Poszukiwania biol.ojca-dawcy

Miejsce do wymiany doświadczeń dorosłych osób, które w dzieciństwie adoptowano.

Moderator: Moderatorzy dorośli adoptowani

ODPOWIEDZ
Monek
Dokarmiam bociana ;)
Posty: 35174
Rejestracja: 05 wrz 2004 00:00

Re: Poszukiwania biol.ojca-dawcy

Post autor: Monek »

terrina, alez przeciez od samego poczatku nie musialas niczego wyjasniac. To jedynie Twoja dobra wola.
Nie wiem, jak to sie stalo, ale umknal mi Twoj zacytowany post. Byc moze dlatego, ze Twoj i moj zostaly wyslane prawie w tym samym czasie? Niezaleznie od powodow przepraszam, ze go nie zauwazylam.
Ponownie przeczytalam Twoje posty, przede wszystkim ten dyskutowany i ten zacytowany, i niestety, nadal nie rozumiem. :wink: Ale to juz moje braki.
1.06.07. - pożegnałam mojego Aniołka

9dpt zobaczyłam dwie krechy.

26.03.09. o 13:06 urodził sie mój sliczny synek.

10dpt w chmurach zobaczyłam dwie krechy.

25.09.11. o 4:36 i 4:37 urodziły sie moje sliczne, malutkie córeczki.
Awatar użytkownika
Gość

Re: Poszukiwania biol.ojca-dawcy

Post autor: Gość »

Monek, wiem, że nie muszę niczego wyjaśniać, natomiast uważam, że powinnam, ponieważ napisałam niejasnego posta i kogoś mogłam w ten sposób urazić. Natomiast co do moich wątpliwości (podobnie jak przy dyskusji, w którą Bloo również się zaangażowała, a dotyczącą adopcji dzieci przez związki partnerskie homoseksualne), mam wątpliwości, czy chronione jest rzeczywiście prawo dzieci, poczętych dzięki adopcji prenatalnej. Jak napisałam uważam, że polskie społeczeństwo jest raczej mało tolerancyjne.
Mam nadzieję, że do jakichś wniosków dojdę, bo mnie to jakoś bardzo nurtuje. To wszystko.
Awatar użytkownika
Gość

Re: Poszukiwania biol.ojca-dawcy

Post autor: Gość »

Tak Yashuko, podczytuję. Z pewnością jest to krok we właściwym kierunku.
W końcu chyba mi się zaczynają układać w jakąś logiczną sekwencję moje wątpliwości.
Chciałabym się nimi na tym wątku podzielić.
Komentując post Rafaello napisałam, że każdy z nas ma swoja historię rodzinną, która w rodzinie biologicznej jest też kontynuacją historii rodzinnych obojga rodziców itd. Wyraziłam też swoje rozczarowanie (przez co pewnie tak a nie inaczej zinterpretowałam posty Rafaello) z tego, że czuję się ze swojej poniekąd okradziona.
Gdyby w taki sposób spojrzeć na rodzinę adopcyjną, to ciągłość historii rodzinnej dziecka zostaje przerwana i jego własna historia splata się i zaczyna stanowić część historii innej rodziny.
Zupełnie nie potrafię tego odnieść do adopcji prenatalnej.
Pamiętając swój burzliwy okres dorastania, kiedy nie musiałam sobie przecież radzić z problemem swego pochodzenia (to ten freudowski Totem by symbolizował - jeżeli dobrze zrozumiałam), to dzieci adoptowane dodatkowo mają jeszcze ten problem, z którym muszą sobie poradzić i w swojej głowie połączyć wątki historii swojego życia z jakby podwójną przynależnością do dwóch rodzin). No i znowu sobie nie potrafię wyobrazić, co w przypadku adopcji prenatalnej?
W końcu ten wątek temu został poświęcony, uznałam więc, że tu mogę się takimi wątpliwościami podzielić.

-- 02 lip 2012 00:04 --
yasuko pisze:
terrina pisze:mam wątpliwości, czy chronione jest rzeczywiście prawo dzieci, poczętych dzięki adopcji prenatalnej
Nie jest, bo nie ma prawodawstwa oraz edukacji.
Stąd nasza kampania POWIEDZIEĆ I ROZMAWIAĆ.
Widziałaś jej stronę i materiały?
Yashuko, obejrzałam drugi wywiad telewizyjny...........bardzo słodki wywiad.
Bo jak ktoś się odwołuje do badań statystycznych, kokieteryjnie stwierdzając, że "o ile nie kłamią" to o ile mnie pamięć nie myli odnoszą się one do populacji, na której zostały wykonane. Ale do jakich badań statystycznych i na jakiej populacji wykonanych, to się nie dowiedziałam.
Za to było o "miłej Pani dawczyni".........i genetycznym rodzicielstwie.......... (przepraszam za kropki wielokrotne)
Przepraszam za szczerość, ale mnie się bardzo nie spodobał i już wiem dlaczego.
I z tym sobie pozostanę do dalszych przemyśleń.
Awatar użytkownika
Gość

Re: Poszukiwania biol.ojca-dawcy

Post autor: Gość »

To tylko dopiszę informacyjnie. Odsłuchałam i obejrzałam resztę materiału kampanii i chyba jestem pełna uznania dla ludzi, którzy odważyli się z tak niesamowicie skomplikowaną problematyką zmierzyć i "nazwać problem". Zwłaszcza, że sądząc po twarzach, to młodzi ludzie. Przemyślę sobie sprawę i chyba jakiś komentarz drapnę. Na prawdę podziwiam.
Ale mnie życie zmusiło do przemyśleń i zmiany zdania.......... (przepraszam za kropeczki, one mi tak spontanicznie wychodzą)
Bea_7
Posty: 4196
Rejestracja: 18 sty 2005 01:00

Re: Poszukiwania biol.ojca-dawcy

Post autor: Bea_7 »

