Autor:

Tykrokylek

Data publikacji:

30.12.2010

zaloguj się, żeby móc oceniać artykuły

Można powiedzieć, że wypoczęliśmy… Tak!

2010.12.28. Można powiedzieć, że wypoczęliśmy… Tak! W końcu po 18 latach mąż zgodził się, abyśmy święta spędzili z dala od tzw. bliskich, bliskich, którzy nie tak do końca są wobec nas lojalni i krzywdzą nasze dziecko. Tak, w końcu mieliśmy odwagę spędzić święta poza domem, poza rodziną, wśród obcych nieznanych nam ludzi i było… WSPANIALE!!!! Ale zacznijmy od początku, nie wszystko było przecież tak różowe… Hotel mieliśmy zarezerwowany od 23 grudnia. Wieczorem przed wyjazdem Tygrysek wciąż uprawiał sztuczki. Tak „cyrkował”, że wywrócił w kuchni krzesło, masywne i ciężkie. Na szczęście nie spadło na stopę, bo kość mogłaby pęknąć. Tym razem wkurzyłam się nie na żarty. Tygrys wylądował na karze w łazience, potem odbył ze mną pogadankę, powiedziałam mu o niebezpieczeństwie, jaki niesie za sobą uderzenie stopy takim kawałem dębu… Oczywiście Tygrys kiwał głową, że rozumie… Ale po pięciu minutach znowu dobiegło do moich uszu szuranie krzesła w kuchni… Ostatnią sztuczką tego wieczoru była chęć pokazania mi „jaskółki” w łazience na brzegu krzesełka po wyjściu z wanny. Na szczęście złapałam Tygrysa w porę i nie zleciał na podłogę… Uffff… Nie wiem jak trafić do tego kaskadera! Może rzeczywiście noga w gipsie musi być?? Czy uda mi się tego uniknąć??? 23 grudnia rano w miarę sprawnie zapakowaliśmy się do auta, bez większych kombinacji Tygrysa. Oczywiście była odpowiednia porcja jęczenia przy ubieraniu. Zapytałam Tygrysa: - To Madziu, nie chcesz jechać?? - Chcę! - To, dlaczego tak jęczysz?? - No, bo tak… Pod naszymi drzwiami stały saneczki. Chciałam je zabrać do Wisły, ale jakoś nie powiedziałam tacie i sanki wylądowały w domu… Na autostradzie mieliśmy brzydką przygodę. O mały włos a nasze święta legły by w gruzach. Jak to klasycznie bywa, facet ciężarówką zajechał nam drogę! Z opresji wyratowało nas sprawne dobre auto i zimna krew taty. Było kiepsko! Bezmyślny facet ! Tato na niego zatrąbił, ja mu pogroziłam a on na szczęście przeprosił… Ale gdybyśmy się zagapili… To świąt by nie było… Przez dalszą drogę zastanawialiśmy się, czy otarł nam zderzak, czy się udało nam wyjść z opresji bez szwanku… Na szczęście auto okazało się być całe, więc radośni zaczęliśmy świętowanie w „Gołębskim” (Jak nazywa hotel Tygrysek.). Im bliżej Wisły, tym cieplej. Wszystko płynęło!! Ponad 12 stopni ciepła! A my kurtki puchowe, Tygrys dwie ciepłe kurtki, ocieplacz… Gdzie ta zima??? Dobrze, że sanki zostały w domu, bo ciągnęlibyśmy Tygrysa po… Po błocie! Wchodząc do hotelu spotkaliśmy rodzinę z niepełnosprawną dziewczynką. Od razu na początku zwróciłam na nich uwagę. Tato, mama i babcia z wielką miłością opiekowali się dziesięcio, może jedenastoletnią dziewczynką. Tak się złożyło w czasie tego pobytu, że wiele razy ich widziałam. Zaczęliśmy od obiadu… Pysznego obiadu… Popróbowaliśmy trochę potraw. Po obiedzie poszliśmy do centrum, aby popatrzyć na miasteczko. Wszędzie wszystko płynęło. Chcieliśmy wracać deptakiem nad Wisłą do hotelu, ale nie było to możliwe… W topniejącym śniegu ciężko się chodzi. Wieczorem poszliśmy do Aquaparku. Tygrys uwielbia pływanie. Tym razem nie chciał koła, tylko pływał już w rękawkach. Pływał na głębokiej wodzie. Bawił się z tatą. Ja miałam możliwość wymaczania się w kąpielach i saunach. Widziałam jak z niepełnosprawną dziewczynką bawił się w basenie tato, jaką niesamowitą czułością ją otaczał, jak ją cmokał… Widziałam radość na twarzy dziecka, choć grymas był daleki od szerokiego uśmiechu Tygrysa. Widziałam jak potem cała rodzina próbowała ubrać buciki dziewczynce. Tato najpierw ją wytarł, mama ją trzymała… Potem babcia robiła przedstawienie a w tym czasie tato