Droga

Archiwum forum "Adopcyjne dylematy"

Moderatorzy: Moderatorzy, Moderatorzy grupa wdrożeniowa

Awatar użytkownika
jedrek
Posty: 442
Rejestracja: 13 maja 2002 00:00

Droga

Post autor: jedrek »

Czytam sobie w pracy relację mamy Oleńki o jej drodze do adopcji, łzy wzruszenia kapią mi na biurko i muszę udawać, że mam straszny katar.
I tak się zastanawiam, czy przygotowaniem do adopcji musi być taka droga, przez kliniki, lekarzy, nadużywanie swego ciała i ducha. Czy trzeba czasem hiobowego losu by dojrzeć do takiej decyzji, czy nie ma drogi krótszej, mniej bolesnej? Czy trzeba doświadczyć bólu niemożności spłodzenia własnego dziecka, by zrozumieć ból dziecka odrzuconego i się nad nim pochylić? Czy za szczęście trzeba wcześniej zapłacić nieszczęściem?, ryzykując przy tym, że można nie doczekać i stracić zdrowie, małżeństwo,siebie samych nie mówiąc o majątku?
Mędrzec powie :wszystko jest po coś, kiedy dostawałeś zaproszenie na ten świat nikt nie obiecywał ci człowieku, że będzie lekko. Ale ja i tak pytam, czy tak być musi?
jędrek
Awatar użytkownika
nenekuku
Posty: 182
Rejestracja: 15 mar 2002 01:00

Post autor: nenekuku »

Czy musi tak być ? Myślałam , ze tak. Kiedy przemożna chęć posiadania dziecka popchnęła mnie w ramiona lekarzy udało mi sie zdobyć 7 kg obrzęków , stracić więcej niż połowę moich włosów , zyskać nową zdesperowaną, zestresowaną , histeryczną osobowość no i z miesiąca na miesiąc tracić nadzieję. Mój mąż na całe szczęście nie poddał się leczeniu ( dosłownie i w przenośni) po roku wywalił mi wszystkie leki , zabrał wszystkie skierowania i powiedział ze dziecko musi mieć przede wszystkim zdrowa na ciele i umyśle matke . Po awanturach itp, itd , czego nie bede juz tu opisywac zgodziłam sie dać sobie rok czasu a po roku pomyślimy o adpopcji. Los chciał żebym po ok. miesiącu od tej decyzji zaszła w ciąze . Nie wierzyłam w to , myślałam , że to moje hormony wracaja do równowagi ( test mnie nie przekonał dopiero usg). Dziś mam kochanego Adasia już biega i woła Mama. A ja cieszę sie że wtedy moj mąż podjął za mnie tą decyzję, bo nie wiem czy kiedykolwiek miałabym dziecko ( leczenie było błędne) a postawienie sprawy tak jak on to uczynił dało nam Adasia a jeśli nie urodziłabym go ja to urodziłaby go inna kobieta i wierzę święcie że i tak byłby moim synkiem. To co przeszedł ze mną moj Marek przez rok tylko rok leczenia kwalifikuje go do bycia świetym a ja wiem że jest ze mna na dobre i złe i chyba za tą decyzję kocham go najbardziej
nene
Broń Boże nie potępiam osób , które się leczą wprost przeciwnie podziwiam Waszą siłe i determinację
Awatar użytkownika
jedrek
Posty: 442
Rejestracja: 13 maja 2002 00:00

Post autor: jedrek »

Miałem taką nadzieję, że moje pytanie nie będzie retoryczne. Twój przykład jest świadectwem, że gdy odpuścimy sobie i swemu ciału, albo przestaniemy je traktować jak jakiś odrębny byt od nas samych, to ono szybko wróci do równowagi i się odwdzięczy. Umieściłem swój post w "adopcja" by nie zrozumiano go źle w miejscach w których toczy się walka o "swoje" dziecko. Zresztą dobrze rozumiem tych, którzy nie rezygnują i tak jak Olivka kończą sukcesem po wielu latach. Pewnie tak jest, że każdy z nas inaczej znosi los i pod presją wydarzeń wcześniej, czy później wchodzi na inną drogę. Najważniejsze to umieć ją dostrzec.
Pozdrawiam Waszą trójkę
jędrek
Michal
Członek Stowarzyszenia Zarząd Stowarzyszenia Administrator
Posty: 1565
Rejestracja: 13 maja 2002 00:00

