brak książeczek zdrowia- wizyta u pediatry (RZ)

Dyskusja na temat wszystkiego co dotyczy rodzinnych domów dziecka, rodzin zastępczych, pogotowii rodzinnych i szeroko rozumianej tematyki rodzicielstwa zastępczego.

Moderator: Moderatorzy rodzicielstwo zastępcze

bloo
Członek Stowarzyszenia
Posty: 10041
Rejestracja: 13 kwie 2008 00:00

brak książeczek zdrowia- wizyta u pediatry (RZ)

Post autor: bloo »

problemy mam dwa do rozstrzygnięcia, liczę na pomoc praktyków RZ i rodziców dziewczynek też

Od dwóch dni mamy dzieciaki, książeczek brak. Z dokumentacji: postanowienie sądu o umieszczenie dzieci w pieczy u nas, reszta ma dojechać i wiadomo, że szybko to nie nastąpi. Sytuacja jest taka, że dziewczynka (roczek) ma odparzenia pupy, co nie jest specjalnie przerażające i radzimy sobie higienicznie spoko, ale z dokumentów wynika, że niedawno była hospitalizowana (jeden z powodów- odwodnienie). I teraz tak: mocz brzydko pachnie i imo mamy do czynienia z zakażeniem dróg moczowych, więc chciałabym jutro zawieźć ją do przychodni. Z drugiej strony ten zapach może wynikać też z odwodnienia, dziecko niedużo pije (mleka pije sporo, dziennie wychodzi ok. 500 ml plus zupki), natomiast herbatką i wodą gardzi, chwilowo nie mam pomysłu, jak jeszcze ją skłonić do picia poza daniem jej coca coli, co nie wchodzi w grę, a pewnie by się to sprawdziło zważywszy na informacje od opieki społecznej (dzieci piły głównie napoje gazowane w RB). Innych objawów odwodnienia brak, więc nie chciałabym uśpić swoje czujności wmawianiem sobie, że zapach wynika z zagęszczenia moczu i na pewno nie ma bakterii.
Myślę więc, że chodzi o zakażenie dróg moczowych, bo cewka moczowa też jest zaczerwieniona. A nawet jeśli nie chodzi to i tak muszę to sprawdzić, wiadomo. To nie jest sytuacja citowa, więc moje pytanie brzmi: jak reaguje przychodnia na przyjęcie dziecka, które nie ma książeczki i właściwie jedynym dokumentem, jaki mogę im przedstawić, jest postanowienie sądu?
Czy to jest normalnie traktowane/wystarczy i przyjmą nas?
A druga sprawa - jak skłonić malucha do picia?
Bebinia
Posty: 74
Rejestracja: 04 mar 2014 13:43

Re: brak książeczek zdrowia- wizyta u pediatry (RZ)

Post autor: Bebinia »

Co do przyjęcia dzieci w przychodni - nie powinno być żadnych problemów, albo inaczej: u nas nie byłoby żadnych problemów. Wystarczy powiedzieć, że jest się RZ i wszystko jest jasne.
Jak skłonić dziecko do picia? Mój sposób to dawać wodę z dodatkiem soku typu bobo frut (a jeśli dziecko jest bardzo oporne, to najpierw dawać sok trochę rozrzedzony wodą, potem rozcieńczać go wodą coraz bardziej, a gdy dziecko zaakceptuje już wodę z odrobiną soku, to jest szansa, że po jakimś czasie polubi też wodę ;-) )
Pikuś Incognito
Moderator
Posty: 452
Rejestracja: 29 gru 2015 22:11

Re: brak książeczek zdrowia- wizyta u pediatry (RZ)

Post autor: Pikuś Incognito »

Bloo, czy to znaczy, że jesteście już pogotowiem rodzinnym?

