Przez morze do Szwecji :)

Archiwum forum "Moja adopcyjna droga"

Moderatorzy: Moderatorzy, Moderatorzy grupa wdrożeniowa

Awatar użytkownika
madhag
Posty: 194
Rejestracja: 05 gru 2009 01:00

Przez morze do Szwecji :)

Post autor: madhag »

Niewiele dzieci ma mozliwosc wybrac swoich rodzicow. To udalo sie naszemu synowi. A jak? Tak sie zaczela nasza przedziwna historia, i zaznacze, to byl tylko poczatek :)

"Zdecydowaliśmy się. Po długiej dyskusji zdecydowaliśmy się zostać opiekunami. Po miesiącu zadzwonił telefon. Adriana, koordynator działalności podała mi imiona i wiek czterech chłopców. No i jeszcze wzrost. Nie wiadomo po co. Miałam pięć minut na zdecydowanie się i właściwie, strzeliłam w ciemno, co to za różnica?

Wybrałam Kamila, lat 7. Nie potrafię wyjaśnić dlaczego.

Pierwszy raz pojechaliśmy do Polski, żeby poznać Kamila w czerwcu. Było piękne lato, cieplutko, miło, pola tryskały tysiącami barw. W domu dziecka w Czernicach przyjęli nas bardzo serdecznie. Spodziewaliśmy się odrapanych ścian i głodnych, źle ubranych dzieci, które rzucą się nam na szyje. Jakież było nasze zaskoczenie, gdy zobaczyliśmy całkiem ładne pokoiki, dzieci w firmowych ubraniach, które po prostu zainteresowały się, kim jesteśmy i co tu robimy. Pracownicy powiedzieli nam, że Kamila niestety nie ma, że jest w szpitalu, ma operacje na rozszczep podniebienia. Trochę nas to zdziwiło, ale skoro przejechaliśmy taki kawał drogi, postanowiliśmy pojechać i do szpitala.

Znalezienie chłopca nie było łatwe. Trzeba było pytać tysiąc razy, ale w końcu udało się. Wchodzimy na salę. Pięcioro dzieci, a ja wiem od razu, gdzie on leży, chociaż nie widziałam nigdy jego zdjęcia. Jest po prostu sam. Leży i czeka na nas, bo nikt go wcześniej nie odwiedził. Nie wiem co mówić. Kamil nie może mówić, więc nie musi się zastanawiać. W końcu instynkty biorą górę. Idziemy do łazienki się umyć i przebrać piżamkę. Nie to, że dziecko jest brudne, ale to zawsze mama myje, nie pielęgniarka. Mój mąż bawi się z nim klockami lego. Nie potrzebują wspólnego języka. Pielęgniarki mówią, że już dawno przyszedł czas na odstawienie kroplówki i na to, żeby zaczął jeść. Ale on nie chce. Wszyscy już próbowali, personel, inne mamy, które maja swoje dzieci na sali. Teraz ja dostaję kubek kaszki w rękę. Cała sala zamiera. Słyszę szepty, że „nie uda się, próbowaliśmy już tyle razy”. Kamil zaczyna jeść. Karmię go łyżeczka po łyżeczce, a łzy ciekną mi po policzkach. Jestem tam tylko dla niego. Tak łatwo jest dać odrobinę ciepła.

W tym momencie, gdy Kamil pozwolił się nakarmić coś między nami zaistniało. Niewidzialna wieź, coś dziwnego, nieoczekiwanego. Nie jestem jego mamą, nigdy go nie zaadoptuję i nie wiem jaka będzie jego przyszłość. Może zostanie inżynierem, a może złodziejem. Ale wiem, że każde dziecko ma prawo do odrobiny ciepła. Kamil przyjeżdża do nas każdego lata. Oczarował moją rodzinę, tą w Szwecji i tą w Polsce. Nie jest dzieckiem szczególnym, ma swoje wady i zalety i czasami potrafi doprowadzić człowieka do szewskiej pasji swoim zachowaniem czy nawykami z domu dziecka. Ale pomaga mi też w codziennych zajęciach, ma uzdolnienia manualne, rozrabia, wygłupia się i uczy, zaskakuje niesamowitym poczuciem humoru. I jest jeszcze coś. Robi najlepsze na świecie naleśniki."
Awatar użytkownika
Sasetka
Posty: 1973
Rejestracja: 22 lis 2005 01:00

