
Nasz Bocian: bierzesz udział w konferencji dotyczącej dawstwa i biorstwa gamet oraz zarodków, choć sama nie jesteś dawczynią. Co tobą kieruje?
Iza: chciałabym opowiedzieć o mojej historii i moim punkcie widzenia, jako osoby, która podjęła decyzję na „nie”. Mam poczucie, że dawstwo jest wspaniałą ideą, ale jedynie wówczas, gdy wszystkie osoby w nie zaangażowane podejmują tę decyzję w zgodzie ze swoimi odczuciami i świadomie.
Nasz Bocian: Jak wyglądała twoja własna droga do dziecka? Kiedy pojawiła się możliwość zostania dawczynią?
Dotknęła nas niepłodność wtórna, mamy już jedno dziecko. Po latach oczekiwania na kolejne dzieci dotarło do nas, że jednak osławione wyluzowanie i witaminy nie wystarczą. Mieliśmy typowy dla większości niepłodnych par etap chodzenia do zwykłych ginekologów, obfitujący w wiele ciekawych rozmów dotyczących „relaksowania się”, leżenia z nogami w górze po stosunku, picia coca coli, badania śluzu i innych bzdur, na szczęście otrzeźwieliśmy po dwóch latach i nie marnowaliśmy więcej czasu na „najlepszych ginekologów w mieście”. Poszliśmy do kliniki leczenia niepłodności. Okazało się, że mamy poważny problem z czynnikiem męskim. Nie do obejścia w sposób naturalny. Leczyliśmy się w klinice kolejne lata, aż doszliśmy do punktu o nazwie „in vitro”, ponieważ wszystkie mniej zaawansowane metody nie przyniosły w naszym przypadku skutku.