Jeżeli chodzi o przychodnię, to pewnie już wiesz jak było, bo miałaś w planach tam dzisiaj pójść. Jednak napiszę jak to wygląda u nas. Na dobrą sprawę, sama książeczka jest najmniej ważna, tylko znajdujący się w niej PESEL. W samym postanowieniu sądu raczej go tam nie będzie. Ale zdarzają nam się sytuacje, gdy dziecko wprawdzie ma PESEL, ale jego mama biologiczna nie jest ubezpieczona, a nawet, że dziecko PESELU nie ma. Jednak każde dziecko, mające obywatelstwo polskie jest objęte bezpłatną opieką medyczną (nawet jeżeli rodzice biologiczni nie są ubezpieczeni) i wystarczy to udowodnić. W sumie to też nie jest proste, więc w praktyce sprowadza się to do napisania oświadczenia, a czasami nawet i tego nie trzeba (zwłaszcza w placówkach, które nas dobrze znają). Nasz lekarz rodzinny ma "zeszyt spraw trudnych" (jak to nazywa), w którym zwyczajnie opisuje całą sytuację (na wypadek problemów przy kontroli). Gorzej może być w szpitalach, bo tutaj często wchodzą w grę dużo większe pieniądze i słyszeliśmy od RZ z innych powiatów, że czasami bywają problemy. Jednak my nigdy takich nie mieliśmy.

Jeżeli chodzi o picie, to dodałbym może pomysł z arbuzem (w zasadzie to sama woda i większość dzieci go lubi) i bardzo płynny kisiel.
Nie pytaj "dlaczego?". I tak nie uzyskasz odpowiedzi.



Adres bloga o naszym pogotowiu:

http://pikusincognito.blogspot.com
bloo
Członek Stowarzyszenia
Posty: 10041
Rejestracja: 13 kwie 2008 00:00

Re: brak książeczek zdrowia- wizyta u pediatry (RZ)

Post autor: bloo »

No więc właśnie, Pikuś, miałeś rację- w postanowieniu oczywiście nie było PESELu. Nie wiem czemu wbiłam sobie w głowę, że on tam jest. Na szczęscie nasza przychodnia jest wiejska i to ma swoje plusy poza brakiem kolejek - pomocni ludzie, otwarci na różne sytuacje, więc przyjęto nas, opisano sprawę w zeszycie i wykonano telefon do NFZu, który orzekł "przyjmować, nie brać kasy" :)
A PESELe już mamy, książeczki zdrowia też :)

Pomysł z kisielem jest b. dobry, jutro wypróbuję. Bobofrut zresztą też. Mała pije b. dużo mleka i odpędziłam schizę związaną z odwodnieniem- jak zliczyłam jej dobową ilość płynów to wyszło ponad 700 ml samego mleka plus zupy i przeciery owocowe. Nie zmienia to faktu, że przestawianie na wodę trzeba i tak wdrożyć, wiadomo.

Nie jesteśmy pogotowiem, jak pisałam wcześniej, nasze województwo wymaga przećwiczenia się jako nRZ, dopiero potem kurs na zawodową.
Za to cierpię bardzo z powodu braku czegoś takiego, jak linia pomocy pacjent dla pacjenta, którą mamy w Naszym Bocianie, tylko że dla RZ. Dziś mieliśmy na przykład niespodziewaną wizytę rodziców biologicznych u furtki i zdębiałam, bo koordynatorka pieczy nie odbierała, koordynatorki z ramienia PORTu jeszcze nie mamy (będziemy mieć od poniedziałku), a sytuacja jak widać jest bardzo dynamiczna i serio nie wiedziałam, co zrobić.
To są miliony sytuacji i różnych pytań, gdzie na wagę złota byłby telefon do doswiadczonej rodziny zastępczej i pogadanie po ludzku. Dlaczego nie ma takiej inicjatywy? Normalnie jak okrzepnę w tej roli to sama będę chciała zacząć taki projekt przy bocianie, bo dajcie spokój, jesteśmy na serio sami, to jest na gwałt potrzebne.
Pockahontas
Posty: 2897
Rejestracja: 06 wrz 2012 15:13

Re: brak książeczek zdrowia- wizyta u pediatry (RZ)

Post autor: Pockahontas »

bloo, i co zrobiłaś z rodzicami?
Kalka58
Posty: 148
Rejestracja: 19 maja 2011 22:15

Re: brak książeczek zdrowia- wizyta u pediatry (RZ)

Post autor: Kalka58 »

Bardzo dobry pomysł bloo. W kwestiach medycznych i formalno-prawnych mogę coś pomóc.
bloo
Członek Stowarzyszenia
Posty: 10041
Rejestracja: 13 kwie 2008 00:00

Re: brak książeczek zdrowia- wizyta u pediatry (RZ)

Post autor: bloo »

Kalka58 pisze:Bardzo dobry pomysł bloo. W kwestiach medycznych i formalno-prawnych mogę coś pomóc.
i super, odnotowuję sobie :) Skoro Linia Pomocy była możliwa - a zaczynaliśmy ten projekt z o wiele mniejszym doświadczeniem projektowym - to taka linia tym bardziej będzie możliwa, szczególnie że jest cała baza dobrych superwizorów i pracowników społecznych do szkoleń wolontariuszy. I w ogóle- widzę to za parę miesięcy :)

