Adopcja a oczekiwanie na ciążę

Archiwum forum "Adopcyjne dylematy"

Moderatorzy: Moderatorzy, Moderatorzy grupa wdrożeniowa

Zablokowany
Awatar użytkownika
kasiavirag
Posty: 4121
Rejestracja: 24 lip 2002 00:00

Post autor: kasiavirag »

Mat, mnie bardziej chodziło o skonfrontowanie swojej sytuacji z sytuacja pozostałych biologicznych. Co do "zwykłej" adopcji w rodzinie gdzie nie ma co porównywać, to ja teoretycznie jestem obcykana :hihi: :hihi: :hihi:
Kasia, mama (z)mieszana, ale się porobiło...
Awatar użytkownika
abejot
Posty: 3017
Rejestracja: 03 lis 2004 01:00

Post autor: abejot »

A ja chciałabym jeszcze dodać, że w mojej sytuacji powinnam sparafrazować tytuł wątku...

Nie " Adopcja a oczekiwanie na ciążę"
Tylko " Oczekiwanie na Adopcję a ciąża..."

Wprawdzie jest już po wszystkim, ciąży już nie ma, ale dylematy były, oj były...
Na szczęście nie dotyczyły samej decyzji o adopcji, bo ta była ugruntowana,ale co nam rodzinka krwi napsuła w tym temacie to aż głowa boli...

Anuska77 zdecydowanie b. odpowiednim wątkiem, gdzie dostaniesz wiele wsparcia jest wątek
" Adopcja, czekanie cierpliwe, bądz mniej cierpliwe"

/phpbbforum/viewtopic.php?t=39171
na który serdecznie zapraszam :wink:
Awatar użytkownika
silva7
Posty: 57
Rejestracja: 08 cze 2007 00:00

Post autor: silva7 »

Wpisuję sie dzis po raz pierwszy, choc od jakiegos czasu podczytuję.

My z m w tym tygodniu złożyliśmy papiery w OAO. Bardzo chcemy adoptować dziecko, nie przestajemy sie jednak leczyć. Byś może się uda, że będziemy mieć biologiczne dziecko, być może nie.

Chcemy mieć dużą gwarną rodzinę (2 a nawet 3 dzieci) i nie ma dla mnie znaczenia, że jedno dzieciątko byłoby adoptowane, a drugie biol... Przeciez to są dwie cudowne istoty ludzkie i nie wyobrażam sobie traktować je inaczej, jestem przekonana, że moje dzieci będę kochała jednakowo mocno - nie mam takich dylematów. Na obydwoje wyczekuje tak samo mocno i myślę o obydwu jednakowo intensywnie. Z m rozmawiamy też o tym często, mamy takie same poglądy.

Nie uważam też za nieetyczne leczenia się gdy oczekuje się na dzieciątko z OAO. Być może się ze mną nie zgodzicie.
Awatar użytkownika
abejot
Posty: 3017
Rejestracja: 03 lis 2004 01:00

Post autor: abejot »

Hmmm, to chyba nie kwestia etyki, tylko rozdarcia wewnętrznego.

Ja się czuję bardziej gotowa do adopcji w pełni godząc się ze swoją niepłodnością( czy też niemożnościa donoszenia ciązy, ale to to samo...)oraz czuję sie bardziej uczciwa wobec dziecka, które chcę adoptować.

Zresztą, po co żyć złudzeniami :?:
Awatar użytkownika
silva7
Posty: 57
Rejestracja: 08 cze 2007 00:00

Post autor: silva7 »

Tylko u mnie kwestia wygląda tak, że my jesteśmy dopiero na początku leczenia, a moje PCO raczej prognozuje, że to biologiczne dzieciątko też będzie. Decyzja o adopcji była autonomiczna, niezależna od leczenia, wcześniej przemyślana.