Post autor: Sasetka »

nie wiem co napisać.
Napiszę tylko: PIĘKNE I POWODZENIA

:D :crying: :D

Pisz jeszcze
Adoptuś Juniorek - lat 7
Brzuszkowa Niespodzianka - lat 3
Kropek - 10 tc [*]
Bączek- tp 23.11.2012
Awatar użytkownika
madhag
Posty: 194
Rejestracja: 05 gru 2009 01:00

Post autor: madhag »

Sasetka: dzieki. Ciesze sie, ze Cie zainteresowalo.
Ciag dalszy:
Jak wynika z mojego poprzedniego wpisu, gdy zdecydowaliśmy się zostać rodziną zaprzyjaźnioną K., przez myśl nie przemknęło nam, że kiedyś go zaadoptujemy. Po prostu, chcieliśmy mu zapewnić trochę rozrywki latem, mieliśmy pamiętać o jego urodzinach, odwiedzać go w dd.
I tak było przez pierwsze cztery lata. Żadnego stresu, praktyczniej żadnej odpowiedzialności, nikt nie musiał się zastanawiać, czy nawiąże się między nami więź emocjonalna, bo w sumie nie miało to aż tak dużego znaczenia.
K. spędzał u nas wakacje, ale z chęcią wracał też do Polski, tam miał kolegów, rodziców, szkołę.
Przypominam sobie, jak było gdy przyjechał do nas po raz pierwszy. Miał siedem lat i zero orientacji w świecie. Wiedział do kogo jedzie, bo nas pamiętał ze szpitalnej wizyty, ale nie wiedział gdzie. A my mieszkamy daleko, w krainie gdzie latem nie robi się ciemno :D
Dziecko, które nie jeździło praktycznie nigdzie, zostało zapakowane w autobus i wysłane tysiąc kilometrów na północ. Odbieraliśmy go w środku jasnej nocy z autokaru. Trochę byłam zakręcona, bo nie dość, że trzecia w nocy i właśnie wracające z imprezy nastolatki wjechały nam w samochód, to jeszcze wszyscy chłopcy z dd wyglądali identycznie, z króciutkimi włosami. Ale K. przejął inicjatywę, wysiadł z autokaru ze szkolnym plecakiem na plecach i po prostu ustawił się obok nas, z zaciętą minką. Pojechaliśmy do domu.
Wydaje mi się, że on nie za bardzo wiedział gdzie jest. Nie dało mu się wytłumaczyć, że Polska i Szwecja to dwa różne kraje, nie miał zielonego pojęcia o odległościach. Zasadniczo nie miał pojęcia o niczym :D . Gdy jechalismy na zakupy, pytał czy jedziemy do Polski na te zakupy. W sklepie pytał za każdym razem czy będziemy płacić szwedzkimi pieniędzmi, czy prawdziwymi. Nie miał poczucia czasu. Kłamał jak najęty, a raczej po prostu fantazjował. Uporczywie twierdził, że umie pływać, to mogło się skończyć tragicznie, jakby nie refleks męża. Skoczył po prostu na głeboką wodę do basenu, gdy się nie wynurzył, mąż skoczył za nim. Dalej twierdził, że umie pływać, ale przezornie zapisaliśmy go na letnie lekcje pływania (żeby umiał jeszcze lepiej pływać).
Nigdy przedtem nie kąpał się w wannie. Była to więc atrakcja każdego wieczoru. Odkrył również, iż zawartość buteleczek stojących wokół wanny pieni sie zabawnie po wlaniu do wody. Wlał więc wszystko, co stało w zasięgu ręki. Efekt był niesamowity, piana w całej łazience ( o to mu chyba w sumie chodziło).
Lubimy dzisiaj wspominać ta pierwszą wizytę w Szwecji. Śmiejemy się, opowiadamy.
Kiedyś zapytałam, co pamięta z naszego pierwszego spotkania, z odwiedzin w szpitalu. Okazało się, że jego wersja wydarzeń odbiega zasadniczo od mojej. Gdy ja byłam zajęta praniem i ogarnięciem jego łóżka, wyszli z mężem na korytarz. Erik posadził małego na wózku inwalidzkim i zaczął z nim pędzić przez szpitalne korytarze. „I wiesz mamo, pielęgniarki się na niego wydzierały, ale on sobie nic z tego nie robił, bo przecież nic nie rozumiał, było super”.
Awatar użytkownika
madhag
Posty: 194
Rejestracja: 05 gru 2009 01:00

