bloo pisze:
Poczęcie w sypialnianym łożu znaczy jedynie tyle, że poczęło się w sypialnianym łożu. Można mieć mimo to schrzanione życie, a można mieć je piękne, ponieważ nie okoliczności i miejsce poczęcia o tym decydują.
Tak. Geny nie są tożsame z więzią, która powstaje w rodzinie i nie są jej gwarantem.
Są rodziny stuprocentowo spokrewnione ze sobą genetycznie, w których więzi mocno kuleją: dzieci nie chcą mieć nic wspólnego ze starymi, rodzenstwo ma ze sobą kiepski kontakt.
I to nie muszą być rodziny patologiczne, ależ skąd!
Problemy z tożsamością mają nie tylko osoby poczęte dzięki dawstwu.
No, z ręką na sercu, przyznajmy się, czy gdybyśmy mogli wybrać rodziców, to na pewno wybralibyśmy swoich aktualnych starych?
Ja miałam w życiu taki etap, gdy moi starzy cofnęli fundusze na dość kosztowne lekcje tenisa, ich zdaniem był to zbytek, strata czasu i pieniędzy. Stwierdzili, że mistrzynią Polski raczej nie zostanę a powinnam skupić się na szkole, nie na sporcie - o, jak bardzo chciałam, aby ktoś bogaty i rozrzutny mnie adoptował - miałam wtedy 13 lat).
Do tej pory mam o to zadawniony żal do rodziców, został uraz, poczucie niskiej wartości, odebrany przekaz 'nie warto we mnie inwestowac'.

Coś, z czym muszę się borykac w dorosłym życiu, chociaż prawdopodobnie starzy nie chcieli mi wyrządzić az takiej krzywdy.
Myślę, że figura dawcy byłaby dla mnie na tym etapie takim 'krolewiczem na białym koniu'. Najlepiej jeszcze byłoby, gdyby przyszła ona w pakiecie z legendą typu: Twoim biologicznym tatą był znany artysta, aktor, sportowiec (a najlepiej tenisista - tłumaczyłoby to, skąd moje 'skrzywienie').
Myślę, że świadomość bycia dzieckiem poczętym dzięki dawstwu pozwala wyobraźni rysować tego typu scenariusze, doszukiwać się w sobie różnych dziwnych cech - z jednej strony ukrytych talentów, z drugiej - może jakichś groźnych chorób...
... no i uciekać od rzeczywistości w trudnych momentach.
I brnąć w różne wizje, mniej lub bardziej przyjemne, w zależności od nastroju, sytuacji rodzinnej.
To trudny problem, przyznaję, próbując już teraz wejść w buty mojego syna.
Dlatego też sądzę, że możliwość dotarcia do dawcy, poznania jego tożsamości byłaby dla dziecka możliwością uspokojenia własnych schiz, brakującym puzzlem.
Nie zastąpi on przecież figury ojca, ale jest tym brakującym ogniwem układanki.