Dziedzic skończył wczoraj dziesięć tygodni. Jak to szybko zleciało - prawda? Szybko! Bardzo szybko! Z resztą nic dziwnego bo to była moja dziesięciotygodniowa gonitwa.
Wczoraj na spacerze naszła mnie taka refleksja - od 19 stycznia ciągle się śpieszę. Nie ma ani jednej rzeczy którą wykonałabym wolno, z namysłem. Działam raczej jak w jakimś amoku, gdzie główną rolę gra instynkt samozachowawczy - niestety nie mój tylko Dziedzica .
Rano, gdzieś w okolicach szóstej, Dziedzic otwiera swe piękne oczęta. Ja swoich nie mogę otworzyć. Zatem szybko zmieniam pieluchę i biorę go do siebie do łóżka. Przecież noc się skończyła! A ja po prostu nie mam siły karmić na siedząco. Kładę się, wyciągam odpowiednią pierś, Dziedzic się podłącza i .... i to moje ostatnie chwile spędzone wolno i spokojnie . Z piersią w ustach Dziedzic czasem nawet dociągnie do 8.30. Raz je, raz przysypia. W zasadzie robi dokładnie co mu się podoba bo ja wykorzystuję ten czas na sen . No ale przychodzi czas, że Seba ma już dosyć drzemania! Czas wstawać!!!!
Zatem wstaję. Biegiem do kuchni. Dorabiam butlę. Wiem, że Dziedzic nie zaspokoił swego apetytu. Bo bardziej bawił się piersią niż ją ssał. Miarka od mleka drży w mej ręce bo Dziedzic już krzyczy wniebogłosy. Szybko podgrzewam mleko. Potem szybko biegnę do Dziedzica. Widzę dwie łzy na jego policzkach. To zastanawiające, że tylko dwie. Zawsze dwie! Aż dwie! Przytulam. Zmieniamy pieluchę i w końcu jemy. Tu chwila wytchnienia. Trzeba czasu by przewód pokarmowy zakończony głową mego syna pochłonął 120 ml!!!!!!! Przy dobrych wiatrach 150!!!
Czas konsumowania to znowu krótka chwila oddech dla mnie. Czytam gazety albo rozwiązuję krzyżówki. Jak trzeba lewą ręką! Choć nigdy w życiu nie myślałam, że można pisać inną koniczyną niż prawa ręka .
Po konsumpcji czas na spacer. Jak to łatwo powiedzieć. Ja muszę jakoś się do tego spaceru przygotować. Czytaj: wykonać toaletę poranną. To dosyć trudne. Bo Dziedzicowi albo się to nie podoba albo jest dla niego nieziemsko nudne! Biorę go w fotelik, stawiam na pralce, rozmawiam. Oczywiście uprawiam w tym samym czasie toaletę . Oczywiście w tempie błyskawicy...... I tak za wolno. Synowi się nudzi. No i słyszę to znane mi od 10 - u tygodni YYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYY. No nic stawiam fotelik na ziemi i huśtam nogą. A jednocześnie wykańczam rzęsy . Czas na suszarkę i szczoteczkę do zębów. Oczywiście nie jednocześnie, bo rąk brakuje . Tu chwila spokoju. Dziwne dźwięki relaksują znerwicowane, różowe ciałko w foteliku. Po paru chwilach wrzucam na siebie ciuch, ubieram Dziedzica i .... biegnę do toalety! Przecież pęcherz mam pełny od kilku godzin. Zatem wrzucam syna do wózka i załatwiam to co trzeba . Syn krzyczy jakby go ktoś ogniem przypalał. Czy wszystkie dzieci tak płaczą? Czy to tylko ja urodziłam kwilący przewód pokarmowy? Zaczynam się nad tym głęboko zastanawiać. No ale nie mam czasu na dogłębną analizę! Szybko wylatuję z domu. Na ile to możliwe szybko schodzę z czwartego piętra......