Post autor: madhag »

Tak, jesteśmy razem, okazało się, że nie ma rzeczy niemożliwych, nasza droga była bardzo trudna, jak kogoś zainteresuje, to opiszę.
A tutaj krótki kawałek, który napisałam, gdy K był jeszcze w domu dziecka, byliśmy gdzieś tak w połowie adopcyjnej drogi. Aby ułatwić mu oczekiwanie udało nam się załatwić urlopowanie na weekendy do mojej siostry, mieszkającej w Polsce. Jednakże system wychowawczy w Polsce opiera się na karach...

BEZSILNOŚĆ.
K. jest agresywny, zły, bije i wyzywa kolegów. Ze szkoły cały czas skargi, że się nie uczy (cholera, jest dopiero w trzeciej klasie!). Ja dobrze wiem dlaczego. Bo inne dzieci mu zazdroszczą, wkurza je to, że jedzie do Szwecji, że ma mnie, Erika, że ma moją rodzinę. Prowokują go, a potem idiotyczna pani nauczycielka mówi, że nie będzie mógł jechać do mojej siostry jeśli będzie niegrzeczny. A ich to cieszy. Chcą, żeby mu było tak źle, jak im.
No ale jak może się czuć dziecko, które wie, że kolega z dd będzie zaadoptowany i ma ludzi, którzy go pokochali? Jakże okrutna i boląca musi być taka niesprawiedliwość. Jak musi się czuć K., kiedy inne dzieci się smieją, obrzucają mnie i inne drogie mu osoby błotem? On walczy o nas, o naszą miłość i chce nas bronić przed glupimi komentarzami. A potem przez to okazuje się być tym złym, tym krytykowanym, któremu będzie się zabraniać wyjazdów na weekendy do mojej siostry, jedynej radości w życiu,
I ktoś kiedyś powiedział, że dobro rodzi dobro. Dobro pociąga za sobą lawinę zła, zazdrości i niesprawiedliwości. Okrutnie i egoistycznie chcę żeby już tutaj był, chcę żebyśmy zaczęli tą jego walkę i drogę w przyszłość, chcę słyszeć jego żarty, wygłupy, pytania, te głupie i te mądre. Jest cześcią mnie, mimo tego, że go nie urodziłam, że tyle przegapiłam w jego życiu, jest czescią mnie i zawsze będzie, co by się nie stało. I będe go bronić jak wariatka, walczyć w wiatrakami, jakiekolwiek by nie były. I kochać go będe. Taką zakreconą miłościa ”nie rodzącej matki”, miłością, ktąra krzywdzi inne dzieci, te które zostaną w dd, te które bedą gryzły wargi i pazokcie do krwi, jak bedą widziały jego wyjazd. Miłością, która doprowadzi do łez, do poczucia niesprawiedliwości, miłoscią, przez którą jakieś małe, poranione serce przepłacze nie jedną noc.

