Autor:

Allunia

Data publikacji:

12.11.2006

zaloguj się, żeby móc oceniać artykuły

szpital -ciąg dalszy

Moja córeczka przyjechała do mnie już o 5 rano! Stęskniłam się za nią bo prawie nie spałam w nocy; to było chyba to o czym mówiły mi doswiadczone porodami koleżanki. Po prostu leżałam i myślałam, jakby w dzień ktos zamknął mnie w ciemnym pokoju. Prawie cały ranek i przedpołudnie Gabrysia leżała przy mnie a ja się nią zachwycałam. Zabrali mi ją na czas "przeprowadzki" do innej sali. A trochę to trwało... ściagnięcie cewnika (rany, jak ta rura się zmieściła w cewce???), podnoszenie się z łóżka w asyscie dwóch pielęgniarek i salowej, próba zrobienia kroku. Odleciałam im trochę jak już postawiły mnie do pionu i musiałam pojechać do sali obok na wózku, ale kwadrans później już o własnych siłach dotarłam do toalety i pod prysznic. I jak juz leżałam na swoim nowym łóżku taka odświeżona (na ile kąpiel po cesarce odświeżyć się pozwala) i pachnąca, czekająca na przyjazd córeczki, zamiast niej przyszedł buc i mruknął że "mały człowiek o nazwisku X" ma wysoką temperaturę, podany antybiotyk, zrobione badania i prześwietlenie wiec czekają na wyniki i ja jako mama owego człowieka mam nie myśleć przypadkiem o wyjściu do domu przed niedzielą. Z perspektywy czasu teraz wiem że nie było o co się bać, po prostu Gabrysia dostała zapalenia płuc które często sie zdarza po cięciu bo dzidziuś nie ma jak pozbyć się płynu z płuc, ale wtedy to było dla mnie straszne. Tym bardziej, że zostało mi to w taki bezduszny sposób przekazane. lekarz gdy powiedział co miał powiedzieć, nawet nie czekał na moją reakcję tylko odwrócił się i wyszedł zostawiając mnie z milionem pytań w głowie i niepewnością co się dzieje z dzieckiem. Na szczęście pielęgniarki z noworodków były bardziej rozmowne i zapewniły że będę mogła mieć córeczkę przy sobie cały czas prócz pory podania leków i kąpieli. Nie było potrzeby umieszczania w inkubatorze a takie dzieci, choć leczone, nie są traktowane jako chore i mogą przebywać ze swoimi mamami. Cieszyłam się z tego, miałam czym karmić Gabrysię (w nocy napłynęło mi nagle bardzo dużo pokarmu), tuliłam ją i mówiłam do niej, położyłam ją obok siebie w łóżku i razem spałyśmy. Wcale nie wyglądała na chorą choć była rozpalona. Była taka spokojna. lekarz mówił że jest osłabiona gorączka i lekami ale ja wolałam myśleć ze jest cierpliwa i spokojna dlatego że jest przy mnie.

Kolejne dni w szpitalu nie był wcale fajne. Mała przestała jeść bo nie miała siły ssać. Mnie dopadły okrutne bóle głowy (nikt mi wcześniej nie powiedział że dobę po cesarce nie powinnam podnosić głowy Evil or Very Mad ), pokłute od wenflonów malusie łapinki mojej córeczki dołowały mnie, chociaż gdy zobaczyłam innego maluszka z wenflonem w głowie, dziękowałam Bogu że u Gabrysi nie było takiej potrzeby... na dodatek Malutka przestała przybierać na wadze i straszono mnie ze jak tak będzie dalej to nie pójdę do domu tak szybko. W desperacji kazałam pielęgniarce ją dokarmić żeby waga drgnęła. leżałam w kolejnej już sali (tym razem w sali dla mam oczekujących), patrzyłam jak kolejne dziewczyny sie "zmywają" do domów i było mi żal; 2 dni po mnie urodziła dziewczyna która zaraz po porodzie zamknęła się w łazience bynajmniej nie po to żeby się wykąpać Evil or Very Mad kopciła jak parowóz, wywoziła swoją córeczkę do pokoju odwiedzin (małe pomieszczenie prawie na korytarzu gdzie wieje i dmucha i pełno ludzi z zewnątrz tak siedzi), po czym w trzeciej dobie została wypisana do domu. Ja też chciałam być już w domu! Położyć Gabunię do jej nowego łóżeczka, położyć się w swoim łóżku i nakarmić ją przytulona do męża, zjeść obiad od Mamy. Leżałam, patrzyłam jak czas sie wlecze i co chwilę wydzwaniałam do domu. Mój mąż miał wrazenie że non stop przez 5 dni nic nie robił tylko rozmawiał ze mną przez telefon. W końcu, po wylaniu hektolitrów łez, doczekaniu się dobrych wyników i skończonej kuracji antybiotykowej Malutkiej, w piątek, 21 października zostałyśmy zabrane ze szpitala i przywiezione do DOMU.