próbował założyć i zapiąć buciki… Nie mieli łatwo, ale byli bardzo zaangażowani w sprawienie radości dziecku… Wróćmy do uśmiechu Tygrysa. Jak by nie miał uszu, to miałby uśmiech dookoła głowy. Kocham ten uśmiech, ale w basenie wolałabym buzię zamkniętą. Nic z tego. – Mamo, popatrz, jaką umiem sztuczkę i mój najwspanialszy uśmiech wędruje pod wodę… Otwarta buzia łapała, co chwilę wodę. I tłumaczenie – to tak jak walenie grochem o ścianę… Na zakończenie zabaw w basenach miałam dla Tygrysa zdradę…Musiałam mu umyć głowę pod prysznicem i… Oczywiście, sporo ludzi patrzyło na wyrodną mamę ze współczuciem. Tak wrzeszczeć potrafi tylko mój Tygrys, a ja do tego przywykłam i nie jest mi to nowiną. Suszenie włosów zajęło też nam sporo czasu… I było przy tym sporo jęczenia… W końcu nie wytrzymałam: - Madziu, źle ci z nami??? - Nie mamo! (Odpowiedział zaskoczony pytaniem Tygrys.) - No właśnie! Ludzie sobie pomyślą, że ciebie katujemy, że jesteśmy źli dla ciebie i ciebie nam odbiorą! Rozumiesz??? Przyjdzie pan i ciebie od nas zabierze, bo płaczesz i jęczysz, a to oznacza, że jest ci z nami bardzo źle! - I zabiorą mnie do innego domu?? - Tak! - Do innych rodziców?? - No tak…. - Ale ja nie chcę! Chcę z wami! Mamo… I dalej było jęczenie, tym razem na inny temat! - To bądź cicho! Rozumiesz??? I może Tygrys zrozumiał, bo w końcu siedział cicho i nie jęczał! Wieczorem, odprężeni, w doskonałych humorach położyliśmy się spać… Następnego dnia do południa poszliśmy do Aquaparku. Wymienialiśmy się z tatą opieką nad Tygrysem. Idąc do basenu z falą od razu rozpoznawałam, głos Tygrysa. Krzyczał i śmiał się najgłośniej. Uwielbiam, jak tato i Tygrys brykają we wodzie. Tym razem i inną dziewczynką pływały na tratwie i krab, krokodyl, rekin (w postaci tatusia) próbował je wciągnąć do wody. Pisku i radości było, co nie miara…W szatni mówię do Tygryska: - Madziu, nie wrzeszcz tak! Czy ty wiesz, że ratownicy powkładali sobie zatyczki do uszu?? A ja z daleka ciebie słyszałam mimo pisku innych dzieci…. Nie krzycz tak głośno! - A dlaczego powsadzali sobie zatyczki do uszu?? - Bo Madziu, bolałaby ich głowa po pracy! - Ale mamo…. Po basenie tato poszedł do Mikołaja dać prezent dla Madzi (Dobrze, że go zabraliśmy!!!! Byłaby wtopa.) Po obiedzie poszliśmy na spotkanie z Mikołajem. Prawie równocześnie Tygrysek i niepełnosprawna dziewczynka odbierali prezent od Mikołaja. Znowu ich spotkałam. Znowu miałam okazję obserwować ich zmagania. Znowu widziałam i ich oczach miłość i niesamowitą cierpliwość. Tego się nie da opisać. Oczywiście każde z dzieci zostało dodatkowo obdarowane paczką od państwa Gołębiewskich. Wszystkie takie same, wielkie torby słodyczy i duży pluszowy piesek do spania. Miły i przyjemny. Ta paczka sprawiła nam ogromną niespodziankę. Każde dziecko, nawet jak okazało się, że rodzice gapy zostawili prezenty w domu zostało sowicie obdarowane! Brawo dla organizatorów! Brawo! Po spotkaniu z Mikołajem pobawiłam się z Tygrysem jego nową zabawką i uśpiłam go, aby na wigilię była dziewczyna wypoczęta. Tato poszedł do Wisły na spacer a ja czuwałam przy dziecku. Pani przyniosła nam zaproszenie na wigilię do sali balowej. Zastanawiałam się, jak będzie zorganizowana wigilia. Jak dla takiej ilości osób zostanie zorganizowane tak rodzinne święto w takiej wielkiej sali??? I było zorganizowane bez zarzutu!!! Tak były zaaranżowane stoliki, że, mimo, że na sali było około 200, może nawet 300 osób, to rodziny mogły spędzić wigilię we własnym gronie. Ponoć następny rok jest tak obfity jak stół wigilijny. To dobrze, to znaczy, że przed nami jest rok obfitujący w dobra wszelakie i to w dużym nadmiarze. Najcenniejszy czas dzielenia się opłatkiem… Miałam przy sobie mojego Tygrysa i mojego męża! Kocham ich nad życie! Łzy szczęścia płynęły