Część postów została przeniesiona na wątek :arrow: Adopcja, czym jest dla Was - kalkulacja, tam dyskusja może być kontynuowana.
Pozdrawiam
MadlenaGemini
Posty: 744
Rejestracja: 29 kwie 2009 00:00

Re: Poszukiwania biol.ojca-dawcy

Post autor: MadlenaGemini »

.....
czerwiec 2011 IVF-ICSI (Invimed)
12.02.2012 Synek
"Nienarodzone dzieci nie odchodza. One tylko zmieniaja datę swojego przyjścia!"
bloo
Członek Stowarzyszenia
Posty: 10041
Rejestracja: 13 kwie 2008 00:00

Re: Poszukiwania biol.ojca-dawcy

Post autor: bloo »

MadlenaGemini pisze:
no nie wiem yasuko czy to takie proste -"kampanie spoleczne" i sprawa zalatwiona.


jasne, że nie załatwiona, ale od czegoś trzeba zaczynać.

poza tym jak mozna podejsc do tematu "swiadomie" jesli prawo tworza ludzie i ciagle sie ono zmienia?
normalnie. Tak samo jak świadomie podchodzi się do zakładania własnej działalności gospodarczej, prawa o własności intelektualnej, do opieki zastępczej i przepisów dotyczących kolei szerokotorowych.
W każdym obszarze życia może się zmienić prawo, a my się dostosowujemy.

Czy ktokolwiek zdecyduje sie oddac zarodek do adopcji prenatalnej w swietle roszczen/ praw dzieci?
Czy ktokolwiek zdecyduje się przekazać dziecko do adopcji w świetle roszczeń tego dziecka?
I sprecyzujmy to "roszczenie":
"chcę wiedzieć, skąd pochodzę"
Faktycznie, można to nazwać roszczeniem :roll:
Mówimy o prawie do informacji o naszej historii genetycznej będącej częścią historii osobistej i historii tożsamości. To nie jest roszczenie, to jest prawo.
To prawo jest realizowane od kilkudziesięciu lat w przypadku adopcji społecznej, ktora jest o wiele bardziej wrażliwa niż prenatalna, bo matka biologiczna nie tylko jest spokrewniona z dzieckiem, ale jeszcze je rodzi. A mimo to MB oddają dzieci do adopcji, a RB i RZ te dzieci kochają oraz wychowują.
Jednak adopcji społecznej ani to nie zabiło, ani jej nie zaszkodziło, za to uratowało tysiące rodzin.
Wg mnie prawo dziecka do poznania biologicznych rodzicow i tychze "rodzicow" do anonimowosci stoja w sprzecznosci i chore jest aby udostepniac dane, adresy itp. Czy jesli osoby ktore oddaly zarodek do AZ zmienia zdanie i zapragna poznac dziecko to tez wg Ciebie bedzie ok?
sprzeczność pozostaje tylko wtedy, jeśli postrzegamy dziecko jako naszą własność. Wtedy jego prawo do wiedzy o swoim pochodzeniu genetycznym jawi się jako zagrożenie prawa naszej własności.
Tyle że dzieci nie są niczyją własnością. Są nam powierzane na pewien okres naszego wspólnego życia, a potem- jak poetycko wyraził to Gibran- wypuszczamy je niczym strzały w dalsze życie. Jednak od początku tego życia należą do siebie samych, my jedynie mamy zaszczyt towarzyszenia im, kochania, wychowywania i wspierania.
Takie ujęcie sprawy nie tylko uwalnia nas od strachów, ale także od frustracji, i dotyczy każdego rodzica bez względu na to, w jaki sposób nim został. W ogóle to jest szeroki temat w Polsce- dziecko jako własność czy dziecko jako członek wspólnoty?
Niestety w Polsce bardzo silny jest nurt własności dziecka. Widzieliśmy to choćby w medialnej awanturze związanej z ustawą o przeciwdziałaniu przemocy w rodzinie, w której padały kuriozalne argumenty, że prawo zamierza się na "integralność rodziny" chcąc chronić dziecko przed przemocą.

A prawo dotyczące jawności adopcji prenatalnej działa analogicznie do prawa adopcyjnego, czyli w jedną stronę.
Dziecko i tylko ono może być dysponentem danych rodziców biologicznych lub genetycznych. W drugą stronę to nie działa, matka biologiczna nie może zdobyć danych dziecka oddanego do adopcji, podobnie jak dawcy nie mogą uzyskać informacji o danych biorców i ich dzieci.

W ogole przyznam ze nie rozumiem (pewnie nie zostanie to dobrze odebrane - trudno) checi poznania biologicznych "rodzicow" - jesli ktos ma rodzicow, ci ludzie byli przy nim przez cale zycie to na grzyba dziecku kontakt z kims kto nie chcial/nie mogl go wychowac?
słusznie zwracasz na to uwagę i nie rozumiesz, bo nie o rodziców biologicznych chodzi, a o dawców.
Rodzic biologiczny nie jest dawcą, to są dwa różne terminy.
Rodzic biologiczny to ktoś, kto dziecko urodził, jest z nim spokrewniony i oddał je do adopcji.
Dawca/Dawczyni to ktoś, kto oddał swoją komórkę/zarodek do adopcji prenatalnej, ale urodziła je inna kobieta.
Z tych statusów powinny wynikac inne skutki i wynikają. Dzieci adoptowane prenatalnie nie szukają rodziców, tylko szukają dawców, a więc ludzi, którzy stanowią uzupełnienie ich łańcucha genetycznego, a nie społecznego.
Mama pozostaje mamą, a tata- tatą.
Mozliwosc dotarcia do biologicznych rodzicow, dawcow nasienia czy komorki spowoduje tylko to ze dawcy znikna, a zarodki beda mrozone w nieskonczonosc. i skoncza sie egzystencjalne problemy.
nie spowoduje, bo dostępność dawców nie zalezy od systemu prawnego, a od systemu społecznego. W systemie jawnym inaczej pozyskuje się dawców niż w systemie anonimowym. Jest ich mniej, ale są lepiej wykształceni, mają stabilne motywacje do bycia dawcami i powodują nimi pobudki altruistyczne (kampania holenderska skierowana do młodych mężczyzn "masz ich miliony. Inni nie mają ani jednego. Podziel się").
W momencie, w którym dawców przestaje się ściągać argumentem ekonomicznym, jak to jest dziś w Polsce, trzeba uruchomić kampanie społeczne, rozpocząć debatę, naświetlić problem i jego skalę. Edukować.
To kosztuje pieniądze i energię, ale prowadzi do tego, że tacy dawcy decydują się na dawstwo świadomie, co jednocześnie jest inwestycją dla samych biorców gamet. Nie otrzymują tych gamet fuksem ani pod wpływem impulsu dawcy, nie otrzymują ich również dlatego, ponieważ dawczyni nie stać na zabieg in vitro, więc oddaje komórki, aby zapłacić za własne leczenie.
Otrzymują gamety i zarodki od ludzi, którzy faktycznie chcą się nimi podzielić, mają to przemyślane i będą się z tą decyzją czuć dobrze. Tym samym zyskuje na tym także rodzina biorców, nie mówiąc o dziecku.