Jesteśmy na parterze. Uff!!! Dwie godziny spaceru, dwie godziny spokoju, dwie godziny ciszy. Jak ja kocham mego syna . Czasem próbuję przysiąść na ławce. Ale nie trwa to długo. Dziedzic ma jakieś czujniki. Nie pomaga, że popycham wózek nogą. Zatem szybko wstaję i idę dalej! Co ja durna myślałam! Chciałam sobie krzyżówki porozwiązywać? Paznokcie pomalować? Nie! Spacer to spacer!!!!
Mijają dwie godziny! Zatem w miarę szybko wracam do domu. Wiem, że mały brzuszek jest już prawie pusty. Albo co gorsza całkiem pusty . Szybko, na ile to możliwe wtryniam się na czwarte piętro - bez windy oczywiście. Zostawiam wózek na korytarzu. W tym czasie biegiem korzystam z toalety, rozpakowuję zakupy, nastawiam butlę dla Dziedzica, przebieram się w domowy dres. Muszę się śpieszyć bo dochodzi do mnie znane mi YYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYY
Karmimy się. Uff! Oczy mi się zamykają. No ale zaraz - nie ja tu jestem najważniejsza. Widzę mały skarb, który pochłania kolejne 120 ml! Jako deser do tego co ściągnął z piersi. Po kim on ma taki apetyt? Zapomniałam, że nie mam czasu na przemyślenia. Grymas na różowej buzi mi o tym przypomina.
Następny etap dnia: wrzucam Dziedzica do wózka i jadę do kuchni. Różnie bywa - raz mu się to podoba raz nie no ale trudno. Uświadamiam sobie, że od rana nic jadłam i nie piłam. \\"Synu mam nie jest na baterie\\" . Jem na stojąco. Jedną nogą popycham wózek. Co jem? Byle co! Kromkę chleba lub banana. Na nic innego nie mam czasu. Ani na zrobienie, ani na sporządzenie.
No i teraz nadchodzi najlepsza dla mnie pora dnia. Przychodzi tata z pracy. Ja mogę pojechać na basen, na angielski lub zająć się swoją pracą. Choć na chwilę przypominam sobie, że poza moim dzieckiem świat się nie zmienił. Ludzie żyją powoli i zwyczajnie jak zawsze. Tylko ja jadę jak pirat wracając z dodatkowych zajęć. O 20-stej kąpiel Dziedzica. Co mnie obchodzą przepisy!!!! Swoją drogą to tylko czysty przypadek, że jeszcze nie dostałam mandatu. No chyba, że jakiś fotoradar uwiecznił moją minę gdy w pośpiechu wracałam któregoś dnia do domu.
Nawet teraz muszę się bardzo śpieszyć bo kończy się drzemka i paliwo w brzuchu Dziedzica
Kąpiel. Jakie piękne oczy ma moje dziecko w kąpieli. No ale tu nie będę się rozpisywać. Brak obiektywizmu! Wybaczcie.
Po kąpieli wielkie YYYYYYYYYYYYYYYYYY. Dziedzic nie życzy sobie piersi. Biegiem robiona jest butla. 150 ml znika w małym brzuszku. Jeszcze tylko ponoszę chwilę, usłyszę beknięcie na miarę starego chłopa i odkładam Syna do łóżeczka. Załączam albo muzykę poważną albo karuzelę i wychodzę.
Czy to koniec gonitwy? Nie! Biegiem lecę się kąpać. Po co biegiem? No po to by czasu na sen mieć jak najwięcej. A jeszcze muszę mleko ściągnąć laktatorem bo przecież syn odmówił współpracy
W końcu się kładę. Pozycja leżąca sprawia mi tyleż samo rozkoszy co bólu. Każdy mięsień pleców i rąk wyje. Ale jakie to przyjemne uczucie leżeć i mieć w perspektywie kilka godzin snu ..... Szybko zasypiam.