Na trzy miesiące przed adopcją odwiedziłam K. w domu dziecka. To była trudna wizyta, bo ciężko było wytłumaczyć, co i jak będzie, że może na zaufać, że damy radę, że wszystko się uda. Myślę, że wtedy dał nam totalny kredyt zaufania, byliśmy chyba pierwszymi dorosłymi w jego życiu, którzy go nie zawiedli. I nadal będziemy.
Awatar użytkownika
madhag
Posty: 194
Rejestracja: 05 gru 2009 01:00

Post autor: madhag »

- M., M., a dlaczego ja nie moge tutaj mieszkac na stale?
- A chcialbys?
- A chcialbym.
- Ale wtedy musialbys tu chodzic do szkoly, nauczylbys sie jezyka?
- Ty sie nauczylas to i ja dam rade.
- Wiesz, to nie jest takie proste, mama musialaby sie zgodzic, i tato tez.
- Moze sie zgodza.
- Zobaczymy.

- E., K. zapytal, czy moglby tutaj mieszakac.
- Hm, to nie jest niemozliwe, aczkolwiek bedzie trudne
- Myslisz, ze jego rodzice by sie zgodzili?
- To zalezy, czy uda nam sie ich przekonac.
- Sprobujemy?
- Sprobujemy.

K:
- Nie cierpie, nie cierpie odsniezac podworka, nie nawidze i nie chce tego robic!
- Nie chce mi sie dzisaj isc do szkoly.
- Nie bede sie uczyl angielskiego.
- Musze rabac drewno?
- Musze chodzic do szkoly plywania?
E:
- Pamietaj K., jest na swiecie bardzo, bardzo niewiele dzieci, ktore wybraly swoich rodzicow same. A Ty to zrobiles, miales okazje, wiec teraz nie marudz! A ze wybrales zle, to to juz nie nasz problem.
I K. z ojcem smieja sie histerycznie obydwoje.
Awatar użytkownika
kasialu
Posty: 1394
Rejestracja: 13 mar 2004 01:00

Post autor: kasialu »

Moje mieszane dzieci ado-biolo często mówią, ze nie chcą takiej mamy, że chca inną ...bo np nie pozwalam zjeść tony słodyczy...i co wtedy mówić jak dziecko z żalem krzyczy, że mama niedobra i takiej nie chcą??
Dwie drogi, dwa szczęścia...
Awatar użytkownika
szocik
Posty: 43
Rejestracja: 13 lip 2009 00:00

Post autor: szocik »

kasialu pisze:Moje mieszane dzieci ado-biolo często mówią, ze nie chcą takiej mamy, że chca inną ...bo np nie pozwalam zjeść tony słodyczy...i co wtedy mówić jak dziecko z żalem krzyczy, że mama niedobra i takiej nie chcą??
Moi panowie tez tak mowia - nie dobra jestes, powiem tacie (baci, dziadkowi ... i innym lepszym), a za chwile jak widza ze to na mnie nie dziala to obieraja przeciwna taktyke i zaczynaja: "kocham cie mamusiu najbardziej na swiecie, moge sobie wziac...."
Awatar użytkownika
madhag
Posty: 194
Rejestracja: 05 gru 2009 01:00

Post autor: madhag »

