Rodzeństwo adopcyjno-biologiczne (co i jak)
Moderator: Moderatorzy adopcyjne dylematy
-
- Posty: 10956
- Rejestracja: 08 gru 2002 01:00
- kasiavirag
- Posty: 4121
- Rejestracja: 24 lip 2002 00:00
To ja się tu podczepię1!!! Nareszcie!!!!!
Mój starszy biologiczny synek zaakceptował młodszego adopcyjnego bez mrugnięcia okiem. Pierwszego dnia oczywiście nastapił wyrzut, e tata nie kocha go już tak bardzo tylko kocha małego.
Od tego czasu po wytłumaczeniu mu w czym rzecz (tata zajmuje się małym bo mama jest zmęczona po całym dniu) - nastałczas pokoju i wzajemnej fascynacji bowiem to włąśnie do starszego brata po raz pierwszy uśmiechnął się młodszy (nie do rodziców!)
Ale wczorajz ust starszgo padło pytanie: Nie wiem jak on będzie wyglądał. JAkie będzie miał włoski a jakie oczy. Po czym sam sobie odpowiedział: włoski ciemne oczki ciemne jak tata i ja...
Na to ja: nie wiemy jak będzie wyglądał bo ja małego nie urodziłam tylko go adoptowaliśmy.
Na to starszy: Powiedz prawdę : mnie też adoptowaliście????
Na to ja: Nie, ciebie urodziłam. I mamy zdjęcia ze szpitala.
On: To ja chcę obejrzeć.
Jak oglądał to stwierdził (ZGODNIE Z PRAWDĄ!!!) że mały JEST do niego podobny teraz to i będzie później!
Jak oni w tych ośrodkach to robią??????????????? Że dzieci podobne są do rodziców???????
Mój starszy biologiczny synek zaakceptował młodszego adopcyjnego bez mrugnięcia okiem. Pierwszego dnia oczywiście nastapił wyrzut, e tata nie kocha go już tak bardzo tylko kocha małego.
Od tego czasu po wytłumaczeniu mu w czym rzecz (tata zajmuje się małym bo mama jest zmęczona po całym dniu) - nastałczas pokoju i wzajemnej fascynacji bowiem to włąśnie do starszego brata po raz pierwszy uśmiechnął się młodszy (nie do rodziców!)
Ale wczorajz ust starszgo padło pytanie: Nie wiem jak on będzie wyglądał. JAkie będzie miał włoski a jakie oczy. Po czym sam sobie odpowiedział: włoski ciemne oczki ciemne jak tata i ja...
Na to ja: nie wiemy jak będzie wyglądał bo ja małego nie urodziłam tylko go adoptowaliśmy.
Na to starszy: Powiedz prawdę : mnie też adoptowaliście????
Na to ja: Nie, ciebie urodziłam. I mamy zdjęcia ze szpitala.
On: To ja chcę obejrzeć.
Jak oglądał to stwierdził (ZGODNIE Z PRAWDĄ!!!) że mały JEST do niego podobny teraz to i będzie później!
Jak oni w tych ośrodkach to robią??????????????? Że dzieci podobne są do rodziców???????
Kasia, mama (z)mieszana, ale się porobiło...
- Moon
- Posty: 643
- Rejestracja: 10 sty 2003 01:00
kasiu, no dzieci są podobne do rodziców, wielkie mi halo - normalna sprawa!
Ja isę troszkę na wyrost martwię.
Czy jak będziemy oglądać zdjęcia to te ze szpitala, będą tak samo ekstra jak z IPO? Cały czas sie martwię czy któreś jednak nie bedzie sie czulo mniej kochane, mniej ważne.
