Czytam Was sobie, bo temat mi nie obcy...
"Od zawsze" myślałam o adopcji, jak poznałam mm to oboje bylismy zgodni, że chcemy mieć dzieci biologiczne i adoptowane. Naturalną koleją rzeczy było dla nas najpierw rodzicielstwo biologiczne, bo niejako (nie pamiętam dosłownych słów jakie wtedy padły) chcieliśmy sprawdzić czy "poradzimy sobie" z wychowaniem dzieci biol. Los chciał tak, że poczęcie nie było łatwe, choć PCOS nie wyklucza ciąży w pewnym momencie powiedziałam, że ja już nie chcę się leczyć, mąż nie protestował, widział co się ze mną dzieje w trakcie leczenia.
Po kilku miesiącach złożyliśmy dokumenty w OAO, ja cały czas czułam niepokój - a co będzie jak zajdę w ciążę ?
nie zabezpieczamy się a PCOS nie jest 100% antykoncepcją. W OAO były rozmowy na ten temat - co będzie jak tuż po adopcji pojawi się ciąża? Nie ukrywałam, że tego nie chcę, wiedziałam, że będę robić wszystko, żeby było dobrze, ale nie miałam pewności, że mnie to nie przerośnie. Bałam się, że będę porównywać dzieci, a jeśli nie ja to np... babcia czy ktokolwiek inny... i będzie ból i cierpienie, któregoś z dzieci. Nie pamiętam dokładnie w jakim momencie, ale zdecydowałam się na radykalną antykoncepcję. Ulżyło mi, tak naprawdę i szczerze mi ulżyło. Choć cały czas żyłam tylko adopcją (nie myślałam o cyklu, ciąży itepe) to spadł mi kamień z serca, wiedziałam, że teraz dam siebie dziecku na 10000%, na maksa i do bólu bez obaw.
Pojawiła się adoptowana córeczka, czas mijał... ja cały czas myślałam o drugiej adopcji, w jednej jedynej rozmowie z mm pojawiła się kwestia ewentualnego powrotu do leczenia. Ja nie chciałam bo:
1. Bardzo chcę nadal dawać siebie córce ile mogę, póki mam czas tylko dla niej, leczenie zabiera czas i pochłania pieniądze.
2. Chcę, żeby różnica wieku nie była zbyt duża a jak wiadomo starania mogą potrwać kilka lat...
3. Dzisiaj wiem, że ja nie potrzebuję być w ciąży, tylko być matką.
4. Obawiałam się samej ciąży jako takiej, lata lecą, a ryzyko, że ciąża będzie zagrożona rośnie.
5. Ja czuję, zwyczajnie czuję, że etap leczenia mam za sobą, że patrzę w przyszłość, w której już nie jestem ja i mąż, ale w której jest też córka.
Mąż zupełnie nie podjął tematu leczenia stwierdziwszy, że dla niego powiedziałam "nie" przed pierwszą adopcją i jest mu tak dobrze.
W pewnym momencie lekarka zasugerowała, żebym zrobiła przerwę w braniu tabletek anty. Zgodziłam się. Złożyliśmy dokumenty o drugą adopcję i wróciłam do hormonków. Nie będę się leczyć, to wiem, być może jeszcze zdarzy się tak, że beztrosko zrezygnuję z antykoncepcji, ale nie wiem czy dążę. Latka lecą, niedługo pojawi się drugie dziecko, coraz mniej pozytywnych myśli o ciąży, coraz więcej obaw jeśli by tak się stało.
trissmerigold nie mam uczucia, że udowadniam komukolwiek, że się nadaję na matkę, jeżeli już to sama sobie, bo czasem wątpię w to co robię, oj wątpię...
kasiavirag czytałam ten wątek wczoraj i cały czas chodzi mi po głowie pytanie Twojego szczęścia... rózne teorie już tu sie pojawiły, a ja zastanawiam się nad taką: dziecko nie pyta bez powodu, jeśli pyta znaczy, że o tym myśli (tym bardziej, że piszesz o powtarzających sie pytaniach). Nie wiem (teoretyzuję), skłonna jestem myśleć, że on się czuje temu winny, że z jakiejś przyczyny nie zasłużył i to była "kara". Zrobiłabym wszystko, żeby zdjąć z niego poczucie winy, może powiedzieć dziecku, że wtedy kiedy go tak bardzo pragnęłaś miałaś chory brzuszek i nie mogłaś (nie pamiętam, a czytam Twoje wypowiedzi dosyć regularnie, w jaki sposób postanowiłaś mówić o adopcji), że wtedy okazało się, że urodziła go inna mama/pani i, że jesteś bardzo szczęśliwa, że przyszedł na świat, bo Ty go zawsze miałaś w sercu... Trudna sprawa, ja nie rodziłam, ale też nie wiem jak będą wyglądały rozmowy o tym dlaczego nie ja urodziłam moje dziecię...
Piszcie, bo wątek bardzo ciekawy, mam wiele przemyśleń w tej kwestii, właściwie w obu: starania o adopcję a ciąża i starania o ciążę a adopcja. Nie jestem zwolenniczką "trzymania dwóch srok za ogon", ale też nie myślę o tym w kategorii "lepszy wróbel w garści niż gołąb na dachu", trochę ptasio, ale w końcu dzieci, bilogiczne czy nie, przynoszą bociany
Pozdrawiam Agata
Dodane po: 1 godzinie 22 minutach:
Piszecie też o tym, że obawiamy się większej miłości do dziecka biologicznego... Mi nie o miłość chodzi, myślę, że jak kocham to kocham i koniec, nie ma mniej czy więcej, słabiej czy mocniej. Ja się poważnie obawiam, że łatwo można "przegiąć" w odwrotną stronę: być nadopiekuńczym, bardziej pobłażliwym wobec dziecka adoptowanego, bo gdzieś w głębi duszy można chceić mu to "wynagrodzić" (jakkolwiek głupio to brzmi). W momencie gdy dzieci są "jednakowe" tego nie ma, tzn. jest wieksza pewność, że nie będziemy w ŻADEN sposób podkreślać faktu adopcji w codziennym życiu.
Ale tak jak mawia pedagog z naszego OAO, najważniejsze to uświadomić sobie problem, czy istniejący czy hipotetyczny, wtedy na pewno zrobimy wszystko, żeby go rozwiązać, bądź niedopuścimy by zaistniał.