Autor:

glamourek

Data publikacji:

20.04.2012

zaloguj się, żeby móc oceniać artykuły

Moje doświadczenie z naprotechnologią

Na naszej drodze leczenia niepłodności zetknęliśmy sie z ta metodą...zacznę od początku. Opisuję poniżej nasze doświadczenia i rozterki po zetknięciu się z Naprotechnologią. Na początku znaleźliśmy dr zajmującego się naprotechnologią- wybór padł na Lublin. Pojechaliśmy do dr Barczentewicza- jest on na liście dr napro (mam nadzieję,że nie przekręciłam nazwiska). Tam na wizycie pomimo,że przywiozlam wszystkie dotychczasowe wyniki badań, łącznie z kilkoma wynikami męza, z których jasno wynikała istota problemu (mieliśmy wowczas tylko 0,5% prawdidlowych plemników)dr je zupełnie mowiąc kolokwialnie "olał". Zaczol badanie i skupił się tylko na mnie po czym dal nam skierowanie na badania wszystkiego łącznie z markerami nowotworowymi! Aha, nie wiem czy to istotna informacja ale w pewnym momencie w trakcie trwania badania ścisnął mi piersi aż wyplynol z nich bezbarwny plyn i oznajmił,ze to oznaka choroby! Żaden inny dr (w tym ginekolodzy z Novum czy Invimedu) nie potwierdzili tej diagnozy. Kiedy zadzwoniłam do laboratorium zapytać czy te badania są dostepne Pani laborantka dosłownie była w szoku. Ale oprócz tego dal nam nr telefonu do tzw. trenerki, która to miała sie zając istotą problemu. Owa trenerka przyjmowała w swoim domu (my jeździliśmy do Radomia, z wykształcenia ekonomistka, lat 25). Byliśmy na owym pierwszym i ostatnim spotkaniu z parą która miała niepłodnośc wtórną i parą po poronieniach. Trzy odmienne przypadki. No i zaczoł sie wykład...za scianą jej malutkie płaczące dziecko (wtedy byłam na etapie kiedy to bolalo) o budowie męskich i żenskich narządów płciowych..oraz obserwacji cyklu. Mój mąż ledwo usiedział na tym spotkaniu. Sytuacja była też o tyle niekomfortowa,że nagle na forum obcych ludzi zostaliśmy poproszeni o przedstawienie historii naszej drogi do potomstwa. Kiedy w trakcie owego wykładu powiedziałam owej trenerce,że zakupiłam testy owulacyjne dla potwierdzenia owulacji...nastała cisza i nie uzyskałam odpowiedzi czy to dobry sposób czy nie. Malo tego po wykładzie-spotkaniu kazano nam zakupic ksiązkę (gdyby ktos byl zainteresowany mogę zeskanować)i naklejki do naklejania na kartę obserwacji cyklu- koszt 200zł. Książka po angielsku- mi to nie przeszkadzało ale osoby za tłumaczenie musiały zapłacić dodatkowo 50 zł. W razie oczywiście problemów w wypełnianiu i naklejaniu naklejek można było udać sie lub zadzwonić do trenerki. Nawet wciągnęło mnie to klejenie znaczków- przynajmniej potwierdziłam fakt, że dochodzi u mnie do owulacji (bez testów owulacyjnych) ale poza tym nic to nie wniosło. W każdym razie wizyta u owego dr w Lublinie kosztowała 250 zł u trenerki 200zł. Nie pomogło to nic w naszym leczeniu. Jeżeli chodzi o męża dowiedział sie tego samego co od innego dr w Lublinie- może zrobić operację na żylaki powrózka nasiennego. Zbadać hormony i będziemy podkręcać mój cykl. Oczywiście pojechaliśmy skonsultować ten fakt z jeszcze innym dr (w Lublinie juz nie traciliśmy czasu). Wybór padł na dr Wolskiego z Novum. Ten potwierdził, że operację zrobić możemy ale rewelacji po niej spodziewać sie nie możemy bo stan upośledzenia nasienia jest duży i nie upatruje on przyczyny z żylakach. Moze osoby po poronieniach robiące gruntowne badania moga cokolwiek skorzystać z tej metody jednak przy problemach mechanicznych(niedrożne jajowody, bardzo słabe nasienie- ten fakt trzeba podkreślić bo z lekko obniżonymi parametrami można jeszcze dzieki napro w miarę walczyć itp) jest to metoda bezsilna. Dzwoniłam jeszcze swego czasu do prof. Wasilewskiego z Bialegostoku (kiedyś specjalisty od in vitro a od pewnego czasu naprotechnologa) kiedy mial audycje w radiu...żadna informacja,którą mi wówczas podał nie miala pokrycia- między innymi aby podkręcić cykl kobiety...co podkręcać kiedy jajowody są niedrożne. Powiem jeszcze,że nikt nie zbadał właśnie tychże jajowodów, oczywiscie podejrzewam,ze w toku dalszych niezliczonych badań pewnie by to odkryto- nie wiem jak długo trwałoby to bezcelowe obserwowanie cyklu. My uswiadomiliśmy sobie,że krocząc tą metodą wydamy niezliczone pieniadze na badania, które pozostawią nas w tym samym miejscu. Mam do dzisiaj nagranie z owej audycji jako niezbity dowód niewystarczalności tej metody. Oczywiscie wierzę,że są pary, które moga cos skorzystać- my tylko straciliśmy pieniązki, czas, nerwy..no i w pewnym stopniu czuliśmy sie upokorzeni chociażby ową wizytą u trenerki. W każdym razie to jest moja opinia na podstawie naszych doświadczeń z naprotechnologią- denerwują mnie zdania,że jest to "alternatywa do in vitro". Jeśli coś ma być alternatywą to powinno mieć podobne lub bardzo zbliżone działanie. A nie ma. Nie powiem skłoniliśmy sie ku napro do końca wierząc,że może coś z tego będzie..no i z racji naszych religijnych przekonań- 3 lata podejmowalismy decyzje o in vitro. Teraz mogę powiedzieć,że czuliśmy sie oszukani właśnie przez fakt, że z "alternatywą do metody in vitro' naprotechnologia nie ma nic wspólnego. Ps. A teraz news, który usłyszałam od koleżanki,że w naprotechnologii łączy sie komórkę jajową i plemnik bez tworzenia nadprogramowych zarodków. Zbaraniałam słysząc to. Nie wiem gdzie to wyczytała ale o niczym takim w trakcie trwania naszej "przygody" nie słyszałam. Nie wierzcie więc ślepo ale zachowajcie zdrowy rozsądek. Gdyby ta metoda przynosiła tak cudowne efekty o których sami o sobie piszą in vitro już dawno zeszłoby na drugi plan a tymczasem kliniki nieplodnosci codziennie zapelniają sie nowymi pacjentami.