Moje mieszane dzieci ado-biolo często mówią, ze nie chcą takiej mamy, że chca inną ...bo np nie pozwalam zjeść tony słodyczy...i co wtedy mówić jak dziecko z żalem krzyczy, że mama niedobra i takiej nie chcą??
To tylko dowod na to, ze dziecko czuje sie bezpiecznie, ze jest akceptowane przez rodzicow takim, jakim jest. Przy jakimkolwiek zagrozeniu bezpieczenstwa, nie odwazyloby sie tak powiedziec, bo baloby sie, ze mama je zostawi. Twoje dzieci czuja sie bezpiecznie :)
chluma pisze:a jak jest w Szwecji? Bardzo mnie to ciekawi...
Trudne pytanie...Bardzo trudne. Ale mysle, ze podstawa jest nagradzanie, chwalenie i motywowanie pozytywnych zachowan. Jesli chodzi o male dzieci: to jako dorosli mamy np. obowiazek przewidziec, ze dziecko moze lowac pisakami biala kanape, nie ma sensu na nie za to krzyczec czy karac! Ze starszymi trzeba dyskutowac, wyciagac wnioski, zastanawiac sie razem, co bedzie dobrym rozwiazaniem. I pamietac, ze zadne dziecko nie jest zle, czy robi zle, takiego postepowania? Przezycia? Lek? Niepewnosc? Nieumiejetnosc znalezienia innego rozwiazania? Brak zaufania do doroslych?
No i przeciez zawsze uczymy sie na bledach... Nasze dzieci tez :D
mu to sprawia przyjemnosc. Musi chyba byc jakis powod tez pracuj w szkole i nawet jak widze na pierwszy rzut oka beznadziejny przypadek, gdzie wydaje mi sie, ze zalamka kompletne, i jesli chodzi o nauke, inteligencje, ale tez o zdolnosci socjalne, to mowie sobie zawsze, zaczekaj. Poobserwuj, zobacz jaki jest, zobacz jak sie zachowuje z kolegami, pozwol mu pokazac swoja dobra strone. I zawsze staram sie ta pozytywna strone wzmacniac i rozwijac.

Dodane po: 20 minutach:

Gdy byłam na trzecim roku studiów, nie miałam zielonego pojęcia, że właśnie fizycznie rodzi się moje dziecko. Pewnie zakuwałam wtedy do egzaminów i do glowy by mi nie przyszło, że staję się matką. I to jeszcze do spółki z jakimś Szwedem.
Zasadniczo, narodziny i istnienie K., są bardzo zagmatwaną sprawą dla osób nie wtajemniczonych.
My jesteśmy jego rodzicami, tak jest napisane w jego papierach. Urodził się w Polsce, to jeszcze nic strasznego, ale urodził się za nim wzieliśmy ślub i zanim wogóle się poznaliśmy.

Papierkowo zaistaniał dla nas 31 sierpnia. O dziwo, już wtedy z nami mieszkał i chodził do szwedzkiej szkoły, tak byliśmy pewni, że wszystko dobrze się potoczy. Więc na sprawę adopcyjną przyjechaliśmy ze Szwecji. Na trzy dni, żeby mały nie wypadł z rytmu chodzenia do szkoły. Miał być też przesłuchiwany, wobec czego, ładnie się ubrał i postawił włosy na żel. Przed wejściem na salę sądową, rozładowywaliśmy atmosferę głupkowatymi żartami po polsku. Mój mąż tak zbyt dobrze to nie zna języka, żartował swoimi dziesięcioma słowami na krzyż. Że Kamil będzie musiał pracować w lesie, jak go zaadoptujemy, że razem będą chodzić na laski i nabijać się z teściowej (nowej babci Kamila). Obok nas siedział cichutko niepozorny pan i się przysłuchiwał. Okazał się być prokuratorem. Do dziś nie wiem, co sobie o nas myślał...
Rozprawa przeszła szybko i bezboleśnie. Dziecko nie zostało jednak przesłuchane, było niesamowicie z tego powodu oburzone. ( a po cholere ja się tak ładnie ubierałem!, a jakbym powiedział, że nie chcę? ).
Po adopcji pojechaliśmy do mojej siostry. Dziecko skubało sobie słonecznik na balkonie, z kuzynką, a ja i siostra oblałyśmy wydarzenie butelką wina.
Niewiel kobiet może sobie świętować poród otworzeniem butelki wina do kolacji...
Awatar użytkownika
madhag
Posty: 194
Rejestracja: 05 gru 2009 01:00

Post autor: madhag »

