Kilka dni temu miałam sen- stałam przed tablicą ogłoszeń i czytałam jakąś listę a tam moje nazwisko, ktoś podszedł pogratulował a ja pomyślałam: „Mam pracę!”...Obudziłam się i pomyślałam jak fajnie byłoby wiedzieć już czy dostałam etat na uczelni, wiedzieć co będę robić w życiu.
Wczoraj wieczorem sprawdziłam pocztę, a tam program następnej Rady Wydziału od osoby, która miała być moim szefem gdybym dostała etat. Chyba nie wiedział co napisać więc tylko załączył załącznik. Nie ma mnie na liście...
Po cichu liczyłam na ten etat, liczyłam na to, że będę mogła robić to co lubię i umiem, że będę mogła jakoś zaplanować przyszłość. Nadal jestem w punkcie wyjścia...a może nawet krok w tyle. Nie mam już złudzeń, że wrócę na „stare śmieci”, nie mam pomysłu gdzie jeszcze mogę szukać pracy w moim wielkim mieście z niewielkim bezrobociem. Może faktycznie jak mi radzili niektórzy pominąć etap uczelni w moim życiorysie, tylko wtedy jak odpowiedzieć na pytanie co robiłam przez te lata po skończeniu studiów?
Żałuję swoich ambicji i decyzji o studium doktoranckim. Pamiętam jak po pierwszym roku chciałam zrezygnować, ale stwierdziłam, że trzeba to co się zaczyna doprowadzać do końca. Doprowadziłam, i co? Mam „za wysokie kwalifikacje” do większości stanowisk, a do innych nie mam doświadczenia.
Dobrze, że mam z kim być w domu, że mogę być mamą, że mam zdrową, wesołą i zmuszającą mnie do przeglądania książek o wychowaniu dzieci córeczkę, że mam męża, na którego mogę zawsze liczyć...Tylko czasem brakuje mi jakiejś „odskoczni”, kontaktu z kimś innym niż babcie czy mamy Zosi koleżanek i kolegów, Agą. Kontaktu innego niż przez ekran komputera, czy przez telefon.
Na początku roku postanowiłam sobie, że do 30 urodzin poukładam wszystko w moim życiu, ze będę wiedziała co chcę robić w życiu. Myślałam, że już jestem na tej drodze, ale chyba czas znowu zacząć poszukiwania. Mam czas do 27 listopada.
Wczoraj wieczorem sprawdziłam pocztę, a tam program następnej Rady Wydziału od osoby, która miała być moim szefem gdybym dostała etat. Chyba nie wiedział co napisać więc tylko załączył załącznik. Nie ma mnie na liście...
Po cichu liczyłam na ten etat, liczyłam na to, że będę mogła robić to co lubię i umiem, że będę mogła jakoś zaplanować przyszłość. Nadal jestem w punkcie wyjścia...a może nawet krok w tyle. Nie mam już złudzeń, że wrócę na „stare śmieci”, nie mam pomysłu gdzie jeszcze mogę szukać pracy w moim wielkim mieście z niewielkim bezrobociem. Może faktycznie jak mi radzili niektórzy pominąć etap uczelni w moim życiorysie, tylko wtedy jak odpowiedzieć na pytanie co robiłam przez te lata po skończeniu studiów?
Żałuję swoich ambicji i decyzji o studium doktoranckim. Pamiętam jak po pierwszym roku chciałam zrezygnować, ale stwierdziłam, że trzeba to co się zaczyna doprowadzać do końca. Doprowadziłam, i co? Mam „za wysokie kwalifikacje” do większości stanowisk, a do innych nie mam doświadczenia.
Dobrze, że mam z kim być w domu, że mogę być mamą, że mam zdrową, wesołą i zmuszającą mnie do przeglądania książek o wychowaniu dzieci córeczkę, że mam męża, na którego mogę zawsze liczyć...Tylko czasem brakuje mi jakiejś „odskoczni”, kontaktu z kimś innym niż babcie czy mamy Zosi koleżanek i kolegów, Agą. Kontaktu innego niż przez ekran komputera, czy przez telefon.
Na początku roku postanowiłam sobie, że do 30 urodzin poukładam wszystko w moim życiu, ze będę wiedziała co chcę robić w życiu. Myślałam, że już jestem na tej drodze, ale chyba czas znowu zacząć poszukiwania. Mam czas do 27 listopada.
KubuśMa...
FotoJulcia
JulciaMa...