Jak już pisałąm ja miałąm z siorą zawsze argument: bo ona jest starsza, ma lepiej / bo ona jest młodsza/ma lepiej. Ale jak dobrze pomyślę, to traktowałyśmy to jako jakaś dziwną kartę przetargowa w naszych niecnych gierkach, ale dobrze wiedziałayśmy, że obie jesteśmy mocno kochane - inaczej ale tak samo. Taki rodzicielski paradoks. Moze tu będzie tak samo po prostu. A martwić się na zapas chyba nie ma sensu -bo wyniki tego martwienia przecież niczego nie zmieniają
Ja isę troszkę na wyrost martwię.
Czy jak będziemy oglądać zdjęcia to te ze szpitala, będą tak samo ekstra jak z IPO? Cały czas sie martwię czy któreś jednak nie bedzie sie czulo mniej kochane, mniej ważne.
Jak już pisałąm ja miałąm z siorą zawsze argument: bo ona jest starsza, ma lepiej / bo ona jest młodsza/ma lepiej. Ale jak dobrze pomyślę, to traktowałyśmy to jako jakaś dziwną kartę przetargowa w naszych niecnych gierkach, ale dobrze wiedziałayśmy, że obie jesteśmy mocno kochane - inaczej ale tak samo. Taki rodzicielski paradoks. Moze tu będzie tak samo po prostu. A martwić się na zapas chyba nie ma sensu -bo wyniki tego martwienia przecież niczego nie zmieniają
Gośka-mama Pawełka (marzec 2001) i Karolinki (styczeń 2005)
-
- Posty: 10956
- Rejestracja: 08 gru 2002 01:00
Dziewczyny nie martwcie naprawdę :!: Mnie co prawda nie adoptowano, ale wychowywała mnie inna mama (moja zmarła jak miałam 4 lata) i mam przyrodniego brata. I naprawdę NIGDY mi nawet przez myśl nie przeszło, że brat jest lepiej traktowany, albo mocniej kochany niż my z siostrą. Dzieci są prostrze w obsłudze niż dorośli - w sensie myślą sercem. Jak będziecie kochać dzieci tak samo to one tak to będą odczuwać. A że czasami będą się kłócić kto kogo bardziej kocha to normalka. Moon przecież masz doświadczenie z rodzoną siostrą. po prostu potraktuj to jak kótnie między rodzeństwem.
Karolka, Monika i Krzyś - trójka rozbójników :) :) :)
-
- Posty: 482
- Rejestracja: 18 sty 2003 01:00
heja, może to nie w stu procentach ten temat, ale w Wysokich Obcasach (Wyborczej) z ostatniej soboty, był fajny wywiad z Samsonem i Echelbieigerem (zdaje sie, że to nazwisko brzmi trochę inaczej, ale nie mam akurat gdzie sprawdzić. Wywiad o tym co robić (powinni rodzice), a co nie, kiedy pojawia się drugie dziecko -> czytaj "intruz".
Buniek mąż Pysi, tata Małgosi i Mikiego
- mtmonika
- Posty: 323
- Rejestracja: 23 mar 2004 01:00
Witajcie!
Pozwalam sobie napisać na tym wątku, ponieważ ostatnio nachodzą mnie różne wątpliwości.
Wiem, że na Bocianie znajdę bratnie dusze, które mi odpowiedzą i pomogą uporać się z własnymi niepewnościami lub wskażą kierunek działania.
Moja obecna sytuacja jest następująca:
Od 4 lat mieszkam razem z moim partnerem. Ja mam dwoje dzieci z pierwszego małżeństwa, nie są one już takie małe, bo syn ma 12 lat, a córka 11.
Stosunki w naszym domu pomiędzy moimi dziećmi a moim partnerem są takie sobie, to znaczy są różne dla obu ze stron.
Mój partner je jak najbardziej akceptuje, angażuje się w ich wychowanie i zaspakajanie ich potrzeb, lubi ich bardzo (a może i coś więcej).
Natomiast ze strony dzieci to nie wygląda tak różowo. Nie podoba im się to, że jest on wobec nich wymagający (jesli chodzi o wywiązywanie sie z ich obowiązków domowych i szkolnych), uważają, że on nimi "rządzi", a on nie jest ich ojcem, co wiele razy usłyszał (w zasadzie od syna, córka natomiast ma lepsze z nim kontakty, częściej się przytuli i pożartuje).
