DZIĘKUJĘ WAM WSZYSTKIM ZA WSPARCIE!!!
jakoś poszło....13 godzin. Poszłam na 9 rano, do domu wracałam po 22. Prawie cały ten czas przestałam. Konferencje - stojąc. Modlitwy - stojąc. Kazanie podczas Mszy - stojąc. Dobrze ze w ostatniej chwili przed wyjściem z domu zmieniłam wysokie buty na płaskie kozaki. W przerwach między nauczaniami - indywidualne rozmowy uczestników z Prowadzącym. I tłumaczenie w obie strony. Zwykle łatwiej tłumaczy się z obcego jezyka na swój, ale tym razem było odwrotnie. Dużo mnie kosztowało żeby zrozumieć Prowadzącego. Żeby załapać jego twardy akcent. Myślałam że będzie łatwiej, ale w końcu nie jest powiedziane że Indyjski ksiądz na stałe mieszkający w Niemczech będzie mówił czysto po angielsku. Jego twarde "r" zamiast ułatwiać zrozumienie, utrudniało, niestety. Do tego błędy w gramatyce, przekręcane wyrazy.... czasami nawet semantyczne tłumaczenie nie pomagało, milkłam i prosiłam o powtórzenie. Wystarczyło że ksiądz odwrócił się do mnie tyłem i zaczynał wczuwać się w mówienie wypowiadając słowa szybciej i szybciej, od razu traciłam pewność siebie. Dobrze, że chociaż ze słownictwem biblijnym (nazwy ksiąg, imiona) jestem jako-tako obyta bobym całkiem się zgubiła. I tak niektóre nazwy własne z Biblii brzmiały mi zupełnie obco i tylko po podanej nazwie Ksiegi, rozdziale i wersecie czasami domyślałam się o co/kogo chodzi... byłam cały czas strasznie zdenerwowana mimo modlitwy o większą pewność siebie.
Czułam się zawstydzona brakiem perfekcji w przekazywaniu słów księdza, czułam się jaknajbardziej nie na miejscu, maksymalnie zestresowana i zablokowana. Dlatego gdy po trzecim nauczaniu (a potem jeszcze na samym końcu, w kosciele) podeszła do mnie grupa ludzi dziękując za tłumaczenie, za moją naturalność, "nierobienie" z siebie gwiazdy i za to że pozwalam przez siebie działać Duchowi Świętemu, stanęłam jak wryta i rozpłakałam się prawie w głos. Zrozumiałam wtedy że gdy pozwolimy by Bóg przez nas działał, to nawet jeśli wydaje nam się ze jesteśmy bezużyteczni, że coś psujemy, że robimy coś źle, że nam nic nie wychodzi, to właśnie wtedy dzieją się wspaniałe rzeczy.
Cieszę się że mogłam wziąć w tym udział. Prowadzący okazał się być wielkim charyzmatykiem, podczas tych rekolekcji wiele osób dotkniętych różnymi chorobami poprzez Jego modlitwę doznało uzdrowienia. Widziałam kobietę na wózku która z niego wstała i podeszła do ołtarza! Co prawda pomalutku i z pomocą drugiej osoby, ale udało się! Słyszałam świadectwo młodego chłopca uwikłanego w satanizm, który po modlitwie księdza stał wolny i szczęśliwy, wypowiadający głosno imię Jezusa. Podczas rozmów indywidualnych, gdy pojedyńcze osoby prosiły o modlitwę, obserwowałam jak ksiądz zamyka oczy i "widzi" więcej. Jedna kobieta prosiła o modlitwę za samą siebie bo 3 tygodnie wcześniej zmarł po ciężkiej chorobie jej ukochany syn i ona nie może sobie z tym poradzić. Ksiądz modlił się o siłę dla niej a na koniec dodał że widział jej syna jako Anioła i niech świadomość że on jest zbawiony pomoże jej uporać się z trudnym czasem żałoby. Widząc jak bardzo ten człowiek jest obdarowany przez Boga, kusiło mnie żeby poprosić o modlitwę i w moich sprawach, ale powstrzymywałam się, widząc tylu czekających na rozmowę. W końcu byłam tam tylko w pracy.... ale na samym końcu, gdy miałam już iść do domu i żegnałam się z księdzem, nie wytrzymałam i króciutko opowiedziałam Mu o mojej Mamie. On chwilę milczał a potem powiedział: "don\'t worry, your Mum will have a longer life......."