mi po twarzy, nie byłam w stanie nic im życzyć nic, poza tym by byli, tacy, jacy są! Radośni, szczęśliwi i kochani... Oczywiście, Tygrys szybko znudził się jedzeniem i pobiegł do szopki… Dzieci roznosiły szopkę! Tygrys bił się z chłopakami sianem… Dzieci biegały i figlowały pomiędzy figurkami… Kapela góralska śpiewała kolędy… Na szczęście szopa była solidna, figury duże, rzeźbione z drewna, więc dzieci miały bezpieczną zabawę. W czasie wigilii Tygrys poznał kawalera – ładnego chłopaka i sprowadził go na manowce. Rodzice jego szukali syna dobre 15 minut… Przyprowadziłam uciekinierów na salę i poznałam mamę chłopca, potem tatę… Na zakończenie Filip i Tygrysek nie mogli się rozstać, mimo, że na sali było już prawie pusto… Siedli przy szopce i Tygrys sprzedawał całusy swemu wybrańcowi. W takie klocki Tygrys jest niezły. Zaskoczony tato chłopca zrobił zdjęcia parze, po czym udało mi się odciągnąć dziewuchę od kawalera i udałyśmy się do pokoju… Późnym wieczorem w patio pilnowaliśmy Tygrysa bawiącego się w chowanego z grupką innych dzieci. I jeszcze jedna uwaga. Mniej więcej na środku sali siedziały dwie dziewczyny, które ubrały sobie czapy Mikołaja z mrugającymi pomponami. Nie wiem, w jakich okolicznościach po wigilii jedną z tych czap na głowie miał Tygrys. Ponoć dostał ją od dziewczyny! Po wspaniałej uczcie położyliśmy się spać. W nocy miałam okropny sen. Koszmar. Śniło mi się, że byłam gdzieś z Tygrysem w jakimś hotelu, który miał ażurowe schody z metaloplastyki i szkła… W pewnym momencie Madzia dostała na rękach o nogach takich bąbli jak kurzajki, tylko duże… Szukałam w tej miejscowości lekarza, szłam przez zabudowania i spotkałam starą kobietę, była podobna do Baby Jagi! Ta się przyjrzała Tygrysowi i tak do mnie zagadała: - Ładne masz dziecko! Bardzo ładna dziewczynka! Ale nie będziesz miała z niej pożytku! Nic z niej nie będzie! Tego jeszcze nie widać, ale tu rozwija się nowotwór. Popatrz, jaki ma brzuch… Obudziłam się… Czekałam na ranek! Tygrys spokojnie spał. Jak w tym kawale zdrowej „baby” może rozwijać się nowotwór??? Koszmarny sen! A jednak daje do myślenia… W świąteczny poranek Tygrys obudził się w doskonałym humorze i od razu poprosił: - Jestem głodna! Chodźmy na zupę mlekową! Filipek się obudził i zawołał: - Mamo, a gdzie jest ta dziewczynka, która mnie tak wspaniale całowała. Tygrys o Filipku nawet nie wspomniał, a mama Filipa szukała Tygrysa, aby leczyć złamane serce syna… Ale Tygrys miał już nowe cele strategiczne i wczorajszy oblubieniec przeszedł do historii… Spędziliśmy dzień pełen atrakcji. Biegaliśmy od jednej atrakcji do drugiej. Doskonale się bawiliśmy! Wieczorem poszliśmy do kościoła. Powróciła wspaniała zima! Święta miały swój urok! Boże Narodzenie, szopki, kolędy, ciepłe spojrzenia ludzi i padające płatki śniegu! Do kościoła, marudzącego Tygrysa zaniósł na barana tato. W kościele Tygrysek marudził, nawet skarżył się, że boli go brzuszek. Ale na nabożeństwie byli inni goście z naszego hotelu, których też często widywałam. Tam była mała dziewczynka, może miała 2, 5 roku, która wołała tak: - Tato, gdzie jesteś??? Chodź do mamy! Wychodzimy już! Tygrys wołał tak: - Kiedy to się skończy??? Ile jeszcze?? Tyle (Tygrys pokazywał dwa palce.) jeszcze minutek i wychodzimy?? Tak mamo??? Tak??! I w kościele dominował trójgłos. Dziewczyny były bez mikrofonu, ale to im nie wadziło! Głośno pytały i spędziły część nabożeństwa w przedsionku! Po mszy poszliśmy pokazać Madzi szopkę. Tygrys od razu wystartował do rozbierania dekoracji… Chwycił baranka i chciał go zabrać… Uuuu… Rozbawieni ludzie zamiast modlić się, to przyglądali się teatrowi… Tygrysa już nic nie bolało. Pani pokazała Tygryskowi kiwającego głową aniołka, który dziękował za wrzucane monety. Aniołek był zepsuty, więc