Komentarze

  • avatar
    Arrria

    20/04/2012 - 22:04

    Dziękuję za ten wpis na boćku... Jest bardzo wyważony o może uświadomi niektórym, że nawet mając b. dobre chęci, nie da się tą metodą wyleczyć wszystkich przypadków niepłodności, szczególnie jeśli problem dotyczy nasienia. Mam nadzieję, że koniec Waszej przygody z napro, to wcale nie koniec walki o maleństwo i że będzie Wam dane cieszyć się własnymi dziećmi. Trzymam ogromne kciuki!
    23.01.2012 - crio, bHCG w 9dpt-45; 11dpt-122; 17dpt-1916, 20dpt-7905
    Nasz synek ur. 09.10.2012 :love:
  • avatar
    bimbo

    21/04/2012 - 18:04

    całkowicie podzielam Twoje spostrzeżenia napiszę więcej, u osób z tzw. niepłodnością idiopatyczną, czyli niewiadomego pochodzenia, napro też nic nie daje - my jesteśmy najlepszym tego przykładem stracilismy kasę (bardzo dużo), czas (dojeżdzałam do lekarza 500 km w jedną stronę) i nic z tego nie wyszło, lekarz nawet nie zbliżył się do jakiejkolwiek diagnozy, a od ilości różnych leków które mi przepisywał było mi ciągle niedobrze i nie miałam apetytów, byłam faszerowana tak na chybił trafił może metoda dobra dla osób na początku starań i tych, które mają małe pojęcie o przebiegu cyklu, żeby wiedziały, kiedy się najlepiej wstrzelić, ale poza tym naciąganie i niepotrzebne budzenie nadziei, że przy pomocy tej wg. naprotechnologów cudownej metody dojdzie do poczęcia
    po 6 latach starań zostałam mamą dwóch skarbelek
  • mamiK

