożsamości.
Czy jest coś, co chciałabyś powiedzieć kobietom, które stoją w obliczu decyzji o przyjęciu komórki dawczyni, rozważają ten wybór, mają obawy, czy odnajdą się w roli matki niespokrewnionego z nimi genetycznie dziecka?
Pierwsze myśli są trudne bo najpierw trzeba przejść żałobę za własną utraconą płodnością i dopiero potem można „ucieszyć się” innymi szansami. Warto dać sobie i partnerowi czas, by dopuścić wszystkie pojawiające się uczucia, porozmawiać z bardzo bliską osobą, może psychologiem… a potem dziewięć miesięcy z dzieckiem w brzuchu… i kiedy ono pojawia się na zewnątrz tego brzucha to już tak bardzo je kochasz, że nie zamieniłabyś na dziecko z własnych genów.
Czy jest coś, co chciałabyś przekazać kobietom rozważającym oddanie części swoich komórek jajowych biorczyniom?
Dziękuję Wam, że rozważacie ten wielki dar, największy jaki istnieje. Zdecydujcie tak abyście były spokojne ze swoją decyzją. My, biorczynie, czekamy z kochającym i otwartym sercem.
Czy chciałabyś powiedzieć coś polskim lekarzom zajmującym się bankowaniem gamet i opieką nad dawczyniami oraz biorczyniami komórek, nasienia oraz zarodków? Jak oceniasz polską sytuację dawstwa?
Wierzę, że Konferencja poruszy w pełni stronę prawną dawstwa, umów, bezpieczeństwa dawców i biorców, ja położę akcent na czym innym: Lekarze, na miłość Boską, bądźcie współodczuwający! Wyobraźcie sobie siebie, swoją córkę, w miejscu niepłodnej, rozpaczającej w Waszym gabinecie kobiety. Bierzcie pieniądze tylko za udzielanie pomocy najwyższej jakości, etycznej i kompetentnej.
Czy jest coś, co chciałabyś przekazać dawczyni komórki, dzięki której urodziło się Twoje dziecko?
Droga Dawczyni. Mam nadzieję, że Ci się udało. Nam się udało– dzięki Tobie jesteśmy rodziną. Tak długo czekałam, a Ty podzieliłaś się swoimi komórkami i teraz na świecie jest mały, wspaniały łobuziak. Cały świat stał się nowym światem.
Jest pięknym człowiekiem i radością całej mojej rodziny. Kochamy go bardzo mocno, ubieramy nie za ciepło, nie za zimno, słuchamy, co ma do powiedzenia, dużo przytulamy i razem parskamy śmiechem. Rośnie jak na drożdżach i ma wielki apetyt na życie. Dam mu wszystko, co będę w stanie: wsparcie, bliskość, wolność. Jeśli kiedyś prawo na to pozwoli i będziesz tego chciała, możesz pomóc mu Cię poznać, aby dowiedział się o Tobie, o swoich początkach, przodkach i mógł opowiedzieć Tobie o swoim życiu. Bo może i Ty będziesz chciała wiedzieć na kogo wyrósł…