Generalnie w takich dyskusjach zawsze zadziwia mnie, jak łatwo rozprawić się z obowiązkiem odpowiedzialności za swoje działania, prostym argumentem ekonomicznym "no bo dawców zabraknie, a poza tym to zbyt trudne". Życie samo w sobie jest trudne.
Czy stosujemy tę samą miarę do innych dziedzin życia społecznego?
"Skupujmy nerki od wszystkich chętnych, w końcu odpowiedzialna i świadoma decyzja dawcy nie jest nam potrzebna"
"rozdawajmy dzieci wszystkim chętnym, po co testy i kursy, taniej i szybciej będzie przyznawać dzieci każdemu, kto się zgłosi do OAO".

Żyjemy w czasach galopującego rozwoju biotechnologii. I tak, to rodzi konieczność namysłu i odpowiedzialności. One nie są naszą łaską, a naszym obowiązkiem, jako przyszłych rodziców.
MadlenaGemini
Posty: 744
Rejestracja: 29 kwie 2009 00:00

Re: Poszukiwania biol.ojca-dawcy

Post autor: MadlenaGemini »

bloo wykasowalam posta poniewaz doszlam do wniosku ze mam poglady jakie mam i jednak nie chce wchodzic w dyskusje. skoro jednak mimo to zacytowalas mego wykasowanego posta napisze to co mnie nurtuje.

rafaello nie pala wielka miloscia do swoich rodzicow ani szacunkiem do dawcy (i nie musi) - tak przynajmniej odbieram jego wypowiedzi. nt uwazam ze ja jako potencjalna dawczyni nie muze chciec aby odnalazl mnie taki agresywny pan, nawet jesli mialby moje geny. moge sie obawiac reakcji i pomyslow takiego agresywnego czlowieka, wiecej moge sie obawiac ze cos strzeli mu do glowy (nie mowie tu o rafaello) i bedzie chcial skrzywdzic moje dzieci tylko dlatego ze sa moimi dziecmi, ze to one byly tymi zarodkami ktore z nami zostaly, a on/ona tym, ktory oddane zostal do adopcji z roznych wzgledow. tak, to skrajny przypadek czy postawa, ale przyznasz ze prawdopodobienstwo jest niezerowe?
co innego powiedziec komus twoj genetyczny ojciec i matka byli blondynami/mieli zielone oczy takie i takie wyksztalcenie czy choroby genetyczne, a co innego pozwolic komus na burzenie spokoju i zycia innej rodziny. dlaczego ciekawosc i chec poznania "korzeni" (tez cos, co za argument...) ma byc wazniejsza niz dobro innych osob?
w takiej sytuacji dochodze do dwoch wnioskow - dawstwo nie jest dla mnie ani teraz ani nigdy, jesli mialabym jakies "nadliczbowe" zarodki a nie moglabym ich przyjac to pewnie bym je mrozila przez iles tam lat aby uniknac potencjalnego spotkania z kims ala rafaello.

-- 16.08.2012, 07:59 --

zgadza sie dzieci nie sa nasza wlasnoscia ale rodzice tez niczyja wlasnoscia nie sa.

nie bardzo rozumiem twoje nawiazanie do oddawania nerek?

Bloo: "normalnie. Tak samo jak świadomie podchodzi się do zakładania własnej działalności gospodarczej, prawa o własności intelektualnej, do opieki zastępczej i przepisów dotyczących kolei szerokotorowych.
W każdym obszarze życia może się zmienić prawo, a my się dostosowujemy."

wg mnie jestes cyniczna i to porownanie jest calowicie chybione - dzialalnosc gospodarcza, koleje...Adopcja rodzi zupelnie inne skutki, chocby emocjonalne.

bloo: "Generalnie w takich dyskusjach zawsze zadziwia mnie, jak łatwo rozprawić się z obowiązkiem odpowiedzialności za swoje działania, prostym argumentem ekonomicznym "no bo dawców zabraknie, a poza tym to zbyt trudne". Życie samo w sobie jest trudne."
dla mnie to ze zabraknie dawcow nie ma nic wspolnego z ekonomia i dziwi mnie twoje podejscie.
zgadzam sie zycie jest trudne, i nie widze powodu bym miala sobie komplikowac je jeszcze bardziej. i mam do tego prawo, co mozesz nazwac to egoizmem bo pewnie nim jest. dla mnie oddanie zarodkow do AZ byloby zbyt trudne bo i tak cale zycie czulabym sie za nie odpowiedzialna i martwilabym sie czy maja dobre zycie. psa powinnam byla oddac a nie potrafilam i wolalam sie dusic (doslownie) niz go oddac wiec co dopiero zarodki. widzisz prawo do "dysponowania danymi" jak to ladnie ujelas dziala tylko w jedna strone - dziecko moze nimi dysponowac, biologiczny rodzic nie. nie wie nawet czy dziecko z jego zarodka sie urodzilo. nie napisze ze jest to rowne traktowanie, raczej tzw mniejsze zlo, koniecznosc wyzsza aby dziecko moglo zyc bez obciazen bez "dodatkowych rodzicow" ktorzy byc moze kiedys zechca mu powiedziec ze genetycznie jest ich i zburzyc jego spokoj. chyba dlatego istnieje to ograniczenie?