Na moje dziecko po prostu kary nie dzialaja, wyzwala sie wtedy mechanizm, ktorego nauczyl sie z domu dziecka. Jak ktos go kara, lub mowi, jesli Ty nie zrobisz tak jak ja chce, to ja nie zrobie czegos dla Ciebie, reakcja jest zupelnie odwrotna, czyli zacina sie, w samoobronie zaczyna byc niemily, wredny, i robi na zlosc.
Przyklad: powiedzialam, ze jesli nie posprzata swojego pokoju, to jego kolega, ktory ma przyjechac na kilka dni nie bedzie mogl przyjechac. Maly tylko wtedy sie "najerzyl", powiedzial, ze wcale nie chce, zeby ktokolwiek do niego przyjezdzac i ze mu wszystko obojetnie.
Kiedy z nim porozmawialam, ze przeciez troche obciach miec balagan, jak kolega przyjedzie, ze to nie ze zlosliwosci go prosze o posprzatanie, tylko zeby sie nauczyl na przyszlosc, i tak wogole to bardzo go kocham, to zrobilo sie zupelnie inaczej i sie dogadalismy :)
Awatar użytkownika
strongmenka
Posty: 122
Rejestracja: 12 gru 2009 01:00

Post autor: strongmenka »

Fajnie sie czyta Waszą historię...pisz dalej:-)
starania od 2005r
posiadam:
hasimoto
podwyzszone fsh-9
torbiel endo
ogolne podejrzenie endometriozy
inne hormony ok
Awatar użytkownika
madhag
Posty: 194
Rejestracja: 05 gru 2009 01:00

Post autor: madhag »

K. zawsze martwi się o swoją biologiczną rodzinę. Nie może pozbyć się poczucia odpowiedzialności za rodziców i rodzeństwo. Gdy jego rodzice chcieli się rozwieść bardzo martwił się o mamę.
Kiedyś oglądaliśmy film, w którym mała dziewczynka martwi się o mamę, śmiertelnie chorą na raka. Powiedział:
- Mogłaby by ta jej mama juz umrzeć.
- Dlaczego? Zapytałam.
- Bo dziecko nie musiałoby się już o nią martwić, wszystko byłoby jasne.

Kilka dni później ojciec biologiczny K. popełnił samobójstwo. Zupełnie nie w porę. Siedzieliśmy wieczorem w kuchni i jedlismy zapiekanki na kolację. Takie beztroskie uczucie hedonizmu przesiąkało rzeczywistość. Zadzwoniła komórka K., pani z domu dziecka chciała rozmawiać ze mną.
Skończyłam rozmowę i po prostu musiałam mu to powiedzieć. Nie czekałam, powiedziałam od razu, bo na co było czekać.
Chwilę trwało, za nim do niego dotarło. I wyrwał mu się histeryczny, wściekły płacz. Leżał na łóżku w swoim pokoju i szlochał, a my leżeliśmy z nim, głaskając go, nic nie mówiąc, po prostu będąc w tym czasie i w tym miejscu. Na noc dałam mu tabletkę nasenną, żeby choć na chwilę ulżył ten ból duszy. Nie poszedł następnego dnia do szkoły, a ja do pracy. Trzeba było podjąć błyskawiczną decyzję, czy jechać na pogrzeb czy nie. To było bardzo trudne, okazało się wręcz niemożliwe, bo pogrzeb miał być za trzy dni, a z naszej wsi dostać się do Polski, to wyczyn. Pogrzeb był tak szybko, bo jak się później dowiedziałam od matki biologicznej, „dużo osób wtedy umarło i ruch był straszny”.
Nie pojechalismy. W dzień pogrzebu ubraliśmy się elegancko i poszliśmy do kościoła. Pomodlić sie i zapalić świeczkę, w kręgu, który symbolizuje pamięć o zmarłych.
K. cierpiał, a we mnie narastała wściekłość, złość, że jak on mógł to zrobić, właśnie teraz, gdy K. zaczynał odzyskiwać spokój ducha.
I jak o tym rozmawiać z jedenastolatkiem? Gdy najgorsza rozpacz zaczęła opadać, nastąpiły pytania. Pytania, na ktore nie ma odpowiedzie. Dlaczego on to zrobił? Jak on mógł? Jak to jest jak się umiera? Mamo, a czy Ty wierzysz w Boga? W życie po śmierci? W reinkarnację?
Więc K. płakał i płakał. A jego biologiczne rodzeństwo podobno nie płakało. Bo widzieli w tym wszystkim koniec awantur, podobno byli zmęczeni wzywaniem policji w trakcie świąt Bożego Narodzenia, ciągłymi konfliktami rodziców. A może nie płakali, bo nie mieli się komu wypłakać?
Jestem dumna z K. , z jaką siłą niesie swój bagaż doświadczeń. Jak wspaniałym i dobrym jest człowiekiem, pomimo tego, co los mu zgotował. Jak kocha świat, życie, jak umie dzielić się swoją radością. Jak potrafi podnosić się, gdy upadnie i zrobi źle.
Czy można go nie kochać? Tego małego filozofa, tego mózgu pełnego najbardziej kreatywnych pomysłów?
Jakbym wygrał dużo pieniędzy mamo, to kupiłbym Ci winnicę z pieknym domem we Francji...
Jak będę dorosły to wyprowadzę się na bezludną wyspę i tam będę mieszkał.
Wynajdę lek na chorobę parkinsona i zarobię mase kasy, zobaczysz.