Wiem, że dzieci nie mają żadnej krzywdy z jego strony i patrzą na to jednostronnie, myśląc że jakby go nie było, to ja bym nie była konsekwenta, nie wymagałabym od nich pomocy w domu i itp itd., że byłoby lepiej.
Szczególnie syn nam daje "popalić". Mamy z nim trudności wychowawcze, gdyż jest dzieckiem nadpobudliwym, ma problemy z koncentracją (problemy w szkole), jest agresywny w stosunku do innych dzieci, traktuje ludzi "z góry", z nikim sie nie liczy, ma słabą motywację do działania. Niestety mozna by powiedzieć porażka, ale ja go i tak bardzo kocham i staram mu się pomagać i dbać o niego jak tylko umiem. Często z nim rozmawiam, tłumaczę, chodzimy na terapie, spotkania z psychologiem, leczymy go u specjalistów. Niestety, to taki trudny typ...
I tu powstaje mój dylemat.
Zawsze planowaliśmy sobie, żę będzi w naszej rodzinie NASZE WSPÓLNE DZIECKO. I to znowu klapa, niestety nie możemy mieć dzieci.
Mój partner jest bardzo zdołowany z tego powodu, bo to niestety po jego stronie jest problem (azoospermia). Niewiele chciał ze mną rozmawiać na temat, po prostu jakby nagle nic wokoło nie było ważne.
I wtedy własnie znalazłam bocian, tu wyczytałam, że jest dla nas szansa przez ICSI, ale tu znowu bariera ... koszty. Nie mamy tyle naraz, żeby startować choćby do jednej szansy. Niestety...
I wtedy mój partner sam zaproponował, że może adopcja? Zdziwiłam się bardzo, ale i zarazem ucieszyłam, że widzi taką możliwość zwiększenia naszej rodzinki.
Wiem, że nie mamy ślubu, wiem że będziemy musieli jeszcze odczekać, wiem, wiem, wiem.
ale ja oczywiście znalazłam jeszcze inny problem, a mianowicie:
- czy zakwalifikują nas mimo, że jesteśmy tak skomplikowaną (oczywiście w moik mniemianiu) rodzina
- i w jaki sposób mogą sie ułozyć relacje pomiędzy nami a dziećmi, dziećmi - a Adoptusiem, a szczególnie pomiędzy moim synem - a Adoptusiem??
Bardzo się tego boję, bo gdy wspominaliśmy wielokrotnie dzieciom, że chcielibyśmy mieć nasze dziecko, oni tego nie akceptowali, stwierdzali "po co", " czy my ci nie wystarczymy". Nie chcą mieć niestety rodzeństwa. A co jeśli to będzie w dodatku adoptowany? BARDZO SIE TEGO BOJĘ !
Nie potrafię się nie liczyć z ich zdaniem, ale też wiem, że oni patrzą na to tylko z punktu własnego interesu (rywalizacja w rodzeństwie), nie biorą pod uwagę moich uczuć i potrzeb macierzyńskim, a tym bardziej mojego partnera.
Czy jeśli udamy sie do OAO wspominać o tym (nie umiałabym ukryś tego i mówić, że dzieci fantastycznie cieszą się na rodzeństwo), może oni też powinni uczęszczać na spotkania ?
Tak wiele obaw...
I co o tym sądziecie?
Pozdrawiam Was ciepło.
Pozwalam sobie napisać na tym wątku, ponieważ ostatnio nachodzą mnie różne wątpliwości.
Wiem, że na Bocianie znajdę bratnie dusze, które mi odpowiedzą i pomogą uporać się z własnymi niepewnościami lub wskażą kierunek działania.
Moja obecna sytuacja jest następująca:
Od 4 lat mieszkam razem z moim partnerem. Ja mam dwoje dzieci z pierwszego małżeństwa, nie są one już takie małe, bo syn ma 12 lat, a córka 11.