widze tez sprzecznosc miedzy martwieniem sie o zarodki a pomyslem mrozenia ich dopoki bedzie mozliwosc spotkania z potencjalnym dzieckiem. dla mnie jest to temat zbyt trudny, mimo, zaskocze cie, wyzszego wyksztalcenia nie chcialabym byc dawczynia.

jeszcze haslo "podziel sie masz ich miliony" - podziel sie czym plemnikiem, komorka jajowa czy potencjalnie swoja prywatnoscia i zyciem? dlaczego nieplodnosc ma sie za mna ciagnac reszte zycia?
czerwiec 2011 IVF-ICSI (Invimed)
12.02.2012 Synek
"Nienarodzone dzieci nie odchodza. One tylko zmieniaja datę swojego przyjścia!"
Rysieczka
Posty: 970
Rejestracja: 03 kwie 2010 00:00

Re: Poszukiwania biol.ojca-dawcy

Post autor: Rysieczka »

MadlenaGemini pisze:jako potencjalna dawczyni nie muze chciec aby odnalazl mnie taki agresywny pan, nawet jesli mialby moje geny.
MadlenaGemini, ale w takim razie, jaką masz motywację, aby zostać dawczynią - jeżeli masz takie obawy? Bo przecież to też przymusowe nie jest? :wink:

EDIT: Doczytałam, że jednak zmieniłaś zdanie.

Mnie ten temat nurtuje, jeżeli chodzi o motywacje dawców itp., bo jak pamiętasz, jestem mamą chłopca poczętego dzięki AID. I chciałabym mu też kiedyś spróbować wytłumaczyć pewne sprawy, ale chwilami trudno mi się wczuć w rozumowanie tej 'drugiej strony'.

Bo przecież tak naprawdę to przecież gdzieś tam urodzi się Wasze biologiczne dziecko i... może być mniej lub bardziej agresywnym panem. :wink:


A tak poważnie - taki 'pan' jest agresywny, bo czuje że brakuje mu genetycznego puzzla, i może właśnie w taki burzliwy sposób przeżywa tę lukę tożsamościową.

Bo czy na jego miejscu nie chciałabyś chociaż poznać polowy swoich genetycznych korzeni? Chociażby dlatego, żeby mieć świadomość tego, że gdzieś po kuli ziemskiej, może całkiem niedaleko, zapewne chodzą Twoi bracia i siostry?

Wydaje mi się, że zieci poszukują tej wiedzy niekoniecznie dlatego żeby odrzucić i zdyskredytować swoich rodziców 'społecznych' i wybrać tych genetycznie spokrewnionych (lub, co gorsza zatruwać im życie), ale dlatego, żeby odpowiedzieć sobie na egzystencjalne pytanie: "skąd pochodzę"?

Myślę, że zmiana mentalności powinna iść w kierunku zapewnienia szczęścia i poszanowania prawa wszystkich - nie tylko rodziców, ale również dzieci. Przyznam, że im bardziej zagłębiam się w ten temat, tym większe mam o tym przekonanie. Ale chyba przed nami jeszcze długa droga.
Bo w klinikach, w których zdeponowane są gamety, z ust lekarzy, nie dowiemy się jakie są długofalowe konsekwencje takich kroków.


Oj, szkoda, że wykasowałaś posta, bo zgubiłam trochę wątek :wink:

Ja jednak odebrałam post rafaello89 inaczej - pisze, że kocha swoich rodziców, ale czuje złość, frustrację. Bo, jak napisał, wystarczyłoby mu dowiedzieć się, że taki a taki, np. Jerzy Nowak z Kołobrzega, który pracuje jako kierowca, jest dawcą, dzięki któremu przyszedł na swiat. Z tego, co wyczytałam, w większości przypadków, taka wiedza nie ma mocy niszczących: pozwala w rodzinie uporządkować pewne sprawy, zdjąć ciężar niedomówień.
Ostatnio zmieniony 16 sie 2012 15:23 przez Rysieczka, łącznie zmieniany 1 raz.
bloo
Członek Stowarzyszenia
Posty: 10041
Rejestracja: 13 kwie 2008 00:00

Re: Poszukiwania biol.ojca-dawcy

Post autor: bloo »