    22/04/2012 - 22:04

    Ja również miałam kontakt z napro i to tą samą kliniką.Ale zanim trafiłam do dr. Barczentewicza byłam pacjentką "normalnej" kliniki leczenia niepłodności. Mam więc porównanie i postaram się napisać o moich odczuciach. W 2007 rozpoczęłam wędrówkę i leczenie. Na pierwszej wizycie w klinice w 15 dniu cyklu usłyszałam że mam właśnie piękną owulację, mąż dostał pojemniczek za godzinę inseminacja, luteina i za dwa tygodnie mają być dwie kreski. Jak tak to płacimy 700zł i czekamy niestety zamiast ciąży jest krwawienie. Wracam do kliniki dostaję skierowanie na tsh i leki stymulujące, monitoring i znowu ineminacja. Efekt ten sam. Nikt nie zlecił mi innych badań bo przecież mam dziecko, to z drugim nie powinno być problemu. Co miesiąc stymulacja z inną dawką leków, tak 8 razy niestety bez skutku. Propozycja in vitro, ale miałam wtedy 26 lat mówimy że poczekamy do 30. Usłyszałam że mogę pózniej nie zajść w ciążę a szanse na donoszenie też mam niewielkie bo przecież mam paskudny szef po cesarce. wyszłam z niesmakiem bo po co były inseminacje i co miesiąc 0k 1200zł skoro mogę nie donosić bo nie ma różnicy między ciążą naturalną czy ze wspomaganego rozrodu. Po jakimś czasie trafiłam na napro.Podzczas usg usłyszałam, że mam "coś" na bliżnie po cc . Dostałam skierowanie na kilka podstawowych badań których nigdy mi nie zlecono. Wiedziałam że mam drożne jajowody po hcg, a mąż ma dobre nasienie.Byliśmy na spotkaniu z trenerką ale to było w Lublinie, w przychodni, dostaliśmy kartę z naklejkami i książkę w języku polskim. Na spotkaniu byliśmy sami, bez innych par. Kolejną wizytę miałam za trzy miesiące już z badaniami i kartą. Dostałam skierowanie na zabieg histeroskopii, a w miesiąc po zabiegu zobaczyłam dwie kreseczki. Wiem że narośl i zrosty były przyczyną moich problemów, o czym wspomnieli nam już w 2007 w profesjonalnej klinice, ale dopiero gdy zrezygnowaliśmy z in vitro. Po co były inseminacje wywalanie kasy skoro wiedzieli że może się nie udać. Ciąży nie udało się utrzymać,ale mam zdrowe dziecko, nie wiem czy będzie następne. Zdaję sobie sprawę że nie w każdym przypadku napro może pomóc, ale jak się okazuje kliniki specjalizujące się w leczeniu niepłodności również nie zawsze pomagają, a nawet jak w moim przypadku nie za bardzo się starają. Więc - naciągacze każdy może pomyśleć że to kto inny.
  • avatar
    glamourek

    24/04/2012 - 14:04

    Na szczęście w tym samym czasie skonsultowaliśmy się też tak jak pisałam z innymi dr i tak małymi kroczkami trafiliśmy do Invimedu -teraz jestem w 14 tygodniu ciąży :-)
  • avatar
    glamourek

    24/04/2012 - 14:04

    Tak jak pisałam: napro jest przydatna jeśli chodzi o drobne, małe subtelne szczegóły..bo w dociekliwości badań jakiś efekt przyniesie. Plus musi być zdrowe nasienie i drożne jajowody. Kiedy te dwa warunki są przyczyną niepłodności niestety napro nic nie może i taka jest rzeczywistość. Dlatego to co mnie najbardziej frustruje, to wprowadzanie par dotkniętych niepłodnością w błąd- gdybyśmy sami nie "przejrzeli na oczy" tkwilibyśmy" dalej w zawieszeniu w naprotechnologii bo nikt nie raczył nam wprost powiedzieć,że ta metoda nic nie pomoże. To nie jest fair. Dlatego żądajmy szczerych informacji.
  • avatar
    bloo