Jakiś taki wewnętrzny spokój czuję, tzn nie uzależniam się od myśli o biol dziecku. Nie stresuję się który dc jest itp, leczę się - ale tak jakby na luzie. Wiedząc, że jest taka możliwość chcę jej spróbować. Jesli sie nie uda nie będę rozpaczać. Najważniejsze jest dla mnie dziecko, a nawet dzieci (bo chcemy więcej niż jedno) :)

Myslę, że ta decyzja o adopcji jest troche innego rodzaju, tzn nie została poprzedzona wielkimi medycznymi zmaganiami o własne dziecko, ciągiem niepowodzeń i została jako ta na końcu - bo wszystko zawiodło. Nie próbujemy sie też asekurować, bo z dzieciątka adopcyjnego nie zrezygnujemy nawet gdybyśmy mieli swoje :)
Awatar użytkownika
abejot
Posty: 3017
Rejestracja: 03 lis 2004 01:00

Post autor: abejot »

Wiesz Silva7, ale te właśnie medyczne zmagania, niepowodzenia sprawiają,że dojrzewamy i godzimy się ze swą niemożnością...

I to raczej my sami stawiamy granicę" KONIEC LECZENIA" bo kiedy można powiedzieć,ze wszytsko zawiodło :?:
Przecież zawsze jest szansa, że kolejna ciąża się uda, że kolejne IVF się powiedzie...

Natomiast Wasze decyzje i wybory i tak zweryfikuje życie,tak to już jest...

A twierdzenie,że rodzicielstwo biologiczne i adopcyjne to to samo, nie jest chyba przemyślane :wink:
Awatar użytkownika
kasiavirag
Posty: 4121
Rejestracja: 24 lip 2002 00:00

Post autor: kasiavirag »

Silva, abejot ma rację. to NIE JEST to samo. Od zaakceptowania tej prawdy należałoby zacząc w ogóle rozważania o adopcji.
Co prawda dla nas rodziców JEST. Ale dla dziecka NIGDY nie będzie to samo. NIGDY. Choćbyś nie wiem jak się starałą. NIGDY twoje dzieci (adopcyjne i biologiczne) nei będą miały takiego samego startu.
Przesżłość dziecka adoptowanego jest jego integralnaczęścią, nie wolno jej odrzucać, wypierać i nie zauważać.

Dlatego też ,ja -mam i adop i biol jestem takim gorącoym zwolennikiem robienia wszystkie po kolei. Konczę jeden etap, biorę się za drugi. Po to, by poświęcić każdemu z etapów tyle ile wymagają. Bez konieczności zmuszania do kompromisów.

ja wiem,ze kusi, no kusi "działanie na 2 fronty".
Ale nie tędy droga.
Kasia, mama (z)mieszana, ale się porobiło...
Awatar użytkownika
abejot
Posty: 3017
Rejestracja: 03 lis 2004 01:00

Post autor: abejot »

iki pisze: nie zawsze ludzie decydują się na adopcję z rozpaczy właśnie, bo wszystko inne zawiodło i to ostatnia deska ratunku, gdy żal rozdziera serce bo tak bardzo pragniemy dziecka
Oczywiście Iki,ze nie zawsze z rozpaczy :wink:
Nie przypominam sobie abym była zrozpaczona kiedy w ubiegłym roku udaliśmy się do OAO :!:
Wręcz przeciwnie, a poza tym ja mam świadomosć,ze nawet bez dzieci i tak jesteśmy i umiemy być szczęśliwi :)
Awatar użytkownika
kasiavirag
Posty: 4121
Rejestracja: 24 lip 2002 00:00

Post autor: kasiavirag »

iki, co więcej, motywacja do adopcji: bo rozpacz czarna, zwykle dyskwalifikuje pary w oao. W ogóle jakieś poważniejsze zawirowania emocjonalne (a rozpacz dla mnie taka jest) to nie jest dobry moment na rodzicielstwo jakiekolwiek. Dzieci nie LECZĄ problemów, dzieci je potęgują. Bo pojawienie się malucha w domu to jest kryzys. Nauka nowych ról dla wszystkich.


Wiesz, ja poszłam do oao chociaż MIAŁAM dziecko. Chciałam mieć więcej. I procedurę adopcyjną potraktowałam jako KOLEJNY etap. Nie etap "teraz dziecko w ogóle" a potem moje, własne, rodzone - bo szkoda czasu.