Stosunki w naszym domu pomiędzy moimi dziećmi a moim partnerem są takie sobie, to znaczy są różne dla obu ze stron.
Mój partner je jak najbardziej akceptuje, angażuje się w ich wychowanie i zaspakajanie ich potrzeb, lubi ich bardzo (a może i coś więcej).
Natomiast ze strony dzieci to nie wygląda tak różowo. Nie podoba im się to, że jest on wobec nich wymagający (jesli chodzi o wywiązywanie sie z ich obowiązków domowych i szkolnych), uważają, że on nimi "rządzi", a on nie jest ich ojcem, co wiele razy usłyszał (w zasadzie od syna, córka natomiast ma lepsze z nim kontakty, częściej się przytuli i pożartuje).
Wiem, że dzieci nie mają żadnej krzywdy z jego strony i patrzą na to jednostronnie, myśląc że jakby go nie było, to ja bym nie była konsekwenta, nie wymagałabym od nich pomocy w domu i itp itd., że byłoby lepiej.
Szczególnie syn nam daje "popalić". Mamy z nim trudności wychowawcze, gdyż jest dzieckiem nadpobudliwym, ma problemy z koncentracją (problemy w szkole), jest agresywny w stosunku do innych dzieci, traktuje ludzi "z góry", z nikim sie nie liczy, ma słabą motywację do działania. Niestety mozna by powiedzieć porażka, ale ja go i tak bardzo kocham i staram mu się pomagać i dbać o niego jak tylko umiem. Często z nim rozmawiam, tłumaczę, chodzimy na terapie, spotkania z psychologiem, leczymy go u specjalistów. Niestety, to taki trudny typ...
I tu powstaje mój dylemat.
Zawsze planowaliśmy sobie, żę będzi w naszej rodzinie NASZE WSPÓLNE DZIECKO. I to znowu klapa, niestety nie możemy mieć dzieci.
Mój partner jest bardzo zdołowany z tego powodu, bo to niestety po jego stronie jest problem (azoospermia). Niewiele chciał ze mną rozmawiać na temat, po prostu jakby nagle nic wokoło nie było ważne.
I wtedy własnie znalazłam bocian, tu wyczytałam, że jest dla nas szansa przez ICSI, ale tu znowu bariera ... koszty. Nie mamy tyle naraz, żeby startować choćby do jednej szansy. Niestety...
I wtedy mój partner sam zaproponował, że może adopcja? Zdziwiłam się bardzo, ale i zarazem ucieszyłam, że widzi taką możliwość zwiększenia naszej rodzinki.
Wiem, że nie mamy ślubu, wiem że będziemy musieli jeszcze odczekać, wiem, wiem, wiem.
ale ja oczywiście znalazłam jeszcze inny problem, a mianowicie:
- czy zakwalifikują nas mimo, że jesteśmy tak skomplikowaną (oczywiście w moik mniemianiu) rodzina
- i w jaki sposób mogą sie ułozyć relacje pomiędzy nami a dziećmi, dziećmi - a Adoptusiem, a szczególnie pomiędzy moim synem - a Adoptusiem??
Bardzo się tego boję, bo gdy wspominaliśmy wielokrotnie dzieciom, że chcielibyśmy mieć nasze dziecko, oni tego nie akceptowali, stwierdzali "po co", " czy my ci nie wystarczymy". Nie chcą mieć niestety rodzeństwa. A co jeśli to będzie w dodatku adoptowany? BARDZO SIE TEGO BOJĘ !
Nie potrafię się nie liczyć z ich zdaniem, ale też wiem, że oni patrzą na to tylko z punktu własnego interesu (rywalizacja w rodzeństwie), nie biorą pod uwagę moich uczuć i potrzeb macierzyńskim, a tym bardziej mojego partnera.