MadlenaGemini pisze: uwazam ze ja jako potencjalna dawczyni nie muze chciec aby odnalazl mnie taki agresywny pan, nawet jesli mialby moje geny (...) i bedzie chcial skrzywdzic moje dzieci tylko dlatego ze sa moimi dziecmi, ze to one byly tymi zarodkami ktore z nami zostaly, a on/ona tym, ktory oddane zostal do adopcji z roznych wzgledow. tak, to skrajny przypadek czy postawa, ale przyznasz ze prawdopodobienstwo jest niezerowe?
Tak, przyznam.
Ale też wydaje mi się, że czas upływający od oddania zarodków do powstania z nich dorosłego człowieka, jest na tyle długi, aby poukładać sobie w glowie swoje emocje i potencjalne reakcje.
No i pozostaje pytanie w jakim stopniu jesteśmy odpowiedzialni (jako dawcy, bez których tego dziecka by nie było) również za taką ewentualną złość, o jakiej napisałaś? Nie znam odpowiedzi, serio. Bo gdybym była dzieckiem z adoptowanego zarodka to tak, sądzę, że powstałoby we mnie pytanie, dlaczego moje rodzeństwo zostało przyjęte przez rodzicow, a ja zostałam oddana do adopcji prenatalnej? Tutaj chyba dzieci urodzone w wyniku samego dawstwa gamet mają prościej, tak myślę.
Wiesz, relacje nie są systemem zero-jedynkowym.
W jednym czasie możemy odczuwać kilkadziesiąt różnych emocji: miłość do rodziców, ciekawość wobec dawcy, złość wobec dawcy, wdzięczność wobec dawcy, wkurzenie na system prawny, więź z naszymi rodzicami, nadzieję na istnienie rodzeństwa przyrodniego itp.
Wyłuskiwanie z nich jednej emocji, ktora została zwerbalizowana przez Rafaello (bo pojawiło się miejsce, gdzie może opisać swoje trudne emocje, bo to forum daje taką szansę, bo można sobie zrzucić ciężar z wątroby itd) i koncentrowanie się akurat na niej, a pomijanie setek innych, współtowarzyszących emocji, to też nie jest wcale obiektywny obraz sytuacji.
Ja na przykład swoich rodziców kocham, jestem wobec nich krytyczna, za wiele spraw mam żal, za inne sprawy mam wdzięczność, mam do nich stosunek partnerski jako człowiek dorosły, ale są obszary, w których zachowuję się wobec nich jak dziecko (i vice versa).
To wszystko zebrane do kupy (plus wiele innych) daje jakiś obraz relacji "ja- moi rodzice". Gdybyś wybrała z tego obrazu samą złość czy samą miłość to obraz nie byłby pełny.
Dlatego choć podzielam Twoje zdanie, że młody człowiek może być wściekły i zacząć "dlaczego mnie oddaliście?!" to każda taka relacja ma jeszcze swoją dynamikę i rozwój, przechodzi się przez jej etapy i dopiero z perspektywy jakiegoś tam czasu można powiedzieć, czy takie spotkanie było dla wszystkich stron ważne, czy agresja zmieniła się w zrozumienie, czy przyniosło to finalnie ulgę i poczucie, że puzzle weszły na swoje miejsca. To samo jest przecież z adopcjami spolecznymi.

Poza tym jest jeszcze jedna sprawa- tożsamosć dawcy chce poznać większość dzieci. Ale co siódme mające tę możliwość faktycznie spotyka się z dawcami. Reszcie wystarczy informacja o danych medycznych i osobowych- zdobywają ją, układają sobie te puzzle i zamykają ten etap.
Natomiast ponad 70% dzieci próbuje odszukać swoje rodzeństwo przyrodnie i robi to w celu realnego poznania, nawiązania kontaktu, a nie samego zdobycia informacji "tak, istnieją".
W adopcji społęcznej jest podobnie- ciekawość matki biologicznej się pojawia, ale na ogół zaspokaja się ją nie poznaniem realnym, a poznaniem aktu urodzenia, zdobyciem informacji rodzinnych, wykonaniem różnych ruchów mających na celu określenie swojego miejsca na mapie rodzinnych powiązań.
Rodzeństwo za to budzi ciekawość realną, zapewne dlatego, że jest postrzegane jako "ludzie ze mną spokrewnieni, ktorzy dzielą ten sam los, co ja". Dawca i matka biologiczna tego losu nie dzielą, oni są w zupełnie innej sytuacji niż dziecko, więc może właśnie stąd taki wynik badań, o ktorym pisalam?


w takiej sytuacji dochodze do dwoch wnioskow - dawstwo nie jest dla mnie ani teraz ani nigdy, jesli mialabym jakies "nadliczbowe" zarodki a nie moglabym ich przyjac to pewnie bym je mrozila przez iles tam lat aby uniknac potencjalnego spotkania z kims ala rafaello.
moim zdaniem to co napisałaś jest cenne. Dawstwo naprawdę nie jest opcją dla każdego. Dojście do tego, że my sami się do tego nie nadajemy, nie jest moim zdaniem porażką ani czymś negatywnym, jest właśnie uruchomieniem świadomości i gotowości do zadania sobie pytań, na ktore odpowiedzi brzmią na "nie".
Ja na przykład mam inne obawy- perspektywa spotkania z dorosłym, wkurzonym dzieckiem pochodzącym z mojego zarodka nie burzy mojego spokoju, bo sądzę, że emocjonalnie bym to ogarnęła i wzięła tę złość na klatę, jako- było nie było- osoba współodpowiedzialna za istnienie tego dziecka.
Ale sama świadomość, że to dziecko się urodziło, nie znam go, nie wiem co się z nim dzieje, kto je wychowuje i tak dalej, rozwalałaby mnie emocjonalnie przez kilkanaście lat, więc ja także dla siebie samej podejmuję decyzję na "nie" jeśli idzie o oddanie swoich zarodków.


nie bardzo rozumiem twoje nawiazanie do oddawania nerek?
(...)