Moim zdaniem, taka właśnie jest motywacja par zgłaszających się do oao i leczących jednoczesnie. NIE POTRAFIĄ się zdecydować na JEDNĄ drogę.
Takie trochę "parę srok za ogon złapię", w razie się nie uda to i tak dziecko (jakieś) będzie. Takie trochę przedmiotowe traktowanie dziecka. A to mnie oburza.

Bo powtarzać będę bez końca, w adopcji nie chodzi o rodziców, chodzi o dziecko. Dziecko, które ma traumę odrzucenia/odłączenia i to jego trzeba "uleczyć" a nie rodziców, którzy nie mogą pogodzić się z własną niemożnością. To oni mają być oparciem. Dziecko nie moze być lekiem na brak zgody na niepłodność.

Dlatego uważam, że należy się leczyć do tego momentu aż uzna się, że to juz koniec. Definitywny. A potem spokojnie podejśc do procedury. Zyska i rodzic i dziecko. Spokój, normalność i fajne życie. Jak się nie dojdzie do ładu z własnymi uczuciami, to przepraszam za dosłowność, małe szanse ma się na to by być prawdziwie dobrym rodzicem.
Ale to wszystko to ja dopiero wiem od kilku lat. Wczesniej sama miałam ciągi by równolegle ciągnąć obie sprawy. Czuję się uprawniona do wygłaszania tej opinii, bo doskonale rozumiem (pamiętam jeszcze siebie), że pokusa ta jest niewyobrażalna. Coś jak "niemarnowanie" czasu...
Wiem,ze "odstawienie" leczenia na zawsze jest trudne. To jakby zamknięcie etapu, pozbawienie się złudzen i przede wszystkim nadziei na rodzicielstwo naturalne. Ale wiem też, że o wiele zdrowiej dla dziecka, gdy rodzice sa poukładani wewnętrznie i pogodzeni z rzeczywistością.
I nie piszę tu o konieczności stosowania antykoncepcji, tylko o skupieniu się na rodziclestwie a nie walce o biologiczne dziecko. Bo ta walka, czy głośno to powiecie czy nie, wyniszcza. Zawsze.
Kasia, mama (z)mieszana, ale się porobiło...
Awatar użytkownika
silva7
Posty: 57
Rejestracja: 08 cze 2007 00:00

Post autor: silva7 »

kasiavirag napewno życie zweryfikuje wszystko :)

Mysle, że jestem osobą zrównowazoną i naprawde świadomą. Zdaję sobie sprawę z możliwych obciążeń mojego przyszłego adopcyjnego dziecka, na studiach specjalizowałam sie w patologii społecznej.

Bardzo wiele zastanawiam sie co jest dobre, a co złe.
Decyzja o adopcji po latach leczenia, "bo nie moge mieć własnego" w pewnym sensie jest traktowaniem tego dziecka przedmiotowo, bo gdyby sie udało to by adopcji nie było i to adopcyjne dzieciątko poszło by w niepamięć.... Invitro też nie jest czyste etycznie, bo jak trzeba wyniszczyć swój organizm lekami, ile zarodków zamrozić i co potem z nimi? - Tu naprawdę wszystko zalezy od indywidualnego podejścia. Dla jednej osoby to będzie grzech śmiertelny, dla innej nie ma sprawy i rozważań.

Widzisz dla mnie najważniejsze jest dziecko, to że mogę zaoferować żywej istotce swój dom i swoja miłość na jej drodze na Ziemi. Chcę jej pomóc w rozwoju, dobrych i złych chwilach. Czujemy oboje z m, że mamy w sobie tyle miłości i warunki (nie tylko te materialne, ale też psychiczne) na to aby mieć więcej dzieci. Nie zgadzam się z takim "albo..., albo...", przynajmniej nie w moim przypadku i nie myślę abym jakiekolwiek dziecko traktowała przedmiotowo. Dla mnie oczywiste jest, że przed samą adopcją starać się o biol dziecko nie będę, aby mieć jak najwięcej czasu dla tego adoptowanego i jego potrzeb. W tym momencie mojego życia nie widze nic złego w leczeniu. Okres przejmowania się każdym cyklem już przeszłam i naprawdę podchodzę do tego leczenia na luzie. Na pewno nie nazwałabym tego walką :) Nie będę robiła po niewiadomo ile prób, a invirto wogóle z m wykluczamy