Pockahontas- no co zrobiliśmy, nic :) Mój mąż wyszedł i porozmawiał. Napisałabym o tym szerzej, ale: kolejna kwestia, o której nie mam pojęcia to ta, co i ile można pisać. Czytam bloga Pikusia i wiem, że anonimizuje dzieci, co jest raczej oczywiste, ale naprawdę nie wiem, na ile sobie można pozwolić w kwestii szczerości własnej na publicu? Jakie są Wasze doświadczenia?
Kalka58
Posty: 148
Rejestracja: 19 maja 2011 22:15

Re: brak książeczek zdrowia- wizyta u pediatry (RZ)

Post autor: Kalka58 »

Hmmm.... Ja pisze mało. Zazwyczaj ogólnie. Internet to jednak taki twór gdzie coś raz wrzucone zostaje na stałe. No chyba, że zniknie całe forum czego nie życzę. Formalnie nie wolno nam wklejać zdjęć, udostępniać danych osobowych no chyba że jest się op . Ja sama piszę tak aby jednak pozostać anonimową.
Pockahontas
Posty: 2897
Rejestracja: 06 wrz 2012 15:13

Re: brak książeczek zdrowia- wizyta u pediatry (RZ)

Post autor: Pockahontas »

bloo pisze:Mój mąż wyszedł i porozmawiał.
No i bardzo fajnie. Pytałam, bo jak ci pierwszego dnia staja pod domem rb, to można łatwo stracić głowę. Nie wiem jakie macie w tej sprawie ustalenia z pcpr-em, ale nie masz obowiązku wpuszczania do domu rb, zwłaszcza gdy zjawiają się bez zapowiedzi.

Co do opisywania historii - w moim odczuciu anonimowo jak najbardziej, pytanie na ile czujemy się i faktycznie jesteśmy anonimowi ;-) Zawsze, zamiast konkretnej historii i przykładów z życia, można bardziej ogólnie przedstawić problem.
bloo
Członek Stowarzyszenia
Posty: 10041
Rejestracja: 13 kwie 2008 00:00

Re: brak książeczek zdrowia- wizyta u pediatry (RZ)

Post autor: bloo »

no ja się anonimowa wcale nie czuję i raczej na NB nie jestem ;)
Chodziło mi bardziej o to, jakie podejście jest praktykowane odnośnie opisywania sytuacji dzieci. Mam tu parę rozkmin, nie ukrywam, i niekoniecznie naczelną jest obawa o to, że RB znajdą moje wpisy tu czy na FB (co nie jest wcale nieprawdopodobne). To samo dotyczy pracowników opieki. Ale inną jest rozkmina dotycząca samych dzieci i ich praw. Jak pewnie wiecie, wiele razy się tutaj zachwycałam ksiązkami Casey Watson i Cathy Glass, nadal podtrzymuję zachwyt, były to dla mnie też ważne ksiązki od strony praktyki RZ, jednak zarzutem, który mam od początku, był właśnie ten związany z godnością dzieci. To są zawsze historie bolesne dla ich bohaterów, nawet jeśli w chwili ich spisywania bohaterowie są małoletni. Z drugiej strony jeśli takie ksiązki by nie powstawały, "wewnętrzne życie RZ" obrastałoby jeszcze większą ilością mitów.
Historie dzieci, zwłaszcza trudne historie, są po prostu ciekawe dla otoczenia i ja się temu ani nie dziwię, ani tego nie krytykuję, mnie samą ciekawią cudze doświadczenia i chciałabym o nich rozmawiać, tylko... Kiedy piszę o swoim doświadczeniu niepłodności to jednak piszę o sobie, a do siebie mam wyłączne prawo. W przypadku pieczy nie jest to juz takie proste, bo nakłada sie wiele praw.
Tak więc jestem rozdarta pomiędzy własną potrzebą urefleksyjnienia tego, co się dzieje i skonfrontowania tego z doświadczeniami innych rodzin, co byłoby - nie wątpię- bardzo pomocne i ważne dla zainteresowanych, a właśnie takimi wątpliwościami natury etycznej, tym bardziej poważnymi, że dotyczą przecież dzieci, które często się unieobecnia i wypowiada w ich imieniu nie mając do tego prawa.
Pikuś Incognito
Moderator
Posty: 452
Rejestracja: 29 gru 2015 22:11