pani ruszała mu głowę. Tygrys wrzucił jednego pieniążka, chłopiec kilka… Tygrys dostał od taty garść monet i wrzucał je do skarbonki, pani ruszała głową, wszyscy zebrani mieli ubaw z radości dzieci. Ostatnią monetę Tygrysek zachował dla siebie: - To wrzucę do mojej skarbonki! Po czym zabrał się za naprawianie aniołka… Wśród radości opuściliśmy w końcu kościół. Wyszliśmy bocznym wyjściem i znaleźliśmy się na cmentarzu… Tygrys w poskokach rzucił się na najbliższy zasypany śniegiem grób, zgarnął z niego śnieg i oświadczył, że teraz bawimy się w rzucanie śnieżkami… - Madziu, nie tutaj! (Jęknęłam przerażona!) Madziu, nie na cmentarzu… Ale Tygrysek z uśmiechem na ustach nie przejmował się otaczającymi go grobami. On był gotowy do kolejnej przygody. Spojrzałam przerażona na starszego pana, który nas obserwował. I o dziwo, zamiast potępienia zachowania mojego rozbrykanego dziecka na jego twarzy pojawił się ciepły, pełen wyrozumiałości uśmiech! W drodze do hotelu rzucaliśmy się śnieżkami. Było wspaniale!!! Wieczorem jeszcze raz pobiegliśmy do Aquaparku. Dalej radośnie brykaliśmy! Mieliśmy wyjechać w niedzielę, ale skoro taka jest pogoda, to szkoda wracać do domu! Przedłużyliśmy pobyt o jeden dzień! Największą atrakcją drugiego dnia był kulig! Pojechaliśmy saniami do źródeł Wisełki. Pogoda nam dopisała! W ramach imprezy było pieczenie kiełbasek, grzane wino, kapela góralska śpiewająca kolędy i inne piosenki. Było świetnie. Był piesek z naszego hotelu – Maks i nasza „psia mama” miała zajęcie! Powrót z imprezy był raczej kiepski… Tygrys włączył marudzenie… Po przyjechaniu do hotelu położyłam go spać a tato poszedł popływać w basenie. Po obiedzie popędziliśmy do parku wodnego „Tropikana”, ale chyba to był nasz błąd… Zmarzliśmy… Jakoś z nawiewu dmuchało zimne powietrze i zmarzliśmy… Późnym wieczorem miał być pokaz taneczny w klubie nocnym, ale nie mieliśmy sił na kolejną atrakcję. Jakoś byliśmy tak wspaniale wyluzowani, że zaczęliśmy sobie gadać, uprawialiśmy takie rodzinne pogaduszki i zamiast spać, to kłapaliśmy szczękami. W porze pokazu jakoś nikt nie tał hasła do wymarszu z łóżka, więc pokaz przegapiliśmy. Najbardziej zawiedziony był Tygrysek. Następnego dnia rano, Tygrys obudził się, rozebrał górę od piżamki, nałożył na siebie wszystkie korale i bransoletki, jakie zabrał na wyjazd, rozwłóczył wstążki… - Madziu, co ty robisz?? - Mamo, ładnie się udekorowałam?? - Pięknie… Ale dlaczego?? - Mamo, ja się udekorowałam tak do tego klubu nocnego! Przecież idziemy! Mieliśmy pójść jak się prześpię! Wstałam już! Idziemy… W tych ozdobach Tygrysek wyglądał przesłodko… Tylko jak mu powiedzieć, że czas pokazu tanecznego wczoraj przegadaliśmy w łóżku??? Oczywiście syrena się włączyła! Po śniadaniu szykowaliśmy się do wyjazdu…. SZKODA!!!! Pogoda była wspaniała! Piękna zima!!! Szkoda, że musimy iść do pracy!!! Buuuu…. Ale jadąc do domu, zapytałam nieśmiało, czy może zatrzymamy się i wjedziemy na Czantorię??? Jest taka piękna pogoda! Moim włóczęgom taka propozycja szybko przypadła do gustu. Wjechaliśmy na Czantorię. W tej radości przestaliśmy myśleć logicznie i zamiast zabrać ze sobą jakiś prowiant i termos, nie wzięliśmy nic! A co tam, zaraz wracamy! Na górze była wspaniała, piękna zima! Na szczyt tato wyniósł marudzącego Tygryska. Na szczęście pod wieżą widokową była gorąca herbata i wafelki. Nakarmiłam Tygrysa i nowe, lepsze dziecko oświadczyło, że teraz da radę wyjść na wieżę widokową. Poszłam z nim… I dobrze, że Tygrys się uparł na wejście na wieżę, bo straciłabym główną atrakcję wycieczki – wspaniałe widoki. Bez marudzenia wracaliśmy na dół do samochodu. Wieczorem dotarliśmy, tym razem bez przygód mrożących krew w żyłach, do domu… Można powiedzieć, że wypoczęliśmy… Tak! I doskonale się bawiliśmy!!!