Zdaję sobie sprawę, że jestem w mniejszości na tym wątku :) ale każda dyskusja jest rozwijająca i potrzebna :)
Awatar użytkownika
abejot
Posty: 3017
Rejestracja: 03 lis 2004 01:00

Post autor: abejot »

Silva7, wydaje mi się, że stawiasz sie " ponad" tych wszystkich leczących się nieszczęśników...
A sama z leczenia rezygnowac nie zamierzasz :wink:
Ja też nigdy nie liczyłam dni cyklu i co z tego :?:

A niby co złego jest w decyzji " adoptuję, bo nie mogę mieć własnego" :?:
W świecie przyrody zjawisko adopcji ma takie właśnie podłoże :!:

Paradoksalnie, gdyby nie niepłodne pary, bardz mało dzieci niechacianych znalazło by swój dom, bo osób tak szlachetnych pobudkach jak Wasze jest mniej :roll:

Dodane po: 1 minucie:

PS Bardzo Ci zazdroszczę tej pewności siebie co do dojrzałosci i świadomości...
Awatar użytkownika
silva7
Posty: 57
Rejestracja: 08 cze 2007 00:00

Post autor: silva7 »

Jejku nie chciałam aby to tak górnolotnie zabrzmiało :oops: bo nie jestem ideałem, tylko zwykłym człowiekiem. Też mam wewnętrzne różne rozterki... To nie jest takie proste "hop siup" :) Myslę, że wiele da nam pewnie do myslenia rozmowa z psychologiem w OAO w przyszłym tygodniu (nasza pierwsza :) )

Wcale nie uważam aby adopcja z powodu niemożności posiadania swojego dziecka była czymś gorszym. Nigdy bym się nie odważyła kogokolwiek oceniać. Co więcej ja sama na początku myslałam "a jak sie nie uda to zaadoptujemy" (a teraz myslimy, że zaadoptujemy mimo wszystko) i uwazam to za całkowicie naturalne. I tak liczy się efekt końcowy - czyli aby dziecko było szczęśliwe w nowym domu. Ja podawałam te przykłady nie jako swoja opinię, ale aby ukazać jak bardzo wszelkie oceny na temat dobra i zła (ogólnie tego co etyczne, a co nie) są subiektywne.
AGA
Członek Stowarzyszenia
Posty: 3161
Rejestracja: 20 lut 2002 01:00

Post autor: AGA »

Oprócz tego, że kazdy jest inny i inaczej postrzega pewne sprawy (a fe, jaki truizm), to coraz więcej na tym forum róznych doświadczeń, a konkretnie par tych przed adopcją na róznych etapach decyzji czy procedury i tych po adopcji, rodziców "początkujących" i "bardziej-zaawansowanych", ze starszymi dziećmi i ich problemami, które coraz bardziej zmieniają optykę patrzenia na rózne sprawy. I stąd rózne przemyślenia i inna perspektywa patrzenia. Chyba właśnie to m.in. chciała powiedzieć kasiavirag i ja się z nią zgadzam - na wiele spraw związanych z rodzicielstwem patrzę nieco inaczej, z większą pokorą podchodzę do róznych problemów wychowawczych, na których rozwiązanie niegdyś miałam gotowe, złote recepty a teraz staję przed swoim dzieckiem bezradna...
W kwestii tematu tego wątku, podzielam opinię kasivirag i abejot; ja przystąpiłam do procedury adopcyjnej, gdy definitywnie zakończyłam leczenie, co dało mi to całkowity wewnętrzny spokój, konieczny, aby dobrze przygotować się do nowej roli. Nie była to wówczas jednak jakaś głęboko przemyślana "strategia", ale po prostu tak nam się złożyło - nie planowaliśmy adopcji wcześniej, leczyliśmy się intensywnie, aż w pewnym momencie w zasadzie nie było już pomysłu co z nami zrobić, a my odczuwaliśmy coraz większy bezsens tej szarpaniny. Ja nie miałam już ani chęci ani wiary, aby podejmować dalsze próby i o dziwo, gdy sobie to uświadomiłam, wcale nie czułam "rozpaczy". Teraz, z nieco "dojrzalszej" perspektywy uważam, że bardzo dobrze się złożyło, że dopiero wówczas byliśmy na prawdę gotowi, aby myśleć o innym niż biologiczne rodzicielstwo i dlatego podzielam opinię kasivirag. Nie będę się upierać, że to jest jedyne słuszne podejście, ale zdecydowanie zachęcam do do głębszej refleksji i przynajmniej zastanowienia się nad tym, co radzą bardziej doświadczeni.
Awatar użytkownika
kasialu
Posty: 1394
Rejestracja: 13 mar 2004 01:00