Re: brak książeczek zdrowia- wizyta u pediatry (RZ)

Post autor: Pikuś Incognito »

Bloo, napiszę może o swoim przypadku. Zanim zacząłem prowadzić swojego bloga, opisywałem nasze dzieci zastępcze na tak zwane zespoły w PCPR-ze (dokonujące ich oceny raz w kwartale) oraz na bieżąco w postaci krótkich zapisków mailowych, wysyłanych do naszej koordynatorki. Oczywiście była tam szczera prawda, a więc rzeczy dobre i złe (zarówno dotyczące dzieci, jak też ich rodziców).
Sam pomysł, abym zaczął prowadzić bloga na temat opieki zastępczej, wyszedł właśnie z PCPR-u. Długo się przed tym broniłem, ponieważ jest to „pożeracz czasu”, nawet pisząc coś raz w tygodniu. Nasza koordynatorka uważała, że to co opisuję może być przydatne dla innych rodzin zastępczych i warto to wrzucić do sieci. W końcu dałem za wygraną. Ustaliliśmy, że będę wykorzystywał opisy, które przekazywałem do PCPR-u, zmieniając tylko informacje bezpośrednio identyfikujące dziecko i jego rodzica, czyli wszelkie imiona i daty oraz nazwy miejscowości. Pierwsze dwa posty opublikowałem pod własnym nazwiskiem, jednak radca prawny z PCPR-u zasugerował, abym ja również występował pod jakimś pseudonimem – chociaż była to tylko sugestia (być może na zasadzie, aby dmuchać na zimne). Tak więc jestem jakimś Pikusiem, gdzieś w Polsce.
Czy rodzice biologiczni (nawet gdyby weszli na tą stronę) byliby w stanie skojarzyć pewne fakty? Może tak, ale nigdy nie mieliby pewności. A dzieci? Być może tylko najstarsza, 14 letnia dziewczynka, ponieważ zamieściłem na blogu jej rozważania dotyczące życia i śmierci (które sama wrzuciła do internetu – zresztą też pod pseudonimem). Ale tylko ona, już jej mama – z pewnością nie.
Na NB jest mnóstwo różnych historii dzieci. Nikt nie zna ani tych dzieci, ani ich rodziców (zarówno biologicznych, jak też zastępczych, czy adopcyjnych). Są to tylko historie … Jak bardzo mogą pomóc innym rodzinom? Nie wiem, ale moim zdaniem warto się nimi dzielić na forum.
Czy my (dorośli) mamy moralne prawo wypowiadać się o naszych dzieciach (nawet pomijając ich dane osobowe)? Osobiście staram się spojrzeć na to co piszę o dziecku, jego „okiem”. Czy ja na jego miejscu miałbym coś przeciw temu?
Chociaż z drugiej strony, ważne są też przesłanki. Gdy jakiś czas temu zadałem na forum pytanie dotyczące dziecka, które się moczy, to nie dlatego, aby się wyżalić, ale aby poznać zdanie innych osób, które być może miały z takim problemem do czynienia i w jakiś sposób sobie poradziły.
Nie pytaj "dlaczego?". I tak nie uzyskasz odpowiedzi.



Adres bloga o naszym pogotowiu:

http://pikusincognito.blogspot.com
bloo
Członek Stowarzyszenia
Posty: 10041
Rejestracja: 13 kwie 2008 00:00

Re: brak książeczek zdrowia- wizyta u pediatry (RZ)

Post autor: bloo »

Pikuś, jasne, przydatność blogów jest niekwestionowana, sama korzystam z Twojego często - raz, że dla przyjemności czytelniczej, ale dwa, że merytorycznie.