wg mnie jestes cyniczna i to porownanie jest calowicie chybione - dzialalnosc gospodarcza, koleje...Adopcja rodzi zupelnie inne skutki, chocby emocjonalne.
oczywiście, że adopcja rodzi inne skutki emocjonalne, ale chciałam pokazać, że prawo działa w ten sposób, że wymusza na nas dostosowanie się do niego. W każdym obszarze, którego dotyczy.
Więc wywodzenie, że adopcja prenatalna jest niemożliwa do rozwiązania, bo wymusiłaby daleko idące zmiany jest prawdziwe tylko w tej drugiej częsci: wymusiłaby daleko idące zmiany. Ale nie jest niemożliwa do rozwiązania. Rozwiązujemy setki innych problemów, możemy i powinniśmy rozwiązać także ten.
Patologią dla mnie jest przyzwalanie od 25 lat na to, aby adopcja prenatalna działa się bez prawa, bez kontroli i bez zasad. To jest też rozpuszczanie rodziców, którzy od 25 lat mają luksus postrzegania siebie jako tych, którym przysługują wyłącznie prawa (prawo do dziecka, prawo do procedury), a nie ciążą na nich żadne obowiązki wynikające z faktu podejścia do adopcji prenatalnej.
Więc odwrócę to: dostępność nasienia dawcy "od ręki" nie jest żadnym "należysię". Nerki też nie są dostępne od ręki, a w przypadku adopcji nie mówimy o tkance czy narządzie, a o gamecie/zarodku, z którego powstaje konkretny człowiek.
dla mnie to ze zabraknie dawcow nie ma nic wspolnego z ekonomia i dziwi mnie twoje podejscie.
och, to ma bardzo wiele wspólnego z ekonomią. Jak sądzisz, dlaczego polskie kliniki nie chcą słyszeć o dawstwie jawnym i wdrożeniu dyrektyw zakazujących handlu gametami? Bo doskonale wiedzą, że to właśnie oni za zmienione prawo bekną w pierwszym szeregu, a dokładnie ich wpływy finansowe.
W chwili obecnej mamy w Polsce już cztery komercyjne banki komórek jajowych, w Europie jest to zakazane. W tym miesiącu ruszy kolejny.
Kto więc straci na zakazie handlu gametami i na konieczności przestawienia się na system jawny? Przecież o wiele prościej jest zapłacić dawcom i do widzenia, niż tych dawców pozyskiwać, tłumaczyć im o co chodzi, prosić, odwoływać się do ich pobudek altruistycznych i tak dalej.
Ten drugi system przekłada się wprawdzie na powstawanie stabilniejszych rodzin, podnoszenie samoświadomości, sprzyja rodzinom, dziecku i dawcom, ale kliniki są placówkami komercyjnymi i ich działania długofalowe nie interesują, jeśli mogą korzystać z braku prawa i dalej zarabiać.

widzisz prawo do "dysponowania danymi" jak to ladnie ujelas dziala tylko w jedna strone - dziecko moze nimi dysponowac, biologiczny rodzic nie. nie wie nawet czy dziecko z jego zarodka sie urodzilo. nie napisze ze jest to rowne traktowanie, raczej tzw mniejsze zlo, koniecznosc wyzsza aby dziecko moglo zyc bez obciazen bez "dodatkowych rodzicow" ktorzy byc moze kiedys zechca mu powiedziec ze genetycznie jest ich i zburzyc jego spokoj. chyba dlatego istnieje to ograniczenie?
Tak, istnieje właśnie dlatego. Ale nie zgadzam się z tym, iż prawda burzy spokój. W pierwszym momencie może go zburzyć, ale potem uczymy się z tą prawdą żyć, a nasze relacje z rodzicami mogą stać się pełniejsze, bo opierają się na wzajemnym zaufaniu i więzi.
Kłamstwo jest zaś rachunkiem wystawianym nie na okres ciąży, a na okres całego życia dziecka.

jeszcze haslo "podziel sie masz ich miliony" - podziel sie czym plemnikiem, komorka jajowa czy potencjalnie swoja prywatnoscia i zyciem? dlaczego nieplodnosc ma sie za mna ciagnac reszte zycia?
Dlaczego postrzegasz to jako "ciągnącą się za Tobą niepłodność"?
To jest po prostu podejmowanie decyzji, pięknej decyzji, i gotowość przyjęcia skutków tej decyzji, jakimi by one nie były. W dodatku dawcy i dawczynie niepłodni nie są, fakt oddania ich komórek potwierdza przecież ich płodność.
Poza tym niepłodność ciągnie się przez resztę życia za bardzo wieloma ludźmi, ale nie z powodu dawstwa czy procedur, którym się poddali, a dlatego, ponieważ to oni sami postrzegają ją jako piętno i tylko oni sami są w stanie się od tego piętna uwolnić. Nikt tego za nich i dla nich nie zrobi, ponieważ piętno powstaje w naszej własnej głowie.
Ja na przykład jestem osobą niepłodną i ma to dla mnie ten sam ciężar emocjonalny, co powiedzenie, że mam starte chrząstki kolanowe, lubię kawę latte ze słodzikiem i mam dwoje dzieci. To tylko nazwanie jakiegoś faktu, które nie określa mnie samej, jako człowieka, mojej wartości, cech, przemyśleń itd.
Choroba się za mną nie ciągnie, ja ją po prostu przyjęłam jako beznamiętny fakt, a nie jako etykietę.
W dawstwie, gdybym do niego podeszła, interesowałoby mnie bardzo wiele rzeczy, ale akurat nie związek między oddaniem komórek jajowych i określeniem "niepłodna".
bloo
Członek Stowarzyszenia
Posty: 10041
Rejestracja: 13 kwie 2008 00:00

Re: Poszukiwania biol.ojca-dawcy

Post autor: bloo »

Omilka, dzięki za głos.
Niemniej Twoja córka, jeśli dobrze kojarzę, ma 17 lat, prawda?
W tym wieku byłam pewna, że nigdy nie będę mieć dziecka, bo poród jest obrzydliwy, a jeśli idzie o pokrewieństwo z rodzicami, z radością- jak uważałam- bym się dowiedziała, że jestem adoptowana. Taki był mój obraz świata w wieku 17 lat.
Dorosłe dzieci adoptowane prenatalnie dojrzewają tak samo, jak inne dzieci, skrajności postaw są naturalne, nieumiejętność wejścia w problem abstrakcyjny w tym wieku typu niepłodność, menopauza czy wielodzietność, jest typowa dla całej grupy wiekowej niezależnie od sposobu poczęcia. To się zmienia przecież dopiero z czasem, bo do pewnego momentu świat naprawdę jawi się jako czarno biały.