Czy jeśli udamy sie do OAO wspominać o tym (nie umiałabym ukryś tego i mówić, że dzieci fantastycznie cieszą się na rodzeństwo), może oni też powinni uczęszczać na spotkania ?
Tak wiele obaw...
I co o tym sądziecie?
Pozdrawiam Was ciepło.
Monika
- basik2
- Posty: 28
- Rejestracja: 29 maja 2004 00:00
Hej, hej... chyba już wiecie,że to nasza historia Chłopiec nazywa się Mateusz i już niedługo bedzie razem z nami. Teraz jest na wakacjach z moim mężem i pozostałymi chłopcami. Ja właśnie dzisiaj wróciłam.Madźka pisze:Chciałam podzielić się z Wami pewną historią, która niedawno się wydarzyła a dotyczy właśnie rodzeństwa biologiczno-adopcyjnego (jeszcze przed ostateczną decyzją). Pewne małżeństwo z dójką dzieci w wieku 9 i 11 lat zdecydowało się pomagać chłopcu z Domu dziecka (zmieniłam imię -Marek, lat 12). Spotykają się z nim od lutego br., za zgodą sądu są dla niego rodziną zaprzyjaźnioną, zabierają go do siebie do domu, spędzili z nim miesiąc wakacji i planowali po wakacjach złożyć wniosek o ustanowienie ich rodziną zastępczą. Chłopiec od 3 lat jest w placówce, wcześniej opiekował się nim dziadek, ale zmarł, a jeszcze wcześniej rodzice - alkoholicy. Marek jest dzieckiem zaniedbanym, z licznymi opóźnieniami, a dodatkowo otrzymuje leki przeciwpadaczkowe, bo ma małe ataki.
Nie wiem, czy będzie dobrze, podejrzewam,że niekoniecznie ale... warto spróbować
-
- Posty: 6214
- Rejestracja: 25 paź 2002 00:00
Basik2, mam nadzieję, że się nie gniewasz?basik2 pisze:Hej, hej... chyba już wiecie,że to nasza historia Chłopiec nazywa się Mateusz i już niedługo bedzie razem z nami. Teraz jest na wakacjach z moim mężem i pozostałymi chłopcami. Ja właśnie dzisiaj wróciłam.Madźka pisze:Chciałam podzielić się z Wami pewną historią, która niedawno się wydarzyła a dotyczy właśnie rodzeństwa biologiczno-adopcyjnego (jeszcze przed ostateczną decyzją). Pewne małżeństwo z dójką dzieci w wieku 9 i 11 lat zdecydowało się pomagać chłopcu z Domu dziecka (zmieniłam imię -Marek, lat 12). Spotykają się z nim od lutego br., za zgodą sądu są dla niego rodziną zaprzyjaźnioną, zabierają go do siebie do domu, spędzili z nim miesiąc wakacji i planowali po wakacjach złożyć wniosek o ustanowienie ich rodziną zastępczą. Chłopiec od 3 lat jest w placówce, wcześniej opiekował się nim dziadek, ale zmarł, a jeszcze wcześniej rodzice - alkoholicy. Marek jest dzieckiem zaniedbanym, z licznymi opóźnieniami, a dodatkowo otrzymuje leki przeciwpadaczkowe, bo ma małe ataki.
Nie wiem, czy będzie dobrze, podejrzewam,że niekoniecznie ale... warto spróbować
Napisz, jeśli mozesz i chcesz, jak tam "wakacyjne relacje" między chłopcami.