Mój kłopot dotyczy również czegoś innego, ale po prostu napiszę o spotkaniu z RB odpowiadając na pytanie Pocahonatas, wtedy się ujawni sedno mojego problemu ;)

Zatem tak- piątkowe popołudnie, mój mąż z genialną intuicją widząc ludzi przy furtce od razu odgaduje, kto to. Wysyłam go na mediacje, sama zabieram dzieciaki do innego pokoju.
Tu konieczny jest opis kontekstu- mieszkamy na zadupiu. Oznacza to, że aby się do nas dostać należy pokonać zasieki komunikacji publicznej i przejść ponad kilometr od najbliższego przystanku. To okolica przyjazna jedynie dzikom, sarnom i ludziom z samochodami. Dla pomocy społecznej był to nasz dodatkowy atut- prawdopodobieństwo, że jakiejkolwiek RB będzie się chciało do nas dojechać, jest raczej zerowe. To wiele mówi o przydatności szacowań, tak przy okazji.
Stary spędza przed furtką pół godziny. Po powrocie do domu ma łzy w oczach i mówi, że musi zapalić, choć rzucił palenie trzy lata temu.
Rodzice przyjechali ze wsparciem szwagra, chcieli zobaczyć, w jakich warunkach przebywają dzieciaki. Odmówiliśmy pokazania dzieci argumentując, że przysporzyłoby im to tylko zbędnego stresu, a są w okresie adaptacji. Stary mówi o tym, że niepokoi nas zapach moczu Małej, byliśmy już u pediatry,mamy skierowanie na badania, trzeba to wyjaśnić - mama podchwytuje temat mówiąc, że zgłaszała to już w szpitalu (Mała była niedawno hospitalizowana) i że dziękuje nam, ze zajmiemy się sprawą do końca i pomożemy jej córeczce. Stary opowiada też, że dzieci mają osobne łóżka,ale śpią razem - ich potrzeba bliskości jest silna, więzi są bardzo mocne, więc pozwoliliśmy im na spanie razem, skoro tego potrzebują. Rodzice dziękują również za to. Proszą o wysłanie zdjęć - Stary się zgadza i wysyła zdjęcia mmsem. Wieczorem nadchodzi kolejny sms z prośbą o zdjęcie, Stary spełnia tę prośbę. Dziś przyszedł kolejny sms z zapytaniem, co u dzieci.
Za każde przesłane zdjęcie rodzice dziękują, na odchodnym mówią, że nie będą nas nachodzić, po prostu musieli sprawdzić, co z dziećmi. Ojciec płakał przez całą rozmowę.
Inny wazny kontekst -książeczki zdrowia dzieci zostały już dostarczone WCPRowi, wynika z nich, ze dzieci są na bieżąco ze szczepieniami, a termin wizyty w ośrodku wczesnej interwencji został dopilnowany, za co jestem mega wdzięczna rodzicom, bo sami wiecie, jak jest z terminami na NFZ, a Mała potrzebuje neurologa na cito.

Ale są też inne konteksty - siniak na plecach Małej wielkości 10 cm na 5 cm. Dokumentacja dzieci, z ktorej wynika, że rodzina zupełnie sobie opiekuńczo nie radzi, co gorsza zrezygnowała z pomocy asystenta rodziny. Ugryzienia przez pluskwy. Zaniedbanie fizyczne (Mała jest w trzecim centylu, ani razu asystent nie stwierdził jedzenia dla dzieci w domu). No i fakt, że rodzina jest od pokoleń pod opieką pomocy społecznej z powodu upośledzenia niemal każdego z jej członków.

I jest też taki kontekst, że miłość rodziców do dzieci wydaje mi się pewna. Być może jest to najważniejszy kontekst.
A mój problem jest taki,że tu nie chodzi jedynie o to, jak sobie poradzić widząc RB pod furtką, bo to są technikalia przecież. Chodzi o to, jak sobie poukładać w głowie tę sytuację, gdzie coraz jaśniejsze staje się dążenie pomocy do odebrania dzieci rodzicom, aby dać dzieciom szansę na normalne życie w rodzinie ado, ale też coraz jaśniejsze staje się, że rodzice dzieci kochają, ale nie są w stanie przeskoczyć samych siebie. Co tu jest dobrem dziecka, co nim nie jest?
Co jest zachowaniem prywatności tej rodziny, skoro piszę o tym wszystkim? Czy powinnam? Ale też- czy jestem w stanie poukładać sobie to w głowie jedynie z włąsnym mężem? Czemu nie poszukać oparcia w doświadczeniu innych RZ? Czy moje emocje zmienią się z czasem, kiedy powstanie silniejsza więź i zacznę patrzeć na sprawę wyłącznie z perspektywy dzieci i ich przyszłości? Czy naprawdę będzie to wtedy zmiana na lepsze - i dla kogo będzie to lepsze?
Przecież bycie RZ to nie tylko czynności opiekuńcze i społeczne, do których jesteśmy przygotowani po kursie i po własnych sesjach doszkalania w postaci lektury ustaw, wlasnego rodzicielstwa, książek o wychowaniu zranionych dzieci etc. Największa praca odbywa się w naszych głowach i na naszych emocjach. Nie da się jej wykonywać samotnie, a nawet jeśli się da to jest to zubożone o cały wkład, jaki mogliby dać inni ludzie, którzy już przechodzili przez takie sytuacje.
wako
Posty: 356
Rejestracja: 12 paź 2014 19:54

