to jakbym czytała o sobie przed 6 latu- wtedy też myślałam, że się już ze stanem rzeczy pogodziłam, a jednak...wciąż tłukła mi się po głowie ta myślhanuśka pisze:tzn jedną nogą jestem już po stronie rezygnacji z walki i uczenia się, że można szczęśliwie żyć. Druga noga jeszcze w niestabilnym rozkroku rzuca mnie gdzieś na stronę - "a może jeszcze się uda".
siedliśmy z małżem pewnego wieczora przy lampce czerwonego wytrawnego i zdecydowaliśmy, że jeszcze jeden krok w kierunku leczenia wykonamy. trafiliśmy na fajnego doktora, który przywrócił nam wiarę w chęć niesienia pomocy, a nie tylko zarobku , ale się nie udało. nie powiem, żebym przyjęła to z uśmiechem na ustach- łza poleciała... wiedziałam jednak, że potrafimy żyć szczęśliwie we dwoje- bo moje życie nigdy nie kręciło się tylko wokół "starań", ale brakowało mi dotąd spokoju.ta ostatnia próba- 4 podejścia do iui ostatecznie utwierdziła mnie w przekonaniu, że bycie rodzicami nam nie pisane. odnalazłam spokój i jestem szczęśliwa bez "ale...", czy jak to wcześniej nazwałam "pomimo". cieszę się, że tu jesteście- wasze wątpliwości nie są mi obce