Trzymam kciuki za Was i serdecznie pozdrawiam. :cmok:
- kasiavirag
- Posty: 4121
- Rejestracja: 24 lip 2002 00:00
- rita25
- Posty: 16
- Rejestracja: 20 mar 2003 01:00
Podejrzewam , że ile rodzin tyle sytuacji. Sama mam tylko jedno dziecko , które urodziłam. Jednak mam bliski kontakt z osobą , która była adoptowana . Jej rodzice adopcyjni mieli juz syna ( 4 letniego ) a ona wkraczając do ich rodziny miała 9 lat. Na początku była sielanka. Dzieci dobrze się rozumiały, bawiły . Źle zaczęło sie dziac gdy syn tych państwa poszedł do liceum...były wyzwiska, wypędzanie z domu, kłótnie , bijatyki, szarpanina, poniżanie. Ania bardzo dużo przeszła. Rodzice jakoś nie mieli wpływu na zachowanie nastolatka. Pomimo tych wszystkich trudności jest szczęśliwa , że miała szansę wychowywać sie w normalnej rodzinie, która zapewniła jej miłość, opieke, wykształcenie i bardzo dobry start w życie dorosłe ( również finansowy ). Jej brat mieszka dziś wiele kilometrów od domu rodzinnego ( miał kłopoty z narkotykami, był uzależniony - może wpływ na to wszystko miała sytuacja z adopcja, a może nie , tego nie wiem) , mało mówi o kontaktach z nim , chyba bardzo ją zranił...
- basik2
- Posty: 28
- Rejestracja: 29 maja 2004 00:00
Madźka pisze:Basik2, mam nadzieję, że się nie gniewasz?basik2 pisze:Hej, hej... chyba już wiecie,że to nasza historia Chłopiec nazywa się Mateusz i już niedługo bedzie razem z nami. Teraz jest na wakacjach z moim mężem i pozostałymi chłopcami. Ja właśnie dzisiaj wróciłam.Madźka pisze:Chciałam podzielić się z Wami pewną historią, która niedawno się wydarzyła a dotyczy właśnie rodzeństwa biologiczno-adopcyjnego (jeszcze przed ostateczną decyzją). Pewne małżeństwo z dójką dzieci w wieku 9 i 11 lat zdecydowało się pomagać chłopcu z Domu dziecka (zmieniłam imię -Marek, lat 12). Spotykają się z nim od lutego br., za zgodą sądu są dla niego rodziną zaprzyjaźnioną, zabierają go do siebie do domu, spędzili z nim miesiąc wakacji i planowali po wakacjach złożyć wniosek o ustanowienie ich rodziną zastępczą. Chłopiec od 3 lat jest w placówce, wcześniej opiekował się nim dziadek, ale zmarł, a jeszcze wcześniej rodzice - alkoholicy. Marek jest dzieckiem zaniedbanym, z licznymi opóźnieniami, a dodatkowo otrzymuje leki przeciwpadaczkowe, bo ma małe ataki.
Nie wiem, czy będzie dobrze, podejrzewam,że niekoniecznie ale... warto spróbować
Napisz, jeśli mozesz i chcesz, jak tam "wakacyjne relacje" między chłopcami.
Trzymam kciuki za Was i serdecznie pozdrawiam. :cmok:
Madźka, czy ty wiesz, że jesteś wielka??? Rozmawiałyśmy chyba tylko dwa razy ale za to tak treściwie,że wystarczyło za całe mnóstwo innych przegadanych godzin. Dziękuję
Od 17 sierpnia Mateusz jest z nami Tego dnia była rozprawa, oficjalnie będzie nasz od 1 września Na razie chłopcy porozjeżdżali się w rożne strony Polski: Matuesz jest na koloniach w Gdyni, Maciek na obozie treningowym koło Kłodzka a Bartek w cioci w Stalowej Woli
Od środy zbieram całe towarzystwo i chyba pod koniec tygodnia nastąpi przeprowadzka Mateusza
Relacje chłopców są różne: czasami boczą się na siebie, czasami bawią się razem ...jak to dzieci.
Mateusz jest najstarszy...może być pewien problem, bo on i dorośleje ... chociaz psychicznie to ciągle jeszcze male dziecko.
Zobaczymy jak będzie po pierwszym tygodniu... nowa szkoła, nowa klasa... lekcje i takie tam... wszystko powiem, jeżeli ktoś zainteresowany
Trzymajcie za nas kciuki
P.S. Nie gniewam się... za co mam się gniewać?