Pani Dyrektor,
Mamy dwoje dzieci rodzonych (6 i 8 lat), zawsze chcieliśmy mieć liczną gromadkę. Niestety okazalo się, że mój mąż nie może mieć więcej dzieci - liczba plemników wyklucza naturalne poczęcie, a na metody wspomaganego rozrodu nie będziemy się decydować. Prawie roczne leczenie nie dało żadnych rezultatów - wyniki jeszcze sie pogorszyły.
W zasadzie od pierwszych koszmarnych wyników zakiełkowalo w nas przeczucie, że może ta dziwna w medycynie sytuacja niepłodności wtórnej u rodziców dwójki dzieci to dla nas jakiś znak, że może adopcja?
No i najpierw bardzo szybko chcieliśmy rozwiązać sytuację, polecieliśmy do znajomej pracującej w ośrodku adopcyjnym, która powiedziała, żebyśmy się dobrze zastanowili, może trochę poczekali. A potem zaczęły się lęki. Główny i zasadniczy - czy będziemy potrafili "równo traktować" dzieci urodzone i adoptowane; czy będziemy potrafili dzieciom urodzonym wytłumaczyć, dlaczego tak, czy będziemy kochać je tak samo? Oprócz tego mamy lęki mniejsze i dla nas mniej ważne - co powie na to świat i rodzina, lęki mniejsze, bo od zawsze dla rodziny byliśmy świrnięci lekko. Ale ten lęk o jakość miłości, o to jakie mogą być te dzieci - inaczej pachnące, inaczej płaczące, inaczej się uśmiechające - nas paraliżuje.
Proszę nam napisać, czy w Pani praktyce były takie adopcje, jak nasze - do urodzonych dzieci, jakie efekty. Czy taki lęk nas dyskwalifikuje? Co o nas mówi - że powinniśmy zaczekać aż będziemy pewni? Tak bardzo pragniemy następnych dzieci, mamy, wydaje się, tyle miejsca w domu, w sercu, w rodzinie...
Czy powinniśmy chcieć starsze dziecko, czy na niemowlę (przyznam się, że wolelibyśmy, egoistycznie chyba, niemowlę)?
Co Pani radzi w naszej sytuacji i jakie ma Pani uwagi - bardzo chętnie poczytam, posłucham, przemyślę. A może za dużo myślę?

Może należy działać?