Post autor: Michal »

To trudne pytanie i ja nie odważył bym się go zadać. Każdy ma swoją drogę, i każdy musi sam decydować gdzie i kiedy skręci. Adopcja jest postrzegana jako akt poświęcenia, a nie każdy chce się poświęcać, nie każdy jest Matką Teresą. Żeby daleko nie szukać ostatnio na forum niepłodność na gazecie przeczytałem porównanie adopcji do konwoju humanitarnego do Jugosławii a biologicznego rodzicielstwa do wczasów na Karaibach, i nie widziałem za bardzo głosów sprzeciwu ... jak więc wybrać udział w konwoju zamiast wczasów na ciepłej plaży. Nawet na bocianie na wieść że ta czy ten zarzuca leczenie i decyduje się na adopcje pojawiają się czasem głosy "nie poddawaj się możesz jeszcze walczyć, a może zmień lekarza", czyli adopcja jest dla wielu porażką , ostatecznym wyjściem, nie myśli się o niej tak długo jak to tylko możliwe.
Bo przecież każdy chce dopatrywać się w dziecku podobieństw do siebie, żony, dziadków itd, (było o tym na warsztatach :-) ) a do tego strach kim byli rodzice, czy dziecko nie odziedziczy jakiś złych cech (50% geny - 50% wychowanie - patrz prawdziwa twarz kopciuszka) lub co gorsza ukrytych chorób psychicznych. No a procedura adopcyjne to droga przez mękę z pracownikami ośrodków, którzy szukają niemożliwie bogatych inteligentów, z domem samochodem i świadomością że istnieją by zapewnić szczęście jakiemuś porzuconemu dziecku, najlepiej jeszcze upośledzonemu. Taki obraz to ....po prostu masakracja, patrząc przez pryzmat tych wszystkich uprzedzeń i stereotypów ludzie decydujący się na adopcje to prawdziwi herosi, bohaterowie - męczennicy.
Wiem że duża część z przedstawionych powyżej obrazków to cudze lęki które mocno rozmijają się z prawdą, wiem już także że większość moich/naszych lęków i obaw nie musi znaleźć potwierdzenia w życiu. Odkąd zdecydowaliśmy się adoptować dziecko poznaliśmy sporo osób które zdecydowały się na to przed nami, wzięliśmy udział w warsztatach i ciągle czytamy na tym forum nowe historie pisane przez życie. I widzę że nasz konwój może nie jedzie na karaliby, ale na pewno w jakieś wspaniałe miejsce.
Ale mimo to sądzę że większość z nas musi przejść chociaż kilka kilometrów po drodze badań, szczepień, leków i przeróżnych zabiegów, zanim w ogóle zauważy tą drugą, tą po której my już idziemy.
Myślę że tak już musi być ale możemy pisać i w ten sposób pomagać dostrzec tą drogę, bo w dużej mierze dzięki bocianowemu forum sami ją dostrzegliśmy.

-- Pozdrawiam Michał



Awatar użytkownika
Mat
Administrator
Administrator
Posty: 3723
Rejestracja: 01 sie 2002 00:00

Post autor: Mat »

Zgadzam sie z Jedrkiem... Drogi sa rozne i... rozne drogi widzimy... Dla nas droga adopcji majaczy gdzies na horyzoncie... ale bardzo mgliscie... i wcale jeszcze nie mamy pewnosci czy to jest ta droga nam przeznaczona/najlepsza... ale mysle ze za rok bede to wiedziec... Tyle czasu sobie dajemy na spokojną decyzje... na poszukiwanie tej drogi najwlasciwszej...
Awatar użytkownika
annamaria
Posty: 120
Rejestracja: 22 cze 2002 00:00

Post autor: annamaria »