Re: brak książeczek zdrowia- wizyta u pediatry (RZ)

Post autor: wako »

bloo opisałaś prawie bliźniaczą sytuację do tej, którą sama przeżyłam. Długo zastanawiałam się jak to ugryźć. Miałam to szczęście, w przeciwieństwie do Ciebie, że dotyczyła już kolejnego, a nie pierwszego, dziecka. Teraz to dziecko jest w adopcji i patrzę na sytuację z pewnej perspektywy. Postaram się krótko opowiedzieć.
bloo pisze:Czy moje emocje zmienią się z czasem, kiedy powstanie silniejsza więź i zacznę patrzeć na sprawę wyłącznie z perspektywy dzieci i ich przyszłości?
Mimo silnej woli patrzenia tylko na dobro dzieci nigdy nie udało mi się oddzielić myślenia o dzieciach od ich rodziny bio i korzeni. Być może to błąd, ale inaczej nie umiem.
Dziecko, o którym piszę było u mnie prawie połowę swojego życia, a jednak to "tylko" rok. W tym czasie wielokrotnie rozmawiałam z jego rodziną biologiczną, która regularnie pojawiała się na spotkaniach, z dalszą rodziną, której też udawało się czasem dotrzeć, z otoczeniem, pracownikiem socjalnym pracującym z rodziną, itp. Miłość rodziców była oczywista. Kochali, ale byli niewydolni wychowawczo. Pięknie o dziecku mówili, płakali, ale nie przeszkadzało im to zaniedbywać bardzo, bić i głodzić.
Od samego początku rodzice regularnie pojawiali się na spotkaniach, przynosili soki, słodycze, interesowali się stanem zdrowia, godzili na wszystko, co proponowałam, byli mili, spokojni. Po paru miesiącach zaczęli przychodzić rzadziej, już nie tak chętnie współpracowali z pracownikiem socjalnym, ale jak już się pojawiali to dla dziecka byli super. Mimo wielu prób zachęcenia ich do ogarnięcia domu i poszukania pracy nic z tego nie wychodziło. W międzyczasie odbyła się sprawa w sądzie, na której sędzia pytał ich co planują dalej, jak widzą odzyskanie dziecka, itp. Oni na sprawie płakali, zarzekali się, przychodzili, ale nic się w ich życiu nie zmieniało. Po prawie roku od umieszczenia odbyła się sprawa o odebranie władzy. Rodzice zgodzili się twierdząc, że dobrze maluchowi u nas, a oni nie są w stanie się nim tak zająć. Mówili, że za jakiś czas się ogarną i będą chcieli dziecko odzyskać. Po odebraniu władzy już się nie pokazali. Dziecko jest od dawna w adopcji. Nie przeszkadza to rodzicom mieć jego zdjęć na FB, mówić o nim z otoczeniem jakby ciągle był z nimi.
Przez długi czas myślałam, że można im pomóc, że wystarczy asystent, że coś się zmieni, będą pracować, pójdą do szkoły dla rodziców, zaczną walczyć o dziecko, a jak je dostaną to zaopiekują się na akceptowalne minimum. Trudno mi było zgodzić się na to pozbawienie, a potem zgłoszenie do adopcji. Myślałam, że kochając go zawalczą, a oni odpuścili i to nie dlatego, że nie mieli wsparcia z otoczenia. W pewnych kręgach uczucia są jakby na innym poziomie.
Mimo, że upłynęło sporo czasu jedyne, co do mnie przemawia za tym co się stało to fakt, że to dziecko nie mogło wiecznie czekać na ogarnięcie się rodziców, że musiało dostać swoją szansę na szczęśliwe życie.

