W piątek byłam na kontroli u Ginka - "mamy brać sie do roboty" - powiedział. Jednak był problem, bo mój M. oblewał narodziny syna kolegi... byliśmy umówieni na telefon... Zadzwonił, powiedziałam, że dziś jest najlepszy dzień... on mnie zapewnił, że przyjdzie... za 1,5 godziny. Byłam cała w skowronkach, nie spodziewałam się, że będzie trzeźwiuteńki, ale taki "fajny" ...
Czekałam z utęsknieniem... w końcu nie widzieliśmy się od środy, bo był na delegacji... Miałam wszystkie symptomy możliwego sukcesu (od dawna ich nie czułam)
Przyszedł... nawet z zamka nie mógł wyciągnąć klucza
Wszystko przepadło!
Od piątkowego wieczoru buczałam i buczałam... Moje ciało krzyczało!!!! Było gotowe!!!! Była szansa!!!
Skoro mąż ma w dupie wszystko, to dlaczego ja mam sie starać? BO:
- To ja chodzę na wizyty do różnych Ginków (nie robię przecież tego dla przyjemności),
- to ja poświęcam swój czas na czekanie w kolejkach na moją kolej,
- to ja biorę tabletki (moja wątroba na tym cierpi),
W sumie to ja byłam stroną, która zastanawiała się nad tym czy chcę dziecka... M. zawsze chciał... Kiedy zaczęłam w końcu walczyć o dziecko, M. po prostu mnie olał Nie widzę teraz sensu mojej walki...
Przez sobotę powtarzałam sobie: "tak na prawdę nie chcę dziecka... nie jestem gotowa na macierzyństwo... uległam tylko presji otoczenia...".
W sobotę wzięłam jedną tylko jedną jedyną tabletkę Duphastonu... M. mnie przeprosił: "jesteś wściekła na mnie...?" A Ku..a jaka mam być?!!!!! Nie byłam w stanie spojrzeć mu w oczy, tak wielki mam do niego żal Nie przebaczyłam mu.
Jak on tak mógł.
Żaden facet nie zmieni się po urodzeniu dziecka - stara zasada, którą powtarza się kobietom, które doświadczają przemocy w rodzinie... ja do nich nie należę, ale przyjęłam ją...
Nie biorę już duphastonu...
we wtorek nie pójdę do Ginka na koleją kontrolę: "Pani A. we wtorek chcę panią koniecznie zobaczyć. Proszę spędzić miło weekend... coś mi się wydaje, że moja ręka znowu okaże się szczęśliwa..." - powiedział Ginek w piątek...
dałam sobie spokój... mam inne problemy na głowie... pod koniec kwietnia egzamin i mam zamiar go zdać... potem zmiana pracy...
nie mam odwagi spojrzeć mu w oczy...
tak bardzo zawiodłam się na nim...
Czekałam z utęsknieniem... w końcu nie widzieliśmy się od środy, bo był na delegacji... Miałam wszystkie symptomy możliwego sukcesu (od dawna ich nie czułam)
Przyszedł... nawet z zamka nie mógł wyciągnąć klucza
Wszystko przepadło!
Od piątkowego wieczoru buczałam i buczałam... Moje ciało krzyczało!!!! Było gotowe!!!! Była szansa!!!
Skoro mąż ma w dupie wszystko, to dlaczego ja mam sie starać? BO:
- To ja chodzę na wizyty do różnych Ginków (nie robię przecież tego dla przyjemności),
- to ja poświęcam swój czas na czekanie w kolejkach na moją kolej,
- to ja biorę tabletki (moja wątroba na tym cierpi),
W sumie to ja byłam stroną, która zastanawiała się nad tym czy chcę dziecka... M. zawsze chciał... Kiedy zaczęłam w końcu walczyć o dziecko, M. po prostu mnie olał Nie widzę teraz sensu mojej walki...
Przez sobotę powtarzałam sobie: "tak na prawdę nie chcę dziecka... nie jestem gotowa na macierzyństwo... uległam tylko presji otoczenia...".
W sobotę wzięłam jedną tylko jedną jedyną tabletkę Duphastonu... M. mnie przeprosił: "jesteś wściekła na mnie...?" A Ku..a jaka mam być?!!!!! Nie byłam w stanie spojrzeć mu w oczy, tak wielki mam do niego żal Nie przebaczyłam mu.
Jak on tak mógł.
Żaden facet nie zmieni się po urodzeniu dziecka - stara zasada, którą powtarza się kobietom, które doświadczają przemocy w rodzinie... ja do nich nie należę, ale przyjęłam ją...
Nie biorę już duphastonu...
we wtorek nie pójdę do Ginka na koleją kontrolę: "Pani A. we wtorek chcę panią koniecznie zobaczyć. Proszę spędzić miło weekend... coś mi się wydaje, że moja ręka znowu okaże się szczęśliwa..." - powiedział Ginek w piątek...
dałam sobie spokój... mam inne problemy na głowie... pod koniec kwietnia egzamin i mam zamiar go zdać... potem zmiana pracy...
nie mam odwagi spojrzeć mu w oczy...
tak bardzo zawiodłam się na nim...
Gadziku, sytuacja w pewnym momencie stała się nie do zniesienia - ja byłam kłębkiem nerwów, on sfrustrowany, nie mogliśmy się już porozumieć... I w którymś momencie przeraziłam się - nasze małżeństwo się rozpadnie i to bardzo szybko, jeśli czegoś nie zmienimy. Powiedziałam MLP, że jak tak ma być, to ja nie chcę tego dziecka. Bo przecież nie po to się staramy, żeby - jak wszystko się uda - nie móc ze sobą rozmawiać, rozejść się... Ja po prostu nie wyobrażam sobie życia bez mojego męża. A po co mi w takiej sytuacji dzieci? Po to żeby je mieć??? Chcieliśmy stworzyć kochającą się rodzinę, a nie doprowadzać do rozwodu przez to, że nasza droga to rodzicielstwa okazała się tak trudna. Powiedziałam, że jeśli mu zależy na tym wszystkim tak jak mi, to niech to choć trochę okaże, a jeśli to go przerosło, to chciałabym o tym wiedzieć, bo nie chcę go zmuszać do kolejnych zabiegów...
Gadziku, długo w nocy wtedy rozmawialiśmy, wyjaśniliśmy sobie wiele rzeczy i choć koniec końców okazało się, że nie będziemy nigdy mieć biologicznych dzieci, to z tej walki wyszliśmy zwycięsko, bo razem. Jesteśmy teraz jako małżeństwo silniejsi i jeszcze bardziej wzajemnie się doceniamy.
Przepraszam, że się tak rozpisałam, ale proszę Cię - zanim Twój żal na męża przesłoni Ci wszystko, pomyśl o tym, co w nim kochasz i za czym byś tęskniła, gdyby go nie było... I pomyśl, że Wasze dzieci na pewno chciałyby się urodzić parze kochających się rodziców. I zapewniam Cię, że Twój mąż w tej chwili tez jest przygnębiony, wie, że Cię zawiódł. A tak na marginesie dodam, że mi lekarz wytłumaczył, że dzieci są wtedy, kiedy w seksie jest miłość i pożądanie, a nie tylko odliczane dni i godziny do DOBREGO MOMENTU .
Trzymam za Was kciuki, bo wiem, przez co przechodzicie. Idźcie do kina, a potem przy kieliszku wina po prostu ze sobą porozmawiajcie, tak po przyjacielsku...
Gorąco pozdrawiam!