Ja się właściwie nie modlę. Ja rozmawiam z Bogiem, rozmawiam ze zmarłymi. I dużo, bardzo dużo rozmawiam z biologicznym ojcem K. Dziękuje mu za to, że pozwolił K. zostać naszym dzieckiem. Nie obwiniam go za samobójstwo, w końcu każdemu ma prawo zabraknąć siły. Proszę, żeby spojrzał choć czasami na K. i dodał mu siły. A ja, z mojej strony obiecuję, że zrobię wszytsko co w mojej mocy aby pomoc K. nauczyc się życia.

Aha. I dopiero od niedawna znów jemy zapiekanki...
Awatar użytkownika
Madlene78
Posty: 1313
Rejestracja: 27 sie 2009 00:00

Post autor: Madlene78 »

Piękne ... Ech , piszcie co tam u Was jak najczesciej ....
4 x iui = :cry:
[color=green]Potykając się można zajść daleko. Nie wolno tylko upaść i się nie podnieść...[/color]
Awatar użytkownika
madhag
Posty: 194
Rejestracja: 05 gru 2009 01:00

Post autor: madhag »

Dzisiaj troche inaczej, mam nadzieje, ze mimo wszystko na temat...

Dziś najkrótszy dzień roku, na dworze ciemno i zimno (tu mam na myśli takie prawdziwe, szwedzkie zimno...), tylko śnieg rozświetla rzeczywistość. Zbliża się Boże Narodzenie i czas na odgrzebanie prawdziwie zakurzonych wspomnień.
To będzie taka opowieść o mojej wierze w Nieprzypadek.
4 stycznia 2008 roku wracaliśmy z K. z Polski. Jechalismy minibusem do Berlina na lotnisko, a ja po prostu płakałam. Było ciemno, więc wiedziałam, że K. nie widzi i sie nie wystraszy. Fakt, życie nie było akurat w tamtym momencie najlżejsze, ale mimo wszystko płacz i niepokój nie były proporcjonalne do zmartwień. Coś się działo.
Dowiedziałam się później, że właśnie w tym momencie umierał człowiek, który systematycznie, nie raz, ale kilka razy ratował mi życie.
Zaczęło się tak, że gdy miałam 6 miesięcy moja mama zauważyła, że sikam krwią. Rodzice pojechali z malutkim dzieckiem do szpitala i dość szybko usłyszeli diagnozę, właściwie wyrok. Guz nerki wielkości męskiej pięści. Natychmiast operować.
Przed operacją mama usłyszała od lekarza: jest pani młoda, będzie pani jeszcze miała więcej dzieci. Rokowania były złe. Po operacji naświetlania i pobyt w szpitalu. Słabłam i właściwie nie było zbyt dużych szans, że się uda. Wtedy właśnie pojawił się on. Lekarz. Nazywaliśmy go właśnie tak, lekarzem, albo dla odróżnienia naszym lekarzem. Powiedział, że to ostatnia szansa, że dziecko trzeba natychmiast wypisać ze szpitala, na własne żądanie. Bo dom i bliskość drugiego człowieka leczą wszystkie choroby. Rodzice go nie znali, ale mu zaufali. Niewiele