Adopca to może nie konwój na Karaiby ale na Riwierze już była. :D
Z podziwem czytam wypowiedzi osób starających o urodzenie dziecka, ale jest mi przykro gdy podsumowuje się adopcję jako porażkę.
Moja córka nie jest porażką, tak jak cała nasza rodzina. Już pisałam chyba, że decyzja ( no może pirwsze myśli ) o adopcji podjęła się trochę za naszymi plecami na wieść o kolenym dziecku (noworodku) podrzuconym do szpitala. To była pewna równowaga naszych i dzidzi oczekiwań i potrzeb. Wtedy dzidzia odzyskała swoją rodzinę a my mieliśmy czas na przemyślenie czy dorośliśmy do takiej decyzji. Rozmowy na ten temat również w ośrodku tylko nas utwierdziły.
Za sobą mieliśmy 13 lat małżeństwa i kilka lat leczenia. Na szczęście lekarze choć byli nieskuteczni, nie spowodowali zbytnich szkód. Na Misię czekaliśmy 11 miesięcy. Opisu spotkania nie będę zamieszczać bo było ich wiele i są bardzo prawdziwe. spędziliśmy w szpitalu przy Misi dwa tygodnie poznając się i przyzwyczajając do siebie.
Dziś po trzech latach cieszę się z całego serca że tak się stało. Wiem, że przed nami jeszcze trudne pytania i trudny wiek dojrzewania, więc "ładuję akumulator" na Bocianie, ale do tej pory nie odczuwam jakiegoś problemu w tym, że nie ja urodziłam dziecko. Wręcz wydaje mi się czytając mądre rady, że muszę specjalnie o tym myśleć i mówić "Jak dobrze, że Cię adoptowaliśmy" a nie " Cieszę się że jesteśmy razem"
Jeśli zjechałam z tematu - wybaczcie.
ANia
Awatar użytkownika
Gosiek
Posty: 699
Rejestracja: 11 maja 2002 00:00

Post autor: Gosiek »

Jędrku - chyba tak (z naciskiem na "tak") . A dlaczego ? Wyobraźmy sobie sytuację : młoda para odchodzi od ołtarza i słyszy - adoptujecie dziecko. Co? My ? Niemozliwe !!! zamiast potomka rodzi się bunt, żal ... A tak : kiełkuje w nas pragnienie dziecka, pragnienie obdarowania naszą miłością... I jeszcze byc może nie podążamy właściwa drogą, "bładzimy" , ale to wszystko po to,aby nas przygotować, aby zrodziło się w nas gorące pragnienie a wtedy pokonamy wszelkie trudności, nawet najbardziej nieprzejednany sąd przyzna nam rację, gdy bedziemy udowadniać,że będziemy najlepszymi rodzicami dla naszych dzieci :-) I tu przypomina mi się mysl mojego kochanego Exupery;ego "Długo wędrowałeś. Wreszcie otwieraja się drzwi. To własnie jest ŚWIĘTO" I ...co jakis czas dane nam jest czytać relacje z takich świat - spotkań z naszymi dziecmi. Pozdrawiam cieplutko :-)
Awatar użytkownika
Gosiek
Posty: 699
Rejestracja: 11 maja 2002 00:00

Post autor: Gosiek »

Jeszcze tylko jedna mysl . Musimy przebyc tę drogę,abysmy przez całe zycie nie czuli się pokrzywdzeni , lecz OBDAROWANI naszymi dziecmi . Co tam Karaiby w porównaiu z codziennym zyciem z naszymi skarbami :-)
Awatar użytkownika
malgosik
Posty: 5259
Rejestracja: 13 sty 2002 01:00

Post autor: malgosik »

jedrku,
jestem tak PROADOPCYJNA, ze moge byc nieobiektywna, ale wydaje mi sie, ze to wszystko jest blednym kolem. nie decydujemy sie na adopcje, bo mamy przed oczami medialne bzdury o k......... i pijakach, ktorzy wyrastaja z adoptowanych dzieci, bo rodzina i znajomi zagrzewaja nas do walki mowiac "walcz, bo warto", bo wreszcie wbito nam do glowy, ze kobieta musi urodzic dziecko, polozyc je na piersi zaraz po porodzie, a tata odciac pepowine, zeby obydwoje mogli je pokochac. gdy sie leczymy, nie wiemy duzo o adopcji, stad chyba wiekszosc lekow i niepewnosci. czesto tyle czasu zwlekamy z decyzja o wizycie w osrodku, ze jst juz za pozno. mamy po 40 lat, nasze zdrowie jest zszargane, kasy nie ma, malzenstwo przezywa kryzys.
nie wiem, jak radza sobe pary, ktore po wielu latach prob nadal nie splodzily potomka, a na adopcje sie nie decyduja. :?: to strasznie ciezka suyuacja i dlatego dziekuje Bogu, ze obydwoje z mezem nie boimy sie adopcji.
a wracajac do pytania- jedrku, mysle ze tak, czlowik musi sie sparzyc, zeby wiedzial, ze piec jest goracy i zamiast kolo niego, mozna usiasc kolo elektrycznego grzejnika. UWAGA, wszelkie podobienstwa do osob z forum sa przypadkowe :!:
malgosik- mama
NIKI ( 11. 2002) i
TUSI (11. 2007)
Awatar użytkownika
martaP
Posty: 138
Rejestracja: 05 paź 2002 00:00