    25/04/2012 - 00:04

    do MamiK: dla mnie Twoja historia jest dowodem na to, że rekomendacje PTMR powinny być drukowane przez każdego pacjenta przed udaniem się na wizytę. A potem egzekwowane. Prawda jest bowiem taka, że jeśli się trafi na lekarza-partacza, to nie ma większego znaczenia, czy będzie pracować w klinice napro czy innej. Tyle, że jedynym sposobem obrony przed tym jest kontrolowanie swojej terapii.
  • anka314

    09/05/2012 - 08:05

    Witam, trafiłam na Twój post poszukując info o naprotechnologii. Nie wiem czy wolno mi tu pisać ponieważ o dziecko się nie staram - bardzo pragnę macierzyństwa ale tak jakoś przegapiłam czas na szukanie męża ;) Ponieważ jednak temat ten jest mi bardzo bliski głównie ze względu na fakt, że jako osoba głęboko wierzącą myślałam już nie raz nad przyłączeniem się do trenerów napro. Chodzi o formę poczucia obowiązku kobiecej roli - skoro sama nie mam raczej perspektyw na macierzyństwo to chciałabym bardzo pomagać tym parom, które z problemem niepłodności się borykają. Nie mogę jednak się zdecydować głównie dlatego, że informacje na temat napro są tak skąpe. Nie chcę bawić się w szarlatanerię a chociaż KK poparł tą metodę w 100% jakoś tak mi ciągle za mało konkretów. Dlatego chciałabym prosić was tutaj o jakieś dodatkowe info jak to w ogóle wygląda. Czy ktoś przeszedł wszystkie badania? Czy udało się zajść w ciążę z pomocą napro? Czy w tych klinikach leczy się chirurgicznie/farmakologicznie jakieś dolegliwości? No sama nie wiem o co pytać... Sprzeciwiam się bardzo In vitro bo jestem biologiem i niestety cała ta procedura przypomina (właściwie odzwierciedla całkiem wiernie) metody rozpłodowe w hodowli zwierząt - jakoś nie mogę tego przetrawić. Ale czy faktycznie napro jest odpowiedzią? ... Nie wiem.
  • avatar
    bloo

    09/05/2012 - 22:05

    przeszczep serca był testowany najpierw na świniach, a sądzę, że z tym nie masz problemu jako biolog, prawda? Mogę Ci napisać z własnego - i nie tylko - doświadczenia, że walka o ciążę nigdy nie będzie romantyczna i uduchowiona, ponieważ niepłodność jest chorobą i para doświadcza stanu choroby ze wszystkimi tego skutkami psychofizycznymi. Nie ma co się bawić w tworzenie wizji cudów wianków: walka o ciążę wiąże się nieodłącznie z "rozpłodowością" i poczuciem przedmiotowości u pacjentów. Nie rozwiązuje tego stanu ani inseminacja, ani in vitro, ani naprotechnologia. Współżycie według wskazań cyklu jest niezwykle ciężkie psychicznie i nie ma nic wspólnego z "naturalnością". Tego etapu nie da się ominąć w żadnej z metod, ponieważ nie można poddawać się chemioterapii i wyczesywać codziennie włosów ze szczotki, udając jednocześnie przed sobą samym, że to tylko przesilenie wiosenne. Jeśli niepłodność już się przydarzy to przydarza się cały chorobowy wir tego zjawiska i jest zupełnie drugorzędne, czy w zasięgu tego wiru znajdzie się fotel ginekologiczny oraz cewnik, czy też 24 miesiące celowanego seksu w dni płodne i sprawdzania śluzu. Pierwszorzędne jest to, że dwójce ludzi zostaje odebrane to, co ludzie płodni mają z rozdzielnika- spontaniczne poczęcie, ktoremu nie podporządkowuje się całego życia. Ta choroba- jak każda inna- jest piętnem. Co do konkretów NaPro- jak pisałam, są tylko dwa badania naukowe jej poświęcone, oba znajdziesz w PubMedzie. Ciąże dzięki napro oczywiście są, to nie jest metoda bezsensowna, jest to po prostu metoda kierowana do wąskiej grupy ludzi cierpiących na lżejsze postacie niepłodności i subfertylności.