już mieli do stracenia. Wypisali mnie, a on przychodził do nas dwa razy dziennie i zmieniał opatrunek na pooperacyjnej ranie, którą moja siedmioletnia siostra nazywała „czarną dziurą”. Był obok mnie całe moje dzieciństwo. Na każdy telefon, na każde zawołanie. Nie potrafię odpowiedzieć dlaczego. Nawet się nad tym nigdy nie zastanawiałam, bo to było tak samo oczywiste, jak to że się ma matkę czy ojca. Nigdy nie wziął od nas ani grosza, a leczył każdy mój ból gardła, każdy niepokojący objaw. Po naświetlaniach i chemioterapii miałam obniżoną odporność. Miał jakąś magiczną zdolność do stawiania trafnych diagnoz i zapobiegania najgorszemu. Może po prostu miał doświadczenie, intuicje, albo bardzo dobrze znał mój organizm. No i był, po prostu cały czas, elementem mojego życia, ze swoimi opowieściami, ciepłem, powagą. Mieliśmy do niego nieograniczone niczym zaufanie. Jeszcze nie dawno płakałam mu w słuchawkę, dzwoniąc ze Szwecji, bo szwedzcy lekarze postawili złą diagnozę, podejrzewali, że mam znów nowotwór. A on po prostu powiedział, nie martw się, zrób prześwietlenie zatok, to pewnie zapalenie zatok. I z odległości tysiąca kilometrów postawił trafna diagnozę.
Pamiętam naszą ostatnią rozmowę telefoniczną. Pamiętam dokładnie, że siedziałam na stole w kuchni i przełykałam łzy wściekłości na świat. Był bardzo chory, mówił o bólu, cierpieniu, a ja się po porstu wściekałam, że taki człowiek i tak cierpi.
A moja wiara w Nieprzypadek? To konsekwencja tego, że widzę moją własną asymetrię. Bliznę po operacji, brak dwóch żeber z jednej strony. Kiedyś, Nieprzypdek postanowił, że to dziecko będzie żyło. Każdy mój dzień to taki sobie bonus. Bo w sumie, świat potoczyłby się dalej, nawet beze mnie, a Ci ktorzy mnie znają , nie tęskniliby za mną , bo nie wiedzieliby nawet, że mogłabym istnieć. No właśnie, nie tęskniliby. Tylko K. by tęsknił. Bo dla niego zmieniłoby to całe życie.
Awatar użytkownika
Sasetka
Posty: 1973
Rejestracja: 22 lis 2005 01:00

Post autor: Sasetka »

:cry: Miałaś namacalnego Anioła Stróża
Adoptuś Juniorek - lat 7
Brzuszkowa Niespodzianka - lat 3
Kropek - 10 tc [*]
Bączek- tp 23.11.2012
Awatar użytkownika
dugnad
Posty: 42
Rejestracja: 09 sty 2010 01:00

Post autor: dugnad »

madhag - przepiękna historia. Wzruszająca i prawdziwa. Dająca nadzieję.
Pisz jak najczęściej...
Ostatnio zmieniony 03 gru 2010 14:18 przez dugnad, łącznie zmieniany 1 raz.
Zablokowany

Wróć do „Archiwum - Moja adopcyjna droga”