Post autor: martaP »

Twoke pytanie Jędrku właśnie i ja sobie zadawałam gdy po 9 latach leczenia ,po podjęciu trudnej decyzji oadopcji,po dosć krótkim oczekiwaniu-tylko 6 miesięcy-urodziła się nam córeczka Agatka.9lat-6 miesiecy-chyba nie warto było az tak długo czekac na nasze cudo.Ajednak wierzę ,że inaczej być nie mogło,wczesniej nie byliśmy gotowi,taka myśl tylko istniała w tle a nie w naszych sercach.A co najważniejsze -nasza córeczka urodziła się właśnie teraz i właśnie nam,myślę,że Bóg tak właśnie dla nas chciał.Byłiśmy już razem,gdy córeczka miała 9 dni-dzięki dobrej współpracy sądu i OAO powierzono nam nad nią opiekę.Mimo lęku ,który mi przez 5 tygodni jednak towarzyszył cieszę się ,że dane nam było poznawać i kochać naszą córkę tak wcześnie.Jest śliczna i powiem szczerze najbardziej fascynuje mnie to jaka będzie,codziennie odkrywam jej nową twarz-bo przecież dla nas do nikogo znanego niepodobną iczekam na kolejne wspólne dni.Więc jednak właśnie warto było czekać tak długo,żeby siętak bez pamięci zakochać.Pozdrawiam wszystkich na rożnych etapach swoich dróg.
Awatar użytkownika
Aska
Posty: 1853
Rejestracja: 24 mar 2002 01:00

Post autor: Aska »

Moim zdaniem, Jędrku, ta nasza droga (w większości przypadków) nie byłaby taka długa, gdyby nie możliwości jakie oferuje medycyna i sukcesy innych par właśnie dzięki pomocy medycyny. Gdy po roku starań o dziecko poszłam do lekarza, to nawet nie dopuszczałam myśli, że nam nie pomoże. Mało tego byłam pewna, że skończy się na paru wizytach. Ale to był początek. Badanie tego, tamtego. Nie ma efektów? No to laparoskopia. Dalej nie ma dziecka? No to inseminacje. Bez skutku? To jeszcze jest "in vitro". To też nie pomogło? To może klonowanie? Naprawdę trudno jest się opamiętać. Niektórzy mówią stop, bo im religia zabrania. Innym etyka. Jeszcze innym stan zdrowia albo brak pieniędzy. Ale są też tacy, którzy walczą do końca, choćby to miało trwać i 20 lat.
Zakończenie leczenia wcale nie musi oznaczać decyzji o adopcji. Są przecież pary, które mimo wieloletnich starań o dziecko pozostają bezdzietnymi. Być może są to jakieś lęki, może tylko pragnienie "bycia w ciąży" a nie "posiadania dziecka" a może po prostu dochodzą do wniosku, że potrafią żyć tylko we dwoje i być szczęśliwymi?
Ja dzięki niepłodności odkryłam, że moim największym pragnieniem jest nie "zajść w ciążę" ale po prostu "mieć dziecko". Na zrozumienie tego potrzebowałam czterech lat...
Madźka
Posty: 6214
Rejestracja: 25 paź 2002 00:00

Post autor: Madźka »

Bardzo zgrabnie to ująła jendna para oczekująca w naszym Ośrodku: " Nie chcemy mieć dziecka, ale chcemy być rodzicami".
Awatar użytkownika
jedrek
Posty: 442
Rejestracja: 13 maja 2002 00:00

Post autor: jedrek »