Komentarze

  • avatar
    rybulenka

    30/12/2010 - 10:12

    no i super oby więcej takich wypadów :)
    długie staranka
    2008-2009 wizyty w Novum
    PCOS
    nasienie m ok
    listopad 2009 II kreski :)lipec 2010 Bartuś
    kolejne starania od listopada 2011
    marzec 2012 II krechy:)
    7.11.2012 Adaś
  • avatar
    Agatka

    30/12/2010 - 14:12

    akumulatory naładowane, więc niech ten NOWY ROK jest radosny, Niech szczęście Wam w sercach gra. Niech zdrowie Was otoczy i dostatek wielki. Wielu darów Bożych w Nowym Roku. Dużo Zdrówka WAM ŻYCZYMY!!

    http://www.suwaczki.com/tickers/zpdoxqpk5iifc0l8.png
    http://agatkaboj.blogspot.com/
  • netka

    30/12/2010 - 15:12

    Super!!! i więcej takich wypoczynkowych wypadów! Duużo szczęścia w Nowym Roku!!
    Dwoje Rozrabiaków :-)
  • avatar
    Senioritka_24

    30/12/2010 - 21:12

    Wiesz ja mieszkam rzut beretem od Wisly, bywam tam czesto. Wiem jak tam pieknie. Ja w tym roku, moze nigdzie nie wyjechalam, ale postanowilismy z moim Panem W., ze w tym roku spedzamy swieta sami:) I to byly moje najwspanialsze swieta. Sami w wigilie, zero rodziny, zero gosci. Moze to troche egoistyczne, ale tego potrzebowalismy:) pozdrawiam i ciesze sie z udanego wypadu w gory:)
    Moj Pan i Wladca W - od 12.2006
    Starania o dzidzi - od 2008 roku
    W ciazy, naturalnie, termin na 1 grudnia ;)
  • avatar
    slonecko

    31/12/2010 - 12:12

    Powinnas napisac ksiazke o tych Waszych przygodach bo sa niesamowite :)
    Kasia :)
  • joanna37

    02/01/2011 - 17:01

    Przeczytałam Twoją historię i tak sobie myślę, czy nie jest zbagatelizowany problem Twoich mięśniaków, ja przez nie miałam problemy z zajściem w ciążę, mimo, że niby nie były zbyt duże i wcale żle nie zlokalizowane. Może trzeba pozbyć się tego problemu, dla mnie to jedyna szansa, czekam na światełko, jestem po operacji usunięcia tego dziadstwa.Tyle czasu zmarnowałam, lekarze twierdzili, że to nie problem. W końcu trafiłam do starszego ginekologa z dużym doświadczeniem, który stwirdził,że u jednych duże mięśniaki nie stanowią problemu z zajściem i donoszeniem ciąży, a u innych nawet małe działają jak antykoncepcja (nieprawidłowa śluzówka macicy) lub wczesnoporonnie.(przeszłam dwa bardzo wczesne poronienia). Dużo radości, i zdrowia w Nowym Roku. Oraz oczywiście spełnienia marzeń:)
  • ASKAB_1979

    02/01/2011 - 23:01

    Zabrakło tylko zdjęć ;). Bardzo liczyłam na to, że na końcu znajdę linka :). Wszystkiego dobrego dla Was na Nowy 2011 Rok!!!