Większość z nas dorasta nie tylko do przyjęcia, że jesteśmy niepłodni, ale też do wiedzy o adopcji czy in vitro. Dopóki nas to nie dotyczy to bazujemy na powierzchownych informacjach i one nam wystarczają dla wyrobienia sobie opinii.
Tak wiec co tu mówić o nastolatkach, jeśli ludzie dorośli mają z tym problemy?
A, na stronie powiedzieć i rozmawiać jest nagranie Susannah Merrick, dziewczyny urodzonej dzięki dawstwu nasienia. Polecam, fajnie o tym mówi i ciekawie zobaczyć, jaką perspektywę ma osoba, której temat dotyczy bezpośrednio.
Tu jest link:
http://powiedziecirozmawiac.pl/

nagranie jest w lewym górnym rogu

a.
bloo
Członek Stowarzyszenia
Posty: 10041
Rejestracja: 13 kwie 2008 00:00

Re: Poszukiwania biol.ojca-dawcy

Post autor: bloo »

omilka pisze:
Moja córka żyje trochę innymi myslami niż większość rówieśników. Od dobrych kilku lat myśli o swoich rodzicach biologicznych. Według literatury dotyczącej młodzieży adoptowanej jest to wiedza niezbędna w okresie kształtowania tożsamości.
no wiec właśnie, bo dałaś Jej tę możliwość dając też wiedzę. A skoro rozmawiamy już o zupełnym tyglu pojęciowym, gdzie mieszamy prawa dziecka, rodzica, lęki, powinności, badania i tak dalej, to chciałam spytać Ciebie, jako matkę adopcyjną, jakie w Tobie odczucia budzi fakt istnienia rodziców biologicznych Twojej córki i czy odnajdujesz się jakoś w problemach naszkicowanych przez MadlenęGemini (mam na myśli kwestię praw rodzica do dziecka, lęk przed "zabraniem" dziecka przez jego biologiczne korzenie)?
Czy wiedza o tym, że Twoja córka będzie mieć prawo odszukać dane swoich RB, wpływała jakoś negatywnie na Twoją decyzję o adopcji? Bo tu padła taka hipoteza odnośnie adopcji prenatalnej.
MadlenaGemini
Posty: 744
Rejestracja: 29 kwie 2009 00:00

Re: Poszukiwania biol.ojca-dawcy

Post autor: MadlenaGemini »

Rysieczka nie wiedzialam ze masz synka dzieki AID, ale to nie ma znaczenia. Gratuluje tego cudu, pamietam jak na neigo czekalas i jak przezywalas problemy z pepowina.
Odpowiadajac na Twoje pytanie - dla mnie oddanie zarodka do adopcji byloby niewyobrazalnie trudne poniewaz traktuje ja jako potencjalne dzieci. I teraz jak mam synka byloby to tym bardziej niewykonalne. Jesli musialabym sie zdecydowac na dawstwo to jedynie jesli nie moglabym przyjac zarodkow, a nie wyobrazam sobie zniszczenia ich ani mrozenia w nieskonczonosc bo boje sie ze moze im to zaszkodzic. moze to jest nieracjonalne ale boje sie zbyt dlugiego mrozenia. i to cholernie trudna decyzja bo zawsze bym wtedy myslala co sie dzieje z tym dzieckiem czy przyszlo na swiat czy rodzice adopcyjni o nie dbaja, czy go nie krzywdza czy ma co jesc czy nie jest mu zimno i tysiac innych spraw. aby oddac zarodek do adopcji trzeba - wg mnie- byc w stanie uporac sie z takimi myslami. zgodzic sie wewnetrznie ze ktos inny stanie sie odpowiedzialny za to dziecko ktore byc moze przyjdzie na swiat. i po tym jesli udaloby mi sie to mniej lub bardziej za iles lat mialabym w perspektywie potencjalna konfrontacje z tym wychowanym przez kogos innego czlowiekiem. Nie wiem jak i przez kogo wychowanym, nie wiem dobrym czy zlym. palajacym zloscia czy zwyczajnie ciekawym.
jest we mnie silna potrzeba chronienia mego synka i mojej rodziny i silna obawa przed taka sytuacja. Bo nie wiem na kogo wyrosl by ten czlowiek genetycznie ze mna tak bardzo zwiazany. nie chcialabym aby kontaktowal sie z moim dzieckiem z obawy. wkurzony rafaello mnie zwyczajnie przeraza, nawet jesli statystycznie do tego spotkania by nie doszlo.

dla mnie wiec oddanie zarodkow do AZ byloby proba uratowania im zycia.

bloo - co do ciagniecia sie za mna nieplodnosci - dla mnie byla to trauma, wiele przeszlismy leczac sie, stracilam jedno dziecko - blizniaka mego synka, i chcialabym wreszcie pozyc bez myslenia o tym wszystkim. tego ze mam synka z ivf nie wstydze sie, nie o to chodzi. ale jak mowie moja rodzina wiele przeszla, moje malzenstwo wiele przeszlo nie chce dodatkowo miec w perspektywie spotkania z moim biologicznym dzieckiem ychowanym przez kogos innego, w sytuacji gdy byc moze ci ludzie nie poradzili sobie z tym zadaniem. tak nie musi tak byc, moze zawitac u dawcy super czlowiek i mozna byc wtedy przeszczesliwym i dumnym ze tak sie stalo. ale moze tez byc inaczej. dla mnie ryzyko jest zbyt duze nawet jesli statystycznie niewielkie. a w takiej sytuacji dochodzi jeszcze poczucie winy ze w jakims stopniu "ja mu to zrobilam". mozna zwariowac i zadne proszeczki nie pomoga :cry:

omilka - tak pewnie dorosla osoba powinna poradzic sobie lepiej. powinna, ale czy musi byc na to skazana? nieplodnosc nie byla moim wyborem, dlaczego ma odciskac pietno na calym moim zyciu i moich bliskich??? rozumiem ze moze to byc trudne dla dzieci z AZ i na pewno jest, i chyba nie ma tu dobrego dla wszystkich rozwiazania. nie da sie zachowac anonimowosci dawcy i jednoczesnie zaspokoic ciekawosci dziecka. nie chce zeby ktos decydowal o tym ze moje ryzyko, moj brak prywatnosci to mniejsze zlo. dlatego dawczynia nigdy nie zostane.