W okolicy 2-3 Dziedzic przypomina, że istnieje. Zmiana pieluchy, szybkie robienie butli. Konsumpcja. Odbicie. Dziedzic ląduje w łóżeczku. Ja padam w wyrze i .... nie mogę zasnąć. Jestem wybudzona! Bywa, że nie zasypiam do następnej pobudki Dziedzica. Nastaje 5-6. Biorę syna do łóżeczka na karmienie i .... resztę już znacie
I tak w nieustającej gonitwie od 10-ciu tygodni i jednego dnia. Nawet chodzę szybko. Nawyk?
W międzyczasie Dziedzic urósł. Ze szczupłego chłopca zmienia się w różowego chłopca, którego nóżki i rączki zamieniły się w nóżki i rączki pełne fałdek. Jakby je ktoś sznurkiem poprzewiązywał . Policzki zrobiły się tak duże, że zniknął z nich dołeczek. Mam nadzieję, że to nie na zawsze. Jednym słowem mój syn chowa się dobrze! Nawet bardzo dobrze! A ja? A ja wpadłam w trans gonitwy! Szybkość stałą się celem do którego dążę. No może nie tyle dążę, co Dziedzic ją wymusza . No ale co mogę napisać? Warto gonić bo jest dla kogo! Warto! A gdy zmęczenie czasem siądzie na mym ramieniu, gdy wkradnie się w mą duszę, gdy cierpliwość się kończy - patrzę w piękne oczęta! Czasem pogodne, czasem wściekłe! Ale MOJE!!!!!!!!! Krótkie spojrzenie powoduje, że kocham tą nieustającą gonitwę. I nie ważne, że gdzieś za oknami mego mieszkania żyją ludzie, którzy nie gonią, którzy się wysypiają. Nie ważne!!!!!!!!! Dziedzic wart jest tej gonitwy
PS: Się rozpisałam. Przepraszam
Wczoraj na spacerze naszła mnie taka refleksja - od 19 stycznia ciągle się śpieszę. Nie ma ani jednej rzeczy którą wykonałabym wolno, z namysłem. Działam raczej jak w jakimś amoku, gdzie główną rolę gra instynkt samozachowawczy - niestety nie mój tylko Dziedzica .
Rano, gdzieś w okolicach szóstej, Dziedzic otwiera swe piękne oczęta. Ja swoich nie mogę otworzyć. Zatem szybko zmieniam pieluchę i biorę go do siebie do łóżka. Przecież noc się skończyła! A ja po prostu nie mam siły karmić na siedząco. Kładę się, wyciągam odpowiednią pierś, Dziedzic się podłącza i .... i to moje ostatnie chwile spędzone wolno i spokojnie . Z piersią w ustach Dziedzic czasem nawet dociągnie do 8.30. Raz je, raz przysypia. W zasadzie robi dokładnie co mu się podoba bo ja wykorzystuję ten czas na sen . No ale przychodzi czas, że Seba ma już dosyć drzemania! Czas wstawać!!!!
Zatem wstaję. Biegiem do kuchni. Dorabiam butlę. Wiem, że Dziedzic nie zaspokoił swego apetytu. Bo bardziej bawił się piersią niż ją ssał. Miarka od mleka drży w mej ręce bo Dziedzic już krzyczy wniebogłosy. Szybko podgrzewam mleko. Potem szybko biegnę do Dziedzica. Widzę dwie łzy na jego policzkach. To zastanawiające, że tylko dwie. Zawsze dwie! Aż dwie! Przytulam. Zmieniamy pieluchę i w końcu jemy. Tu chwila wytchnienia. Trzeba czasu by przewód pokarmowy zakończony głową mego syna pochłonął 120 ml!!!!!!! Przy dobrych wiatrach 150!!!
