Już sama nie wiem co robić

. Mam tyle pytań, tyle lęków.

Chciałabym, żebyście obecni i przyszli rodzice adopcyjni powiedzieli mi jak w Was dojrzewała decyzja o adopcji. Czuję się jak jakiś cwaniak – „stąd mi nie dają, to załatwię sobie stamtąd, jak trwoga to do ośrodka adopcyjnego”. Tak się czuję, jakbym chciała zrobić coś złego..., a przecież ja nie chcę zrobić nic złego, ja chcę móc kochać małą istotkę, której tak bardzo mi brakuje. Czuję się okropnie, płaczę po nocach, nawet teraz płaczę, bo mam w sobie jakieś dziwne poczucie winy, nawet nie potrafię tego opisać

. Ciągle myślę, za co mnie to spotyka? Dlaczego ja? Co ja zrobiłam złego, że nie mogę mieć dziecka? Najgorsze jest to (najgorsze?), że ja wciąż się łudzę, że pojadę na wizytę (mam w przyszłym tygodniu) do kliniki, a tam stanie się jakiś cud. Wmawiam sobie to, jak co miesiąc wmawiam sobie ciążę, bo czuję wszystkie jej objawy, przerwane nagle

(?) czerwoną plamą. I przez te złudzenia nie wiem, czy jestem gotowa na decyzję o adopcji, czy nie. Skąd mam wiedzieć, że to już? Kiedy poczuję, że to już, że czarów nie ma? Przez te kołowrotek, czuję się jak jakiś potępieniec, pewnie wyglądam jak osoba, która nie wie czego chce.
A ja chcę jednego, chcę mieć dziecko, spełnić się jako matka, poczuć tą jedyną i niepowtarzalną więź, kochać maleńką istotkę, nauczyć ją świata, być z nią. Bez niej życie nie ma sensu. Już nie...