Post autor: kasialu »

Zgadzam sie z Kasią i Abejot ... jednak :D U mnie było podobnie. Pierwsza i jedyna próba IVF. Zostało dużo mrozaczków, ale na tym etapie nie miało to już znaczenia. Ja zkończyłam etap leczenia. Dzisiaj zastanawiam się po co podchodziliśmy do IVF, ale to jeden z etapów...

Na pewno należy się skoncentrować albo na staraniach o ciążę albo o dziecko adopcyjne. Każdy ma swoje przemyślenia, ale my mamy ado-biolo, czy biolo-ado wiemy co mówimy. I nie chodzi tu o fakt, ze takie jesteśmy mądre tylko będąc w takiej sytuacji naprawdę myślimy o naszych dzieciach, które już mamy. Kasiavirag ma rację - dla nas rodziców kolejne dziecko to poprostu nasze dziecko, ale dla dziecka adoptowanego to trudna sytuacja. Sama boję się o przyszłość.
Dwie drogi, dwa szczęścia...
Awatar użytkownika
kasiavirag
Posty: 4121
Rejestracja: 24 lip 2002 00:00

Post autor: kasiavirag »

kasialu pisze:tylko będąc w takiej sytuacji naprawdę myślimy o naszych dzieciach, które już mamy.
tak, właśnie o to mi chodzi. I rozumiem, naprawdę rozumiem, że ktoś, kto jeszcze nie ma takiej "konfiguracji" dzieci może nie zdawać sobie z tego sprawy, czy też bagatelizować taką sytuację. Bo nie ma takiego doświadczenia.

Z uwagą czytam, to co piszecie.
Jestem mamą prawie dekadę... i o ile będąc "młodą mamą" miałam nieco ograniczone pojęcie rodzicielstwa, to teraz, w miarę jak moje dzieciaki rosną "oczęta mi się otwieraja". Otwierają również na wrażliwość moich dzieci.

Czy wiecie jak trudno jest patrzeć w smutne oczy kilkulatka, który pyta i oczekuje odpowiedzi DOBREJ DLA NIEGO: Mamusiu, dlaczego ja nie urodziłem się tobie tak jak F i M? (pyta o istniejace i kolejne nasze dziecko, które przyjdzie na świat w lipcu)
Potraficie sobie to wyobrazić?
Przypuszczam, że nie macie pojęcia.
I wcale mi nie chodzi o to ja JA się z tym czuję. Dociera do mnie jak ON się z tym czuje, jako kilkulatek. Co będzie w wieku nastoletnim nie wiem. Ale wiem, że muszę poświęcić dużo energii, czasu, emocji i uczuć by przygotować się do tego wieku. (o wiele więcej niz myślałam po WARSZTATACH w oao -wtedy wciąż teoretycznie; panie z oao też nas uspokajały) Żeby JEMU było łatwiej.
JEMU, JEMU, JEMU, nie mnie, nie dorosłemu, DZIECKU.
I mimo, że mamy fantastyczny oao ,który służy pomocą psychologiczną rodzinom PO adopcji, przez lata po, w każdej trudnej sytuacji, wiem,ze mogę się tam ZAWSZE zwrócić, to i tak nie jest łatwo patrzeć na swoje dziecko z ogromem smutku w oczach. O tak, znowu chodzi o dziecko a nie o dorosłego.
Kasia, mama (z)mieszana, ale się porobiło...
Zablokowany

Wróć do „Archiwum - Adopcyjne dylematy”