Małgosiu, ja także jestem proadopcyjny, bo taka była moja droga do ojcostwa, być może, gdybym "urodził' biologicznie po długim leczeniu, zagrzewał bym innych do kolejnych prób, bo przecież mnie się udało, a gdybym wybrał bezdzietność dawał bym świadectwo, że takie życie też ma sens. Ja dopuszczam każde z tych rozwiązań, rodzicielstwo biologiczne, adopcyjne, lub jego brak są dla mnie równo warte, pod warunkiem, że stoi za nimi świadomy wybór, a nie działanie pod presją społecznych stereotypów.
Asiu, jest tu wiele przykładów, że niektórzy przedstawiciele medycyny często udają, że mogą pomóc i właśnie to tak bardzo wydłuża czas leczenia, czy oddala moment na zmianę drogi, wystarczy dzisiejszy przykład Basi, mówiącej o tym w TVP.
Ale nie po to zadałem to pytanie, by samemu na nie odpowiadać, a warto było to zrobić, by przeczytac wasze opinie - dziękuję Wam.
Często zapominam jak to z nami było i czasem wydaje mi się, że to była bułka z masłem. Dzięki Waszym postom uświadamiam sobie jaką drogę przeszliśmy do momentu, kiedy możemy powiedzieć, iż Kazik jest wystrzeloną już strzałą, ale by dobrze napiąć cięciwę łuku trzeba było nieżle się napocić.
jędrek
Awatar użytkownika
Hasik
Posty: 677
Rejestracja: 23 mar 2002 01:00

Post autor: Hasik »

Czytałam już wcześniej, a teraz odpiszę, bo bardzo jest mi bliskie pytanie, które zadałeś, Jędrku.

My bardzo często zadajemy sobie odwrotne pytanie - a może częściej ja je sobie i mężowi zadaję - czemu tak szybko zdecydowaliśmy się na adopcję.? To pod wpływem putań typu "czy spróbowaliscie już wszystkiego?" oraz relacji ludzi, którzy walczą wytrwale, i nawet odnoszą sukcesy w tej walce, z czego bardzo się cieszę. Nasza postawa wielu ludziom, w tym również naszym bliskim wydaje się dziwna. Wprawdzie leczymy się już 4 lata a 6 jestesmy małżeństwem ale do żadnego wspomagania płodności u nas praktycznie nie doszło (leczyliśmy głównie moje problemy szyjkowe). A jednak w pewnym momencie pojawiło się u nas przesilenie tym wszystkim - tymi miesiącami oczekiwań i frustracji, lekarzami którzy dają nadzieję i nic się nie dzieje, a po jakimś czasie okazuje się, że działali niekompetentnie. I jakoś nie wiedzieć czemu zaczeliśmy powoli zwracać się ku adopcji. I teraz jeszcze jako, że czas oczekiwania jest długi, chcielibyśmy może skorzystać z pomocy lekarskiej - ale wciąż z większym nastawieniem na adopcję. To, że wciąż jeszcze myślimy o leczeniu, to wynik tego, że kiedyś obiecalismy sobie, że nie zamkniemy się na nasze dziecko, czy by miało przyjść do nas drogą adopcji czy drogą biologiczną. W tym celu udalismy sie na konsultacje do Novum . . . i zwialiśmy stamtąd natychmiast, przerażeni podejściem lekarza. Dwa miesiące zabrało nam ochłonięcie po tym przeżyciu (chyba jesteśmy wrażliwcy). A teraz byliśmy w Białymstoku w AM. I tam lekarz daje nam 10% szansy przy każdym zabiegu inseminacji. A to wciąż znaczy, że za każdym razem 90% szansy jest na adopcję :D . I powiem Wam, że ja mam właśnie takie dziwne a może naturalne poczucie, że nie chcę walczyć ze swoim losem, ale poddać się drodze, która jest naszą drogą. I odnaleźć nasze dziecko.
Awatar użytkownika
asteriks
Posty: 688
Rejestracja: 05 paź 2002 00:00

Post autor: asteriks »

Hasiku my także nie zrobiliśmy wszystkiego żeby mieć własne dziecko.Podobie jak Wy jesteśmy 6 lat małżeństwem a leczymy się5 lat.Wytrzymaliśmy tylko trzy inseminacje i załamaliśmy się że nic nie wyszło.Nie potrafiliśmy zdecydować się na in vitro,baliśmy się że porażka załamie nas jeszcze bardziej.Wtedy zdecydowaliśmy się na adopcję i teraz czekamy na nasze maleństwo.Jesteśmy szczęśliwi że podjęliśmy tą decyzję.Chociaż coraz częściej myślimy że jak już będziemy rodzicami to może spróbujemy jeszcze się leczyć.Wtedy porażka nie będzie tak bolesna bo jedno ukochane dzieciątko już będziemy mieli.Narazie jeździmy na szkolenia i z niecierpliwością czekamy na telefon z ośrodka.
Zablokowany

Wróć do „Archiwum - Adopcyjne dylematy”