Czas konsumowania to znowu krótka chwila oddech dla mnie. Czytam gazety albo rozwiązuję krzyżówki. Jak trzeba lewą ręką! Choć nigdy w życiu nie myślałam, że można pisać inną koniczyną niż prawa ręka .
Po konsumpcji czas na spacer. Jak to łatwo powiedzieć. Ja muszę jakoś się do tego spaceru przygotować. Czytaj: wykonać toaletę poranną. To dosyć trudne. Bo Dziedzicowi albo się to nie podoba albo jest dla niego nieziemsko nudne! Biorę go w fotelik, stawiam na pralce, rozmawiam. Oczywiście uprawiam w tym samym czasie toaletę . Oczywiście w tempie błyskawicy...... I tak za wolno. Synowi się nudzi. No i słyszę to znane mi od 10 - u tygodni YYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYY. No nic stawiam fotelik na ziemi i huśtam nogą. A jednocześnie wykańczam rzęsy . Czas na suszarkę i szczoteczkę do zębów. Oczywiście nie jednocześnie, bo rąk brakuje . Tu chwila spokoju. Dziwne dźwięki relaksują znerwicowane, różowe ciałko w foteliku. Po paru chwilach wrzucam na siebie ciuch, ubieram Dziedzica i .... biegnę do toalety! Przecież pęcherz mam pełny od kilku godzin. Zatem wrzucam syna do wózka i załatwiam to co trzeba . Syn krzyczy jakby go ktoś ogniem przypalał. Czy wszystkie dzieci tak płaczą? Czy to tylko ja urodziłam kwilący przewód pokarmowy? Zaczynam się nad tym głęboko zastanawiać. No ale nie mam czasu na dogłębną analizę! Szybko wylatuję z domu. Na ile to możliwe szybko schodzę z czwartego piętra......
Jesteśmy na parterze. Uff!!! Dwie godziny spaceru, dwie godziny spokoju, dwie godziny ciszy. Jak ja kocham mego syna . Czasem próbuję przysiąść na ławce. Ale nie trwa to długo. Dziedzic ma jakieś czujniki. Nie pomaga, że popycham wózek nogą. Zatem szybko wstaję i idę dalej! Co ja durna myślałam! Chciałam sobie krzyżówki porozwiązywać? Paznokcie pomalować? Nie! Spacer to spacer!!!!
Mijają dwie godziny! Zatem w miarę szybko wracam do domu. Wiem, że mały brzuszek jest już prawie pusty. Albo co gorsza całkiem pusty . Szybko, na ile to możliwe wtryniam się na czwarte piętro - bez windy oczywiście. Zostawiam wózek na korytarzu. W tym czasie biegiem korzystam z toalety, rozpakowuję zakupy, nastawiam butlę dla Dziedzica, przebieram się w domowy dres. Muszę się śpieszyć bo dochodzi do mnie znane mi YYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYY
Karmimy się. Uff! Oczy mi się zamykają. No ale zaraz - nie ja tu jestem najważniejsza. Widzę mały skarb, który pochłania kolejne 120 ml! Jako deser do tego co ściągnął z piersi. Po kim on ma taki apetyt? Zapomniałam, że nie mam czasu na przemyślenia. Grymas na różowej buzi mi o tym przypomina.
Następny etap dnia: wrzucam Dziedzica do wózka i jadę do kuchni. Różnie bywa - raz mu się to podoba raz nie no ale trudno. Uświadamiam sobie, że od rana nic jadłam i nie piłam. \\"Synu mam nie jest na baterie\\" . Jem na stojąco. Jedną nogą popycham wózek. Co jem? Byle co! Kromkę chleba lub banana. Na nic innego nie mam czasu. Ani na zrobienie, ani na sporządzenie.
