Wiesz Klimka, mam dostatecznie dużo lat, aby móc spojrzeć na rodziny (zarówno biologiczną, jak i adopcyjną) z perspektywy czasu, perspektywy błędów, które wszędzie się zdarzają. Niestety nie do końca zrozumiałaś mój post, trochę enigmatycznie piszę, a może powinnam postawić sprawę jasno, abyś miała świadomość w czym rzecz... Tu nie chodzi o zwykłe błędy, nikt nie żyje w rodzinie idealnej, wszędzie są słabości, trudności i porażki. Sęk w tym, aby mimo ich obecności, życie nie waliło Ci się na głowę... Może nieco później o tym. Niestety, ale czytając to forum też natrafiłam na historie dotyczące tajemnic, zakłamania, ukrywania czegoś, dawania dzieciom odczuć, że rodzicom adopcyjnym "coś" się od nich należy... To straszne i niestety obecne. Trudno trafić do rodziny, w której powtarza się, że "robimy wszystko dla Ciebie, powinnaś być wdzięczna...". Jakby adopcja była kredytem, które dziecko nieświadomie zaciąga przekraczając próg adopcyjnego domu, i który to kredyt (wdzięczności i Bóg wie czego jeszcze) musi spłacić: "jesteś nam to winna", "gdyby nie my nie wiadomo jak potoczyłoby się twoje życie" etc. Jeśli istotą adoptowania dziecka (a nawet jego posiadania w ogóle, nawet biologicznie) jest to, aby było nam wdzięczne za to, że jest i aby całe życie móc je tym szantażować, to sama przyznaj, że to niezbyt fajny plan na rodzinę... Wtedy dziecko jest tylko i wyłącznie narcystycznym przedłużeniem rodziców a nie istotą odrębną, samą w sobie niepowtarzalną. Jest wychowywane nie dla własnej siły, ale po to, by w przyszłości zaspokajało potrzeby rodziców i spłacało w ten sposób ów magiczny dług, który generalnie rzecz biorąc nie jest żadnym długiem... Myślę, że relacji: dziecko- rodzina adopcyjna, takie rodziny nie powinny rozpatrywać w kategoriach skośnej relacji. A niestety takich podejść nie brakuje... Szybko robi się z tego relacja: ofiara-wybawca...
Jeśli o mnie chodzi, zdaję sobie doskonale sprawę, że rodziny to nie są systemy idealne. Zarówno w tej adopcyjnej jak i biologicznej są błędy, kwestie nierozwiązane, zawiedzione nadzieje, cóż jesteśmy tylko ludźmi. Ale są błędy, które zaprzepaszczają dużo, które nie powinny się wydarzyć, bo wykraczają znacznie poza typowe, zwyczajowe błędy. Wtedy zaczynasz zastanawiać się, co takiego w życiu zrobiłaś, że los kieruje Cię z deszczu pod rynnę... Jestem chyba nielicznym przypadkiem, jak to mój terapeuta mówi, dziecka w adopcji, która od pewnego momentu zaczęła bardziej mnie traumatyzować, niż pomagać... Obecnie jest inaczej, jestem dorosła, wiele spraw przepracowuję... Nawiasem mówiąc, ponoć dzieci zabiera się do adopcji, kiedy w biologicznych rodzinach nie za ciekawie się dzieje, i to z różnorakich powodów (niekoniecznie mając na myśli od razu jakieś patologie, przesłanek jest bardzo wiele: społecznych, prawnych, sama wiesz)... No cóż, z pozoru tak to wygląda... Duża byłam i różne sytuacje pamiętam w swojej rodzinie biologicznej, nie zawsze było ciekawie, ale takich koszmarów jak w adopcyjnej to chyba nikomu bym nie życzyła...
Co do oceniania, nie chodzi o ocenianie błędów i płakanie nad rozlanym mlekiem - no cóż, niby było, minęło. Mam świadomość, że łatwo się ocenia, ale zależy co... Ale ja mam duży żal o to, że nie zostałam w tym miejscu, w którym byłam- mam prawo tak się czuć, bo dużo przeszłam. Żyłabym sobie w Domu Dziecka do 18-tego roku życia i wyszła jako wolny człowiek, może nawet zdrowszy. A może i nawet wcześniej, bo brat mógłby stać się moim opiekunem. Po rozmowach z nim wiem, że tak właśnie sobie planował... Był starszy, więc mogłabym być pod jego opieką, a tak... przyszli ludzie jak do sklepu, wybrali sobie KONIECZNIE córkę, bo taka ładna i w ogóle, na brata w ogóle nie mieli ochoty... I przepadłam jak kamień w wodę. Łez mojego brata nie zapomnę do końca życia, nie mogliśmy się rozstać... To dopiero była masakra. Ja wiem, że wiele dzieciaków marzy o normalnych rodzinach i wielu z nich wygrywa los na loterii. Ale czemu tak mało jest głosów dzieci z rodzin, w których wiele poszło nie tak? Bo nie chcą mówić, bo nie mają siły, bo chcą zapomnieć? Może obok tych cudownie zaadoptowanych dzieci, powinny odezwać się i te, które nie uważają swoich adopcji za szans w życiu lecz coś, przez co musiały przejść, wywalczyć, wytrzymać... To niestety jest ta ciemniejsza strona adopcji, o której też warto rozmawiać. Co do mojego życia po adopcji, mam żal do ludzi, którzy nie widzieli co się ze mną działo, którzy nie wierzyli, że źle się działo i twierdzili, że to tylko urazy dziecka z Domu Dziecka. Wielu z nich podejrzewało, że coś złego się dzieje, ale nikt palcem nie kiwnął, z moją matką na czele tej listy. Nikt nie widział jak cierpię w samotności. Zdysocjowałam swoje wspomnienia między 10 a 16 rokiem życia, aby móc poradzić sobie z tym, że trafiłam do rodziny z problematyką incestu. Mówi Ci to coś?
Obecnie jestem już dorosła i staram się patrzeć na moje doświadczenia z perspektywy tego, co mogłabym wziąć dobrego dla siebie nawet z tych mało dobrych wspomnień. Myślę, że to duża sztuka i odwaga przyznać się, że nawet chorzy ludzie, stosujący przemoc też mają w sobie garść pozytywnych wartości, które mimochodem przejmujemy. Nikt nie jest do końca złym człowiekiem. I chyba tak muszę teraz na moje życie patrzeć. Tylko ciągle kotłuje mi się w głowie pytanie, jak to możliwe, że nikt nie zauważył, nie domyślił się, nie słuchał mojego "wołania"? Odpowiedź jest prosta: problem incestu jest problemem całej rodziny - wiele tutaj podtrzymań, zaprzeczeń, tajemnic i zdarzeń, których woli się nie widzieć... Mam nadzieję, że teraz rozumiesz trochę więcej. Co ciekawe, moja mama, która była elementem podtrzymania tego systemu, po ujawnieniu zaczęła obawiać się, że porzucę ją tak samo jak ona mnie kiedyś... Nigdy tak się nie stanie, bo wciąż ją kocham. Z jednej strony mam żal, że może nie chciała widzieć, nie reagowała, uciekała od problemu, z drugiej strony obecnie tylko ona mi została, plus jeszcze mój brat. Trudne to życie powiem Ci...
|