dobrze ze mowicie o tym, swietna i bardzo potrzebna kampania. ale we mnie ta sytuacja traktowania tozsamosci dawcy budzi zlosc. w duzej mierze z leku. a moze powinnismy inaczej tlumaczyc dzieciom z AZ dawstwo, hmm inaczej - w ogole tlumaczyc. tak, aby czuly sie dziecmi swoich rodzicow ktorzy byli z nimi przez cale zycie, i "olaly genetyke". bo mozna to zrobic i kto wie czy nie byloby to lepsze dla wszystkich?

-- 16.08.2012, 14:11 --
bloo pisze: Patologią dla mnie jest przyzwalanie od 25 lat na to, aby adopcja prenatalna działa się bez prawa, bez kontroli i bez zasad (...)
och, to ma bardzo wiele wspólnego z ekonomią. Jak sądzisz, dlaczego polskie kliniki nie chcą słyszeć o dawstwie jawnym i wdrożeniu dyrektyw zakazujących handlu gametami? Bo doskonale wiedzą, że to właśnie oni za zmienione prawo bekną w pierwszym szeregu, a dokładnie ich wpływy finansowe.
W chwili obecnej mamy w Polsce już cztery komercyjne banki komórek jajowych, w Europie jest to zakazane. W tym miesiącu ruszy kolejny.
zgadzam sie tu z Toba. a o komercjnych bankach przyznam ze nie mialam pojecia 8O
bloo pisze: Tak, istnieje właśnie dlatego. Ale nie zgadzam się z tym, iż prawda burzy spokój. W pierwszym momencie może go zburzyć, ale potem uczymy się z tą prawdą żyć, a nasze relacje z rodzicami mogą stać się pełniejsze, bo opierają się na wzajemnym zaufaniu i więzi.
Kłamstwo jest zaś rachunkiem wystawianym nie na okres ciąży, a na okres całego życia dziecka.
tak bloo, tylko ja juz zwyczajnie nie mam na taka prawde sily ani ochoty.

-- 16.08.2012, 14:12 --

z powodu nieplodnosci leczylam depresje, nie tylko uzalajacy sie nad soba rafaello jak to ujal leci na zolofice otoz mnie tez sie zdarzylo.
czerwiec 2011 IVF-ICSI (Invimed)
12.02.2012 Synek
"Nienarodzone dzieci nie odchodza. One tylko zmieniaja datę swojego przyjścia!"
Aglaia
Posty: 825
Rejestracja: 02 lis 2007 01:00

Re: Poszukiwania biol.ojca-dawcy

Post autor: Aglaia »

Chciałam tylko napisać, że nie da się chyba całkiem "olać genetyki".

Powiedzenie dziecku, że genetycznie pochodzi od innych osób zawsze wiąże się z możliwością, że będzie ono chciało poznać swoich genetycznych przodków, niezależnie od tego jak bardzo kocha ludzi, którzy je wychowali. Obecne regulacje (a właściwie ich brak) pozostawiają dziurę - można (a w mojej ocenie trzeba) powiedzieć dziecku, że na poziomie genetycznym pochodzi od innych ludzi ale niestety dziecko z AZ czy poczęte w wyniku dawstwa gamet nic z tą wiedzą nie może zrobić - to w psychice może powodować spore spustoszenie - właśnie ten brakujący puzzel, o którym tyle się pisze.
bloo
Członek Stowarzyszenia
Posty: 10041
Rejestracja: 13 kwie 2008 00:00

Re: Poszukiwania biol.ojca-dawcy

Post autor: bloo »

MadlenaGemini pisze:
dla mnie wiec oddanie zarodkow do AZ byloby proba uratowania im zycia.
to jest właśnie najważniejsza różnica między adopcją społeczną i prenatalną, i między dawstwem gamet i dawstwem zarodków.
Dziecko oddane do adopcji tak czy inaczej już istnieje. Może mieć do swoich RB pretensje ewentualnie o to, że go nie wychowali, ale niezależnie od tego, czy trafi do DD czy do RZ czy do RA: żyje, funkcjonuje i jego życie mimo wszystko należy do niego.
Z adopcją prenatalną jest odwrotnie: decyduje się to, czy zarodek dostanie szansę na życie czy jej nie dostanie. Jeśli zostanie zaadoptowany to może mieć pretensje do dawców o to, że go nie zatrzymali, ale jednocześnie nie może nie widzieć faktu, iż to oddanie do adopcji było równoznaczne z daniem mu szansy na życie. To coś o wiele większego niż zatrzymanie urodzonego już dziecka, tu się zdecydowało życie jako takie.

Ja Cię do oddania zarodków do AZ nie namawiam, również dlatego, że sama się na to nie zdecyduję, ale uważam, że to jest ważny argument, na bazie którego można wypracować wartościowe rzeczy i własny stosunek do tematu: ok, może to 18letnie dziecko będzie wkurzonym dzieckiem, ale będzie jednak dzieckiem. Którego by nie było, gdyby nie ta adopcja prenatalna. Dla mnie to jest naczelna i fundamentalna wartość adopcji zarodków, z którą nie można dyskutować.

Dawstwo gamet to inne zagadnienie jednak, bo tutaj dzielimy się komórkami, ktore same w sobie nie przedstawiają żadnej wartości egzystencjalnej powiedzmy, jak długo nie są zapłodnione.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Dorośli adoptowani”