Usłyszałam te słowa w od niedawna często oglądanym programie religia.tv
Zaczynym z ciarkami na plecach mysleć o dniu 14 maja. Wtedy własnie bedziemy u profesora z wynikami wszystkich badań jakie nam zlecił. Pytam meża czy sie nie stresuje, a on na to:
" Nie stresuję sie, przeciez własnie tego do niego oczekujemy, że powie nam o co w tym wszystkim chodzi"
No własnie, facet to facet, podchodzi na chłodno do faktów ,które mają nastapić.
A ja zaczynam przezywać. No bo jak nie przezywać? Przez ponad 4 lata przezylismy tak wiele, nie wiedząc jaka jest tego przyczyna. Nasza czwórka kochanych dzieciątek siedzi teraz na chmurce w niebie i trzyma kciuki za wciąż walczących rodziców. Wiem to
Przezywam , choć staram się tłumaczyc sobie, że nic, ale to nic nie cofnie czasu i nie ma sensu mysleć o tym, co by było gdyby. Ale nieznośne mysli same czasem uciekają.
Wciąż staram sie tłumaczyć sobie świat. Nie szukam sprawiedliwości, nie porównuję sie do innych, ale uczę się kochac siebie i moja droge. Nie nauczyła mnie tego mama, która wpoiła mi filozofie zycia pod tytułem: nie chwalimy sie, z wadami walczymy, zalet nie eksponujemy, żyjemy skromnie. Efektem tego było marne poczucie własnej wartości i powracające z kazdej strony kompleksy. Uratowała mnie sila, i tu chyle głowe przed mamą, która wbijała mi do głowy : dasz radę, jesteś silna.
Gdy dotykałam dna maż nie skierował mnie do psychologa. Mówił: "Poradzisz sobie sama, jesteś silna"
Nie wiem skad to wiedział, ale miał rację.
Każdego dnia ucze sie kochac siebie, robić sobie przyjemności, i mówić, że to ja jestem najważniejsza.
Zawsze wydawało mi się, że to przeciez takie niechrześcijańskie.
Dziś rozumiem słowa "Kochaj bliżniego swego jak siebie samego". Nie bardziej niz siebie samego, tylko tak samo.
Dziś wiem, że nie będąc szczęśliwym nie uszczęśiwię innych, bo w całej mojej ogromnej dobrej woli zawsze bedzie zamieszana odrobina zazdrości, która wszystko spapra. Taka jest prawda.
Dzieki tej miłości do siebie mam piekną wiosne. Za oknem cudnie, mnie rozpiera energia, sprzatam, biegam do pracy, jest mi dobrze... tylko te ciarki na plecach...
Wrócę jeszcze daleko wstecz, powiem o chrzcinach naszych Gwiazdek
Chrzcinki moich siostrzenic były cudne, dziewczyny całą Mszę św. spały, na polanie główeczek jedna obudziła sie jak z zimowego snu, po czym od razu zasnęła, a druga nie obudziła sie wcale. Było wspaniale, łzy kręciły mi sie w oku, ale kontrolowanie, świat troche wirował, ale nie dałam sie .
Dziś dziewczyny maja juz 4 miesiące, są tak cudne , że za każdym razem jak sie widzimy mam ochote je wkółko ściskać, całowac i rozśmieszać wygłupami .
Jeździmy tam z meżem, cieszymy sie z zabawy z nimi jak małe dzieci i sami przyznajemy, ze tak naprawdę, to robimy to czesto dla siebie, bo choc na chwile możemy poczuc małe ciałeczka, bo mogły by to byc nasze dzieci. Bo tęsknimy.
...i życzę wielu radości z wiosny, z Gwiazdeczek i ze sprawiania sobie przyjemności