Masza, Ella, Hasik, Michał,
dziękuję, że się odezwaliście – dla mnie to teraz bardzo ważne, że ktoś mnie wysłucha.
Masza, w poniedziałek poszukam tej książki, może jak zajmę się czytaniem, przestanę czarno myśleć. Domyślam się, że jest to książka o adopcji.
Michał, zgadzam się z Tobą, że do adopcji nie można nikogo namawiać, że ta decyzja musi wykiełkować sama we mnie. Dlatego nieśmiało pytam tu na Bocianie, jak inni to przeżywali, czy też mieli tyle wątpliwości, tyle niewiadomych, jak dali sobie z tym radę. Decyzja o adopcji musi być przemyślana i wiem, że muszę być pewna, że tego właśnie chcę, inaczej nie miało by to sensu. Na dzień dzisiejszy nie jestem absolutnie pewna, wręcz jestem przerażona, bo to jest zbyt wielka odpowiedzialność, żeby tak ot „pstryknąć” i już. Wiem, że jakbym zdecydowała się na adopcję, to muszę być silniejsza niż gdybym sama bym urodziła dziecko, bo (tak mi się wydaje), że kobieta która sama urodzi, kocha je jakby „odgórnie”, a dziecko adopcyjne musi (nie w sensie przymusu, mam nadzieję, że wiecie o co mi chodzi) pokochać i to w taki sposób, żeby zapewnić mu pełnię szczęścia, żeby nigdy nie odczuło, że nie jest biologicznym dzieckiem swoich rodziców. Na pewno z czasem przychodzi to samo, ale na początku jest chyba jakaś różnica. Jak Wy to odczuwaliście? Czy ta więź zawiązała się od razu, czy przyszło to z czasem? We mnie każdy bobas wywołuje matczyne uczucia, jak widzę maluszka, nie ważne czy niemowlaczek, czy już drepczący przy boku mamusi czy tatusia, zawsze uśmiecham się do takiego malca, mam ochotę złapać go w ramiona, przytulić, boję się, że upadnie, staję się czujna – a przecież to nie moje dziecko. Pewnie jestem już jakąś paranoiczką, nie wiem.
Jeszcze raz dziękuję, że się odezwaliście. Napiszcie proszę, jak ta cała droga przebiegała u Was.
_________________ Ewka
|