I na koniec jeszcze:
bloo pisze:Proszą o wysłanie zdjęć - Stary się zgadza i wysyła zdjęcia mmsem. Wieczorem nadchodzi kolejny sms z prośbą o zdjęcie, Stary spełnia tę prośbę. Dziś przyszedł kolejny sms z zapytaniem, co u dzieci.
Dla mnie takie rzeczy są nie do przyjęcia. Macie się zajmować dziećmi i tylko nimi, a nawiązując taką zażyłość z rodzicami macie na głowie całą rodzinę. Nigdy nie dawałam RB numeru telefonu. Jak cokolwiek chcą, to muszą się kontaktować z pracownikiem socjalnym lub koordynatorem pieczy. Chcą zdjęcia, to niech przyjdą na spotkanie i sami sobie zrobią. Chcą wiedzieć co u dzieci, to na spotkaniu jest czas zapytać. Jest cała rzesza rodziców, którzy po pierwszych uprzejmościach zaczynają być roszczeniowi i agresywni, chcą więcej i częściej, a jak odmówisz zaczynają się przepychanki. Warto od początku ustalić pewne reguły, do których RB ma się stosować. Ja na pierwszym spotkaniu rozmawiam o moich oczekiwaniach i daję do podpisu "regulamin". Wielokrotnie już ratował mi życie :)
izabelam
Posty: 155
Rejestracja: 08 gru 2010 23:27

Re: brak książeczek zdrowia- wizyta u pediatry (RZ)

Post autor: izabelam »

Co tu jest dobrem dziecka, co nim nie jest?
Co jest zachowaniem prywatności tej rodziny, skoro piszę o tym wszystkim? Czy powinnam? Ale też- czy jestem w stanie poukładać sobie to w głowie jedynie z włąsnym mężem? Czemu nie poszukać oparcia w doświadczeniu innych RZ? Czy moje emocje zmienią się z czasem, kiedy powstanie silniejsza więź i zacznę patrzeć na sprawę wyłącznie z perspektywy dzieci i ich przyszłości? Czy naprawdę będzie to wtedy zmiana na lepsze - i dla kogo będzie to lepsze?
Przecież bycie RZ to nie tylko czynności opiekuńcze i społeczne, do których jesteśmy przygotowani po kursie i po własnych sesjach doszkalania w postaci lektury ustaw, wlasnego rodzicielstwa, książek o wychowaniu zranionych dzieci etc. Największa praca odbywa się w naszych głowach i na naszych emocjach. Nie da się jej wykonywać samotnie, a nawet jeśli się da to jest to zubożone o cały wkład, jaki mogliby dać inni ludzie, którzy już przechodzili przez takie sytuacje.
Zadając sobie te pytania, a potem, żeby móc zasnąć, uogólniałam biologicznych. Ci chcą, ale nie potrafią, Ci są roszczeniowi, Ci krzywdzą, Ci maja nałogi, Ci zaniedbują itd. Bo przecież, gdyby tylko chcieli i się trochę postarali...Zeby było łatwiej mozna znaleźć bardzo duzo określeń.

Wako napisała:
Dla mnie takie rzeczy są nie do przyjęcia. Macie się zajmować dziećmi i tylko nimi, a nawiązując taką zażyłość z rodzicami macie na głowie całą rodzinę
Takie podejście też bardzo pomaga: zajmuje sie dziećmi, nie rodzicami. Też tak mówiłam. To mechanizm obronny. Bardzo przydatny.
Wśród Biologicznych spotkałam różnych ludzi, o których kiedyś myslałam: bezrobotny, biedny, pedofil, przemocowiec, niewydolny, uzależniony, chory...To tez mechanizmy obronne. Pomaga , gdy RB staja się roszczeniowi, gdy oskarżają, gdy powodują problemy

Moim zdaniem, ciężko nie miec wyrzutów sumienia wykonując tę pracę. Jednak te pytania, które sobie zadajesz, bardzo pomagają. Jeżeli nie obrośniesz wszystkimi dobrymi radami i swoimi mechanizmami obronnymi, to dzięki zdolnościom przeżywania sprzecznych i silnych emocji będziesz otwarta na zrozumienie dzieci, którymi sie opiekujesz. Moim zdaniem taka wrażliwość pomaga w tej pracy.