No i teraz nadchodzi najlepsza dla mnie pora dnia. Przychodzi tata z pracy. Ja mogę pojechać na basen, na angielski lub zająć się swoją pracą. Choć na chwilę przypominam sobie, że poza moim dzieckiem świat się nie zmienił. Ludzie żyją powoli i zwyczajnie jak zawsze. Tylko ja jadę jak pirat wracając z dodatkowych zajęć. O 20-stej kąpiel Dziedzica. Co mnie obchodzą przepisy!!!! Swoją drogą to tylko czysty przypadek, że jeszcze nie dostałam mandatu. No chyba, że jakiś fotoradar uwiecznił moją minę gdy w pośpiechu wracałam któregoś dnia do domu.
Nawet teraz muszę się bardzo śpieszyć bo kończy się drzemka i paliwo w brzuchu Dziedzica
Kąpiel. Jakie piękne oczy ma moje dziecko w kąpieli. No ale tu nie będę się rozpisywać. Brak obiektywizmu! Wybaczcie.
Po kąpieli wielkie YYYYYYYYYYYYYYYYYY. Dziedzic nie życzy sobie piersi. Biegiem robiona jest butla. 150 ml znika w małym brzuszku. Jeszcze tylko ponoszę chwilę, usłyszę beknięcie na miarę starego chłopa i odkładam Syna do łóżeczka. Załączam albo muzykę poważną albo karuzelę i wychodzę.
Czy to koniec gonitwy? Nie! Biegiem lecę się kąpać. Po co biegiem? No po to by czasu na sen mieć jak najwięcej. A jeszcze muszę mleko ściągnąć laktatorem bo przecież syn odmówił współpracy
W końcu się kładę. Pozycja leżąca sprawia mi tyleż samo rozkoszy co bólu. Każdy mięsień pleców i rąk wyje. Ale jakie to przyjemne uczucie leżeć i mieć w perspektywie kilka godzin snu ..... Szybko zasypiam.
W okolicy 2-3 Dziedzic przypomina, że istnieje. Zmiana pieluchy, szybkie robienie butli. Konsumpcja. Odbicie. Dziedzic ląduje w łóżeczku. Ja padam w wyrze i .... nie mogę zasnąć. Jestem wybudzona! Bywa, że nie zasypiam do następnej pobudki Dziedzica. Nastaje 5-6. Biorę syna do łóżeczka na karmienie i .... resztę już znacie
I tak w nieustającej gonitwie od 10-ciu tygodni i jednego dnia. Nawet chodzę szybko. Nawyk?
W międzyczasie Dziedzic urósł. Ze szczupłego chłopca zmienia się w różowego chłopca, którego nóżki i rączki zamieniły się w nóżki i rączki pełne fałdek. Jakby je ktoś sznurkiem poprzewiązywał . Policzki zrobiły się tak duże, że zniknął z nich dołeczek. Mam nadzieję, że to nie na zawsze. Jednym słowem mój syn chowa się dobrze! Nawet bardzo dobrze! A ja? A ja wpadłam w trans gonitwy! Szybkość stałą się celem do którego dążę. No może nie tyle dążę, co Dziedzic ją wymusza . No ale co mogę napisać? Warto gonić bo jest dla kogo! Warto! A gdy zmęczenie czasem siądzie na mym ramieniu, gdy wkradnie się w mą duszę, gdy cierpliwość się kończy - patrzę w piękne oczęta! Czasem pogodne, czasem wściekłe! Ale MOJE!!!!!!!!! Krótkie spojrzenie powoduje, że kocham tą nieustającą gonitwę. I nie ważne, że gdzieś za oknami mego mieszkania żyją ludzie, którzy nie gonią, którzy się wysypiają. Nie ważne!!!!!!!!! Dziedzic wart jest tej gonitwy
PS: Się rozpisałam. Przepraszam
HSG- ok jajowody drożne,
armia słaba- brak przeciwciał, brak bakterii,
Polmed- decyzja- przygotowania do IUI
20 września- niespodzianka dwie piękne krechy,
Maluszek rośnie jak na drożdżach ;)
Dominik ur 30.05.2011r