jakoś poszło....13 godzin. Poszłam na 9 rano, do domu wracałam po 22. Prawie cały ten czas przestałam. Konferencje - stojąc. Modlitwy - stojąc. Kazanie podczas Mszy - stojąc. Dobrze ze w ostatniej chwili przed wyjściem z domu zmieniłam wysokie buty na płaskie kozaki. W przerwach między nauczaniami - indywidualne rozmowy uczestników z Prowadzącym. I tłumaczenie w obie strony. Zwykle łatwiej tłumaczy się z obcego jezyka na swój, ale tym razem było odwrotnie. Dużo mnie kosztowało żeby zrozumieć Prowadzącego. Żeby załapać jego twardy akcent. Myślałam że będzie łatwiej, ale w końcu nie jest powiedziane że Indyjski ksiądz na stałe mieszkający w Niemczech będzie mówił czysto po angielsku. Jego twarde "r" zamiast ułatwiać zrozumienie, utrudniało, niestety. Do tego błędy w gramatyce, przekręcane wyrazy.... czasami nawet semantyczne tłumaczenie nie pomagało, milkłam i prosiłam o powtórzenie. Wystarczyło że ksiądz odwrócił się do mnie tyłem i zaczynał wczuwać się w mówienie wypowiadając słowa szybciej i szybciej, od razu traciłam pewność siebie. Dobrze, że chociaż ze słownictwem biblijnym (nazwy ksiąg, imiona) jestem jako-tako obyta bobym całkiem się zgubiła. I tak niektóre nazwy własne z Biblii brzmiały mi zupełnie obco i tylko po podanej nazwie Ksiegi, rozdziale i wersecie czasami domyślałam się o co/kogo chodzi... byłam cały czas strasznie zdenerwowana mimo modlitwy o większą pewność siebie.
Czułam się zawstydzona brakiem perfekcji w przekazywaniu słów księdza, czułam się jaknajbardziej nie na miejscu, maksymalnie zestresowana i zablokowana. Dlatego gdy po trzecim nauczaniu (a potem jeszcze na samym końcu, w kosciele) podeszła do mnie grupa ludzi dziękując za tłumaczenie, za moją naturalność, "nierobienie" z siebie gwiazdy i za to że pozwalam przez siebie działać Duchowi Świętemu, stanęłam jak wryta i rozpłakałam się prawie w głos. Zrozumiałam wtedy że gdy pozwolimy by Bóg przez nas działał, to nawet jeśli wydaje nam się ze jesteśmy bezużyteczni, że coś psujemy, że robimy coś źle, że nam nic nie wychodzi, to właśnie wtedy dzieją się wspaniałe rzeczy.
Cieszę się że mogłam wziąć w tym udział. Prowadzący okazał się być wielkim charyzmatykiem, podczas tych rekolekcji wiele osób dotkniętych różnymi chorobami poprzez Jego modlitwę doznało uzdrowienia. Widziałam kobietę na wózku która z niego wstała i podeszła do ołtarza! Co prawda pomalutku i z pomocą drugiej osoby, ale udało się! Słyszałam świadectwo młodego chłopca uwikłanego w satanizm, który po modlitwie księdza stał wolny i szczęśliwy, wypowiadający głosno imię Jezusa. Podczas rozmów indywidualnych, gdy pojedyńcze osoby prosiły o modlitwę, obserwowałam jak ksiądz zamyka oczy i "widzi" więcej. Jedna kobieta prosiła o modlitwę za samą siebie bo 3 tygodnie wcześniej zmarł po ciężkiej chorobie jej ukochany syn i ona nie może sobie z tym poradzić. Ksiądz modlił się o siłę dla niej a na koniec dodał że widział jej syna jako Anioła i niech świadomość że on jest zbawiony pomoże jej uporać się z trudnym czasem żałoby. Widząc jak bardzo ten człowiek jest obdarowany przez Boga, kusiło mnie żeby poprosić o modlitwę i w moich sprawach, ale powstrzymywałam się, widząc tylu czekających na rozmowę. W końcu byłam tam tylko w pracy.... ale na samym końcu, gdy miałam już iść do domu i żegnałam się z księdzem, nie wytrzymałam i króciutko opowiedziałam Mu o mojej Mamie. On chwilę milczał a potem powiedział: "don\'t worry, your Mum will have a longer life......."
Dobrze, że się zdecydowałaś, pozdrawiam
http://www.suwaczki.com/tickers/zpdoxqpk5iifc0l8.png
http://agatkaboj.blogspot.com/