Jeżeli chodzi o praktyczne rozwiązania, to dostałaś już fajny zestaw porad od poprzednich rozmówców.
iza
Pockahontas
Posty: 2897
Rejestracja: 06 wrz 2012 15:13

Re: brak książeczek zdrowia- wizyta u pediatry (RZ)

Post autor: Pockahontas »

bloo, ufaj swojej wrażliwości i walcz o to, by nie obrosła w rutynę. To o czym piszesz jest w praktyce bardzo, bardzo trudne. Współczucie i serdeczność, którymi reagujesz na rb są dobre i osobiście uważam, że należy je okazywać, jeśli tylko widzisz ku temu przesłanki.
Sprawy opiekuńcze bardzo rzadko są czarno-białe, prawda jest jednak taka, że w Polsce pomyłki odnośnie odbierania dzieci z rodzin nadal zdarzają się bardzo rzadko i zwykle są jakieś konkretne podstawy do umieszczenia dziecka poza domem. To, że rodzice nawalili, nie zawsze musi oznaczać, że są złymi ludźmi.
Możesz poradzić sobie z tym w rozmaity sposób. Możesz założyć, że pomagasz dziecku, a rb cię nie obchodzi - w końcu pracuje z nimi asystent. Możesz stworzyć regulamin i twardo się go trzymać (nie odpisywać na smsy, nie wpuszczać poza wyznaczonymi godzinami) - jak najbardziej jest to uzasadnione i chroni prywatność. Możesz zajmować się dziećmi i równocześnie wypić ciepłą herbatę z mb, jednocześnie obdarzając ją dobrym słowem, ale wypracować w sobie postanowienie, że owszem, wspierasz, obdarzasz sympatią, ale wyłączasz się całkowicie z procesu decyzyjnego, zostawijąc go pracownikom socjalnym, kuratorowi, wreszcie sądowi.
To najczęstsze sposoby radzenia sobie z tym ciężarem, jakie spotykałam wśród rz. Żeby było jasne, nie krytykuję żadnego z nich, każdy ma swoje wystarczające uzasadnienie. Osobiście jestem jednak bliska postawie, którą jeśli dobrze zrozumiałam, prezentuje izabelam. To postawa spotkania z człowiekiem, każdym - i dzieckiem i jego rodzicem. Trochę miałam w mojej pracy (i oa i dd) do czynienia z rodzicami biologicznymi i choć uczono mnie uogólniania (no właśnie; alkoholi, roszczeniowy, nieudolny), to jakoś zawsze tak wychodziło, że jak chwilę pogadałam, a potem poznałam historię tego człowieka, to już nie umiałam tak lekko zastosować kalki.
Zdaję sobie sprawę z tego, że to podejście całkowicie nieprofesjonalne - jeśli rozumieć profesjonalizm jako maksymalne "uzawodowienie" rodzicielstwa zastępczego, które pozwoli ci być skutecznym poprzez nabranie grubej skóry i przetrwać w pracy długie lata, wymiernie pomagając dzieciom. I jeszcze raz powtarzam, nikogo nie krytykuję, rozumiem motywy i w pewnym sensie podziwiam osoby, które to potrafią. Ich siła po prostu jest zlokalizowana w innym miejscu niż moja i oni wybrali dla swojej pracy zupełnie inny punkt ciężkości. Dlatego na dzień dzisiejszy nie byłabym w stanie zająć się zawodowym rodzicielstwem zastępczym. Może do tego się dojrzewa.

Napiszę ci coś osobistego - bardzo wzrusza mnie twoja wrażliwość. Bądź ze sobą szczera, obserwuj siebie, swoje emocje i reakcje, bo prawdopodobnie prędzej czy później staniesz na rozdrożu i będziesz musiała iść w którymś z tych kierunków. I nie jest tak, że aby się "uzawodowić" koniecznie musisz nabyć grubą skórę, wykluczyć współczucie i emocje - znowu, nie jest to czarno-białe. Ale któraś z postaw powinna zacząć przeważać, bo zwyczajnie nie da się skutecznie pracować, żyjąc w rozdarciu.
I na koniec chciałam jeszcze zacytować piękne zdanie izabelam

[quote="izabelam"] Jeżeli nie obrośniesz wszystkimi dobrymi radami i swoimi mechanizmami obronnymi, to dzięki zdolnościom przeżywania sprzecznych i silnych emocji będziesz otwarta na zrozumienie dzieci, którymi sie opiekujesz. /quote]

Tak jak ty widzisz w rb to, że kochają, wzruszają się i tęsknią, a z drugiej strony wiele spraw zaniedbali, tak w głębi siebie czują dzieci. A że są małe i z pewnością nie potrafią tego zwerbalizować, w dodatku działają w nich mechanizmy obronne, te sprzeczne emocje kłębią się w nich jako skrajności i na pewno nie pozwalają na spokój i pewność w relacji z mamą i tatą.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Rodzicielstwo zastępcze”